Dlaczego tak ciężko dogadać się z sąsiadami?
Stare powiedzenie mówi: z rodziną najlepiej na zdjęciu. Ale nie zawsze to rodzina jest największym zmartwieniem, bo od rodziny można jakoś uciec. A od kogo uciec się nie da? Tak jest, od sąsiadów. Oni ciągle są obok, tuż za ścianą albo za płotem. No, chyba że ktoś wyniesie się gdzieś daleko od cywilizacji, na ten luksus jednak nie każdy może sobie pozwolić.
Większość ludzi po prostu jest na sąsiadów skazana, a to niekiedy naprawdę koszmarne towarzystwo. W zbiorowej wyobraźni sąsiad to bohater wybitnie negatywny, cokolwiek bliźniemu złośliwego uczynić można, na bank gdzieś ktoś zza ściany ma to już na koncie, od drobnych uszczypliwości po sprawy zahaczające o kryminał. Człowiek człowiekowi wilkiem? Raczej sąsiadem.
Kto mieszka obok ciebie?
Ze strony sąsiadów spodziewać się można dosłownie wszystkiego, a filmowanie przez okno uprawiane przez klatkowych agentów to naprawdę błahostki. Znacznie gorzej, gdy za ścianą mieszka na przykład sąsiad wieczny majsterkowicz – nie wiadomo, cóż takiego robi on na tych swoich 35 metrach kwadratowych, że przez pięć lat niemal dzień w dzień musi coś wiercić i przybijać. Oczywiście najlepiej o szóstej rano, ewentualnie w okolicach 22-giej.
Albo sąsiad meloman, który pragnie swoją pasją zarazić pół bloku, bez względu na porę dnia. „Czyścioszek”, dla którego klatka schodowa to przedsionek śmietnika i prywatny składzik na rupiecie tarasujące przejście. Miłośnik psów i oczywiście że jego psinka jest zawsze bardzo grzeczna i jeszcze nigdy nikogo nie ugryzła, a że się troszkę na sąsiadkę rzuca to sąsiadki wina, bo tak reaguje, że piesek się płoszy. A psia kupa na schodach jeszcze nikogo nie zabiła.
Beztroski rodzic, który pozwala swoim pociechom biegać całymi dniami po mieszkaniu w holenderskich chodakach. I rodzic tolerancyjny, dla którego chuligańskie wybryki to normalna zabawa, a to tylko dzieci, czego się pani czepia, mają potrzebę walić w metalowe barierki to walą, chyba lepiej to niż żeby rzucały kamieniami w okna, prawda? I tak, tak, darcie się przez pięć godzin bez przerwy jest niezbędnym warunkiem prawidłowego rozwoju młodego człowieka.
Są i strażnicy porządku oraz moralności. Taki samozwańczy szeryf każdą rzecz chętnie zgłasza na policję i do innych instytucji, jest zawsze pełen dobrych rad i zawsze na posterunku, byle tylko przyłapać wrogów na niecnych uczynkach, zna wszystkie regulaminy na pamięć, a niektóre wręcz sam sobie tworzy, oczywiście dla dobra ogółu.
Miłośnicy mocniejszych trunków to w ogóle osobna historia. Nie brak im fantazji, sęk w tym, że zabawnie to wygląda na filmie, ale nie w realnym życiu, gdy o 23 padasz na pysk i boisz się, czy szanowny sąsiad w stanie upojenia nie zapomni wyłączyć gazu albo nie zaśnie z papierosem w dłoni. Trafiają się także naśladowcy Rambo, tyle że mniej szlachetni, bo wygrażają pięścią albo ostrym narzędziem nie złoczyńcom, a niewinnym sąsiadom, którzy mieli tego pecha, że przez przypadek weszli dzielnemu wojownikowi w drogę.
W domach jednorodzinnych pod pewnymi względami jest łatwiej, bo jak sobie zrobisz libacyjkę z przyjaciółmi, to sąsiad raczej tego nie usłyszy, więc przynajmniej ten problem z głowy. Ale dochodzą inne zmartwienia. Sąsiad nie udostępnia drogi, bo nie, trzeba jeździć długimi objazdami albo prosić o łaskę. Będzie palił w ogródku stare opony, bo to jego ogród i panie, idź pan w diabły z ochroną środowiska, zresztą mi to nie śmierdzi. Albo uzna, że musi jeździć kosiarką akurat wtedy, gdy sąsiadka zaprosiła koleżankę na kawę w ogrodzie.
