Dlaczego Twój sukces jest poza zasięgiem?
Pewnie każdy człowiek ustala sobie jakieś cele w życiu, o czymś marzy, do czegoś chce dążyć. Na chciejstwie się jednak często kończy, bo realizacja planów wymaga wysiłku o wiele większego niż tworzenie w głowie wyobrażeń dotyczących świetlanej przyszłości. Ale mało kto jako winnego wskaże swojego wewnętrznego leniuszka, znacznie łatwiej usprawiedliwić się niesprzyjającymi okolicznościami.
Pewne rzeczy są poza naszym zasięgiem, „chcieć to móc” jest w wielu przypadkach pustym sloganem bez pokrycia, jednak nie zawsze za naszymi niepowodzeniami stoi złośliwość losu – „ciężkie czasy” niekiedy tworzymy sobie sami, a w sukcesach innych nie dostrzegamy ich pracy, tylko znajomości, układy, tajemne mechanizmy i dziejową niesprawiedliwość.
Nie jesteśmy równi
To nieprawda, że samą ciężką pracą na pewno dojdzie się na szczyt. Są miliony ciężko i uczciwie pracujących ludzi, którzy niczego w ten sposób nie osiągnęli i pewnie już nie osiągną. Nie można też powiedzieć, że w każdym przypadku sami są sobie winni, ponieważ na życiową pozycję składa się nie tylko talent i trud włożony w indywidualny rozwój, ale i zwyczajny fart. Czy ktoś mówiący o roszczeniowych leniach, dający za przykład siebie, człowieka z osiągnięciami, byłby w tym samym miejscu, gdyby urodził się w Kambodży? Albo miał rodziców, którzy zamiast inwestować w jego edukację, wydawaliby pieniądze na własne przyjemności?
Nie startujemy bowiem z jednego poziomu, niektórzy są uprzywilejowani, czego niejednokrotnie nawet nie zauważają, bo traktują na przykład darmowe studia i prywatne lekcje angielskiego za coś oczywistego, dostępnego dla wszystkich. Tymczasem są ludzie z ogromnym potencjałem, którego nigdy nie rozwiną, gdyż mieli pecha urodzić się w patologicznej rodzinie albo kraju ogarniętym wojną – już na starcie są kilka kroków w tyle, cierpią z powodu nierówności szans, a nie dlatego, że czegoś im się nie chce robić. Nie mają dostępu do porządnej edukacji, stabilnego rynku pracy, darmowych kursów, opieki medycznej, transportu publicznego, bibliotek.
Z trudnej sytuacji społeczno-ekonomicznej da się wyjść, są tacy ludzie, ale nie bez powodu takich przykładów jest mało – trzeba po drodze pokonać ogromną liczbę przeszkód, z czym radzą sobie jedynie ci najsilniejsi. Pozostali nie potrafią przeskoczyć biedy, stresu, nałogów, przemocy, odrzucenia, a specyficzny styl życia utrudnia naukę. W dobrych warunkach nie trzeba być aż tak zdeterminowanym i wybitnie utalentowanym, pewne rzeczy są niemal podawane na tacy.
Zresztą i pracowitość czy możliwości rozwoju mają swoje granice. Można pracować więcej i wydajniej niż reszta, ale czas nie jest z gumy, a wyników nie da się śrubować w nieskończoność. Dlatego również w grupie tych najlepszych poziom jest wyrównany i czasami decyduje uśmiech losu – rozmaite czynniki ułożyły się w danej chwili tak korzystnie, że udało się trafić w dziesiątkę.
Sztuka wyboru
Proces kształtowania się człowieka jest niezwykle skomplikowany, a ludzie mają skłonność do powierzchownego oceniania bliźnich. Niekoniecznie w złych intencjach, niemniej nie dostrzega się wielu detali decydujących o być albo nie być danej osoby. Przede wszystkim chodzi tutaj o zaplecze, które pomogło najpierw wejść w dorosłość, a później ułatwiło dalszy rozwój – można wtedy się porywać na wielkie rzeczy, bo w razie czego ma się załatwione miękkie lądowanie.
Podążanie za marzeniami wymaga bardzo konkretnych środków i jakiejś poduszki bezpieczeństwa. Rzucić pracę z dnia na dzień, ciskając szefowi papiery prosto w twarz, jest dużo łatwiejsze dla młodego człowieka bez poważnych zobowiązań niż dla samotnego rodzica mieszkającego na biednej prowincji. Można zaciskać pasa ponad normę, żeby odłożyć trochę grosza na rozruch własnej firmy, ale czy wolno do takich wyrzeczeń zmuszać nieletnie potomstwo?
