Dlaczego sporty ekstremalne są tak pociągające?
Wszystko co robisz może zakończyć się tragicznie. Ludzie potrafią się zabić pod prysznicem, bo nadepnęli na śliskie mydło, lub łamią nogi, schodząc z pięciocentymetrowego schodka. Słowem, nic nie jest na sto procent bezpieczne, więc skoro żyjesz, to ryzykujesz, po prostu nie da się tego uniknąć. Można jednak ryzyko nieszczęścia jakoś zminimalizować, dlatego na przykład powstał kodeks drogowy, a w samochodach co i rusz pojawiają się nowe udogodnienia.
Mimo to fajnie jest od czasu do czasu poczuć adrenalinkę, stąd tak duża popularność parków rozrywki czy domów strachów. Ale to tak naprawdę bardzo bezpieczne miejsca, odpowiednie nawet dla dzieci, gdzie zatem szukać tych najsilniejszych emocji? Oczywiście w sportach ekstremalnych. Tylko czy świadome wystawianie się na niebezpieczeństwo nie jest pewnego rodzaju głupotą?
Dlaczego adrenalina jest przyjemna?
W dużym skrócie, adrenalina powoduje, że chce się nam żyć. Wyrzut tego hormonu następuje w momencie strachu – dzięki adrenalinie, zamiast się poddać, nabieramy sił i odwagi do walki albo ucieczki. Organizm wchodzi w stan wyższej gotowości, jest nastawiony na przetrwanie, nasza wydajność wzrasta. I właśnie pod wpływem adrenaliny często robimy rzeczy, na jakie normalnie nie bylibyśmy w stanie się porwać.
Adrenalinę można nazwać naturalnym dopalaczem. Działa gwałtownie, ale dość krótko, wywołując euforię tuż po tym, jak zagrożenie udało się pokonać. Owa euforia to niesamowicie satysfakcjonujące odczucia, dlatego wiele osób specjalnie szuka okazji, by znowu wejść na wysokie obroty i doświadczyć ponownie adrenalinowego haju. Problem w tym, że nadmiar adrenaliny wcale nie jest czymś dobrym – organizm po prostu uodparnia się
wtedy na jej działanie, a zamiast przyjemnego dreszczyku występuje nerwowość, dolegliwości żołądkowe, bóle głowy, bezsenność, spadek koncentracji, stany depresyjne.
Od adrenaliny można się uzależnić, co oznacza, że trzeba dostarczać sobie coraz mocniejszych bodźców żeby organizm odpowiednio zareagował. A to już nie brzmi jak coś zdrowego i korzystnego, ponieważ skłania do aktywności obarczonej nadmiernym ryzykiem – w skrajnych przypadkach normalne życie będzie dla uzależnionego od adrenaliny człowieka nie tylko nudne, ale wręcz przytłaczające i straszne, bo zadowolić da się jedynie ciągłą stymulacją i coraz bardziej ekstremalnymi formami spędzania czasu.
Poczuć, że się żyje
Potrzeba doznań nie jest taka sama u wszystkich. Sporty ekstremalne to raczej niszowe rozrywki, jeśli chodzi o uprawianie, natomiast publiczność mają całkiem sporą – większość niekoniecznie chce doświadczać ekstremy na własnej skórze, za to z wielką przyjemnością ogląda ryzykantów w akcji, bo to również jest ekscytujące. No a już po wszystkim emocje można dodatkowo podgrzać dyskusjami, co na swój sposób jest oddzielną kategorią sportów ekstremalnych.
Komentujący rzadko kiedy bowiem podchodzą do tego tematu letnio – najczęściej jest to albo fascynacja i niemal bezkrytyczny podziw dla śmiałków, albo pogarda dla „durniów”, co nie potrafią uszanować własnego życia i są zwyczajnie chorzy psychicznie. Ilekroć himalaistom coś nie poszło i media zaczynają mówić o akcji ratunkowej, te dwa obozy zażarcie ze sobą walczą, podobnie jest zresztą przy każdym innym wypadku, który nie wynikał z czynników losowych, tylko z czyjegoś zamiłowania do adrenaliny. „Robił co kochał, przekraczał
nieprzekraczalne” kontra „przygłup samobójca, po co się tam pchał, naturalna selekcja”.
