Główne menu

Dlaczego tak trudno dotrzymać postanowień?

Nowy Rok to jedna z tych dat, które kojarzą się z jakimś przełomem, początkiem kolejnego etapu, może nawet małą życiową rewolucją. Podobnie jest w dniu urodzin, zwłaszcza tych okrągłych, czy w momencie, gdy dzieje się coś ważnego – data to symbol, ale bardzo znaczący, dlatego zachęca do wyznaczania sobie nowych celów.

Postanowienie sobie czegoś to przejaw ambicji i motywacja, by wreszcie ruszyć do przodu. Od tej pory życie ma stać się lepsze, a to, co nie udało się do tej pory, teraz już na pewno zostanie zrealizowane. Doświadczenie jednak pokazuje, że tylko garstce udaje się wytrwać w swoich postanowieniach, większość prędzej czy później odpuszcza sobie ambitne plany. Dlaczego?

Przełomowa data

Można odnieść wrażenie, że przywiązujemy do dat zbyt wielką wagę, to w końcu tylko kartka w kalendarzu, z numerkiem takim, a nie innym, bo ktoś kiedyś tak postanowił. Dlaczego coś ma się zmienić dokładnie w dniu trzydziestych urodzin? Dlaczego pierwszego stycznia, a nie szóstego kwietnia? Z drugiej strony, ludziom potrzebna jest jakaś symbolika, jeśli więc właśnie przełomowa data motywuje do działania, cóż w tym złego? Lepiej wtedy niż wcale.

I gdy ten szczególny dzień nadchodzi, wraz z nim pojawia się przelotna bądź głębsza refleksja, że może nie wszystko poszło po naszej myśli i to dobry moment, by spróbować to odczarować. Więc teraz zacznę biegać. Zapiszę się na basen, to przecież tuż obok mojej pracy. A właśnie, praca, trzeba wreszcie zażądać podwyżki albo porozsyłać aplikacje do konkurencji. Wrócić na studia. Zapisać się na kurs chińskiego. Przestać palić. Zacząć oszczędzać. Bardziej docenić męża, nie wydzierać się bez powodu na dzieci. Teraz na pewno się uda. Na pewno. NA PEWNO.

Co ważne, nikt do tych postanowień nie zmusza. To wewnętrzna chęć stania się kimś lepszym, atrakcyjniejszym. Widać przecież, jak dotychczasowe zaniedbania pogarszają komfort życia, a nowa, ciekawsza rzeczywistość wydaje się na wyciągnięcie ręki, wystarczy troszkę się wysilić i nie wypuścić okazji z rąk.

postanowienia

A bo to jest mi tak źle?

Postanawiając coś sobie, jesteśmy bardzo zdeterminowani, naładowani pozytywną energią, pełni zapału. Ale czasem wystarczy dosłownie kilka godzin, by wrócić na stare śmieci, do dawnych nawyków i problemów. I nie zawsze towarzyszą temu wyrzuty sumienia czy wstyd, że tak łatwo oddało się pola. To raczej „zdrowy rozsądek” – w cudzysłowie, ponieważ zwykle nie jest to racjonalne wytłumaczenie, dlaczego jakiś plan nie ma szans na powodzenie, ile odpuszczenie sobie, bo realizacja wcześniejszych zamierzeń to po prostu za dużo roboty.

Jest całe mnóstwo wymówek, że praca, zmęczenie, pogoda, dziecko płacze, na biurku ważny raport do napisania. Lenistwo wygrywa i zapał gaśnie dość szybko. Siłą rozpędu można wytrwać w swoich postanowieniach kilka dni, może nawet kilka miesięcy, ale im dalej w las, tym większe zniechęcenie. Nie ma już tego napędu, jakim były silne emocje w chwili, gdy obiecywało się sobie solennie, że jutro rozpocznie się ta najwspanialsza reszta życia.

Bo właśnie będąc w dużych emocjach, coś sobie postanawiamy. Coś się dzieje, coś wyjątkowo intensywnego, i pyk!, padają szumne deklaracje. W emocjach wszystko wydaje się prostsze, atrakcyjniejsze. Emocje uskrzydlają, więc można się porwać z motyką na słońce, na drugi dzień jednak rzeczywistość często sprowadza brutalnie w dół.

Najpierw dlatego, że świat bywa czasem trudnym, nieprzyjemnym miejscem do życia. Nie wszystkim daje po równo; jedni mają możliwości, by dopiąć swego, inni mimo ciężkiej pracy nie dojdą choćby do połowy tej drogi. Albo mają pecha, podczas gdy do innych los częściej się uśmiecha, i nie, to nie są wymówki – wiele razy czyjś sukces wynikał właśnie z tego, że człowiek znalazł się przypadkiem we właściwym miejscu, pani z HR miała wyjątkowo udany dzień albo wysłało się ten kupon w totka.

