Główne menu

Dlaczego wolimy trzymać z silniejszymi?

Człowiek w pojedynkę, tak zupełnie sam, bez żadnego wsparcia, nie jest w stanie za wiele zdziałać. Ba, ta samotność może nawet okazać się niebezpieczna, bo wystarczy dwóch w miarę silnych przeciwników, by szanse samotnika drastycznie spadły. Dlatego zawsze lepiej mieć za sobą rodzinę, sojuszników, kolegów i koleżanki. Bo w kupie raźniej. A jakikolwiek protest ma dużo większe szanse powodzenia, gdy zamiast jednej ręki z wyciągniętym sztandarem pojawią się ich dziesiątki.

Ale też ważna jest jakość tych sprzymierzeńców. Kiepski charakter, nielojalność, lenistwo, egocentryzm – osoba z takimi cechami raczej będzie ciężarem niż wsparciem w trudnych chwilach. Czy jednak rzeczywiście jest tak, że w godzinie próby liczyć można tylko na osoby silne i wpływowe?

Dlaczego ludzie bronią miliarderów?

Silniejszy sojusznik wydaje się rozsądniejszym wyborem, no bo właśnie z racji posiadanej siły po prostu więcej może. Jednak to, że coś może, jeszcze nie znaczy, że zechce, a władza ma to do siebie, że lubi uderzać do głowy. Ktoś z władzą jest na lepszej pozycji, a to pozwala być wybrednym – nie każda silna jednostka ma w sobie gen altruizmu i chęć, by z posiadanych przymiotów uczyć korzyść nie tylko dla siebie, ale i dla ogółu.

Jest jednak w ludziach taka tendencja, by przypisywać do wysokiego statusu najwspanialsze cechy. Ładny = dobry. Wysoko postawiony = pracowity. Niby wiadomo, jak często ludzie ze szczytu dopuszczają się najgorszych podłości, a jednak całe masy wierzą, że jak ktoś jest na górze, to na pewno sobie zasłużył i nie robi niczego złego. A jeśli robi, to ma ważki powód, broni się, wymierza sprawiedliwość. Widać to chociażby w mediach społecznościowych, gdzie postacie ze świecznika zawsze mogą liczyć na żarliwą obronę ze strony „maluczkich”.

Stawanie w obronie jest często zupełnie bezinteresowne – to nie są znajomi, rodzina czy choćby ważni klienci. Silnych się broni, bo krytycy są nieudacznikami i mówią to wszystko z zazdrości, nie rozumieją szerszego kontekstu, nie wiedzą jak to jest, a zresztą jak są tacy mądrzy niech sami zajdą równie daleko. Owa solidarność z gwiazdami i bogaczami wydaje się dość zaskakująca, bo przecież większości komentujących jest znacznie bliżej do bezdomnego niż do posiadacza międzynarodowej korporacji. Jak i bardziej jest prawdopodobne, że skończy pod Żabką niż się dorobi gigantycznej fortuny.

Postarali się, to mają

Nie chodzi o to, że ponadprzeciętność jest równoznaczna ze zgnilizną moralną i każdy z dużymi pieniędzmi jest złolem jak z powieści Dickensa. Bardziej, dlaczego tak często wolimy bronić silniejszych, mimo iż własny interes wskazywałby raczej trzymanie z ludźmi w podobnym położeniu. A jednak w wielu przypadkach łatwiej stanąć po stronie tak naprawdę oprawcy, którzy korzysta ze swojej siły w mało szlachetny sposób – trzeba było uważać i nie prowokować, tak się uczy pokory, pięknie dana nauczka, a myślał że taki cwany.

Jest dziwna satysfakcja, że słabszy „dostał za swoje”, choć wcale nie dopuścił się haniebnego uczynku lub za niewielką przewinę dostał nieadekwatnie surową karę. Dziwi tym bardziej, że znowu, większość cieszących się z klęski słabego sama się może znaleźć w podobnej sytuacji, więc popieranie brutalnych metod jest graniem przeciwko sobie.

Trudno jednak zakładać, by wszyscy byli tak głupi i nie przewidywali konsekwencji. Tutaj do głosu dochodzi raczej naiwna nadzieja, że „mnie to nie spotka”, bo choć niesprawiedliwość nie jest rzadkim zjawiskiem, to jednocześnie panuje powszechnie przekonanie, że każdy jest kowalem swojego losu. Inaczej mówiąc, jeśli komuś powinie się noga, to sam sobie jest winny, bo ja uważam, i proszę, nie mam takich problemów.

Drugą kwestą są zwykle osobiste aspiracje. Nikt nie chce być brzydki i biedny, a silnym i uprzywilejowanym zazwyczaj się zazdrości. Niejeden by chciał być na ich miejscu, dlatego przyjemniej jest utożsamiać się z grupą władzy niż z podwładnymi, nawet kiedy podwładni to sami swoi. Trzymając z silniejszymi, broniąc ich interesów można się łudzić, że oni ten trud dostrzegą, docenią i w końcu przyjmą do swojego grona. I nie przekonuje do zmiany zdania własne, życiowe doświadczenie, że jednak sama ciężka praca nie zawsze wystarczy do sukcesu – widocznie trud jest wciąż za mały, a mięczaki tylko szukają wygodnych wymówek.