Sportowcy ekstremalni są chwaleni za odwagę, przesuwanie granic, ciężką pracę – pokazują, do czego człowiek jest zdolny, gdy tylko mu się chce, w przeciwieństwie do tych, co siedzą w korpo, a wieczorem oglądają seriale. To jednak przeciwników w żadnym razie nie przekonuje, bo czy naprawdę jedynym wartościowym osiągnięciem jest narażanie się na śmierć, jak gdyby nie dało się poczuć sensu istnienia inaczej, niż poprzez amputację odmrożonych palców stopy?
Krytyka ryzykownych zachowań jest oczywiście od razu łączona z zazdrością i pewnie nudnym do bólu życiem, ale i druga strona bywa w swoich opiniach nazbyt surowa, niekiedy nawet ciesząc się ze śmierci „idioty”, który dostał za swoje.
Jeszcze ostrzej jest, gdy do tematu wchodzi rodzina, bo jak można celowo igrać z życiem mając małe dzieci? Czyżby rodzina była mniej ważna od hobby? Skrajna nieodpowiedzialność, i wszystko to dla pięciu minut sławy – bo jednak całkiem inny jest odbiór, kiedy ginie strażak na służbie niż kiedy zabija się motocyklista próbujący pobić rekord prędkości. Hardcorowe rozrywki budzą po prostu wielkie kontrowersje, a za nimi idzie często ogromna agresja, chyba nawet bardziej szkodliwa od czyjejś chęci sprawdzenia siebie w skokach z wysokiego mostu.
Co w tym rozwijającego?
W dyskusjach uderza skrajność opinii, jak gdyby istnieli wyłącznie ekstremalni ryzykanci i nudne zera bez jakichkolwiek zainteresowań, i nic po środku. A to przecież nieprawda.
Potrzebę doświadczenia czegoś intensywniejszego mają prawie wszyscy, tyle że w różnych miejscach stawiają oni granice, a przez to trudniej zrozumieć kogoś o większej tolerancji ryzyka. Sporty ekstremalne, przez swój charakter, są gorącym i konfliktogennym tematem, dlatego tak rzadko się słyszy wyważone, w miarę obiektywne opinie.
Wielu osobom przeszkadza zresztą nie tyle sama aktywność, co jej gloryfikowanie, bo fakt, że są to „sporty”, mocno wpływa na narrację – sport kojarzy się bowiem z hartowaniem ciała i ducha, szlachetną rywalizacją, wysiłkiem, dyscypliną, dlatego to całkiem inna kategoria niż na przykład cinnamon challenge albo włożenie głowy do zbiornika z jadowitymi wężami.
Lecz czy faktycznie jest taka inna? Bo górnolotnie mówiąc, co niby dobrego wynika ze sportów ekstremalnych dla ludzkości? To prawda, że aby się ścigać w sportowych autach bądź wejść na K2 trzeba włożyć o wiele więcej pracy niż podczas skoku do sadzawki z dziwnymi żyjątkami, ale ryzyko jest podobne, a ekstremalny wyścig po ryzykownej trasie nie wydaje się wcale bardziej racjonalny od dobrowolnego starcia z piraniami.
Oczywiście, nic w tym złego, jeśli ktoś robi coś jedynie dla hecy, nawet gdy pomysł jest daleko od zdrowego rozsądku, bo jednak życie zupełnie pozbawione głupich doświadczeń jest… mało życiowe. Pytanie tylko, na ile warto sobie pozwolić, by mieć wspomnienia i nie stać się jedynie wspomnieniem dla innych, a sporty ekstremalne wydają się po prostu „za bardzo” – są serio niebezpieczne i ciężko wskazać realną korzyść z nich płynącą, poza adrenalinowym upojeniem śmiałka. Więc nie ma co dorabiać ideologii do faktu, że komuś nie
wystarcza spokojne, ułożone życie, tak jak i nie ma powodu, by fanów ekstremalnych rozrywek wysyłać na leczenie, robią to w końcu na własną odpowiedzialność.
