Dlaczego unikamy ludzi?
Samotność to prawdziwa plaga. Nie jesteśmy przystosowani do tego, by żyć zupełnie w pojedynkę – potrzebujemy ludzi wokół siebie. Skazani na samotność częściej chorują, częściej wpadają w depresję, nie umieją cieszyć się życiem – jest im źle, nawet jeśli jakoś tam udało się im to częściowo wymuszone odosobnienie oswoić. Izolacja nie wpływa dobrze na stan psychiczny i fizyczny, dlatego garniemy się do innych, potrzebujemy ich akceptacji, chcemy mieć wsparcie i rewanżować się tym samym, mieć bliskich do wspólnego radowania się i smucenia.
A jednak mimo tej potrzeby kontakt z drugim człowiekiem wydaje się czasami zwyczajnie przerażający. Nie chodzi o żadne realne zagrożenie – paraliżuje po prostu myśl, że trzeba z kimś wejść w interakcję. Bardzo chce się poznać nowych znajomych, ale wygrywa domowa kanapa. Propozycje wyjścia zbywa się krótkim „niestety nie mogę”. Fajnie byłoby się zakochać, tylko łażenie na te randki… I co gorsza, jak się już na dobre odseparujemy od otoczenia, strasznie trudno będzie skruszyć wybudowane mury.
Świadome odpychanie
Doskwiera mi samotność, ale nie znoszę ludzi – postawa nieco dziwaczna, ale wydaje się, że coraz powszechniejsza. Wielu ludziom jest smutno, że są sami i nie mają wokół siebie żadnej przyjaznej duszy, tyle że jednocześnie stronią od towarzystwa. I praktycznie każdego, a nie że tylko tych osób, które ma się za co nie lubić. Takim samotnikom zawsze coś stoi na drodze, żeby odebrać telefon od kogoś znajomego. Wymigują się ze spotkań towarzyskich i integracyjnych. Unikają wspólnego wychodzenia na ploteczki i papieroska. Nim wyjdą na klatkę, to uważnie posłuchają, czy przypadkiem nikt inny nie idzie po schodach. Aplikacje randkowe zainstalowane, jednak gdy przychodzi co do czego, to odmawiają niezobowiązującej kawy czy choćby troszkę dłuższego dialogu ponad standardowe formułki.
I gdyby jeszcze przebywanie w samotni autentycznie sprawiało im radość, nie byłoby problemu – jesteśmy istoty stadne, ale niektórzy mogą się bez tego obejść. Nie, tutaj jest żal, bo chciałoby się mieć paczkę przyjaciół, udany związek, rodzinę jak ze świątecznych filmów. Tylko po prostu nie ma się szczęścia do ludzi, choć tak po prawdzie, to temu szczęściu w ogóle się nie pomaga, a wręcz celowo staje na drodze.
Skąd ta rozbieżność? To trochę wina współczesnych czasów. Chociaż potrzebujemy ludzi, to nie w aż tak bezpośredni sposób jak nasi przodkowie – cywilizacja rozwinęła się na tyle, że można dać radę w pojedynkę. Jak czegoś zabraknie, wystarczy zadzwonić po odpowiednie służby albo zapłacić za jakąś usługę. O wielu rzeczach, które zawdzięczamy innym, nawet się w ciągu dnia nie myśli – że ktoś o świcie odśnieżył drogi i upiekł chrupiące bułeczki, wywiózł śmieci, pilnuje cały czas, żeby była bieżąca woda i dostęp do internetu. Więc łatwiej powiedzieć, że ja nikogo nie potrzebuję, utrzymam się samodzielnie, ogarnę życie bez niczyjej pomocy. A skoro tak, to można przy doborze ludzi pomarudzić, pokręcić nosem i wyśrubować oczekiwania do tego stopnia, że ich wypełnienie stanie się niemożliwe.
Oczywiście nie wszyscy są przesadnie roszczeniowi, niemniej to, że nie trzeba koniecznie przyłączać się do jakiejś grupy, ma wpływ na nasze podejście do ludzi. Po drugie, samowystarczalność i niezależność uchodzą za wielkie zalety, czasem do tego stopnia, że jakiekolwiek bliższe związki są traktowane jak zamach na wolność i dowód na słabość – prawdziwy twardziel wszystko sam bierze na klatę, a wsparcia szukają jedynie emocjonalni słabeusze.
