Do jakiego stopnia można oczekiwać wdzięczności?
Dobre uczynki popełniamy po prostu z potrzeby serca. Bezinteresownie, nie pragnąc niczego w zamian, dla własnej satysfakcji. No, prawie. Bo jednak gdzieś tam głęboko w serduszku czają się pewne oczekiwania. I nic w tym złego, ponieważ najczęściej chodzi o radość obdarowanych – chcemy widzieć, jak się cieszą, są szczęśliwi i wzruszeni, a ich życie zmienia się na lepsze. Słowem, chcemy doświadczyć czyjejś wdzięczności.
Nieprzyjemna reakcja jest bowiem jedną z tych rzeczy, które zniechęcają do kolejnych aktów dobroci, no bo jaki sens starać się dla człowieka, który nawet nie powie „dziękuję”, kręci nosem, że dostał za mało, albo przyjmuje prezenty niemal z łaską, jak gdyby mu się to po prostu należało ot tak, z definicji. Z drugiej strony, czasem to ci udzielający swojego wsparcia oczekują tylu czołobitnych hołdów, że można wątpić, czy ta ich pomoc faktycznie była podyktowana szlachetnymi pobudkami.
Rozczarowująca powściągliwość
Wiele jest sporów na temat tego, czy bezinteresowność u ludzi jest w ogóle możliwa, bo nawet jeśli teoretycznie robisz coś tylko dla siebie, to czekasz na owo przyjemne ciepełko na sercu z powodu dobrze spełnionego obowiązku, możesz poczuć się kimś lepszym, masz przekonanie, że bez twojego uczynku kogoś czekałby bardzo niewesoły los. Ale nierzadko chodzi o coś więcej niż tylko zobaczenie, jak komuś się poprawiło – do uśmiechu powinny dojść jeszcze podziękowania dla darczyńców.
I tu często następuje gorzkie rozczarowanie, bo wyartykułowane „dziękuję” było jakieś takie mało wylewne, zresztą czemu padło jedynie to zdawkowe podziękowanie? Żadnej łezki, żadnego „ojejku, nie wierzyłam że na świecie istnieją tak dobrzy ludzie”? Serio, naprawdę tylko tyle dla kogoś znaczy udzielona mu pomoc? No może w takim razie on wcale nie był potrzebujący… Jeśli bowiem rzeczywiście do człowieka niespodziewanie los się uśmiecha i wyciąga go z głębokiego dołka, ucieczkę z beznadziei wypadałoby skwitować czymś bardziej spektakularnym.
Wiele osób wyczekuje wtedy płomiennej mowy dziękczynnej, górnolotnych deklaracji w rodzaju „to uratowało mi życie, nigdy nie zdołam się za to odpłacić”, zapewnień, że bez swoich darczyńców biedak w potrzebie nie dotrwałby kolejnego dnia, płaczu ze szczęścia – no generalnie reakcji bardzo emocjonalnej i przede wszystkim pełnej dozgonnej
wdzięczności. I to na swój sposób zrozumiałe, wszak tyle zła i cierpienia dookoła, czyniąc dobro można zostać na chwilę bohaterem. A bohaterów zwykło się opiewać.
Jak duża jednak powinna być wdzięczność? Uprzejme „dziękuję bardzo” jest dla niektórych prawie że jak policzek. Nie czuć w tym prawdziwej mocy przekazanego wsparcia, więc nie ma też oczekiwanej aury bohaterstwa i trudniej się podbudować. Trochę za mało w tym uniżoności, zachwytu nad hojnym gestem. I czasami rozczarowanie rzekomą niewdzięcznością jest tak wielkie, że darczyńca kompletnie zmienia swoje nastawienie, i potrafi tak uprzykrzyć komuś życie, aż pożałuje on otrzymanej pomocy.
Tak się dzieje nie tylko w przypadku obcych, ale również rodziny, przyjaciół, współpracowników – a może nawet przede wszystkim wśród bliskich, bo ileż to razy rodzice mówili: i za to wszystko co dla ciebie zrobiliśmy, ty ciągle zawodzisz, nie masz za grosz wdzięczności. Co gorsza, ich wsparcie bywa nieproszone, jest uszczęśliwianiem na siłę, lecz niezależnie od okoliczności, w zamian za każdą pomoc wymagają wręcz służalczej postawy i nakładają ogromną presję – masz się teraz odwdzięczyć. A dokładniej mówiąc, masz wypełnić nasze oczekiwania.
Brak równowagi
Niby w pomaganiu nie chodzi o wymianę handlową, jednak niektórzy tak właśnie do tego podchodzą. Postrzegają swój dobry uczynek w kategoriach najwyższego poświęcenia, za co oczywiście można się spodziewać odpowiedniej nagrody. Oczywiście powiedzą, że chcieli tylko pomóc, że to bezinteresownie, bo już tacy są, widzą krzywdę i muszą zainterweniować.
Tyle że szybko wychodzi coś dokładnie przeciwnego – druga strona musi się odpłacić. Co więcej, zdaje się, że ten jej dług wdzięczności nigdy nie zdoła zostać wyrównany.
Szczególnie w sytuacjach, gdy udzielone wsparcie naprawdę bardzo ratowało komuś skórę, chętnie się sięga po kartę „a pamiętasz jak ja wtedy…”. Często nie trzeba nawet mówić wprost, sam ton wypowiedzi sugeruje, jak druga strona powinna się zachować. Jest emocjonalny szantażyk i robienie z siebie ofiary, zresztą czyż nie padło zapewnienie, że w ramach podziękowania „zawsze możesz na mnie liczyć”? I tak ilekroć chciałoby się kimś wyręczyć, jest powoływanie się na tamten krytyczny dzień. A druga strona często daje się w takie gierki wciągnąć, bo nie chce wyjść na niewdzięcznego samoluba, któremu nie warto pomagać.
