Dlaczego tęsknimy za młodością?
Dzieciństwo kojarzy się z beztroską. Młode lata to pierwsze przyjaźnie, pierwsze miłości, pierwsze doświadczenia, przygoda, odkrywanie świata. Dodając do tego buzujące hormony, otrzymujemy okres pełen gwałtownych emocji i wspomnień, które zostają do końca życia. Ale nie oszukujmy się, młodość to nie zawsze sielanka niczym z amerykańskich seriali.
Owszem, przyjemne rzeczy się zdarzały, dominowała jednak dość ciężka atmosfera – nie brak osób, które dorastały w koszmarnych warunkach, w trudnych czasach, w rodzinie bez miłości, za to z dużą ilością przemocy. Mimo to mnóstwo ludzi chętnie romantyzuje swoją przeszłość – było jak było, ale czuliśmy się szczęśliwi. Młodzi nie zrozumieją. I nigdy nie doświadczą tych wspaniałości co my.
Młodość jest najlepsza
Chyba każdy to słyszał jako dziecko, czy później nastolatek: to najlepsze lata twojego życia, jeszcze za tym zatęsknisz. I rzeczywiście, za młodością często się tęskni, i wcale niekoniecznie dlatego, że tak wiele było w niej dobra. Z nostalgią do pierwszych lat życia wracają nierzadko też ci, których to życie wcale nie rozpieszczało. Nawet gdy młodość przypada na lata wojny czy innych bardzo dramatycznych wydarzeń, wciąż ma się do niej sentyment – czasy okropne, ale byliśmy młodzi, więc miało to jakieś piękno.
Bo młodość to przecież niewinność, energia, chęć zmiany świata. Czas jeszcze człowieka nie zepsuł, wciąż mógł się łudzić, że będzie lepiej. W tym przekonaniu utrwala publiczny przekaz dotyczący młodości – mniej obowiązków, mniej odpowiedzialności, w szczególnych momentach mama dawała lody na kolację, a do pająka na ścianie przychodził tata z kapciem. Wspominane z sentymentem dzieciństwo jest wolne od okropności, zaś wstępowanie w dorosłość nie miało w sobie jeszcze nic ze starczej rutyny. To właśnie mówi nostalgia.
Nostalgia jednak nie pokrywa się w stu procentach z faktami. Czasem trzeba było bardzo szybko dorosnąć – przez ciężką chorobę w rodzinie, rozwód, śmierć rodzica, molestowanie, bicie, psychiczne gnębienie. Nawet jeśli w domu układało się ok, „niezapomnianych wrażeń” dostarczyć mogła szkoła albo podwórko, wystarczyło być grubym, z trądzikiem, chorobliwie nieśmiałym, słabym z wf-u. A czasami dzieciństwo było po prostu zwyczajne, bez traum, ale i bez nie wiadomo jakich uniesień. To poczucie niesamowitości młodzieńczych lat zafałszowują nie tylko mgliste wspomnienia, ale i popkultura, bo młodzież w telewizyjnym wydaniu to ludzie o niezwykłych przymiotach, doświadczający fascynujących przygód.
Popkulturowa wizja młodości nie tyle odzwierciedla realne przeżycia, ile odwołuje się do ukrytych pragnień i marzeń, czyli bycia kimś nietuzinkowym, złożonym, o ujmującej osobowości, z oryginalnymi pasjami i dokonaniami na miarę przyszłych noblistów. Tymczasem codzienność wielu młodych ludzi mocno rozmija się z lansowanym obrazkiem. I młodzi o tym wiedzą, niekiedy wręcz wpędza ich to w kompleksy. Ale gdy dorastają, to często gdzieś się to rozmywa i przeszłość nagle nabiera pięknych, różowych kolorów. Zwykłe siedzenie na ławce, ze znudzonymi minami, przywoływane jako wspomnienie jest niemalże mistycznym przeżyciem, którego dzisiejsi młodzi nie pojmą swoimi zdegenerowanymi móżdżkami.
Jak działa nasza pamięć?
