Dwa poglądy na wychowanie dziecka – co robić, gdy rodzice nie są zgodni?
Czy da się stworzyć udany związek, gdy dwójka ludzi ma zupełnie inne podejście do życia? Jest trudno, ale się da, wystarczy szanować drugą osobę, jej poglądy oraz system wartości. Co jednak, gdy w takim związku pojawi się dziecko? Dzieckiem przecież trzeba się zająć, zanim zdobędzie samodzielność. Ale jak zająć?
Otóż właśnie – poglądy mamy i taty mogą proces wychowywania poważnie utrudnić. Kto ma przekazywać prawdę o świecie, skoro w jednej rodzinie te prawdy są dwie? Jak wypracować jedną obowiązującą wersję? A co jeśli nie sposób dojść do konsensusu, ponieważ rozbieżności są po prostu za duże?
Dobre wychowanie
Rodzice są bardzo ważni. Od tego, jakimi są ludźmi, zależy przyszłość człowieka, którego powołali na świat. Jak wielkie jest to wyzwanie najlepiej świadczy fakt, że od setek tysięcy lat ludzie mają potomstwo, a mimo to ciągle nie udało się wypracować jednego, uniwersalnego i skutecznego sposobu na dobre wychowanie dziecka. Rzecz niby tak naturalna, tak powszechna, a jednak wciąż problematyczna. I w dodatku wywołująca konflikty pomiędzy rodzicami.
Rodzic rzadko kiedy ma w głowie „a teraz zniszczę bachorowi życie”. Ale dość często myśli tak o swoim partnerze. No, może nie aż tak brutalnie, lecz wielokrotnie ma chęć zakrzyknąć: droga żono, szanowny mężu, robisz to źle, niechcący krzywdzisz, masz niewłaściwe podejście. Jak tak dalej pójdzie, dzieciak zupełnie się zmarnuje. No nie idź tą drogą, bo po prostu krzywdzisz.
Nie jest to dziwne czy nietypowe, wszak ludzie nie są jednakowi i z różnych domów pochodzą, nie zmienia to jednak faktu, że w tak poważnej kwestii jak dziecko duże rozbieżności poglądowe mogą być zaczątkiem rodzinnego kryzysu, który, niezatrzymany w porę, może całą rodzinę rozwalić.
A nie, bo moim zdaniem…
Zaczyna się już od narodzin – czym karmić, wózek czy chusta, w co ubierać, jak układać do snu. Potem jakie zajęcia pozaszkolne, i czy w ogóle na nie posyłać. Jeden rodzic bardziej się trzęsie, drugi woli rzucać na głęboką wodę. Wreszcie ideologie, zwyczaje, tradycje.
Rodzic, co zrozumiałe, chce przekazać dziecku wyznawane wartości, wychować w określonym duchu, zaszczepić pewien sposób myślenia o otaczającej nas rzeczywistości. Ukształtować według wzorca, jaki uważa się za najlepszy. I tu zaczynają się zgrzyty, bo niektóre kwestie wydają się kompletnie nie do pogodzenia. Co kiedy ojciec jest bardzo religijny, a matka kościół omija szerokim łukiem i uważa religijne treści za zbędne, wręcz szkodliwe? Dopóki partnerom chodzi tylko o siebie, można to rozgraniczyć.
Ale dziecko? Wielu rodziców będzie chciało, by dziecko poszło ich drogą, tylko czy da się tu pójść na kompromis? Ciężko zostać wierzącym w połowie. Bo co, pozwolisz chodzić co niedziela na mszę, ale z lekcji religii wypiszesz? Albo ktoś ma poglądy bardzo na lewo, drugi ktoś bardzo na prawo, i niewiele jest rzeczy, które by te dwie opcje spięły. Znowu, dorośli mogą się pokłócić, jeśli jednak traktują się poważnie, wygra wzajemne zrozumienie. Tylko co kiedy tata usilnie przekonuje do wersji A, zaś mama do wersji B? Jak to zrobić, że każdy rodzic mógł normalnie pokazać dziecku kawałek swojego świata, bez wykluczania tej drugiej wizji?
Te błahsze na pozór sprawy też mogą być kością niezgody – jak to, która czapka jest odpowiednia na -2 stopnie C albo czy dawać codziennie na obiad mięsko. Wpływ rodziców na rozwój dziecka powinien być jednakowy, bez prób przeciągania go na swoją stronę, jednak w praktyce nierzadko tak się dzieje – wygrywa silniejszy i to on nadaje ton w dyskusji o właściwym wychowaniu.
