Dlaczego nie umiemy przyjmować pomocy?
Są ludzie, którzy kompletnie nie potrafią sobie z niczym poradzić. A to dlatego, że wychowano ich na księcia bądź księżniczkę, albo dlatego, że sposób ‘na ofiarę’ pomaga zwrócić na siebie uwagę, zdobyć faceta czy też zwyczajnie wyręczyć się czyjąś dobrą wolą i naiwnością. Są też ludzie z przeciwnego bieguna. Tacy, co prędzej się zarżną, padną trupem, lecz o pomoc nie poproszą. Z dumy, ze strachu, z przekonania, że to nieładnie innym głowę zawracać swoimi problemami, przecież oni też mają swoje zmartwienia.
Ale nawet gdy nie mamy większego problemu z pomaganiem, to są ludzie, od których wsparcie przyjmujemy wyjątkowo niechętnie. Ich pomoc staje nam ością w gardle, jest jakaś taka ciężka do zaakceptowania, niemal upokarzająca. Dlaczego nie umiemy po prostu wziąć i powiedzieć ‘dziękuję’? I czy to aby na pewno jest wyłącznie nasz problem?
Ciężkie chwile słabości
Kiedy potrzebujemy wsparcia to znak, że w naszym życiu właśnie coś poszło nie tak. Coś nas przerosło, coś wymknęło się spod kontroli, coś okazało się trudniejsze, niż początkowo sądziliśmy. Mówiąc krótko, ponieśliśmy porażkę, a do tego nikt nie lubi się przyznawać. Za porażkę uznajemy nawet wypadki losowe, na przykład ciężką chorobę, bo wtedy stajemy się zależni od innych, a to też nie jest najprzyjemniejsze uczucie. I dlatego trudno jest nam przyjąć czyjąś pomoc, bo godząc się na nią, jednocześnie potwierdzamy, że właśnie jesteśmy w dołku, na życiowym zakręcie.
Proszenie o pomoc jest w pewnym sensie obnażeniem własnych słabości. Uchylamy firankę i ten ktoś z drugiej strony widzi nie tylko pięknie wysprzątany salon, ale i nieco nieuporządkowaną alkowę. Przekracza się pewną granicę intymności, co wymaga zaufania. I jeśli widzimy, że ktoś to zaufanie nadwyręża, a wsparcie traktuje jako argument przeciwko nam, cała pomoc nagle traci swoją pierwotną wartość.
Bywa jednak, że nieczystych zamiarów dopatrujemy się zupełnie bez powodu. Po prostu z góry zakładamy, że pomagający wyświadcza nam wielką łaskę i traktuje nas z góry, protekcjonalnie, przez co oczywiście czujemy się jeszcze gorzej. Jak gdyby niemożliwe było, że ktoś wyciąga rękę bezinteresownie. Chce mi pomóc? Nie, chce mnie tą dobrocią sprowadzić do parteru, więc na wszelki wypadek powiem, że nie, nie chcę, proszę sobie nie myśleć, że sama nie podołam.
Od bliskich najgorzej
Paradoksalnie, bardzo często najtrudniej nam przyjąć pomoc od kogoś bliskiego. Łatwiej zwrócić się o wsparcie do obcych, bo ich później można unikać albo w ogóle więcej nie spotkać, więc świadkowie naszej mizerii zwyczajnie znikają. Nie ma wstydu, niezręcznych sytuacji, kłopotliwych rozmów, było, minęło, kryzys za nami. Przy kimś bliskim o minionych trudnościach tak łatwo zapomnieć się nie da. Pytanie tylko, czy jeśli ta ofiarowana przez bliskich pomoc ciąży jak kamień, to czy faktycznie stała za nią prawdziwa bliskość?