Pamięć potrafi płatać nieznośne figle. Tak właśnie bywa z odwoływaniem się do przeszłości – kiedyś to było, pomidory smakowały pomidorami, dzieciaki łaziły po drzewach, nikt się nie nudził i nie biegał na skargę do pani. Nie to co teraz, same chuchra, wgapione w te swoje smartfony, z pierdyliardem dysfunkcji, niemrawe, nieumiejące się nawet bawić.
Jak oderwane od rzeczywistości są podobne stwierdzenia świadczy chociażby to, że utyskiwania na młodzież powtarzają się co pokolenie. Starsi zawsze uważają, że ich młodość była sto razy ciekawsza, a oni sami reprezentowali sobą poziom co najmniej klasę wyższy. Młodości jednak nie pamięta się wcale aż tak dokładnie – to raczej strzępki różnych wydarzeń, wspomnienia konkretnych emocji, które później próbuje się zlepić w całość. To zresztą nie oznacza celowego kłamstwa, bo ludzie ubarwiający swoją młodość zwykle naprawdę tak uważają. Po prostu ich pamięć jest zniekształcona i dodatkowo jeszcze opakowana obecnymi poglądami i uprzedzeniami.
Gloryfikowanie własnej przeszłości jest w pewnym sensie mechanizmem obronnym – działamy tak instynktownie. Rzecz jasna, niektórzy kłamią z premedytacją i mają swój cel w przeinaczaniu faktów, przeważnie jednak chodzi o to, by odciąć się od przykrych doświadczeń. To dość powszechne zjawisko – złe wspomnienia zacierają się szybciej niż te przyjemne. Dzięki temu nie ciągniemy za sobą emocjonalnego bagażu, a wiadomo, czym się to może skończyć. Jeśli ktoś bez przerwy wraca myślami do dramatycznych epizodów, potrafi mu to dosłownie zniszczyć życie, dlatego trzymamy się „pozytywnej pamięci”. W ten sposób utrwala się przyjemny przekaz – pamiętamy, jak za dzieciaka jedliśmy przepyszne pomarańcze, ale już nie to, że trzeba było za nimi stać przez kilka godzin w kolejce.
Tęsknota się jeszcze bardziej nasila, gdy pewnych rzeczy już się nie doświadcza. Jak na przykład święta w gronie rodzinnym – choć jako dziecko mogło się tego szczerze nie znosić, to w dorosłości nie pamięta się kłótni, rozczarowania prezentem, obściskiwania przez nielubianą ciotkę, pamięć podsuwa wyłącznie pachnącą choinkę, pierożki domowej roboty, śpiewane wspólnie kolędy. „Najlepsze na świecie wakacje” z czasów studenckich upłynęły pod znakiem zatrucia pokarmowego, oparzeń i kłótni z chłopakiem, ale w pamięci zostaje bajeczna plaża i ten jeden romantyczny poranek z obserwowaniem wschodu słońca. Jak to tłumaczą psychologowie, nasze wspomnienia bardzo często mieszają się z fantazjami, a po latach ciężko odróżnić, co jest czym.
Było nas jedenaścioro, mieszkaliśmy w jeziorze…
Romantyzowanie młodości ma jeszcze jeden cel – pokazać, że było kiepsko, ale daliśmy radę. Przetrwaliśmy, czyli byliśmy mniej bojaźliwi, bardziej twórczy, zaradni, sprytni. Trudne czasy nas zahartowały i proszę, na kogo wyrośliśmy. Mieliśmy mniej materialnie, za to głowa była pełniejsza pomysłów, śmiałych idei, brawury. Nam wystarczały kapsle z butelek, żeby świetnie się bawić, mięczaki dzisiaj dostają wszystko pod nos i jeszcze narzekają.
Choć obiektywnie sporo rzeczy z tej wspaniałej młodości było fatalnych, dopisuje się im dodatkowe znaczenie, dodaje wzniosłości, przedstawia jako przepis na sukces i budowanie charakteru. Bo co fajnego jest w chodzeniu po 15 kilometrów do szkoły, po błocie i w niewygodnych, przemoczonych butach? Nic, ale gdy dorobi się do tego efektowną historię, ciężka przeprawa staje się doświadczeniem, którego inni mogą pozazdrościć. I troszkę mniej uwiera, że kolejne pokolenie ma pod tym względem łatwiej.