A może nam coś też skapnie?

Solidarność ze słabszymi bywa mało opłacalna, bo co tacy mogą? Niewiele, nawet gdy są w większej grupie. A z silnym lepiej nie zadzierać, nie wchodzić mu w drogę, nie drażnić. To znana przypadłość – są ludzie, którzy do słabszych podchodzić będą z pogardą i agresją, podczas gdy dla silniejszych mają wyłącznie miłe słowa. Udawana czy szczera uległość wynika z wiary, że cukrowanie mocniejszym od siebie okaże się użyteczne, przyniesie określone profity i w najgorszym razie uda się uniknąć dużo gorszego losu.

Co da otwarte popieranie gnębionego pracownika, mimo że po cichu to jemu się kibicuje? Szef ma więcej możliwości, więcej władzy, i może się boleśnie zemścić, czyli to jemu opłaca się udzielić swojego poparcia. Sojusz ze słabszym nie daje profitów, bo satysfakcja z ewentualnej wygranej to jednak troszkę za mało. Więc zwykły, szary człowiek woli w razie czego być kojarzony z silniejszym niż z przegranym, za którym się ciągnie smrodek niepotrzebnie rozdmuchanego konfliktu.

Ale praktyka pokazuje, że to niekoniecznie jest prawda. Wchodząc w sojusz z dużo silniejszym, nie jest się na równej pozycji, a mocniejsza strona potrafi być w swoich żądaniach bezwzględna. Z silnymi opłaca się współpracować, kiedy są oni po tej jasnej stronie mocy, bo rzeczywiście jest spora szansa, że ujmą się za słabszymi. Lecz kiedy ich dotychczasowa działalność wskazuje, że tych z niższą pozycją traktują przedmiotowo, prędzej się można spodziewać bycia wykorzystanym niż docenionym.

To wciąż może się wydawać mimo wszystko atrakcyjniejsze, bo niejako wyzysk i przemoc ma się pod kontrolą, a za swoje posłuszeństwo otrzymuje się jakieś profity. Tamci, stojący najniżej, jedynie zbierają kopniaki. Odsuwana jest więc myśl, że gdyby ci z dołu się razem solidarnie postawili, to nagle przewaga silniejszych już by nie była tak jednoznaczna. Kłopot w tym, że taka współpraca wymaga większej odwagi i podjęcia ryzyka, wszak nie ma żadnej gwarancji że na pewno się uda. Zaś przegrana zakończyłaby się bolesnymi konsekwencjami.

Lepiej kiedy ktoś inny zostaje ofiarą

Można zrozumieć podziw dla ludzi, którzy ze swojej potęgi, majątku, umiejętności, wpływów robią dobry użytek. Co jednak kieruje sympatią do ludzi, eufemistycznie mówiąc, mało przyjemnych? Kiedy szef wielkiej firmy zwalnia bez pardonu dziesiątki osób, dopuszcza się mobbingu, zapewnia fatalne warunki pracy, od razu słychać, że „niech w takim razie poszukają zajęcia gdzie indziej, nikt nikogo nie zatrudnia na siłę”. Silniejszy pobił słabszego? Było się nie wychylać. Ktoś padł ofiarą przemocy domowej? Trzeba się było wcześniej wyprowadzić. Ofiara oszustwa mogła „użyć wcześniej mózgu”. I tak dalej. No źle się stało, ale… Ale w sumie to macie za swoje. I przy okazji, można odetchnąć z ulgą, bo skoro padło na kogoś innego, bo znaczy, że mi się upiekło. Jest to pewien mechanizm obronny – skoro musi na kogoś trafić, lepiej żebym to nie była ja. A mówienie, że ktoś na to zasłużył, trochę zdejmuje wyrzuty sumienia i pomaga zracjonalizować własne mało szlachetne myślenie.

Broniąc silniejszego, nawet gdy ma się świadomość jego niewłaściwego postępowania, często próbuje się w ten sposób przedstawić siebie jako kogoś lepszego, a nie bezwolną, bezradną ofiarę, która bez pomocy przepadnie. Współczucie, empatia dla słabszych nie wszędzie się cenioną wartością, wręcz odbiera się je jako słabość, żałosną emocjonalność albo zabezpieczanie wsparcia dla siebie – no pewnie, że wstawia się za ofiarami losu, bo w przyszłości sama pewnie będzie chciała uniknąć konsekwencji swoich czynów.

Przewaga bazująca na wyzysku, oszustwach, kombinowaniu i bezczelności często też wygląda niezwykle filmowo, co zresztą kino chętnie eksploatuje od lat, wystarczy zobaczyć, ilu ludzi zachwyca się bohaterem na przykład „Wilka z Wall Street” – i nie chodzi o filmową kreację, ale właśnie o to, jak wspaniałe było ich zdaniem życie ekranowego Jordana. Widząc ludzi, którzy bez skrępowania biorą co swoje, idąc po trupach po celu, czuje się po prostu respekt i zazdrości tej bezkarności. Przynajmniej do czasu, aż się samemu nie zostanie tym przysłowiowym trupem.

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>