Dlaczego tatuaże budzą tyle kontrowersji?
Tatuaż nie jest zwykłą dekoracją. To trwała modyfikacja ciała, i jako taka wydaje się wielu osobom dziwna, podejrzana, niezgodna z obowiązującymi normami. Mimo że tatuaże już od jakiegoś czasu są dość powszechne i nawet w małym mieście bez problemu da się je zrobić, to jednak w części opinii publicznej budzą opór. I to opór naprawdę silny, a wytatuowanym nie szczędzi się zjadliwej krytyki. Zwłaszcza gdy tatuaże mają kobiety, ale i facet z licznymi tatuażami może zostać odebrany bardzo negatywnie. Padają liczne pytania: po co ci to? Serio, nie ma innych pomysłów na wyrażanie siebie? Nie żałujesz, że to zostanie już do końca życia? Niewiele jest w tym jednak troski – w komentarzach jest głównie złość oraz obrzydzenie. Tylko czemu to w sumie obcym
aż tak strasznie przeszkadza?
A wy co, z więzienia uciekliście?
Tatuaże wciąż jeszcze niezbyt dobrze się kojarzą, szczególnie ludziom ze starszego pokolenia. Wiadomo, dziary to sobie robili kryminaliści i bandyci, od biedy mógł to być mężczyzna po wojsku albo marynarz. Ale generalnie poza patologią społeczną nikt się nie tatuował, poza tym większość tych tatuaży wykonywanych dawno temu rzeczywiście daleka była od artyzmu – sprzęt był chałupniczy, tusze kiepskiej jakości, doświadczenie niewielkie.
Owszem, w pewnych kulturach to była – i często jest nadal – prawdziwa sztuka, ale na tym się zachwyt kończył, na podziwianiu ich u egzotycznych ludów. Tu, na miejscu, ani to nie wyglądało równie efektownie, ani nie miało kulturowego uzasadnienia. Było w pewnym sensie „naznaczeniem” – człowiek patrzył na te tatuaże u kogoś i miał automatyczne skojarzenia, w wielu przypadkach słuszne. Kobiet z tatuażami w zasadzie się nie widywało.
W innych krajach różnie to wyglądało, ale w Polsce do lat 90-tych zeszłego wieku niewiele było osób spoza tych określonych środowisk, które by sobie zrobiły tatuaż ot tak, bo to ładne. Co najwyżej jakiś podróżnik, ekstrawagancki artysta, a i to głównie na wyjazdach za granicę, jako że w Polsce profesjonalne salony tatuażu praktycznie nie istniały.
Końcówka XX wieku sporo jednak zmieniła w tym względzie, bo i wyjazd za granicę stał się prostszy, i był znacznie szerszy dostęp do światowej popkultury, więc coraz mniej tatuaże kojarzyły się z więzieniem, a coraz bardziej z artystycznym zdobieniem skóry.
Przecież to na całe życie!
Początkowo większość robiła je w dyskretnych miejscach i były to tatuaże raczej małe, pojedyncze, tak żeby mieć coś ekstrawaganckiego, ale jednak zanadto nie szokować. Z czasem tatuaże stawały się śmielsze, a zamiast jednego wzorku pojawiało się kilka, również na tych partiach ciała, których nie da się już tak łatwo zasłonić ubraniem. Można wręcz mówić o modzie na tatuaże, a ich styl bardzo się zmienił i nie są to już po prostu dziary rodem z półświatka, robione sinoniebieskim tuszem.
Niemniej ci, którzy tatuaży nie posiadają, w większości są do owej mody nastawieni negatywnie. Niechęć wyraźnie wzrasta z wiekiem – dla starszych tatuaże są czymś niezrozumiałym, brzydkim i kompletnie niepotrzebnym. Co pewnie nie jest żadnym zaskoczeniem, tatuują się głównie ludzie młodzi. Czy jest to tak zwana problematyczna młodzież, jak powszechnie sądzą krytycy? Nie bardzo, ponieważ w zrobieniu tatuażu rzadko
kiedy chodzi o krzywdzenie siebie. Ba, to nawet nie zawsze ma jakieś głębsze znaczenie – u wielu osób tatuaż nie jest jakąś życiową maksymą czy upamiętnieniem ważnego wydarzenia, to po prostu zabieg upiększający, jak kolczyki w uszach albo pofarbowanie włosów.