Karta przetargowa
Dziecko nigdy nie powinno być pionkiem w rozgrywkach rodziców, ale gdy ścierają się dwa bardzo odmienne światopoglądy, czasem dochodzi do niezdrowej rywalizacji. Można powiedzieć: dziecko samo zadecyduje. Owszem, jednak zanim ono samodzielnie coś przemyśli, musi dostać przykład bądź zachętę. A jeśli dla jednego rodzica nieakceptowalną indoktrynacją jest już próba pokazania czegoś?
To bardzo trudne dla dziecka, bo często czuje ono, że nie tyle ma wybrać własną ścieżkę, ile powinno się opowiedzieć po jednej ze stron. Zdecydować, który z rodziców ma słuszność, jest lepszym przewodnikiem – a to bardzo obciążające zadanie. Zamiast wspólnoty tworzą się dwa niechętne sobie stronnictwa, z dzieckiem w roli arbitra, które tym samym traci poczucie bezpieczeństwa, jakie dom rodzinny miał mu dać.
Aż ciśnie się wtedy na usta pytanie, czy w przekonywaniu do własnych zasad na pewno chodzi o dobro dziecka, czy może tylko o postawienie na swoim? Bo jeśli dla rodziców priorytetem jest to pierwsze, będą próbowali jakoś się dogadać, a nie tylko forsować własną wolę jako tą jedyną słuszną, koniec kropka.
Nie słuchaj matki, gada głupoty
Spory wokół metod wychowawczych są zwykle bardzo gorące. Czasami tak gorące, że nie udaje się zapanować nad emocjami. Dochodzi do awantur, których dziecko jest świadkiem, a w zasadzie to więcej niż świadkiem – ono widzi, że właśnie o niego toczy się ostry spór, to przez niego mama teraz płacze, a tata smutny zamknął się w pokoju.
Widzi też, że tatę można ignorować, bo jest „durniem” i mama zawsze zmienia jego postanowienia, albo że mamy nie ma co słuchać, bo to ‘”idiotka” i „histeryczka”. Drugi rodzic jest poniżany, jego słowa są wyśmiewane. A co najgorsze, przechodzi się nad tym do porządku dziennego – rodzice to nie cyborgi, głupie słowa mogą się wyrwać, jednak brak przeprosin i jakiegoś wyjaśnienia uczy dziecko pogardy do własnego rodzica, a na dłuższą metę nieco fanatycznego podejścia do własnego zdania.
To dość powszechny błąd, że kiedy nie ma zgody co do kierunku wychowania, podważa się przy dziecku słowa drugiej osoby, odwołuje jej decyzję, w agresywny sposób przekonuje do własnego punktu widzenia – to zaś prowadzi prosto do wniosku, że z ojcem/matką nie warto się liczyć, a tolerancja odmiennych postaw życiowych to jakiś idiotyzm. Czasami idzie się jeszcze dalej. Łatwo malucha przekupić, że widzisz, mama niedobra, każe ci coś robić, a ja pozwalam na wszystko, jestem od zabawy, rozrywki, miłych rzeczy, więc mnie musisz kochać bardziej.
Co sugeruje, że chyba nie przyszłość dziecka jest największym problem, lecz relacja między dwójką dorosłych ludzi, którzy najwidoczniej wcale sobie nie ufają i nie są tak zgrani, jak się im wcześniej wydawało. Bo niby skąd ten strach, że dzieciak przy ojcu nabierze złych nawyków, a matka spaczy charakter? Jeśli to tak nieodpowiedzialna osoba o szkodliwych poglądach, to po co było się wiązać?
Dlaczego myślisz inaczej?
To błąd, że rodzice nie rozwiązują problemów na osobności, a drugi grzech ciężki to sam sposób rozmowy o drażliwych kwestiach. Ciężko zaufać, że partner, mając całkiem inny pomysł na wychowanie dziecka, chce dobrze dla rodziny i niczego nie spaprze. Jego odmienność na początku wydawała się tak pociągająca, miała być barwnym uzupełnieniem, tymczasem to tykająca bomba gotowa wybuchnąć w każdej chwili.
Jednak to nie różnice są złe, a przeświadczenie o własnej nieomylności lub przekonanie, że różnic absolutnie nie powinno być – wielu rodziców sądzi, że muszą być zawsze zgodni i jednomyślni, co nawet dla par o zbliżonych charakterach bywa niemałym wyzwaniem.
