Firma jak rodzina – czy w takim miejscu lepiej się pracuje?
Czy ktokolwiek marzy o powrocie do krwiożerczego kapitalizmu rodem z XIX wieku? No, właściciele fabryk możliwe że tak, ale reszta raczej nie chciałaby pracować w realiach „Ziemi obiecanej”. Bo choć większość ludzi ma wiele brzydkiego do powiedzenia na temat własnej pracy, to jednak nie da się ukryć, że komfort pracowników znacząco się poprawił. Ba, próbuje się ich niekiedy wręcz przekupić przeróżnymi atrakcjami, dzięki którym firma ma szansę stać się czymś więcej niż tylko miejscem zatrudnienia. Może stać się rodziną.
Brzmi sensownie, większość dnia spędzamy przecież właśnie na pracy, a badania pokazują, że zgrany zespół wyróżnia się większą kreatywnością i wydajnością. No to stwórzmy sobie w pracy taką rodzinną atmosferę, w końcu co może pójść nie tak?
Musicie się polubić
Praca to szczególne środowisko. Najczęściej jest tak, że nowy pracownik trafia do grupy zupełnie sobie obcych ludzi. Po krótkim czasie już wie, kogo lubi, a na kogo nie może patrzeć, tyle że w pracy własne sympatie i antypatie nie mają większego znaczenia – w tym sensie, że jeśli chcesz pozostać firmie, musisz się dogadać ze wszystkimi współpracownikami. Raczej nie da się, jak w gronie znajomych, odstawić kogoś na boczny tor. Jasne, można kogoś spróbować wysiudać, ale to już oznacza niezbyt czyste gierki.
Szefowie są oczywiście świadomi tego, że nie między wszystkimi w zespole iskrzy, próbują więc jakoś to naprawić. Od kilku dekad trend jest jednak taki, że niekoniecznie kładzie się nacisk na lepszą, efektywniejszą współpracę, ale raczej zmusza się ludzi do tego, żeby się polubili. Oczywiście, o przymusie otwarcie się nie mówi, lecz przekaz jest jasny – słychać go w przemowach o wspólnych celach, budowaniu atmosfery, zaangażowaniu i byciu jednością, widać na imprezach integracyjnych, na których trzeba się z każdym zakumplować. W bardzo wielu miejscach polityka firmy jest właśnie taka – tworzymy zgraną, fajną paczkę, jesteśmy rodziną, szef niczym ojciec, kierowniczka to matka, a my miłujemy się jak bracia i siostry.
Tyle że najczęściej to wcale się nie sprawdza, ludzi nie da się bowiem przekonać do zmiany swoich uczuć. Owszem, można się nauczyć lepszej komunikacji, sztuki rozwiązywania konfliktów i innych „miękkich” kompetencji bardzo przydatnych w pracy. Ale polubić kogoś na rozkaz? Tej sztuczki człowiek jeszcze nie opanował.
Co robić? Co robić?
Dlatego przyjacielskie relacje między pracownikami tak często są po prostu sztuczne i wymuszone. Zresztą, i w prawdziwych rodzinach bywa z tym różnie, bo kocha się swojego męża, ale jego tatusia serdecznie nie znosi, ciocia Halina jest spoko i chętnie wpada się do niej na kawkę, ciocię Krystynę omija się szerokim łukiem i unika rodzinnych imprez z jej udziałem. Życie. A tu nagle, w swojej firmowej „rodzinie”, masz z każdym mieć bliskie relacje. Momentami przypomina to niemal jakąś sektę, gdzie wszyscy są dla siebie niebywale mili, siadają w kółeczku i opowiadają o własnych myślach i uczuciach, wykrzykują grupowo motywacyjne hasełka, kultywują zbiorowe rytuały.
Przekonanie, że z wszystkimi należy się zaprzyjaźnić, paradoksalnie może tylko utrudnić zawodowe relacje, ponieważ bliskość angażuje pewne uczucia, a te nie zawsze są odwzajemniane – zapytasz koleżanki z biurka obok czy chce iść na kawę, a ona odburknie, że nie, i to tworzy jakąś zadrę na sercu, bo skoro się kumplujemy, to powinna pójść. Nie bardzo wiadomo, gdzie w takich układach są granice. Czy o wszystko wypada zapytać? Pewnie nie, ale czy moja powściągliwość nie zostanie odczytana jako zadzieranie nosa? Jak zagadać do dziewczyny, którą z rzadka mija się na korytarzu, a teraz tak się złożyło, że siedzimy we dwie w pustym pokoju? Czy będzie wielkim nietaktem, jeśli szybko odgrzeję sobie kotlecika, bez wdawania się w wesołe pogaduszki z resztą osób przebywających z służbowej kuchni?