Według CBOS (badanie z 2017 roku), najczęściej tatuują się mieszkańcy małych i średnich miast – odpowiednio 9 i 10 procent. W przypadku mieszkańców największych aglomeracji jest to 5 procent. Przeważają osoby z zawodowym wykształceniem – 10 procent, podczas gdy wśród magistrów tatuaże ma 4 procent. Tatuaże ma aż 19 procent pracowników usług i 18 procent robotników wykwalifikowanych, ale w kadrze kierowniczej i wśród samodzielnych specjalistów odsetek wytatuowanych sięga raptem 1 procenta. Wśród bezrobotnych 14 procent ma tatuaż. CBOS zbadał nawet preferencje polityczne osób z tatuażami – wśród prawicowców jest ich 10 procent (bardzo popularne tatuaże patriotyczne), u lewicowców tylko 4 procent.
Dzisiaj może to już wyglądać nieco inaczej, ponieważ w trakcie badań chęć zrobienia sobie tatuażu deklarowało bardzo wiele osób z tych grup, w których ta forma ozdabiania ciała występowała rzadko, czyli u absolwentów szkół średnich i studiów wyższych, pracowników umysłowych oraz mieszkańców wsi. Co ciekawe, na kolejne tatuaże nieco częściej decydują się kobiety niż mężczyźni, choć zarazem panie preferują tatuaże subtelne i mniej widoczne. A co z żałowaniem? Aż 78 procent wytatuowanych osób jest zadowolona z podjętej decyzji, żałuje tylko 16 procent. Całkowicie pozbyć się swojego tatuażu chciałoby jedynie 8 procent.
Czyli mówienie „a co zrobisz na starość?” jest chybionym zarzutem.
To ludzie zaburzeni, i jeszcze sami się znakują
Jest bardzo charakterystyczne, że osoby z tatuażami podchodzą do tego całkiem inaczej niż ci, którzy ich nie mają. Znowu powołując się na badania, tatuaż robi się głównie przez chęć wyrażenia własnej indywidualności, aby coś upamiętnić albo po prostu dlatego, że tatuaże są modne i fajnie wyglądają.
Przeciwnicy tatuaży twierdzą z kolei, że to głównie dla atencji, dla szukania aprobaty otoczenia, z buntu albo jakiś osobistych problemów, że to krzyk rozpaczy. Jest też wielka złość na kobiety, zwłaszcza młode, że „robią z siebie brudnopis”, jak gdyby tatuażami bezprawnie zabierały mężczyznom swoje ciała, celowo czyniąc je nieatrakcyjnymi. Słowem, krytycy tatuowania znacznie częściej widzą w tym negatywne intencje i notorycznie biorą tatuaże za objaw jakichś zaburzeń – masz tatuaż, to i pewnie masz coś z głową. Ich zdaniem wytatuowani to specyficzna grupa ludzi. Bardziej rozwiązła seksualnie, bardziej skłonna do sięgania po używki, bez zahamowań, z ciągotkami do łamania prawa. Mniej uczciwa. Z bałaganem w życiu uczuciowym i objawami, którymi powinien zająć się specjalista.
Cóż, jest w tym maleńkie ziarenko prawdy. Patrząc na badania, to rzeczywiście widać, że jest dosyć istotny związek między posiadaniem tatuaży a zaburzeniami psychicznymi, nałogami, skłonnością do łamania prawa. Tyle że te badania w zdecydowanej większości zostały zrobione w pierwszej połowie XX wieku, kiedy „normalni” ludzie zasadniczo nie ozdabiali swojej skóry w ten sposób. Wątpliwości budzi także ich metodologia oraz dobór uczestników – najczęściej byli to więźniowie, przestępcy, pacjenci zakładów psychiatrycznych.