Im większe skrajności w poglądach, tym trudniej o porozumienie, ale jak najbardziej można je osiągnąć, gdy wierzy się w dobre intencje drugiej osoby i nie próbuje podważyć jej autorytetu w obecności dziecka. Są pary, które na chłopski rozum powinny codziennie drzeć koty, a jednak żyją w harmonii, bo nie traktują procesu wychowawczego jako próby sił – nie upierają się przy swoim i słuchają, co partner ma do powiedzenia.
Oczywiście, to nie są łatwe rozmowy, wszak wygodniej być kimś, kto ma rację, bezdyskusyjnie. „Bo ja wiem lepiej” to częsta postawa, za którą idzie niechęć do innych punktów widzenia, nie próbuje się zrozumieć, dlaczego drugi rodzic myśli w ten sposób i to właśnie sprawia, że światopoglądowe rozbieżności prowokują do kolejnych kłótni. A często wysłuchanie współmałżonka pokazuje, że jego wizja świata nie jest wcale tak straszna, nie towarzyszy jego uczynkom żadna złośliwość czy chęć dominacji, intencje są naprawdę dobre.
Zresztą, czy pełna jednomyślność między rodzicami jest taka dobra? W świecie dorosłych roi się od konfliktów i chyba dobrze, by dorastający człowieczek zetknął się z czymś takim i przy okazji zobaczył, jak pokonywać trudności. Dopóki rodzice nie tryskają jadem w swoją stronę, to cenne doświadczenie na przyszłość – dziecko dostrzega, że brak jednomyślności to jeszcze nie katastrofa i wciąż można się traktować z szacunkiem.
Ale to już przekroczenie granic!
Świetnie, kiedy od małżonka o innych przekonaniach można się czegoś nauczyć, wzbogacić tą drogą swoje metody wychowawcze, otworzyć się na nowości, co zawsze jakoś tam rozwija. O ile jednak w drobniejszych sprawach dość łatwo można się dogadać, jeśli jest po temu wola, o tyle kwestie fundamentalne bywają nie do przeskoczenia.
Można chcieć zrozumieć drugą stronę, można szukać płaszczyzny do porozumienia, jeśli jednak coś jest bardzo ważne, spada chęć do zawierania kompromisów. Z trudem przychodzi wypracowanie rozwiązania, z którego każdy będzie zadowolony, ponieważ w grę wchodzą wyjątkowo silne emocje, dotyka się najważniejszych spraw, a sytuację komplikują nie tylko wzajemne relacje, ale i konieczność wprowadzenia w dorosły świat wspólnego potomka. W tej sprawie zaś niechętnie rezygnuje się z osobistych przekonań.
Największe tarcia są z reguły na takich obszarach jak wiara, dyscyplinowanie dziecka, przyzwolenie na klapsy bądź bicie, zdrowie i bezpieczeństwo. Jak traktować partnera z szacunkiem, jak spotykać się w połowie drogi, jeśli ja absolutnie nie toleruję kar cielesnych, a partner sądzi, że od tego się wyrasta na ludzi? Nie chcę ośmieszać męża i podważać jego rodzicielskich kompetencji, ale czy mogę ufać w jego zdrowy rozsądek widząc, jak ignoruje podstawowe zasady bezpieczeństwa?
Rodzice tę samą sytuację potrafią ocenić zupełnie inaczej i z łatwością usprawiedliwią swoje postępowanie, krytykując jednocześnie drugą stronę za nadmierną surowość albo nadopiekuńczość. Kto ma rację? Czasami nie sposób to rozsądzić, bo każdy znajdzie zwolenników na poparcie własnej tezy, zresztą rodzice, przyjaciele czy rodzeństwo nierzadko są wciągani w takie spory, co jeszcze bardziej utrudnia wypracowanie rozsądnego kompromisu.
Z pewnością można jednak powiedzieć, że żaden rodzic nie jest wyrocznią w sprawach wychowywania dziecka, jego racja nie jest absolutna, a słuchanie partnera ujmy nie przynosi. Bo co się dzieje, gdy partnerzy nie są skorzy do ustępstw i za wszelką cenę pragną wdrożyć własne rozwiązania? Związek często się rozpada, a rodzinny konflikt musi ocenić sąd, zaś dziecko, którego dobro było celem tej walki, obrywa po głowie najmocniej.
Komentarz ( 1 )
Post pisany przez psychologa. Nawet jeśli nim nie jesteś, to pogratuluj sobie. Dziecko musi być wychowywane wspólnie i jedną linią, by dziecko wiedziało jasno, co wolno, czego nie.
Nie można uczynić swej pociechy kartą przetargową, by dowodzić swoich racji.
Serdeczności zasyłam