Nie jest wcale tak łatwo

Potem dlatego, że nie starcza silnej woli oraz konsekwencji. Dziś bardziej niż kiedykolwiek można odnieść wrażenie, że naprawdę wystarczy tylko chcieć, by osiągnąć oszałamiający sukces, co udowadnia na każdym kroku telewizja i media społecznościowe. To nie może być takie trudne, w czym ja jestem gorsza, czego niby mi brakuje? Inni mogli, ja tym bardziej też. Po czym wychodzi, że owszem, to jest trudne, i nie bez powodu ludzi, którzy wytrwali w swoich postanowieniach, jest mniej niż tych co się poddali.

W emocjach zakładamy, że pójdzie jak z płatka. Tak, jasne, bez pracy nie ma kołaczy i tak dalej, ale przyszłość widzi się wtedy w różowych barwach, a przeszkody są jak najbardziej do przeskoczenia. To właśnie ta pułapka, w którą ludzie często wpadają – ocena skali trudności jest zbyt optymistyczna. To, czego nie robiło się wcześniej, wydaje się znacznie łatwiejsze. Aż zacznie się to robić i staje się jasne, dlaczego do tej pory się tego unikało. No jest po prostu bardzo ciężko.

Dopiero „na trzeźwo” uwzględnia się wszelkie trudności, ewentualne skutki uboczne, ryzyko porażki. Zresztą, i wtedy jest trudno dotrzymać danego sobie słowa, ponieważ człowiek z natury lubi się oszczędzać i preferuje szybkie, możliwie najmniej bolesne rozwiązania. Więc jak rzucić palenie, to koniecznie z dnia na dzień, a jak schudnąć, to przynajmniej dziesięć kilo w tydzień. To oczywiście przeważnie się nie udaje, dlatego ogarnia nas zniechęcenie i rezygnujemy z pomysłu. Do kolejnego Sylwestra albo urodzin.

Ile, gdzie, jak, do kiedy?

Tworzone pod wpływem emocji plany to raczej pobożne życzenia niż możliwy do osiągnięcia stan. Nie umiemy trafnie oszacować czasu potrzebnego do realizacji swoich postanowień. Nie wiemy dokładnie, jak to zrobić. Jakie z tym wiążą się trudności. Głupie wyjście na siłownię wymaga kilku rzeczy: trzeba wpierw tę siłownię znaleźć, zapisać się, wykupić karnet, ustalić godziny zajęć, dopasować je do pozostałych obowiązków, skompletować ubranie, i jakie to powinno być ubranie, czy po ćwiczeniach należy postępować w określony sposób, by nie zepsuć efektu ćwiczeń. To brzmi banalnie, ale nie dla kogoś, kto nigdy nie ćwiczył na siłowni.

Wiedzieć, że coś wymaga wysiłku, to jedno, wytrwać w tym to drugie. Chęć zrealizowania swojego postanowienia nierzadko trwa tylko tyle, co uczucie, które sprowokowało do podjęcia jakiegoś kroku. Po wyjątkowo paskudnym dniu w pracy w głowie szybko pojawia się gotowy scenariusz na nadchodzące dni i człowiek naprawdę wierzy, że tym trybem się to potoczy. Ale często wystarczy, że wzburzenie wygaśnie, i znika potrzeba rewolucji.

Nie jest przecież aż tak źle. Coś się poprawiło. A czy gdzie indziej będzie tak lepiej? Nie ma się co napalać. Może teraz idealnie nie jest, ale to przynajmniej dobrze znana sytuacja, stabilna, w miarę do przewidzenia, na swój sposób bezpieczna. Do tego często jeszcze dochodzi do głosu wewnętrzna niepewność, że pewnie polegnę, przecież już wcześniej były porażki i pewnie nie bez powodu jestem w miejscu, w którym jestem. Może na więcej zwyczajnie nie zasługuję?

A czego naprawdę chcesz?

Postanowienia często rozpływają się jak we mgle, bo wcale nie jest jasne, dlaczego coś chce się zmienić. Niby to oczywiste, że ktoś chce na przykład schudnąć. Ale po co konkretnie? No żeby ładnie wyglądać. Ale wyłącznie dla siebie czy może, żeby znaleźć faceta? Bo jeśli to drugie, to samo pocenie się na bieżni niczego nie załatwi, pogłębi tylko rozczarowanie, że mimo pracy niewiele się zmienia na lepsze. To może nie ma sensu dłużej tego ciągnąć?

Bo nie zawsze jest tak, że odpuszczamy jedynie z czystego lenistwa. Porażki bywają właśnie efektem źle rozpoznanych potrzeb. Jak wtedy, gdy ktoś postanawia, że od nowego roku nie da się więcej wykorzystywać w pracy, ale nadchodzi marzec i jest ciągle tak samo. Pyta sam siebie, co nie działa, lecz wcale nie szuka szczerej odpowiedzi, tylko użala się nad niesprawiedliwością świata, żeby nie przyjąć do wiadomości niezbyt miłej prawdy – inni mnie wykorzystują, bo chcę, by lubili mnie za wszelką cenę, godzę się na to świadomie, żeby się im przypodobać. Innymi słowy, nie walczy się z tym, co jest prawdziwym powodem kłopotów.