Inaczej mówiąc, dla części pomagających obdarowana osoba już do końca życia powinna pozostać wdzięczna. Nie wypada jej protestować, nie wypada odmawiać, choć już pewnie ze sto razy zdołała się jakoś odwdzięczyć. Do tego jeszcze utrzymuje się ją w poczuciu pewnej zależności. Poddaństwa wręcz, bo co by było gdyby? No właśnie, tego się nie dowiemy, dzięki szlachetnym bohaterom, którzy kosztem siebie uratowali ofiarę z opresji. I o tym nigdy, przenigdy biedna ofiara nie powinna zapomnieć.
Tworzy to bardzo niezdrową relację, ponieważ z powodu tego jednego wydarzenia wzajemne stosunki najwyraźniej już na wieki muszą się opierać o czyjąś wyższość i czyjąś niższość, zamiast naturalnie uznać, że ludzie po prostu się wzajemnie wspierają. Zupełnie jak gdyby właśnie o to chodziło, by sobie kogoś podporządkować i mieć na niego haka, coś, czym skutecznie da się wzbudzić wyrzuty sumienia – zobacz, jakie masz szczęście, że jestem obok, bo beze mnie…
Nie jesteś nikomu nic winny?
Zasadniczo oczekiwanie wdzięczności nie powinno być główną motywacją do czynienia dobra. Jasne zawsze wypada podziękować, ale też bez przesady z tymi hołdami – powinno wystarczyć szczere „dziękuję”, plus może jeszcze jakiś miły gest, i tyle. Jak przyjdzie okazja na rewanż, to wtedy można pokazać, że również jest się przyzwoitym człowiekiem. A jak ktoś pomaga bez żadnych ukrytych pobudek, to zazwyczaj w zupełności mu to wystarczy, i to pełne ulgi szczęśliwe spojrzenie będzie wystarczającą zapłatą.
Ale też zdarza się całkiem często przesada w drugą stronę. Czyli taką, że za nic nikomu nie musisz się odpłacać, bo przecież ów ktoś zrobił to dobrowolnie, prawda? Chciał pomóc, to pomógł, a oczekiwanie ode mnie podziękowań jest troszkę niewdzięczne, brzmi niczym wymuszanie, co stawia pod znakiem zapytania rzekome szczere chęci. I chyba niewiele osób uzna, że to właściwa postawa, bo owszem, nie musisz się płaszczyć w podzięce, jednak jakoś
wypadałoby zareagować. Dlaczego?
Bo kiedy nie wymaga się żadnej wdzięczności, bardzo łatwo wejść w tryb postawy roszczeniowej. Widać to zwłaszcza w związkach, rodzinach, wśród znajomych – starasz się, pragniesz komuś dogodzić bo ci zależy, wyświadczasz przysługi, ale nie dość, że nikt za to nie dziękuje, to jeszcze sądzi, że to twój zakichany obowiązek i domaga się coraz więcej. A jak spróbujesz się poskarżyć, to na dokładkę usłyszysz parę nieprzyjemnych słów. Wszystkie te „nadprogramowe” akty dobroci okazują się nie mieć wartości, a już na pewno nie
przysługuje za nie jakakolwiek nagroda – bez wymogu wdzięczności łatwo po prostu zagubić taką zwykłą, ludzką życzliwość i stać się nieznośnym egoistą.
Charytatywność na pokaz
Z pomaganiem i wdzięcznością jest ten problem, że czasem zapomina się o podstawowym celu, którym jest dobry uczynek. Pomagający chcą być bezinteresowni, ale jednocześnie niektórzy z nich mają się za wybawicieli, z wygórowanymi oczekiwaniami co do postawy potrzebujących. I nie rozumieją, dlaczego druga strona – ich zdaniem – nie widzi skali doświadczonej łaski. Jeszcze gorzej, gdy obdarowani mają pretensje lub chcą czegoś więcej,
narzekają, wszak powinni wziąć wszystko z pocałowaniem ręki.
Złości, że nie są dość pokorni, że mają czelność zachowywać się „zbyt swobodnie”, bo jak to, osoba, która przed chwilą była o krok od bezdomności teraz się śmieje, wychodzi ze znajomymi do pubu i o zgrozo, kupiła sobie kanapkę w modnym street foodzie. Najwyraźniej za mało dostała batów od życia, skoro tak szybko wróciła do normy zamiast egzystować na najniższym minimum i nieustannie czapkować swoim dobrodziejom.
Jest w wielu ludziach takie oczekiwanie, że jak ktoś wylądował w bagnie, to ucieszy się z byle czego i byle co go zadowoli. Na nic się nie poskarży, bo stał się zależny od łaskawości innych, co każe się zastanowić, czy rzeczywiście chodzi o brak wdzięczności, czy raczej pragnienie poczucia się „panem” decydującym o losie swoich „poddanych”.
Komentarz ( 1 )
Hmmm… ja pomagam wielu ludziom i naprawdę nie oczekuję „dziękuję”. Czyjś uśmiech, radość czy nawet czasem zdziwienie lub zakłopotanie jest dla mnie najlepszym podziękowaniem. Pomaganie innym oczekując wdzięczności to już stawianie siebie wyżej niż osoba potrzebująca, więc ciężko tu mówić o pomocy prosto z serca.