Gdy to kobieta zarabia więcej….
Pieniądze. Choćby nie wiem jak nimi gardzić, są nam potrzebne do życia. Ale jak wszystko na tym świecie, mają i ciemną stronę. Będąc obiektem wiecznego pożądania, pieniądze notorycznie wywołują konflikty, również w relacjach damsko-męskich.
Kłótnie o finanse mają różne podłoże: rozrzutność, skąpstwo, zbyt niskie dochody, źle zaplanowany budżet domowy, ukrywanie zaskórniaków. Teraz doszedł nowy punkt zapalny – kobiety zarabiają więcej od swoich partnerów. Dlaczego to taki problem?
Upadek kolejnego męskiego bastionu
Mężczyźni ledwo co pogodzili się z finansową niezależnością swoich partnerek, a tu nowa, gorzka pigułka: kobiece pensje zaczęły przewyższać męskie zarobki.
Przybywa związków, w których to my jesteśmy stroną z lepszymi dochodami. W Polsce taki schemat dotyczy około jednej piątej małżeństw, w Wielkiej Brytanii czy USA prawie jednej trzeciej. Brakuje rzetelnych statystyk uwzględniających także pary bez ślubu, ale według szacunków odsetek wszystkich związków z lepiej zarabiającymi partnerkami może sięgać 40 procent. Patrząc na te liczby, ciężko powiedzieć, że mamy do czynienia z marginalnym zjawiskiem, mimo to dysproporcja zarobków na korzyść kobiety postrzegana jest ciągle jako zjawisko sprzeczne z naturą.
Co nam w tym przeszkadza? Finansowe mezalianse to przecież żadna nowość, z tym, że do tej pory to głównie zamożni mężczyźni brali sobie panny bez posagu.
Oczywiście, związki typu bogata żona plus biedny mąż zdarzały się już w starożytności, tyle że nie mają one przełożenia na współczesną sytuację. Po pierwsze, raczej się nie zdarzało, by bogata żona dorobiła się majątku samodzielnie, najczęściej była tylko dziedziczką. Po drugie, zaraz po ślubie mąż przejmował całą kontrolę nad majątkiem i obawiał się co najwyżej męskich krewnych żony. Wreszcie po trzecie, posażna niewiasta nie poślubiała byle kogo, pod wpływem miłosnego impulsu. Jej małżonkiem zostawał mężczyzna z pozycją, przeważnie zubożały arystokrata, który wnosił w posagu kto wie czy nie cenniejszy majątek: dobre nazwisko otwierające drzwi do najwyższych sfer.
I tu kryje się cała tajemnica dzisiejszych problemów. Współczesna kobieta zarabia więcej, bo jest zaradniejsza/mądrzejsza/ambitniejsza, a ślub nie odbiera jej ekonomicznej niezależności, zresztą w ogóle go nie potrzebuje, a już na pewno nie po to, by zyskać gotówkę na waciki. Mówiąc inaczej, pieniądz przestaje być atutem, z pomocą którego zdobywa się żonę. Wszystko to jest ciosem dla tradycyjnie postrzeganej męskości. Lecz uczciwie należy dodać, że i my nie do końca odnajdujemy się w nowych realiach.
Zmiana dokonała się tak szybko, że nie udało się nam jeszcze zaszczepić w sobie uznania dla innego wzorca mężczyzny. Dopóki rozważania są czysto akademickie, wyśmiewamy archetypy, gdy teoria staje się faktem, niepostrzeżenie te wyższe zarobki kobiet zaczynają uwierać. Obie strony. On czuje się niedostatecznie męski, ona się zastanawia, czy jemu przypadkiem czegoś nie brakuje.
Kto nosi spodnie?
Patrząc na związki, to nie pieniądz sam w sobie jest przeszkodą. Jest nią władza. Łatwo dać się ponieść przekonaniu, że to na mojej głowie jest cały dom, a jemu najwyraźniej się nie chce. Dopóki związek jest w miarę luźny i każdy żyje na własny rachunek, nierówności w dochodach nie dokuczają tak bardzo.
Ale gdy urodzą się dzieci, kobieta jako główny sponsor chce mieć większy wpływ na decyzje dotyczące przyszłości potomka. Z kolei druga strona ma poczucie, że jej niefinansowy wkład w wychowanie ma znikomą wartość i przez pieniądze może stracić autorytet u dziecka, bo skoro to mama kupuje rowerek, komputer i markowe dżinsy, to naturalnie jej opinia liczy się bardziej.
Kością niezgody jest też sposób wydawania wspólnych pieniędzy. Kobiety, które mają wyższy udział w rodzinnym budżecie, zdradzają tendencję do wykluczania partnerów z zarządu domowymi finansami. Same opłacają wszystkie rachunki, decydują o inwestycjach, układają listę wydatków. Mąż dostaje tylko wydzielone kwoty na codzienne sprawunki i własne, drobne przyjemności. Czasami kobiety wykorzystują ekonomiczną przewagę z premedytacją, dając do zrozumienia, że zdanie partnera jest kompletnie nieistotne. Częściej robią to wszystko nieświadomie, mając po prostu przekonanie, że wywiążą się z tego obowiązku lepiej i bynajmniej nie ma to na celu poniżenia partnera.
Ale dla mężczyzny utrata finansowej władzy jest wyjątkowo niekomfortowa także wtedy, gdy żona wyznaje zasadę „co moje, to twoje” i chętnie dokłada się do wspólnych wydatków. Nie ma znaczenia, czy może on korzystać ze wspólnego konta bez żadnych ograniczeń i nigdy nie usłyszy słowa wymówki. Dręczy go sama świadomość, że to ona go utrzymuje.