Tęskne odwoływanie się do młodości to czasem próba przekonania samego siebie, że zawiłe losy miały drugie dno – świadomość, że tyle lat poszło na zmarnowanie, podczas gdy wielu innych wcale nie musiało tego doświadczać i ostatecznie wyszli na tym lepiej, jest niezwykle bolesna. I trudno winić za taki tok myślenia. Problem jest dopiero wtedy, jak uparcie wmawia się reszcie, że ich przeżycia to jakaś kpina, jak w tym skeczu Monty Pythona. Stąd te pełne przechwałek opowieści o falach w wojsku, biciu kablem od prodiża, jedzeniu błota, pracowaniu mimo gorączki 40 stopni. Ach, no wtedy to było.
Świat już nie stoi otworem
Albo, dowcipnie mówiąc, wiadomo co to za otwór. Tęsknota za młodością to nierzadko tęsknota za nowymi szansami. Niby w każdym wieku coś jeszcze można, ale z wiekiem liczba dostępnych opcji jakby się zawęża. Młodzi wchodzą do gry, starzy coraz bliżej mety, co nie nastraja optymistycznie. Plus człowiek już nie ma tyle pary, szybko się męczy, brakuje mu zdrowia, nawet kac dokucza dużo bardziej niż ten w czasach studenckich. Znika fizyczna atrakcyjność. Cieszysz się z kompletu garnków w prezencie, a wolny weekend wolisz spędzać na wybieraniu nowych firanek zamiast imprezowaniu.
Młodym nie tylko więcej wypada – im się w ogóle więcej chce. Jeszcze wolno robić błędy, jeszcze nikt aż tak nie rozlicza z dokonań, jest czas, żeby światu coś udowodnić. Więcej rzeczy zadziwia i więcej rzeczy doświadcza się po raz pierwszy, więc tak, w młodości jest mnóstwo magii. W starszym wieku nie czuje się tego potencjału, co mając lat 16 czy 22, i nie bardzo da się już odkładać cokolwiek na później, bo owo „później” to właśnie teraz. Widząc te wszystkie ograniczenia, można jedynie westchnąć z tęsknotą za czasem, kiedy życie się wydawało tak proste, zabawne, obfitujące w okazje, a człowiek mógł spać przez dwa lata na karimacie i jeść na obiad makaron z ketchupem.
Mówiąc o dojrzałości ma się często na myśli stabilizację, ale też nudę, zmęczenie i generalnie koniec barwnych przygód. Znowu, to niekoniecznie pokrywa się z prawdą, lecz daje przyjemne ukojenie – z rozrzewnieniem do przeszłości wraca się zazwyczaj w chwili, gdy teraźniejszość nie daje za wiele powodów do zadowolenia. Tęskni się za dawną sobą, tą, która miała mnóstwo energii, wiary, odwagi, determinacji, nieustępliwości, a przynajmniej taki obraz własnej osoby lubi się pielęgnować.
Jasne, ciągłym rozpamiętywaniem przeszłości można się tylko wpędzić w nieciekawe stany emocjonalne, niemniej dawkowana z rozwagą nostalgia miewa bardzo pozytywne skutki – poprawia nastrój, przywraca uśmiech, łagodzi samotność, a nawet może choć w niewielkim stopniu zainspirować do jakiejś zmiany. Można dzięki temu podkreślić, że obecne niepowodzenia to jedynie wypadek przy pracy, coś przejściowego, no bo za młodu to hohoho, było na co popatrzeć. Wspominanie przeszłości przynosi konkretne benefity, rzecz w tym, by się w tęsknocie za bardzo nie zatracić – wyolbrzymianie wydarzeń z przeszłości może bowiem skutkować tym, że co do przyszłości mieć się będzie zbyt duże oczekiwania.
Zostaw komentarz