Jak podaje słownik, pomoc to «działanie podjęte dla dobra innej osoby». Jeśli ktoś istotnie się tym kieruje, pomoc przyjmowana jest z wdzięcznością, nie ma zażenowania, jest za to świadomość, że gdy znowu powinie się noga, mamy życzliwą duszę po swojej stronie, na którą zawsze można liczyć. Ale niestety, pomoc miewa też drugie dno. Tak, owszem, wyciąga się kogoś z bagna, lecz nie tak zupełnie bezinteresownie. Wsparcie ma całkiem czytelny podtekst: widzisz, beze mnie nie dasz sobie rady. Zginiesz. Jesteś nikim. Robią tak niektórzy mężczyźni, przekonani, że kobiety to słabsza płeć pod każdym względem. Robią to także niektóre kobiety, pragnące trzymać swojego faceta pod butem. Robią to rodzice i toksyczni znajomi. Niby to wszystko w takiej słodkiej atmosferze, niby z miłości i dobrego serca, ale za tą słodyczą aż nadto da się wyczuć pogardę.
Dziwna miłość
W związkach pomaganie sobie wydaje się rzeczą najnaturalniejszą na świecie, wszak to jeden z głównych powodów, dla których się z kimś wiążemy – mieć przy boku zaufaną osobę, kogoś, kto w sytuacji krytycznej stanie za nami murem. Ale bywa, że to wzajemne wspieranie przemienia się w wojenkę, kto silniejszy i kto rozdaje karty. Dochodzą do tego jeszcze względy ambicjonalne. Facet, któremu pomogła kobieta, może się poczuć niemęski, bo to przecież on miał być opoką, a nie na odwrót. Kobiecie z kolei zdarza się ofertę pomocy odbierać jako chęć wtłoczenia ją z powrotem ‘w patriarchalne ramy’. I gdy tak się do tego podchodzi, to w ciężkich chwilach z problemem biegnie się do obcych. Żeby było zabawniej, z przekonaniem, że na tym swoim partnerze to wcale nie można polegać.
W związku, choć nie tylko, bo w przyjaźni czy rodzinie mechanizmy są dość podobne, odtrącenie bratniej dłoni nierzadko wynika z tego, że pomoc jest bardziej podszyta rywalizacją niż współpracą. W tym sensie, że skoro się kogoś potrzebuje, to traci się punkty, a druga strona coś zyskuje. Skąd to przekonanie? Cóż, czasami tak właśnie postrzegamy swoje wzajemne relacje, jako związek konkurentów czy wręcz przeciwników, a w takim układzie słabość nie wchodzi w grę. Udzielona pomoc jest po prostu dodatkowym argumentem w kłótni i daje szansę, by wynegocjować coś korzystnego dla siebie.
To postrzeganie zmienia się, gdy pomagając, nie dajemy do zrozumienia, że poszkodowany jest od nas gorszy. I co gorsza uzależniony. Jeśli zaś pomoc się wypomina, traktuje jako kartę przetargową, jest wielce prawdopodobne, że kolejnych próśb o wsparcie nie będzie. Będą jednak ukryte pretensje, co koniec końców może mieć bardzo przykre skutki.
Tylko pod warunkiem
Ludzie mają różne progi wrażliwości, niemniej w przypadku pomagania delikatność zawsze jest w cenie. Kiedy kogoś znamy, zwykle wiemy, jakie są jego czułe punkty i chodzi o to, by w ten punkty nie uderzać, nie zaogniać i tak mało sympatycznej sytuacji. Nie okazywać wyższości, bo taka pomoc ‘z góry’ to okazywanie łaski, za którą dziękuje się z zaciśniętymi zębami i ma nadzieję, że to było ostatnie takie doświadczenie. Pomoc z ‘wyższością moralną’ nie jest mile widziana, bo wygląda trochę jak chęć wywyższenia się, a nie wsparcie dla bliźniego. Pouczanie zazwyczaj daje odwrotny skutek, dlatego po dobrą radę najchętniej chodzi się do tych, którzy nie oceniają, nie krytykują, a jedynie sugerują sensowne rozwiązanie. Którzy spełniają klasyczny dobry uczynek.