Walczyć czy odpuścić?
Czy da się z tym w ogóle jakoś walczyć? Owszem, ale nie z każdym idzie się po ludzku dogadać, bardzo często sąsiedzkie konflikty to prawdziwa wojna, trwająca latami, wyniszczająca do tego stopnia, że nawet gdy się wygra, to już nie ma siły, by się z sukcesu cieszyć. Na sąsiadów bowiem trudno znaleźć skuteczny sposób. Grzeczna uwaga? Niby najlepsze, najmniej inwazyjne rozwiązanie, które rzeczywiście do wielu trafia, ale niestety, nie zawsze. Mnóstwo ludzi bierze coś takiego mocno do siebie, że co jest, tak przeszkadzam? A chyba jestem u siebie, jak się nie podoba to niech się wyprowadzi, hrabina jedna, sama nie lepsza. Więc nie, nie zastosuję się i teraz zacznę robić na złość, bo wiem, że tej klępie to przeszkadza.
Wezwać policję? To często zimny prysznic dla niepokornych sąsiadów, ale niech tylko poszkodowany namierzy kapusia, a na 90 procent będzie jakaś zemsta. A gdy uciążliwy sąsiad wygląda trochę jak bohater z filmów o rosyjskiej mafii, to nie każdy chce ryzykować. No trudno, rzuca śmierdzące pety na wycieraczkę, ale mimo wszystko lepiej sprzątnąć niedopałka niż leczyć złamaną żuchwę. Pisanie skarg daje podobny efekt – ludzie zwykle obawiają się urzędowych konsekwencji, więc owszem, zastosują się do zaleceń odgórnych, ale odrobią sobie te upokorzenia na donoszących sąsiadach-nadwrażliwcach. Lub okażą się na tyle zbuntowani, że i urzędowym papierem się podetrą i dalej będą robić swoje, teraz razy pięć, żeby każdy poczuł, kto tu na klatce rządzi.
Prawnicy radzą, by próbować od rozmowy w cztery oczy i dopiero kiedy to zawiedzie udać się do wyższej instancji, na negocjacje z profesjonalnym mediatorem i potem ewentualnie do sądu. Tam jednak potrzebne są dowody, nierzadko i świadkowie, a sprawy ciągną się latami, kosztują nerwy i pieniądze. Rzadko kiedy sąsiedzkie spory traktowane są priorytetowo, pisma leżą sobie gdzieś na stosiku mało ważnych spraw do załatwienia, a kto uparcie upomina się o swoje prawa uchodzi za namolnego.
Kapusie w akcji
W naszym kraju walka z sąsiadami jest o tyle uciążliwa, że skargi do organów państwowych, choćby najbardziej zasadne i słuszne, wciąż traktowane bywają jak donoszenie do UB czy innego Gestapo, robią tak folksdojcze, którym nie podaje się ręki. Jak żeś taka mądra, to powiedz w twarz, a nie lecisz od razu do władzy! No właśnie, tylko co robić, jeśli grzeczna prośba nie dociera do adresata, a jedynie nakręca jego złośliwość? Mamy iść na pięści, wrócić do samosądów, wprowadzić w bloku prawo dżungli?
Nigdy nie wiadomo, jakiej reakcji można się spodziewać, dlatego wielu po prostu odpuszcza i znosi męczarnie w milczeniu. Bo raczej się nie zdarza, by wrednego sąsiada wyeksmitowano –to możliwe jest w zasadzie tylko wtedy, gdy upierdliwiec mieszka w wynajmowanym lokalu. W przypadku właściciela nieruchomości można co najwyżej sądowo do czegoś przymusić, a to już ruletka – może w końcu nastąpić upragniony święty spokój, bądź też pojawi się nowy pretekst do kolejnej awantury.
Gdy ktoś ma pecha do sąsiadów, potrafi się to dla niego zakończyć doprawdy tragicznie: nerwicą, depresją, zagrożeniem dla życia. Niektórzy nie wytrzymują i po prostu się wyprowadzają, z nadzieją, że w nowym miejscu będzie lepiej. Bo od sąsiada nie bardzo da się odpocząć, oni są w pewnym sensie częścią naszego domu. Tak, mieszkają za ścianą albo dwa piętra wyżej, ale ich obecność jest tak namacalna, że bardzo wpływa na komfort życia. Z beznadziejnej pracy można uciec do domu i pod kocykiem znaleźć ukojenie, a dokąd uciec, gdy to właśnie we własnych czterech kątach człowiek siedzi jak na szpilkach?