Proszę, bardzo proszę, tylko się nie odzywaj
Rezerwa wobec innych osób bywa zwykle odbierana dosyć negatywnie. Może ona świadczyć o niechęci, wywyższaniu, niesympatycznym usposobieniu, tymczasem chłodny dystans nierzadko jest postawą obronną albo stosuje się go, by nie zostać oskarżonym o nachalność i zbyt ostentacyjne próby wkupienia się w czyjeś łaski. Tak oto nakręca się spirala niezrozumienia – ktoś chciałby się włączyć „do klubu”, ale nie chce być nachalnym, unika więc towarzystwa, które bierze go za buca, co z kolei odbiera się jako niesprawiedliwe odrzucenie.
Ludzie, szczególnie ci na małym stopniu zażyłości, nie mają generalnie skłonności do otwartego, szczerego mówienia o swoich odczuciach, dlatego sporo jest niezręczności we wzajemnych relacjach. Czuć skrępowanie, choć w sumie nie bardzo wiadomo dlaczego, więc dla psychicznego komfortu lepiej unikać zgromadzeń, a po kawę do firmowej kuchni chodzić, kiedy tam nikogo nie ma. Dopóki ktoś tego nie przełamie, dziwna atmosfera będzie się pogłębiać, aż dojdzie się do wniosku, że ludzie wcale nie są tak fajni. A szkoda, bo mimo wszystko chciałoby się to zmienić.
Zacieśnianie więzi jest rzeczywiście trudne, bo w międzyludzkich kontaktach jest sporo powierzchowności. To nie jest zupełnie złe, bo jednak uprzejmość, choćby i wymuszona, jest lepsza od chamskiej szczerości i agresywnego zachowania. Niemniej nie zawsze udaje się trafnie rozpoznać, czy to jedynie dobre wychowanie, czy może ktoś szczerze okazuje swoje zainteresowanie i nie miałby nic przeciwko temu, by grzecznościowa konwersacja przerodziła się w rozmowę od serca.
Lepiej nie, bo zaboli
Potrzeba nawiązywania znajomości jest silna, lecz równie dużą moc oddziaływania ma strach przed ponownym zranieniem. Bo tego właśnie mnóstwo samotników się boi, że komuś zaufają, otworzą się, sporo zainwestują w budowaną więź, a koniec końców druga strona okaże się skończonym bydlakiem, wbije nóż prosto w serce i to bez większych wyrzutów sumienia – niechęć do wychodzenia z domu mają najczęściej ci, co już się sparzyli na toksycznych przyjaźniach i nieudanych związkach.
Do tego dochodzi jeszcze lęk, że otoczenie odrzuci. Wyjście z inicjatywą wymaga odwagi, a przecież jeśli to jest ktoś ledwie poznany, to jest ryzyko, że pierwsze wrażenie zupełnie się nie pokryje z ciągiem dalszym – ów ktoś może wyśmiać, zlekceważyć, odmówić w taki sposób, że jeszcze długo policzki będą piekły z zażenowania i upokorzenia. I nie każdy jest dobry w small talk albo zżera go nieśmiałość, więc żeby nie popełnić gafy wolą się wcale nie odzywać, co raczej nie jest skutecznym sposobem na tworzenie więzi.
Ludzi unika się właśnie przez stres, z obawy o kompromitację, a im bardziej się ta druga strona podoba, tym trudniej zachować chłodną głowę. Chce się zagadać, ale co jak się ośmieszę? Albo wyjdę na durnia? A może nikt wcale nie chce ze mną rozmawiać, tylko przytakuje z grzeczności? Czy ja mam w ogóle coś ciekawego do przekazania? Przecież spalę nawet najprostszy dowcip!
Na dokładkę bierze się zwykłe pierdoły strasznie mocno do siebie i za wiele się dopowiada do zwyczajnych sytuacji. Że ktoś coś odburknął w kolejce. Że trochę się zbłaźniło przed obcym współpasażerem w pociągu. Że coś strasznie głupiego odpowiedziało się kurierowi. To spotkania z ludźmi, których prawdopodobnie już nigdy się nie zobaczy, a jednak wbijają się w pamięć i powodują społeczną blokadę.
Brak pewności siebie
To pewnie żadne odkrycie, ale otwartość nie jest przymiotem osób zakompleksionych. Te wszystkie obawy, o odrzucenie i skompromitowanie, przeważnie wiążą się z niską samooceną, bo z góry się zakłada bycie mało interesującym partnerem do czegokolwiek. Liczy się głównie na to, że druga strona wyciągnie rękę, a że nieśmiałość oraz kompleksy nie są niczym niezwykłym, wiele jest takich osób oczekujących, że satysfakcjonujące życie towarzyskie w jakiś cudowny sposób wykształci się samo z siebie.