Współczesne badania dają już inne wyniki, bo i społeczna akceptacja dla tatuaży jest znacznie większa, lecz też nie są one tak do końca jednoznaczne. Część badań dowodzi, że tatuaże pomagają podnieść samoocenę, uporać się z jakąś traumą, a osoby mające tatuaże statystycznie częściej są bardziej zadowolone ze swojego ciała, bardziej się akceptują, mają wyższą samoocenę, czują się wyjątkowe. Nie zauważono przy tym, by wykazywały się większą agresją i dążyły do autodestrukcji, co się im notorycznie zarzuca.
Ale zarazem są też badania pokazujące, że za tatuażami może iść większe zamiłowanie do ryzyka, większa impulsywność, prócz tego wytatuowane osoby nieco częściej zmieniają partnerów seksualnych, jest bardziej prawdopodobne że palą papierosy i mogą trafić do więzienia, choć nie są to jakieś istotne różnice. Niektórym badaczom wyszło również, że wytatuowane osoby nieco częściej doświadczały zaburzeń psychicznych i zaburzeń snu,
jednak te rozbieżności są na tyle małe, że trudno mówić, by chęć zrobienia sobie tatuażu mogła być traktowana jako jeden z symptomów choroby.
Czy nauczycielka może mieć tatuaże?
Przez stereotypy i stare skojarzenia dla wielu osób tatuaże są niedopuszczalne u osób w „poważnych” zawodach. Ok, jak jakiś raper jest pokryty malunkami nawet na twarzy, to niech będzie, artyści to wiadomo, do końca normalni nie są. Ale żeby wytatuowane łapy albo szyję miał lekarz? Nauczyciel? Pielęgniarka? Pani w banku? Prawnik? Albo urzędnik? No są jednak pewne granice przyzwoitości. I tatuaż zdaniem oburzonych jak najbardziej je przekracza, jak gdyby trwałe ozdobienie ciała w jakiś sposób podważało zawodowe kompetencje.
Zresztą nie tylko o kompetencje chodzi, ale też właśnie o wspomnianą psychikę. Wielu osobom po prostu coś nie gra gdy widzą tatuaże, nie mają zaufania do osób, które je posiadają, co staje się problematyczne w kontaktach z lekarzem czy adwokatem. Szczególnie, gdy nie ma się wpływu na wybór rozmówcy i komplikuje to załatwianie osobistych spraw.
Albo po prostu budzi silny dyskomfort, przez co wydaje się, że np. pielęgniarka z „bazgrołami” na dłoniach nierzetelnie wykona swoje obowiązki i kompletnie nie ma się do niej z tego powodu zaufania.
To często idzie w parze z innymi zastrzeżeniami, jak różowe włosy, kolczyk w nosie, tunele w uszach, bo nie są to konwencjonalne zdobienia ciała, do jakich się przywykło, i które uchodzą za dopuszczalne. Ale widać, że to nastawienie się zmienia, i ważniejsze okazuje się mimo wszystko to, co taka osoba potrafi, czy jest kompetentna, uprzejma, pomocna, sympatyczna, chociaż nie zawsze udaje się taką akceptację zdobyć, i trzeba więcej trudu
włożyć w to, by zjednać sobie otoczenie. Sami pracodawcy również zdają się nie mieć z tym większych problemów – wynika tak zarówno z ich deklaracji, jak i wypowiedzi pracowników z tatuażami. Odstręczać może jedynie tatuaż wulgarny, z kontrowersyjnymi symbolami lub o charakterze więziennym.
Oczywiście, sporo zależy od firmy i zajmowanego stanowiska – w branżach postrzeganych jako mocno konserwatywne, w których dużą wagę przywiązuje się do profesjonalnego wizerunku (np. doradztwo podatkowe, kancelarie adwokackie), osoba z dużymi, bardzo widocznymi tatuażami może mieć spore trudności ze znalezieniem zatrudnienia. Ale już w branży artystycznej, u makijażystek, stylistek, trenerów w klubach fitness, w barach, usługach
dla młodych tatuaż może być wręcz atutem. Przy rekrutacji, czy później w pracy, często bardziej niż tatuaż przeszkadza niechlujne ubranie, brudne włosy i paznokcie, braki w uzębieniu. Warto przy tym dodać, że zgodnie z Kodeksem Pracy, tatuaż nie stanowi podstawy odmowy przyjęcia do pracy.
Zostaw komentarz