Przez takich sąsiadów serio idzie zwariować, strach wyjść na klatkę, żeby na idiotę nie trafić, jest stres gdy idzie się po schodach, czatuje się przy wizjerze, by sprawdzić, czy znienawidzonego sąsiada nie ma gdzieś w pobliżu.
Obcy to zawsze wróg
Skąd ta niechęć, nienawiść i zawiść się biorą? Poniekąd stąd, że sąsiedzi zdani są na siebie. Zwykle nie mamy wpływu na to, kto wprowadzi się drzwi obok, a żyjąc w grupie, musimy na siebie zważać, bez względu na wzajemne sympatie, a to dla wielu ludzi jest ograniczeniem ich wolności. Czują się przegranymi słabeuszami, że musieli wyłączyć muzykę, bo właśnie zaczęła obowiązywać cisza nocna – zakazy są dla mięczaków, mnie nikt nie będzie mówił, co mam robić! Dlatego te sąsiedzkie spory to czasami taka próba sił, walka o terytorium i przywództwo, bo co to znaczy, że mamy równe prawa? Pojęcie własnej wolności jak gdyby zupełnie nie obejmowało wolności, komfortu oraz samopoczucia innych osób.
A choć wredni sąsiedzi są wszędzie, w Polsce ten problem wydaje się szczególnie dotkliwy, ponieważ jako społeczeństwo jesteśmy bardzo nieufni wobec innych, nie doceniamy wartości kapitału społecznego, rzadko myślimy wspólnotowo, sąsiadów często mamy za wrogów tylko dlatego, że są sąsiadami – są obcy, więc pewnie można się po nich spodziewać samego najgorszego. A taką postawą trochę prowokuje się do sąsiedzkich nieuprzejmości.
Winna jest i sama architektura. Nasze mieszkania to często ciasne klitki, a musi się w nich zmieścić kilkuosobowa rodzina. Bloki budowane są tak, że nie ma mowy o prywatności, bo sąsiedzi, nawet gdy nie chcą, zaglądają sobie w okna. Ściany są jak z tektury, słychać przez nie jak sąsiedzi rozmawiają, myją wieczorem naczynia, biją kotlety, spuszczają wodę w toalecie. Ściśnięci, bez odpowiednio dużej, komfortowej przestrzeni czujemy się lekko osaczeni, a dodając do tego stresy dnia codziennego… nic dziwnego, że czasami wybuchamy i drażni nas donośniejszy śmiech albo brzydka wycieraczka pod sąsiednimi drzwiami.
Kiedy oni się wreszcie zamkną
Tak, sąsiedzi potrafią być jak drzazga pod paznokciem, ale część zarzutów pod ich adresem jest zwyczajnie przesadzona. Znowu do głosu dochodzi przesadne umiłowanie wolności – tak jak nieokrzesani sąsiedzi mają w poważaniu, że ich zachowanie komuś przeszkadza, tak niektórzy mają pretensje o to, że sąsiedzi w ogóle żyją.
Remont za ścianą to nic fajnego, jednak jakoś ten remont trzeba przeprowadzić, wiercenie skoro świt w niedzielę może zirytować, lecz wiercenie w środę o 16 nie powinno już budzić kontrowersji. Małe dzieci czasem płaczą i raczej nie dlatego, że sąsiadka głupia krowa nie chce wstać do swojego bachora. Starsze dzieci muszą gdzieś się bawić, a plac zabaw to nie klasztor. Najlepiej ułożone psy niekiedy szczekają. Ludzie obchodzą imieniny i oglądają mecze.
Życie w bloku rządzi się swoimi prawami i trochę dziwnie jest oczekiwać, że na wielkim osiedlu będzie cisza i spokój jak na podkarpackiej wsi. Nawet mając na względzie zasady współżycia sąsiedzkiego, nie da się zrobić tak, że zawsze będzie idealnie, cichutko, czyściutko i po naszej myśli. Lecz są ludzie, których złości, że ktoś w nocy kaszle, coś komuś upadło albo przez przypadek gdzieś trzasnęły mocniej drzwi. W każdym takim zachowaniu dopatrują się złośliwości i braku wychowania. Co gorsza, nie powiedzą wprost o co im chodzi, tylko nagle przestaną odpowiadać ‘dzień dobry’ i zaczną obmawiać przed resztą sąsiadów. Bądź zwrócą uwagę w taki sposób, że wcale nie dziwi niechętna odpowiedź.