Ludziom brakuje także towarzyskiego obycia. Nie wiedzą, jak w danym środowisku wypada się zachować. Czy wskazane jest „na chłodno”, czy raczej oczekuje się większej wylewności. O czym wolno dyskutować, a jakie tematy są absolutnie wykluczone? Co powiedzą na pieprzniejszy żarcik? Albo odwrotnie, czy kiedy będzie się mocno stonowanym, nie zostanie to odebrane jako kij w tylnej części ciała? Wątpliwości jest tyle, że aż się odechciewa czegokolwiek.
Jest trudno się wpasować, a jeszcze trudniej utrzymać wykreowany wizerunek. Nawet nie to, że się udaje kogoś kompletnie innego. Jak ktoś jest niepewny siebie, to każdą wadę traktuje niezwykle osobiście, wyolbrzymia ją oraz uważa, że dla drugiej strony będzie ona nieakceptowalna. Inaczej mówiąc, że jak już damy się poznać bliżej, okażemy się dla znajomych niewysychającym źródłem rozczarowań. Oraz pretekstem do kpinek.
Czy to są właściwi ludzie?
Nie jest łatwo wygrzebać się z niskiej samooceny, jeśli dostrzega się w mediach społecznościowych idealne jednostki prowadzące dokładnie takie życie, o jakim chętnie się marzy. Co w takim świecie można zaoferować ze swojej strony? Bardzo niewiele, choć dodać trzeba, że często ma się na dokładkę niewspółmiernie wysokie oczekiwania – przyjaciele powinni być tacy, partner taki, wszystko ma przebiegać według konkretnego, wymyślonego wzorca. Nie bierze się ludźmi takimi, jacy są, a przecież chyba właśnie o to powinno chodzić.
Choć bywa i tak, że doskwierająca samotność popycha do desperacji, i bierze się znajomych z łapanki, kogokolwiek, byle czuć się częścią paczki. To oczywiście nie daje satysfakcji, raczej utwierdza w przekonaniu, że ludzie nie są warci uwagi. Bo ludzie męczą, ale przede wszystkim męczą ci niewłaściwi, którzy zamiast coś wnieść do naszego życia, jedynie wysysają resztki energii.
6 komentarzy
Ja wole być sama niż otaczać się kłamcami
Odkąd przestałam mniej otaczać się wśród ludzi żyje mi się lepiej bez dramatów
Boimy się rozczarowania, zranienia przez druga osobę
Im mniej ludzi wokół mnie tym mniej mam stresów i jest -okey
Jeszcze gorsze niż izolacja jest bycie otoczonym przez kłamców i manipulantów.
Jeżeli przez większość życia doznaje się od innych ludzi głównie przykrości, pogardy, odrzucenia, itp., to można w pewnym momencie przestać ich lubić i przebywać wśród nich. Tak samo jest ze związkami, gdzie jest na pęczki ludzi, którym wielką radość sprawia zadawanie bólu i ranienie innych i nie mają oni przy tym żadnych wyrzutów sumienia, a nawet wręcz przeciwnie, są dumni ze swoich „osiągnięć”. Każde kolejne złamane serce to po prostu odhaczony punkt na nieustannie wydłużającej się liście „do zdobycia”. Każda następna randka, wiadomość, spotkanie czy rozmowa to dla nich tylko krok do osiągnięcia ostatecznego celu. Gdy dostaną to, co chcieli, to zaczynają się nudzić i odchodzą. Czasem po drodze przez moment bawią się jeszcze w jakieś chore gierki i manipulacje, bo nie mają innej możliwości w zasięgu. Gdy jednak pojawi się nowa okazja, zapominają o Tobie na zawsze. Mogą za jakiś czas chcieć wrócić, jeśli się nudzą i liczą kolejny raz na Twoją naiwność. Było już tak wiele niespełnionych obietnic. Jedne zapewnienia popychały drugie. A koniec końców zawsze wszystko wyglądało tak samo. Nikt nie ma prawdziwej miłości do zaoferowania jednej na całe życie. Dużo się o tym mówi… a rzeczywistość jest brutalna i pokazuję zupełnie co innego. To odbiera sens życiu.
Bycie samemu a samotnym to inna rzeczywistość.. można być otoczonym ludźmi a nadal być samotnym a można być samemu ale nie samotnym..