Tak samo niechętnie korzysta się z pomocy, za którą stoją konkretne roszczenia bądź oczekiwania. Coś w rodzaju: zasponsoruję ci studia, ale mam nadzieję, że dzięki temu zostaniesz światowej sławy pianistą bądź wybitnym chirurgiem, albo: załatwię ci pracę, ale gdy przyjdzie krytyczny moment, zrewanżujesz się, bez zadawania zbędnych pytań. Trudno takie wsparcie przyjąć, bo wciąż czuje się na plecach ciężar wielkiej odpowiedzialności i w zasadzie to człowiek wikła się w jakieś niezrozumiałe zależności, zamiast doznać ulgi. Nie jest to na dobrą sprawę pomoc, ile transakcja wiązana – ja ci daję, ale ty musisz to spłacić, z odsetkami, a jak nie dasz rady, będzie windykacja.
Przykrości mimo woli
Pomaganiem można zranić także nieświadomie. W zakłopotanie wprawia chociażby oferta mocno zakrapiana litością. Są tacy, którym to użalanie się nad nieszczęściem w niczym nie przeszkadza, ale dla wielu osób ta litość jest nie do zniesienia. I nieważne, że robi to bliska przyjaciółka, która naprawdę szczerze głęboko nam współczuje. Widząc czyjąś litość czujemy się strasznie źle, jak istoty upośledzone, ślamazarne, bezużyteczne. Słowem, zamiast godzinnego ojejowania lepiej byłoby usłyszeć konkretne rozwiązanie i pomysł na wyjście z impasu, a tak to tylko człowiek bardziej się nakręca swoim nieszczęściem.
Irytująca jest też postawa w rodzaju ‘jasne, pomogę ci, nie ma sprawy’, podczas gdy doskonale widać, że sprawa jest. Że druga osoba traktuje pomoc niczym przykry obowiązek i choć tego nie mówi, to aż wibrują w powietrzu te niewypowiedziane zarzuty. Niby faktycznie ktoś robi wszystko, by wykaraskać nas z tarapatów, ale jednocześnie czuć mus, i czuć złość. Tworzy się dziwaczny dystans i przy kolejnym kryzysie raczej nie powiemy już tej osobie o swoich trudnościach, żeby znowu nie doświadczyć tego pełnego wyrzutów spojrzenia, głębokich wdechów, znaczącego milczenia. Jeszcze bardziej przykro robi się, gdy ktoś potwierdza nasze obawy, że na udzieloną pomoc nie do końca sobie zasłużyliśmy. Widzisz, ZNOWU ci pomagam. ZNOWU sobie nie radzisz. Rozumiem, dramat, no ale ileż można?
Niefajnie jest i wtedy, gdy ktoś za wszelką cenę chce pomóc po swojemu, bo to bardziej wygląda na spełnianie własnych planów niż chęć współpracy z drugą osobą. Nie mówiąc już o kompletnym wyręczaniu i załatwianiu naszych spraw, bo ‘wiem lepiej, co dla ciebie dobre’ albo ‘nie zaprzątaj sobie już tym swojej główki’, co łatwo przetłumaczyć na: jesteś zbyt głupia, by sama rozwiązać swoje problemy.
Naprawdę chcesz pomóc?
Zachęcani do samodzielności niemal z automatu grzecznie dziękujemy za ofiarowanie pomocy i działamy w pojedynkę. Nie odmawiamy jednak wszystkim. Odmawiamy przeważnie tym, którzy naszym zdaniem są pomocni jedynie dlatego, że tak wypada. W stylu: daj znać, jeśli czegoś potrzebujesz, daj znać, jeśli mogę coś dla ciebie zrobić. Skoro już wiadomo, że coś się stało, to po co takie deklaracje z ‘jeśli’? To trochę tak, jak gdyby się zmuszało kogoś do proszenia, do wyjaśniania, że z czymś nie daje się rady, do usprawiedliwiania, w jakim celu zawraca się gitarę. Innymi słowy, stawia się osobę potrzebującą pomocy w roli petenta, co już na starcie zniechęca do wtajemniczania w swoje sprawy.