Bywa i tak, że finansową przewagę kobiety zyskują niespodziewanie, trochę na siłę, bo życie napisało im taki scenariusz. Tak specyficzną sytuację obserwujemy dziś w krajach mocno dotkniętych kilka lat temu kryzysem gospodarczym, np. w Wielkiej Brytanii i Hiszpanii. Krach objął gałęzie gospodarki zdominowane przez mężczyzn, jak budownictwo, przemysł ciężki, przetwórstwo. Panowie z dnia na dzień stracili pracę bez szans na nowe zatrudnienie, rolę głównego żywiciela rodziny musiały zatem wziąć na siebie kobiety. Myli się jednak ten, kto sądzi, że przejęcie obowiązku utrzymania domu podniosło pozycję pań. Nierzadko doprowadziło to do bardzo poważnego kryzysu w związku, bo nie dość, że kobiecie przybyło zajęć, to jeszcze musi ona znosić niezadowolenie męża, który uziemiony w domu nie potrafi się w tych warunkach odnaleźć. Mężczyźni czują się sfrustrowani, bo choć zarobki żon zapewniają im byt, to gdzieś tam w głębi duszy gryzie ich ta dziejowa „niesprawiedliwość”. Nie pomaga im też presja społeczeństwa, które niby rozumie trudne czasy, ale za plecami szepcze o nieudacznikach i pantoflarzach.
4 komentarze
Naprawdę jestem wściekły kiedy czytam takie rzeczy.
Nie pracuje mało. Od lat walczę o karierę. Skończyłem dobre studia, potem podyplomowe potem MBA.
Wiele lat pracowałem w trybie 12 godzin dziennie.
Niejedna przepracowana noc.
Powiodło mi się.
Ale miałem miałem marzenie dalszego rozwoju. Nie ukrywam , że czuje że pieniądze sa wymiernym docenieniem pracy popartej kompetencjami.
I moja zona po zaocznych i nic więcej. Żadnego języka obcego. Ale przyznaje że inteligętna i z dużym doświadczeniem w branży sprzedaży kredytów. I zaczęła zarabiąć w ostatnich latach 2x więcej niż ja.
Zarabia tyle ile ja bardzo nieśmiało marzyłem, że może dochrapie się jako dyrektor operacyjny albo w cichych marzeniach zostania prezesem. Ona to dostaje bez żadnego stanowiska, żadnego własnego ryzyka finasowego czy ponad przecietnymi kompetencjami.
I kiedy czytam taki artykuł to gotuje sie we mnie bo tu przyjmujes ie ze kobieta jak zarabia to zasluzyla ciezka praca a facet to despotyczny samiec.
Cholera! Zbyt duze zarobki bez wzgledu na plaec to cholerne przegiecie! Natomiast poniewaz jestem facetem to zgłaszanie sprzeciwu z tego powodu z góry ma etykiete wrednego samca!
Drogie ludzie nawet zarobki kobiet muszą mieć swoje uzasadnienie.
Ale przyznaje ze to bardziej problem zepsutego rynku w niektórych branżach.
Pomyśl jakie ona daje zyski pracodawcy, a jakie ty. Jeżeli sporo większe, to i więcej zarabia, to normalne. Czasami doświadczenie i wykształcenie nie ma nic do rzeczy. Poza tym skoro robi w sprzedaży kredytów, to pewnie spora część jej wypłaty to prowizja od sprzedaży. Na takich stanowiskach zarabia się naprawdę dobre pieniądze, ale trzeba wyrabiać nie raz drakońskie normy.
W takiej sytuacji łatwo łatwo jest zauważyć, w jakim stanie jest związek. Jeśli pojawia się pomiatanie drugą stroną i narzucanie swojego zdania, wręcz swego rodzaju ekonomiczna niewola, no to w sumie bardzo cenna informacja o związku, mówiąca o tym, kiedy warto się z niego ulotnić. Jeśli komuś paranoicznie zależy, żeby być tym lepszym, to nie wiem, czy jest to materiał na drugą połówkę. Inna rzecz, że jak mężczyźnie nie uda się w tej sytuacji by górą, to koledzy mu szczerze współczują, a kobiecie jeszcze każdy dopiecze, że niezależnie od swoich ambicji, możliwości i wkładu pracy ,,powinna być zadowolona”.
Doświadczyłam przez kilka lat zarabiania znacznie mniej od męża i o ile były na tle gospodarowania budżetem drobne sprzeczki, o tyle on miał do tego neutralny stosunek i nie jego podejście, ale teściów, sprawiało mi najwięcej przykrości. Przy każdej okazji powtarzali jaki syn zdolny, jaka pozycja, ile zarabia, jaką ma godną pracę. W języku teściów mieszkanie i samochód były syna, tylko dzieci nasze wspólne. Po obronie doktoratu coś mi wewnątrz pękło i założyłam firmę w nadziei, że kiedyś mój wkład pracy przełoży się na pieniądze. Przełożył się, zdecydowanie. Teraz zarabiam więcej od męża i jak łatwo się domyślić, mąż nie ma z tym problemu. Mają za to teściowie 😛 Nie potrafią rozmawiać o mojej pracy wprost, nie pytają, jak idzie, już nawet męża nie pochwalą podczas wspólnej rozmowy, tak ich to gryzie.
Prawda jest taka, że jeśli ludzie nie traktują się przedmiotowo, to dadzą sobie radę, Gorzej, kiedy on miałby być tylko portfelem, a ona odkurzaczem, zmywarką i pardon, gumową pochwą.
Moja kobieta też teraz zarabia wiecej niż ja. Jest bardzo ambitna. Caly czas pnie sie w górę. Ja się cieszę z jej sukcesów. Staram się ją wspierać w tym co robi. Na początku też uderzało to w moje ego. Ale z czasem sobie to poukładałem w głowie.