O wiele prościej wskoczyć do głębokiej wody, mając świadomość, że na brzegu stoją ludzie, którzy w krytycznym momencie zaoferują koło ratunkowe. To poczucie bezpieczeństwa zwiększa pewność siebie i dodaje skrzydeł, podczas gdy ludzie bez żadnego wsparcia, za to z licznymi obciążeniami, żyjący w nieprzyjaznym otoczeniu, czują głównie strach, bo nawet fantastycznie wyglądająca „okazja życia” może ich ściągnąć na sam dół i przysypać kamieniami.
Nie chce mi się
Problem nierówności szans nie dotyczy jednak wszystkich, poza tym żyjemy w takim zakątku świata, który daje mimo wszystko całkiem niezłe możliwości – w dramatycznej sytuacji bez wyjścia jest na szczęście stosunkowo mała grupa ludzi. Po drugie, nikt przecież nie mówi, że sukces to wyłącznie 10 milionów na koncie i pałacyk gdzieś na Mazurach albo wielka kariera filmowa – spełnić się można także w mniejszej skali, a „dobra praca” to pojęcie względne.
Nie każdy może być dyrektorem, ale też nie każdy pochodzi z nizin społecznych. Można więc zdobyć więcej, tylko trzeba się do tego przyłożyć, bo poduszka bezpieczeństwa, choć mocno życie ułatwia, nie daje stuprocentowej gwarancji. Człowiek wciąż musi podjąć ryzyko i tego właśnie wiele osób się boi, tego stresu, niepewności, wyrzeczeń, niewygody. Całkiem niezła sytuacja życiowa bywa bardziej blokująca niż skrajna bieda, bo w tym drugim przypadku czasem nie ma się już nic do stracenia, to czemużby nie pójść na całość?
A tak to zawsze znajdą się wymówki, że takie czasy, że ludzie podli, że nie ma kiedy, że to i tak bez sensu, bo śmietankę spijają tłuste kocury mające znajomości, to nie jest miejsce dla ludzi porządnych, tylko cwaniaki i krętacze mogą coś dużego ugrać, reszta nie ma się co wysilać, bo pewnie przegra albo ktoś bardziej wpływowy bez pytania przejmie ich krwawicę.
W podobnym myśleniu utwierdza otoczenie, bo bez większego trudu da się znaleźć ludzi równie „pokrzywdzonych przez los”, z którymi można ponarzekać na parszywą władzę i kolesi z plecami. A w stadzie jest bezpieczniej, jest wygodniej, i można się pocieszyć, że nie tylko mnie świat roluje na każdym kroku, ale i tysiące innych, no takie mamy czasy.
Jak niby mam tego dokonać?
Wyjście przed szereg wymaga odwagi i wysiłku, dlatego ci, którym tego ryzyka podejmować się nie chce, wolą sobie wmawiać, że sukcesy to wyłącznie dla wybranych i nie ma sprawiedliwości na tym łez padole. Czasami rzeczywiście tak jest, ale to nie powszechna reguła – wielu rzeczy nie osiągamy, bo nie umiemy wyrwać się z pułapki lenistwa. To nie to, że człowiek się wyłącznie obija, raczej chodzi o zakorzenione nawyki, z powodu których każdy ambitniejszy plan najpewniej spali na panewce – jak to, że gdyby zrezygnować z godziny oglądania seriali, to jednak miałoby się czas na kurs językowy.
Ludzie na ogół wiedzą, co powinni zrobić, żeby osiągnąć wymarzony cel, ale to wymaga dyscypliny i rezygnacji z pewnych bezproduktywnych przyjemności, dlatego wymyśla się kłamstewka mające uspokoić sumienie, w rodzaju: przecież i tak bym nie dostała tej pracy, na awans mogą liczyć wyłącznie przydupasy szefa, to po co się tak wysilać.
A są rzeczy, na które naprawdę mamy wpływ. Dziecko z zapuszczonego blokowiska ma znikome szanse na zostanie prezydentem, ale kto wie, może uda się mu znaleźć stałą, nieźle płatną pracę. Z wioski można wyjechać do miasta. Z miasta do innego kraju, gdzie zarabia się więcej. Studia wieczorowe są właśnie dla pracujących, a pięć lat wbrew pozorom szybko zleci. Żeby ćwiczyć, wystarczy wstać 15 minut wcześniej. I tak dalej – kwestia lepszej organizacji czasu i wewnętrznej dyscypliny.
