Główne menu

Dlaczego się martwimy? I czy to w ogóle ma sens?

A jeśli nie dostanę tej pracy? A jak mnie z niej po miesiącu zwolnią, bez słowa wytłumaczenia? Co jeśli nigdy nie zajdę w ciążę? Urlop? Na bank dzień przed wylotem dostanę grypy albo zatruję się nieświeżym jedzeniem już na miejscu. Nie, nie ma sensu iść na tę randkę, pewnie i tak się mu nie spodobam. Ten remont… na pewno coś schrzanią i jeszcze zaleją sąsiada. Nie zdam, no nigdy nie zdam tego egzaminu, albo ośmieszę się okrutnie.

Takie oto myśli niemal każdego dnia przebiegają przez nasze głowy. Martwimy się, czasem słusznie, a czasem zupełnie bez sensu. Ale tak właśnie jest ze zmartwieniami – wpadnie jedna, niewinna myśl, maleńki problemik, który z kolejną minutą rozrasta się i rozrasta, powstają tysiące możliwych scenariuszy, a każdy kolejny straszniejszy od poprzedniego. Czy da się od tego uciec?

W pułapce czarnych myśli

Jak mówi stare porzekadło, jeśli jakiś problem da się rozwiązać, nie ma sensu się z jego powodu zamartwiać, a jeśli na coś nie ma się wpływu, to zamartwianie się i tak niczego nie zmieni – więc też nie warto. Proste, logiczne, a jednak ze świecą szukać osoby, która kompletnie na luzie podchodzi do życia, niczym się nie przejmuje i niestraszne jej codzienne dramaty.

Martwienie się jest bardzo ludzką emocją i jak każde inne uczucie została nam dana nie bez powodu. Jest jednak dość podstępna przez swoją łagodną formę. Łatwo ją zignorować, zwłaszcza gdy martwi się ktoś dla nas obcy – wtedy to raczej irytuje niż budzi wielkie współczucie, bo to nie rozpacz podkreślona łzami. Ciężko też stan zmartwienia rozładować, bo to nie złość, którą da się wykrzyczeć. Niepokój nie jest jakoś szczególnie gwałtowną emocją, ale jak człowiek się już w nią wkręci, to może go ona zeżreć od środka.

martwienie się

Właśnie to jest okropne w zamartwianiu, że jak ten proces się uruchomi, to strasznie trudno jest go zatrzymać. Nastrój siada, z czasem szwankuje również ciało, ale organizm jest jakby w ciągu, nie może się z tej spirali ponurych myśli wyrwać. I to już nie jest motywujący straszek zachęcający do działania.

Martwienie się bardzo często wprowadza w stan otępienia, człowiek nakręca w swoim nieszczęściu i jeszcze wymyśla nowe, nierzadko absurdalne zagrożenia. Niestety, niekoniecznie idzie za tym wymyślanie skutecznych rozwiązań. Czuć jedynie, że coś wyrywa nas z tej słynnej „strefy komfortu”, a ludzie generalnie nie lubią zmian, zwłaszcza gdy nad owymi zmianami nie mają pełnej kontroli – boją się po prostu, że sprawy przybiorą niekorzystny obrót, a oni nie będą umieli odpowiednio zareagować.

Czy jest o co się martwić?

Większość rzeczy, przez które nie możemy spać, to właśnie jakieś zmiany, przełomowe wydarzenia, jak rozpoczęcie studiów, nowa praca, kredyt, przeprowadzka w obce miejsce, oraz rzeczy, na które nie mamy wpływu bądź jest on niewielki, jak to, że dostaniemy anginy tuż przed wyjazdem na narty, będą spóźnienia i nie zdążymy się przesiąść do drugiego pociągu, spadnie deszcz, gdy zaprosimy gości na przyjęcie w ogrodzie. Nie wiemy, co się stanie, dlatego od razu włącza się myślenie „a co jeśli…”.

Kolejna kategoria to wydarzenia, do których podchodzimy bardzo emocjonalnie, ale nie są one wbrew pozorom kluczowe dla naszego życia i niepotrzebnie robimy z igły widły – drobna sprzeczka urasta w głowie do mega-awantury, po której pewnie dojdzie do zerwania zaręczyn, a w krzywym uśmiechu szefa widzimy drukujące się właśnie wypowiedzenie umowy o pracę. Jednocześnie ignorowane są liczne poważne ostrzeżenia, bo nad nimi nie wystarczy podumać sobie przed snem, one wymagają podjęcia trudnych kroków – a to niewygodne, męczące i może zaważyć na samoocenie.