Znaleźć wspólny język
Integracja nie jest oczywiście z gruntu zła, wielu firmom i osobom w nich zatrudnionym to naprawdę bardzo pomogło. Czasami rzeczywiście taki impuls jest potrzebny, by ludzie bardziej otworzyli się na siebie, popatrzyli na kolegów i koleżanki z zupełnie innej strony, przestali się wzajemnie stresować deadline’ami.
Dbanie o przyjazne stosunki w biurze miewa swoje plusy, i jeśli dobrze się to rozegra, współpraca poprawia się na wielu ważnych obszarach. Zupełnie inaczej pracuje się z ludźmi, których nie postrzega się jako skaranie boskie, i kiedy rozumie się, że ich pewne zachowania nie wynikają ze złej woli, tylko oni po prostu mają taki charakter. W zżytym zespole łatwiej o współczucie i zrozumienie, ludzie częściej wstawiają się za sobą i są bardziej skłonni do wyświadczania sobie drobnych przysług.
W integracji jest jednak pewien haczyk – zajmuje ona czas. Czas, który jest dzisiaj dobrem niemalże luksusowym, a w wielu firmach szefowie zdają się o tym fakcie zupełnie zapominać. Firmowe wyjście na piwo? Na pewno kosztem wolnego wieczoru. Firmowa degustacja specjałów kuchni japońskiej? Owszem, w godzinach pracy, taka przyjemna, wydłużona przerwa na lunch, ale czas spędzony na smakowaniu sushi trzeba będzie odrobić w późniejszym terminie. Wyjazd na weekend? Znowu, zamiast spędzać wolne dni po swojemu, oddaje się je pracodawcy.
Zorganizujemy wam czas wolny
Że to rozrywka? Tylko częściowo, bo jednak na służbowym wyjeździe trzeba się nieco pilnować, no i brakuje ludzi, których lubi się najbardziej. Nie mówiąc już o tym, że takie atrakcje wielu osobom mocno zaburzają życie rodzinne, bo co wtedy zrobić z dziećmi? A co jeśli mąż/żona ma już dosyć kolejnego wieczoru bądź weekendu spędzanego samotnie? Wolnych dni nie ma się znowuż aż tak wiele, tymczasem zamiast bawić się beztrosko z najbliższymi, trzeba te godziny przeznaczyć na zacieśnianie więzów ze współpracownikami. Jest mniej czasu, żeby pójść do kina, na wystawę, na mecz, na wódeczkę z przyjaciółmi. Albo pobyczyć się w samotności we własnym łóżku.
Integracja nie jest tak do końca dobrowolna. Często niby nie musisz gdzieś iść, ale jednak musisz, Twoja nieobecność na pewno zostanie zauważona, a jeśli powtórzy się to któryś raz z rzędu, pojawią się podejrzenia, że chyba niezbyt ktoś tu jest zaangażowany w życie swojej firmy. Dostajesz za darmo drinki i paintball, ale płacisz za to odwołaniem romantycznej kolacji, maratonu z ulubionym serialem albo rodzinnego wieczoru z klockami Lego.
Wpychanie się firmy na czas wolny irytuje mnóstwo osób, bo przecież pracy oddaje się, lekko licząc 9 godzin dziennie (dojazdy to także średnia atrakcja). I jeszcze dokładać do tego nieformalne-ale-jednak-służbowe wyjścia oraz wyjazdy? Trochę za dużo. Prawda jest taka, że gdy ludzie z pracy naprawdę się polubią, sami z siebie zorganizują wspólną imprezę, tymczasem odgórne narzucanie może wreszcie dać efekt odwrotny – ludzie, do których miało się wcześniej jakąś sympatię, zaczynają drażnić, ponieważ jest się zmuszaną do przebywania w ich towarzystwie. A przymus to kiepski motywator.