Bo innym jest łatwiej
Demotywujące jest też oglądanie się na innych, którzy, rzecz jasna, mieli zawsze z górki i gdyby musieli się borykać z tym co ja, dzisiaj, by się tak szeroko nie uśmiechali. Jeśli czegoś dokonali, to przez ciocię wysoko w partii, dostali pieniądze od rodziców, przespali się z kimś wpływowym lub w inny sposób pobrudzili sobie rączki. Niezupełnie tak było? Dobra, dobra, już my znamy takich gagatków, gdybym ja była na ich miejscu, też bym sobie poradziła. A tak… szkoda gadać.
Nie dostrzega się, że wprawdzie brakuje krewnego z koneksjami, ale za to są znajomi w stolicy, u których można się zatrzymać na kilka tygodni i poprosić o radę. Nie ma kasy od dziadków, jednak wystarczyłoby ograniczyć wydatki na weekendową rozrywkę, a po kilkunastu miesiącach dałoby się wdrożyć nowe plany zawodowe. Nie staje się po prostu przed wyborem, że albo moje potrzeby, albo dzieciom na chleb.
Ignoruje się przeróżne szanse, bo one jakieś takie za mało ambitne. Ma się wsparcie z domu, lecz nie podejmuje się własnego wysiłku, żeby ten kapitał pomnożyć, bo „się nie da”. Dostrzega się okazje, ale zbywa je machnięciem ręki, gdyż wiążą się one ze zmianą komfortowej rutyny. A potem narzeka, że cały świat się uwziął.
Boję się zmian
Sukces jest czymś, co należy mieć w swoim życiorysie. Im dłuższa lista tym lepiej, jedynie nieudacznicy świecą pustymi kartkami. Ten kult sukcesu daje jednak wrażenie, bardzo mylne, że dobre rzeczy dzieją się i tyle, wystarczy mieć zapał, talent i silną wolę. Porażki nie są postrzegane jako część drogi do sukcesu, lecz jako atrybut frajerów, którzy starają się za mało albo są zwyczajnie za głupi.
Tymczasem porażek nie da się uniknąć, bez względu na to, ile wrodzonych talentów się posiada – nawet najwięksi mają na koncie mega wtopy. O radzeniu sobie z porażkami mówi się niewiele, poza hasłami „weź to na klatę” i tym podobne. A że zasługujemy na same pozytywne emocje, tym mniej chętnie wkraczamy na ścieżkę, która wiąże się z przykrościami. I ma to swoją wadę – bez ryzyka na pewno się nie dotrze w wymarzone miejsce, co wywoła gorycz i znów doprowadzi do myśli, że ten świat niesprawiedliwy taki, innym rozdaje szczęśliwe losy, a mnie same kopniaki.
Tkwienie w takim stanie utrwala asekurancką postawę, bo nie doświadcza się na własnej skórze, że jednak warto czasem upaść na twarz, jeśli dzięki temu da się skoczyć jeszcze wyżej. Nie ma poczucia, że w dłuższej perspektywie włożony trud jakoś tam się zwraca i jeśli nawet raz coś nie wyszło, to może warto pokombinować w innym kierunku.
Czy naprawdę dajesz z siebie wszystko?
Lenistwo nie wydaje się lenistwem, skoro tak wiele argumentów można przytoczyć na swoje usprawiedliwienie. Kiedy są one słuszne, a kiedy to zwykła wymówka? Kwestia mocno subiektywna, ponieważ zawsze da się znaleźć jeszcze bardziej beznadziejny przypadek. Można to jednak sprawdzić, uczciwie odpowiadając sobie na niewygodne pytania.
Nie mam czasu – to wymówka numer jeden. Ale doba ludzi sukcesu ma tak samo 24 godziny, więc to argument dobry dla osób zmuszonych do pracy na trzy etaty. Nie da się – drugi klasyk. Tylko dlaczego się nie da? Nastąpiły obiektywne przeszkody, czy raczej nawet się nie próbuje, bo trudno, bo niekomfortowo, bo nie wychodzi od pierwszego razu?
Oblana sesja, kolejna reprymenda od szefa, zawalony projekt, fatalna rozmowa o pracę, brak postępów w odchudzaniu, odkładanie na półkę kolejnego pomysłu na firmę – czy naprawdę, tak z ręką na sercu, podjęłam wszelkie niezbędne kroki, przygotowałam się na tip-top, nie mam sobie nic do zarzucenia?
Przeszkadzają dzieci? Tak, rodzina to złodziej czasu, a jednak są matki i ojcowie potrafiący wybić się ponad przeciętność. To może niewłaściwa pogoda, za chwilę święta, mam okres, nie lubię zaczynać nowych spraw od poniedziałku? Ech, gdyby tylko kreatywność umożliwiającą wymyślanie podobnych pretekstów wykorzystać w lepszym celu, rzeczywiście wszystko stałoby się możliwe.
Zostaw komentarz