Oczywiście, sam slogan nie musi wynikać ze złych intencji, ale wiele osób traktuje go jedynie jako zwyczajną uprzejmość, bez głębszego dna i rzeczywistych zamiarów, coś jak ‘musimy się kiedyś spotkać’ czy inne grzecznościowe formułki. Jeśli tak czujemy, że to tylko dla pozoru, zwykle odmawiamy, żeby nie doszło do krępującej sytuacji. Dlatego pomoc, jeśli ma być naprawdę skuteczna, powinna być bardziej spersonalizowana. Chcesz, żeby posiedzieć z twoim dzieckiem jak pójdziesz do urzędu? Może pożyczę ci te brakujące pieniądze? Może wprowadzisz się do mnie do czasu, aż zdejmą ci gips? Wtedy wiemy, że ktoś, po pierwsze – faktycznie nas słucha i przejmuje się naszymi kłopotami, po drugie – oferuje coś konkretnego, a więc rzeczywiście realnie o tej pomocy myśli. Gdy dodatkowo nie słychać w tych propozycjach żadnej złośliwości, chęci poniżenia czy wytykania błędów, przyjmujemy pomoc z wdzięcznością i traktujemy ją jako coś naturalnego, jako coś, co ludzie, którym na sobie zależy, oferują sobie nawzajem.
Dam radę! Naprawdę dam sobie radę!
Ale problemem jest nie tylko źle formułowana propozycja pomocy. Często pomoc bardzo by się nam przydała, ale jakoś nie idzie nam jej przyjmowanie. Nie dlatego, że ktoś traktuje nas jak nieudacznika, lecz dlatego, że nie dajemy sobie prawa do najmniejszej pomyłki. To obsesja perfekcyjności każe nam odrzucać z oburzeniem najmniejszą choćby sugestię, iż ktoś mógłby nas odciążyć. A już kobiety są w tym mistrzyniami, by robić z siebie niemal męczennice, które za nic nie przyznają, że nie wyrabiają. Najpierw dumnie będą czekać, aż ktoś się domyśli, że im z deczka za ciężko, lecz gdy padnie ‘może ci pomogę?’, następuje prychnięcie i foch, no bo co, czyżby ktoś sugerował, że nie ogarniam domu, pracy, dzieci? Coś jest nie tak zrobione? Obsuwki jakieś w terminach? Ktoś chodzi głodny albo nieoprany? Ktoś tu chyba chce zarzucić nam niekompetencję!
Kobiety mają w sobie coś na kształt obsesji idealności. Chcą pokazać, że na każdym polu są genialne. Nie robią błędów, działają zawsze zgodnie z planem, a ten plan w całości przygotowały samodzielnie. Co by im nie spadło na głowę, one przyjmą cios z godnością, wstaną i poniosą ten krzyż dalej. Do momentu, aż ten krzyż nie przygniecie ich do ziemi na dobre. Co gorsza, wtedy nikt nad nimi się już nie pochyli, bo zdążyły do tego czasu wszystkich przyzwyczaić, że są samowystarczalne.
Nawet, gdy nie chcę
Pomoc irytuje, kiedy jest nieproszona, gdy ktoś zwyczajnie wściubia nos w nieswoje sprawy i próbuje ustawiać nam życie. Ale… bywa, że reagujemy bardzo nerwowo, mimo że niczego tak bardzo nie potrzebujemy, jak wsparcia życzliwych ludzi. Niektórzy po prostu nie chcą dać sobie pomóc, choć jasne jest jak słońce, że w pojedynkę nie podołają. Co wtedy robić? Odpuszczać, bo przecież ten ktoś sobie tego nie życzy? Czy może nie, może trzeba cisnąć, bo widać gołym okiem, że dzieje się coś bardzo niedobrego?