Nic nam to nie dało
Druga rzecz, to zbyt wielkie pokładanie wiary w tym, że wspólne spędzanie czasu wolnego na pewno przełoży się na lepsze wyniki w pracy. To się zdarza, ale wcale nie jest regułą, przede wszystkim dlatego, że integracyjne wypady organizuje się dość często zupełnie bez głowy.
Oczywiście, że po alkoholu rozmowa jest luźniejsza, ale to wcale nie oznacza, że w biurowych warunkach uda się tak samo podłapać wspólny język. Jeżdżenie na quadach, pieczenie kiełbasek czy gry w kalambury to rozrywka, a nie team-building. Co więcej, spora część tych integracyjnych atrakcji jest dla wielu osób zwyczajnym koszmarem, bo na przykład nie są dość sprawne, żeby ścigać się na survivalowym torze przeszkód, mają lęk wysokości, a tu każą im zjeżdżać na linie z góry, panicznie boją się robactwa, a muszą spać w lesie. Po takim wyjeździe czują się raczej zmęczeni i upokorzeni, a nie bardziej zintegrowani.
I nie każdy zespół buduje się tak samo, bo inne kompetencje muszą rozwijać pracownicy działający w grupie, a inne ci, którzy większość czasu spędzają na indywidualnych projektach. Każda branża ma swój szczególny charakter, wymaga określonych predyspozycji, zachowania, form kontaktu, dlatego uniwersalne schematy integracji nie zawsze dają pożądane efekty. Są za to bardzo męczące.
Fajna ta rodzina, taka dysfunkcyjna
Najgorsze w tzw. rodzinnej atmosferze jest to, że w wielu przypadkach prowadzi ona do wyjątkowo patologicznych sytuacji. Dobra firma dba o komfort pracownika oraz jego rozwój, a choć nie robi tego bezinteresownie, pracownik ma poczucie uczciwej wymiany. W firmie, która rodzinę tylko udaje, jakoś się tej sprawiedliwości nie widzi, bo ‘jak w domu’ okazało się zwykłym mydleniem oczu.
Firma chętnie zamawia pracownikom jedzonko do biura, ale za nadgodziny nigdy nie płaci. Organizuje pakiety medyczne i jednocześnie nie toleruje zwolnień chorobowych. Daje bony na święta i słodycze dla dzieci, lecz w Wigilię każe siedzieć do 18-tej, bo terminy gonią. Jest trochę jak w toksycznych związkach, gdzie mąż najpierw nazwie żonę tępą lochą i pogrozi jej pięścią, ale wieczorem zrobi jej herbaty i wymasuje stopy, więc jak tu się na niego gniewać, skoro on taki miły.
Niekiedy ciągnie się to latami. Ludzie czują się wyjątkowi i pochlebia im, że przełożony zna imiona dzieci i pyta o konkurs, w którym niedawno brały udział, przez co się nie dostrzega, że już trzeci raz w miesiącu dowalił nadprogramowe obowiązki, oczywiście bez słowa o premii. Nadmierna poufałość na linii szef-pracownik kończy się często tym, że od tego drugiego oczekuje się stuprocentowej lojalności i bezgranicznego oddania, jest on przecież ważną częścią wielkiego projektu, został obdarzony ogromnym zaufaniem.
Tak ogromnym, że musi zrozumieć trudne położenie swojej firmy. Podwyżki? Urlop w dogodnym terminie? Nie, nie teraz, jest kryzys. Nie dopytuj, nie dociskaj, wykaż się elastycznością i udowodnij, że faktycznie potrafisz grać zespołowo. Nikt się nie skarżył na opóźnienie w wypłacie pensji, tylko ty. Oni zostaną po godzinach, a ty się chcesz wymigać? Wobec rodziny takie zachowanie? Oj, nieładnie.
Ale jak to musimy się rozstać?
W dzisiejszych czasach traktowanie firmy jak rodziny niesie jeszcze jedno zagrożenie – poświęcenie życia prywatnego na rzecz kariery jest łatwiejsze, gdyż ma się to złudne poczucie bliskości. To nie zwykłe zamiłowanie do swojej pracy, to całkowite podporządkowanie karierze dosłownie wszystkiego. Nie mam przyjaciół, nie mam partnera, rodziców widzę raz do roku, to właśnie firma zastępuje mi wszystkie tego typu więzy. W tenisa gram tylko z biznesowymi partnerami, a do teatru chodzę głównie po to, by wyłowić potencjalnych klientów. To układ znacznie wygodniejszy, bardziej opłacalny i satysfakcjonujący, bossowie mnie doceniają, czuję zazdrość i podziw innych.