Zamiast cieszyć się chwilą, często przejmujemy się głupotkami – czy obrus na przyjęcie ma być biały czy łososiowy, co goście powiedzą na dwie łyżeczki nie od kompletu, co jeśli upieczony kurczak nie będzie wyglądał dokładnie jak na zdjęciu z książki kucharskiej. A przecież jeśli atmosfera będzie dobra, to i źle doprawiona zupa nie zepsuje miłych wspomnień.

Mnie się to pewnie nie uda

Duża część tych zmartwień jest zbędna, bo owszem, warto przygotować się na nieprzyjemne niespodzianki i mieć jakiś plan awaryjny, lecz w wielu przypadkach to martwienie się na zapas, ponieważ pamiętamy, że gdzieś tam kiedyś komuś się coś nie udało, więc i nas może spotkać równie smutny koniec. I na nic tłumaczenia, że sto innych osób z podobnej opresji wyszło bez szwanku. Ba, że w ogóle żaden kataklizm nie nastąpił.

I żeby to jeszcze chodziło wyłącznie o nas samych… Mnóstwo ludzi przejmuje się nie tyle własnym losem, ile tym, co sobie pomyślą inni. Jest strach, że będą gadać, że będą się wyśmiewać, że pewnie nie zaakceptują, że spadnie ostra krytyka. I znowu – często nic takiego się nie dzieje, a jeśli nawet, to w wydaniu osób obcych i wrogo nastawionych, więc czemu brać sobie ich słowa do serca?

Wreszcie, wybiegamy myślami w przyszłość zamartwiając się pierdółkami i mało realnymi wydarzeniami, zapominając o kwestiach naprawdę istotnych, jak odkładanie pieniędzy na emeryturę, oszczędności na czarną godzinę, profilaktyka zdrowotna, edukacja – to często zbywamy krótkim „mam jeszcze czas”.

Duży wpływ na takie podejście mają wiadomości i szokujące obrazy, skupiające się na tragediach rzadkich, lecz spektakularnych, dlatego masa ludzi panicznie boi się latania samolotami, choć to znacznie bezpieczniejszy środek transportu niż samochód, ale to właśnie katastrofy lotnicze przemawiają do wyobraźni. Tak samo zamachy – znacznie większym zagrożeniem dla naszego życia są choroby układu krążenia niż fanatyk z dynamitem na brzuchu. A egzotyczne wycieczki nad ciepłe morza? Boimy się rekinów ludojadów, choć dużo bardziej prawdopodobne jest to, że dziabnie nas wredny komar roznoszący groźne choroby.

O rany! Czy nie jest za późno?

Zmartwienia są dobre, gdy zachęcają do działania. Iluż to studentów już od października przejmuje się sesją, ale do książek zasiadają dwa dni przed terminem? Iluż dorosłych co wieczór ze strachem w oczach sprawdza stan konta, nie robi jednak nic, by znaleźć lepszą pracę? Nadwaga spędza sen z powiek, że jak tu wyjść na plażę, lecz pizza na kolację jak była, tak jest nadal. Trudne sprawy odkłada się na później, aż tak się nawarstwią, że nie wiadomo od czego zacząć naprawianie.

I nierzadko w swoich zmartwieniach widzimy tylko wycinek rzeczywistości, coś, co jest konsekwencją znacznie poważniejszego problemu. Jak wtedy, gdy z niepokojem wracamy do domu, zastanawiając się, do czego małżonek dzisiaj się przyczepi: do krzywo przyczepionych magnesów na lodówce czy może niestarannie zaścielonego łóżka. Za to nie rozmyślając o tym, dlaczego życiowy partner ma wiecznie o coś pretensje i co to oznacza dla wspólnej przyszłości.

Osoby z tendencją do zamartwiania się zwykle nie potrafią wskazać, gdzie konkretnie widzą zagrożenie dla siebie. To raczej mgliste wyobrażenia, taki ogólny lęk, że życie skręci w dziwnym kierunku, mimo że naprawdę niewiele na to wskazuje lub dałoby się temu zaradzić, gdyby uderzyło się bezpośrednio w źródło kłopotów. Bo dlaczego ktoś boi się na przykład utraty pracy? Firma upada, planuje zwolnienia, ten ktoś ma na koncie cztery nagany, nie wyrabia z terminami, padł ofiarą pomówień, nie ma odpowiednich kompetencji? Często wystarczy po prostu przestać strzelać na oślep – widząc dokładnie przyczynę swoich zmartwień dużo łatwiej zareagować i w ten sposób oczyścić głowę z przykrych myśli.