Ja to nikomu nie przeszkadzam
Ciężko znaleźć równowagę pomiędzy tym, do czego prawo mam ja, a do czego pozostali lokatorzy. Dla bezdzietnych rodzina z dziećmi to przekleństwo, bo bezkrytyczne „madki” i przygłupi ojcowie. Dla rodziców sąsiad singiel to upierdliwy czepialski, który życia nie zna. Dla młodych starsi to zrzędzące staruchy. Dla starszych młodzi to Sodoma i Gomora. Ci normalni są za normalni. Nowocześni mają lewackie zwyczaje i pewnie są zboczeni. Ci tradycyjni śmierdzą staropolską smażoną cebulą i Old Spice’m. Ci przyjmują księdza i mażą kredą po drzwiach, tamci wypuszczają dzieciary, żeby żebrały o cukierki.
Nie każdemu chce się wczuć w sytuację drugiej osoby. I tym bardziej nie chce się przyjąć do wiadomości, że nasze zachowania, które uważamy za normalne, dla innych normalne wcale nie muszą być. Jedna lokatorka powie, że jej dziecko jest spokojne, za to pies sąsiadki ujada cały czas, na co sąsiadka odpowie, że jej pies szczeka tylko, gdy ktoś obcy idzie po schodach, za to maluch tej pierwszej bez przerwy ma a to kolkę, a to zęby mu idą. Wkurza sąsiadka odkurzająca mieszkanie z samego rana, choć samemu nastawia się pralkę o 23. No ale oczywiście te sytuacje są nieporównywalne.
A może dać sobie na wstrzymanie?
To straszne, że ludziom zdanym na siebie tak trudno się dogadać, choć to przecież w ich jak najlepiej pojmowanym interesie. Sąsiad niekoniecznie musi być przyjacielem, wystarczy, że będzie kimś, komu się ufa, bo są sytuacje, kiedy to na sąsiada można liczyć bardziej niż na rodzinę, która często jest bardzo daleko, więc nie przyjedzie w pięć minut, gdy nagle trzeba wyjść z domu i mieć kogoś, kto przypilnuje dziecka.
Może więc w imię dobrych stosunków warto czasem przymknąć oko na pewne irytujące zachowania? Balangi dzień w dzień mają prawo złościć, ale trochę głośniejsze urodzinki raz do roku da się chyba jakoś przeżyć? Może bagatelizując sporadyczne, niezbyt męczące wyskoki da się ugrać coś ważniejszego – nie będzie na przykład problemu z dogadaniem się w sprawie piwnicy albo miejsca parkingowego?
Są przecież i tacy sąsiedzi, o których myśli się ze szczerą sympatią, a nie każdy blok to wylęgarnia patologii. Tyle że na takie stosunki trzeba sobie najpierw zapracować, tymczasem u nas wciąż przeważa dość agresywny sposób rozwiązywania problemów z sąsiadami – to rady typu: podlewaj kwiaty, kiedy sąsiadka wygląda przez okno, wytrzep ścierkę, kiedy ona powiesi czyste pranie, wsuń szpilkę w zamek do drzwi, puść koncert chopinowski jak Adaś Miauczyński. A jeśli tamci wkurzeni się odegrają, to kto pierwszy zakopie topór wojenny? Oczywiście, że nie mądrzejszy, tylko ten słabszy, a przegrać jak mięczak nikt nie chce i tak się to kręci. Latami.
6 komentarzy
Gdyby wszyscy postępowali według zasady – nie rób drugiemu co tobie niemiłe – nie byłoby problemów…
Nasi sąsiedzi z góry specjalnie chodzą na PIĘTACH aby odegrać się za zbyt głośno grający nasz telewizor.
U mnie jak na razie jest spokój, ale wiem, że niektórzy mają problemy z sąsiadami.
Jest jeszcze jedna kwesti
Nawet dość ognista:
Sami jesteśmy czyimiś sąsiadami. Dbajmy więc aby nie uprzykrzyć życia tym co są najbliżej
Udanego Sylwestra i Szczęśliwego Nowego
Jak mieszkaliśmy w kraju mieliśmy natrętnego sąsiada, oj właził nam nawet do sypialni tak go wszystko interesowało 🙂 w Norwegii każdy ma dom i każdy dba o swoje podwórko. Tu sąsiad sąsiada mało interesuje 🙂
My od kiedy mieszkamy na wsi, raczej kłopotu nie mamy. Jeżeli nie liczyć nadmiernej ciekawośći sąsiadki…