Kiedy ktoś ma wyjątkowo pod górkę i za nic nie daje sobie pomóc, raczej nie warto naciskać, nie warto zmuszać, straszyć czy grozić. To zwykle betonuje w uporze, a przecież nie o to chodzi. Lepiej poczekać, po prostu być obok i wysyłać sygnały, że gdyby coś, wystarczy słowo, a pomoc nadejdzie. Z drugiej strony, czasami bez drastycznych kroków zwyczajnie się nie obejdzie, bo interwencja jest konieczna.
Pomoc na siłę wydaje się kontrowersyjna, ale czy równie kontrowersyjne nie jest zostawianie kogoś samego sobie, kiedy ten ktoś nie ma pieniędzy na czynsz, rozwodzi się, za dużo pije, ma zdiagnozowanego raka czy inną naprawdę podbramkową sytuację. Skwitować sprawę krótkim ‘ona/on mojej pomocy nie chce’? Z dwojga złego chyba lepiej, by bliska osoba wkurzyła się na maksa niż została skrzywdzona, nieszczęśliwa albo martwa.
8 komentarzy
Faktycznie są i tacy, co chętnie przyjmą pomoc i tacy, którzy jej nie chcą, mimo że potrzebują. Ja sama wolę być zdana na siebie i proszę o coś w ostateczności. A czy pomagać na siłę? Jeśli powiemy, że ,,nie pomogę, bo on/ona i tak nie chce mojej pomocy” to tak jakby zrzucamy z siebie ciężar i przestajemy czuć się odpowiedzialni, ale warto też pomyśleć, czy nie będziemy mieć wyrzutów sumienia, kiedy coś się stanie przez to, że nie pomogliśmy. Myślę, że najlepiej zaproponować pomoc i ponawiać swoje propozycje, może akurat zmieni zdanie ten, kto potrzebuje pomocy.
Jestem tego samego zdania. Zależy od człowieka i wychowania. Ja przykładowo nie jestem nauczona przyjmować pomocy od innych, to ostateczność, wole być zdana sama na siebie. Ale w porównaniu do brania, chętnie oferuje swoją pomoc innym. Bezsensu.
Miałam duży problem z proszeniem o pomoc, ale w końcu się nauczyłam – w pewnych sprawach oczywiście… Trzeba zrozumieć, że proszenie o pomoc to nic złego – czasem nasi bliscy tylko na to czekają – i wcale nie dlatego, żeby ich prosić, po prostu nie chcą być natarczywi, natrętni i nie bardzo wiedzą, z której strony podejść by nas nie urazić, dlatego warto im w tym pomóc – i wtedy mamy wzajemną wymianę pomocy 🙂
To prawda, poza tym nasi bliscy chcą czuć się potrzebni…
Byłam kiedyś nauczona, że wszystko, co robię musi być idealnie i samodzielnie. Nie chciałam przyjmować pomocy, bo po prostu uważałam, że to wykorzystywanie drugiej osoby, a z odrobiną wysiłku jakoś powinnam sobie poradzić.
To fakt, że czasem ciężko jest przyjmować pomoc, czasem duma nie pozwala, a czasem strach. Szczególnie chyba ludzie z większym problemem, którzy właśnie najbardziej tej pomocy potrzebują, najbardziej się przed nią wzbraniają.
Wszystkiego można się nauczyć, tak umiejętnego pomagania jak przyjmowania pomocy. Wpadki są nieuniknione ale od tego mamy charakter żeby sobie z nimi radzić.
Z własnego doświadczenia wiem że człowiek czuje się źle czuje że jest ciężarem ćzuje się jak inwalida. Odmawia oferowanej pomocy bo chce pokazać że jest silny że jeszcze dużo potrafi że ma swoją godność i że jest samowystarczalny.