Wiecznie zatroskane kobiety

Skłonności do zamartwiania się bez powodu przypisywane są głównie kobietom i jest w tym sporo prawdy. Uczucie niepokoju zachęca bowiem do większej ostrożności, a w przypadku kobiet, które rodzą i wychowują dzieci, to bardzo ważna cecha. Wychowanie potomka trwa długo, trzeba więc zadbać i o własne zdrowie – kobiety statystycznie częściej chodzą do lekarzy, bardziej dbają o profilaktykę, rzadziej sięgają po używki, nie są tak skłonne do ryzyka, wybierają bezpieczniejsze rozrywki.

W stresujących sytuacjach kobiety częściej łączą działanie z rozmyślaniem – analizują swoje problemy, rozkładają je na czynniki pierwsze, błyskawicznie przywołują fakty z przeszłości oraz dane dotyczące podobnych przypadków. To pomaga lepiej ocenić sytuację, ale też zachęca do zbędnego kombinowania i doszukiwania się kłopotów tam, gdzie ich nie ma, tak na wszelki wypadek, licho przecież nie śpi. Skutkiem tego może być depresja albo choroba nazywana zespołem lęku uogólnionego – to zaburzenie dwa razy częściej dotyka właśnie kobiety.

Dlaczego? Naukowcy jeszcze się nad tym głowią, wiadomo jednak, że nadopiekuńczość częściej obserwowana jest u kobiet – matki na ogół bardziej niż ojcowie trzęsą się nad dziećmi, i częściej pouczają swoich partnerów, by uważali na to czy na tamto.

Martwienie się o inne osoby jest oczywiście uzasadnione, szczególnie gdy chodzi o rodzinę oraz bliskich przyjaciół, pytanie tylko, co dokładnie za ową troską stoi? Bo niezależnie od tego, czy martwi się kobieta, czy mężczyzna, lęk o drugą osobę często jest związany z brakiem zaufania. „Uważaj na siebie” może wynikać z sympatii, ale może też oznaczać, że nie wierzymy w czyjeś umiejętności bądź zdrowy rozsądek. Martwimy się, bo naszym zdaniem dziecko, partner lub przyjaciel jest za głupi, zbyt nieostrożny, nieodpowiedzialny, niezaradny.

Jakoś się ułoży

To dość powszechne, że wyobrażamy sobie setki czarnych scenariuszy, ale niechętnie decydujemy się na poważną rozmowę. Myślimy, co może się wydarzyć, a nie chcemy dostrzec tego, co ma miejsce tu i teraz. No i przede wszystkim nie zadajemy sobie pytania, czy w ogóle w naszej mocy jest możliwość przeprowadzenia pożądanej zmiany na lepsze.

No tak, tylko łatwo powiedzieć, że nie ma się co martwić. Z drugiej strony, zbywanie wszystkich bolączek też niczemu dobremu nie służy, są wszak w naszym życiu powody do niepokoju i nic złego się nie stanie, jeśli od czasu do czasu zwierzymy się komuś ze swoich trosk – małe lęki rozpracowane na bieżąco to skuteczna ochrona przed przytłaczającym stresem w przyszłości.

Wstydzimy się jednak rozmawiać o swoich bolączkach, bo może one śmieszne, może niepoważne, poza tym wychodzimy na życiowe niedojdy. A czasem wystarczy na głos powiedzieć o tych zmartwieniach by zobaczyć, że nie taki diabeł straszny jak go malują, a ktoś życzliwy obok może zmotywować do konkretnych uczynków, podpowiedzieć jakieś rozwiązanie, dodać otuchy i rozwiać dręczące wątpliwości – to dużo lepsze niż zagryzanie się w samotności najmroczniejszymi wizjami.

Znamienne, że osoby starsze, gdy się je pyta, co zmieniłyby w swoim życiu, bardzo często odpowiadają, że nie przejmowałyby się tak bardzo bzdurami, bo niemal w każdym przypadku wychodziło, że nie było warto. Mówi się przecież, że 95 procent rzeczy, o które się martwimy, i tak nigdy się nie wydarzą, a na pozostałe bolączki jest zawsze jakaś metoda.

    Komentarz ( 1 )

  • Magdalena Szymańska

    Takie zamartwianie sie to koło napędowe dla depresji! Czasem cieżko się nie martwić, ale trzeba dobrze przemyśleć, czy jest sens popadać w paranoję, czy może jednak jest sposób, by tego zmartwienia nie było 🙂

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>