Skoro zaś nie zna się lub nie chce przyznać do realnych przyczyn życiowych niepowodzeń, plan działania szybko zaczyna się sypać i nie prowadzi do upragnionego celu. Prócz tego zbyt często zadowalamy się poradami ogólnymi, skierowanymi do wszystkich – na jednych one zadziałają, innych tylko zniechęcą. Dlatego rozwiązania muszą być dopasowane do własnych możliwości, charakteru, predyspozycji, możliwości finansowych i czasowych.

Rzucanie na głęboką wodę

Nadmierna ambicja to najczęstsza przyczyna porażki. Postanowienia, nie dość, że wielkie, to jeszcze w liczbie mnogiej. Za dużo zmian, za wysoko postawiona poprzeczka. Ludzie jednak w przełomowych momentach życia uwielbiają popadać w przesadę i nic nie wydaje się im poza zasięgiem. Postanowienia są trochę „nienamacalne”, wielkie i piękne, lecz wymagające nadludzkiego wysiłku.

Ciężko do końca zimy zrzucić 20 kilo. Nauczyć się w miesiąc języka. Uskładać do wakacji pieniądze na podróż dookoła świata. I to jednocześnie, bo nie ma się co rozdrabniać. A takie plany nie dość, że zbyt ogólne i mało realne w krótkim czasie, to jeszcze nierzadko wzajemnie się wykluczają, nie mówiąc o tym, że kosztują tyle czasu i pieniędzy, że nie ma kiedy się nimi cieszyć.

Czemu więc w kółko popełniamy ten błąd? Z drobniejszymi sprawami radzimy sobie znacznie lepiej, ale one nie uruchamiają systemu nagradzania – nie ma tej euforii jak po zrobieniu czegoś spektakularnego. Można jednak w sobie ten system uruchomić. Jest taka popularna metoda, nazywana „słoikiem wspomnień”, która udowadnia, że z drobiazgów też można czerpać satysfakcję. Na czym polega? Każdego dnia na karteczce wystarczy zapisać, co udało się zrobić, nawet gdy to na pozór głupstwa, po czym karteczkę wrzuca się do słoja i na koniec roku albo koniec miesiąca karteczki się wysypuje i przegląda. I szok, że w tej beznadziei tak wiele można było dokonać.

Drobnymi kroczkami

Słoik działa, ponieważ pokazuje czarno na białym, że postępy są możliwe. W przypadku ambitnych, długotrwałych planów to jednak tak nie działa i właśnie to nas gubi. Nie widać szybkich zmian. Nie ma błyskawicznych efektów. A jeśli owoców nie ma od razu, cel gdzieś się gubi, rozmywa, motywacja gaśnie. Nie wierzymy w cuda, ale poniekąd właśnie cudów oczekujemy.

Postanowienia tak często zatrzymują się na etapie słów, ponieważ strasznie trudno jest przestawić się na inne myślenie, a to ono jest niezbędne, by te duże, kluczowe zmiany doszły do skutku. Tu nie może interesować sam wynik końcowy, ważny jest zupełnie nowy tok rozumowania i postępowania. Droga do celu musi stać się nową normalnością, a nie wyrzeczeniami, które należy odbębnić – takie nastawienie zazwyczaj kończy się niepowodzeniem.

Do zmian nie dochodzi, bo ktoś sobie coś przysiągł przy lampce szampana albo zdmuchując świeczki na torcie – to jedynie impuls, reszta zależy wyłącznie od włożonego wysiłku. Oraz od nastawienia. To nasza dobrowolna decyzja, ale często podszyta jakimś przymusem, że „to najwyższa pora”, „nie chcę, ale powinnam”, „trzeba się w końcu za to zabrać”, co podcina skrzydła. Jak gdyby to wcale nie były nasze marzenia. Brakuje po prostu pomysłu na siebie, na taką realizację postanowień, która będzie sprawiać przyjemność.

To może w ogóle bez sensu jest składanie jakichkolwiek deklaracji, skoro większość rezygnuje i to bardzo szybko? No nie, bo wprawdzie niedotrzymanie sobie samej słowa dołuje, to jednak pobudza ambicję i kto wie, może za którymś razem uda się wziąć w garść i wypełnić swoje postanowienia w stu procentach. Próbować zawsze lepiej niż z góry ogłaszać przegraną.

    2 komentarze

  • puch ze słów

    Dlatego unikam postanowień. Jednak nie mówię im stanowczego nie. Gdy coś muszę to nie mogę się ogarnąć. Jeśli muszę to nie mogę 😉 Pozdrawiam

  • Magdalena Szymańska

    Ja nie robię postanowień nowoworcznych. Masz rację , wykonywanie planów, bo dziś pierwszy stycznia jet bez sensu! lepiej w ciągu roku po prostu się pilnować i realizować swoje plany 🙂

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>