Czy naprawdę jest tak niebezpiecznie?
Nie sposób rozstrzygnąć, do którego momentu mamy do czynienia z odwagą, a kiedy zaczyna się skrajna głupota i brak odpowiedzialności. I zawsze, nawet przy najbardziej idiotycznym wyzwaniu, znajdą się fani dowodzący, że to i tak lepsze od kiszenia się przed telewizorem, a bez szalonych ludzi świat byłby nudny i stałby w miejscu. Wątpliwości jednak wciąż pozostają, bo w ekstremalnych aktywnościach pod kontrolą ma się wyjątkowo mało rzeczy, a niewielki błąd może doprowadzić do śmierci.
Dodatkową kontrowersją jest to, że sportowcy ekstremalni specjalnie rezygnują z różnych środków bezpieczeństwa żeby zwiększyć poziom trudności i uczynić jakąś aktywność bardziej niebezpieczną. Ale czy inne aktywności są zupełnie wolne od jakichkolwiek zagrożeń? Zginąć można idąc po bułki, a nie tylko podczas atakowania szczytu w Himalajach.
A kiedy się spojrzy na liczbę śmiertelnych wypadków podczas uprawiania sportu, to zaskakująco wiele osób ginie podczas biegania, pływania, jazdy na rowerze, a więc aktywności uważanych za „normalne”. Zdecydowanie więcej niż podczas sportów ekstremalnych.
Ale te dane zmieniają swój wydźwięk kiedy się spojrzy na wskaźniki procentowe i prawdopodobieństwo wypadku. W liczbach bezwzględnych rzeczywiście mamy sporo śmierci wśród biegaczy, lecz to wynika po prostu z powszechności tej dyscypliny, bo w przeliczeniu, podczas biegania umiera jedna osoba na milion. Natomiast base jumping, zaliczany do najniebezpieczniejszych sportów, to śmiertelność na poziomie ok. 1 osoba na 60.
W himalaizmie to około 1 osoba na 10, a przy wybranych szczytach prawdopodobieństwo śmierci wynosi aż 25 procent! Różnica jest więc ogromna i decydując się na rafting, street luge, wspinaczkę bez zabezpieczeń albo base jumping podejmuje się ryzyko o wiele, wiele większe niż idąc na basen albo jadąc na wycieczkę rowerem do lasu. Ale…
Popularność niektórych aktywności sprawiła, że przestało się je uważać za niebezpieczne, choć w istocie takie właśnie są. Idealnym przykładem są sporty zimowe, zwłaszcza narciarstwo alpejskie i snowboarding – nie wszyscy mają świadomość tego, że z wielu stoków zjeżdża się często z zawrotną prędkością i wystarczy mały korzeń albo kamień na trasie, a białe szaleństwo skończy się na ostrym dyżurze i wielomiesięcznej rehabilitacji. Lub wręcz trwałym kalectwie albo śmierci, bo to wcale nie są takie rzadkie zjawiska. Podobnie jest w wielu sportach wodnych czy modnym ostatnio triathlonie.
Masa ludzi do takich „normalnych” sportów wcale się nie przygotowuje, a to zwiększa ryzyko kontuzji. Ignorowane są zalecenia dotyczące bezpieczeństwa, bo przez przesady, co się może stać, a w kasku wygląda się głupio.
Niedoświadczeni sportowcy porywają się na zbyt trudne trasy, bo to przecież nic takiego. Przeceniają swoje możliwości i nie dbają o właściwą regenerację, co jest jedną z najczęstszych przyczyn śmierci (obok urazów) w trakcie uprawiania sportów. Ale lekkomyślność widać też wśród zawodowców – tu z kolei problemem jest zbytnia pewność siebie wynikająca z nabytych umiejętności. Można zatem
powiedzieć, że nie sama ekstremalność danego sportu jest problematyczna, ile nasze podejście do sposobu spędzania wolnego czasu.
Zostaw komentarz