Oczywiście do czasu, ponieważ lojalność w firmie nierzadko jest jednostronna – pracownik jest w stanie uczynić z biura swój dom, za to szefowie bez sentymentów rozstają się z kimś już niepotrzebnym, bez względu na to, jak wiele wcześniej mówili o rodzinnym klimacie i nierozerwalnych więzach. Okazuje się nagle, że „nasz nieoceniony nabytek” jak najbardziej jest do zastąpienia, a z Tobą czy bez Ciebie firma działa dokładnie tak samo. Miesiąc nie minie, a ludzie nawet o Tobie nie wspomną w trakcie porannych ploteczek.
I nic w tym zaskakującego, gdyż firma to nie paczka przyjaciół i tym bardziej nie prawdziwa rodzina. Firma nie jest po to, by ludzie dobrze się czuli – mają mieć zapewnione normalne warunki, ale te głębsze uczucia powinni karmić gdzie indziej. W pracy się nie da, ponieważ praca ma inny cel, z definicji zakłada konkurencję i musi przynosić zyski, dlatego gdy ktoś przestaje pasować do zespołu, to się go zwalnia albo przenosi. W rodzinie to tak nie działa – owszem, z mężem możesz się rozstać, lecz dziecko zawsze będzie Twoim dzieckiem, nie wymienisz babci na mniej zrzędliwą, a dziadka na bardziej sprawnego. Z prawdziwą rodziną rzecz jasna też bywa różnie, lecz warto mieć z tyłu głowy, że firma, która chce zastąpić Ci całe życie, najpewniej gdy weźmie już to, co swoje, poszuka młodszej, sprawniejszej konkurencji. I tyle po wielkiej miłości.
7 komentarzy
Mam w pracy same dziewczyny. Pracuję w firmie florystycznej jako social menager i fotograf. Atmosfera jest świetna, szefowa super. Często razem we dwie gdzies wyjeżdżamy, zabierając nasze dzieci łączymy wyjazd słuzbowy z rodzinnym odpoczynkiem o czym nawet w wakacje pisałam 🙂
No TY masz zdecydowanie genialną sytuację. 🙂
Pracowałam w kilku korporacjach i małych firmach, tzw. rodzinnych. Nie mam niestety wielu dobrych wspomnień. Kilka pierwszych, gdzie szczęśliwie spędziłam najwięcej lat, było w porządku, ludzie fajni, szefowie nazbyt się z przyjaźnią nie narzucali. Jednak był to czas, kiedy obecne triki, o których piszesz nie były jeszcze popularne.Dopiero się rozwijała ta dziedzina organizacji życia firmy na wzór rodziny. Pozostałe firmy to porażka, wyścig, nieszczerość, chęć „wykopania” konkurencji. Trzeba się było pilnować a i tak czasem się obrywało rykoszetem. Choć, były różne imprezki teoretycznie nieobowiązkowe. Reasumując, uważam, że praca to praca, nie muszę tam nikogo lubić, tym bardziej kochać i się z kimkolwiek na siłę zaprzyjaźniać. Czas pracy warto traktować ze spokojem i nie angażować się w różne rozgrywki. To niełatwe ale chyba się opłaca. Ciekawy tekst, pozdrawiam 🙂
Ja nie wiem czy takie w ogóle istnieją „firmy jak rodziny” juz trochę chodzę po tej ziemi i nigdy jeszcze nie spotkałam się żeby wszyscy byli zadowoleni 🙂 zawsze znajdzie się jakaś „zakała”
Ale po co firma jak rodzina? Nie znoszę takich koncepcji. Praca to praca, w której trzeba się po prostu szanować i współpracować i tyle.
Brednie. 8 godzin i do domu ;-). Rzadko kiedy się uwielbia swoją pracę. Kiedyś mi się zdarzało, a teraz zrobić swoje i do domu. Przykre, ale prawdziwe. A i tak spędzam więcej czasu z ludźmi, za którymi niekoniecznie przepadam, niż z ukochanym mężem.
Niekoniecznie są to brednie. Praca to miejsce, gdzie szacunkowo spędzamy najwięcej czasu, więc warto zadbać o to, żeby nie wpływało na nas toksycznie.