Ile bezpieczeństwa jest potrzebne człowiekowi?
Jedno z głównych marzeń człowieka? Żyć bezpiecznie. Nie martwić się o jedzenie, ogrzewanie, zakup podręczników dla dzieci. Nie umierać ze strachu, bo nad głową śmigają samoloty i zrzucają bomby na miasto. Czuć się pewnie, chodząc wieczorem po ulicy. Mieć ten komfort by nie zastanawiać się co chwila, jakież to znowu zagrożenie czyha za rogiem.
Tak, bezpieczeństwa nigdy za wiele. Ale czy na pewno? Uwaga schody! Śliska podłoga! Może zawierać śladowe ilości orzechów! Tak, to miło kiedy ktoś się o nas troszczy i ostrzega przed potencjalnym nieszczęściem, czy jednak ludzie potrzebują aż takich pokładów troski?
Co się dzieje, kiedy potrzeba bezpieczeństwa zostanie zaspokojona z nawiązką?
Człowiek lubi mieć spokój
Stres, niepewna przyszłość, zagrożenie ze strony wrogów, obawa o bliskich – w niebezpiecznym środowisku trudno funkcjonować normalnie. Znaczy, da się, a niekiedy ludzie nawet się przyzwyczajają do poczucia stałego zagrożenia, ale owo przyzwyczajenie do trudnych warunków wcale nie oznacza, że nie mają one żadnego wpływu na psychikę
człowieka. Bo niestety mają, niezależnie od tego, jak bardzo jest on zaprawiony w bojach.
Obojętność na niebezpieczeństwa wyrabia się w ramach systemu obronnego, żeby nie zwariować i być w stanie zaspokoić pozostałe życiowe potrzeby, jak zdobycie jedzenia czy opieka nad dziećmi. Strach paraliżuje, co zwykle niczego dobrego nie oznacza, ale znieczulenie na okropieństwa dziejące się wokół również nie jest pozytywnym zjawiskiem, choć bez wątpienia pozwala człowiekowi jakoś przetrwać – bo ten lęk nie znika, on siedzi w głowie, wpływa na codzienne zachowanie, na relacje z bliskimi i obcymi, budzi szereg negatywnych emocji, może być przyczyną poważnej choroby. I nawet kiedy minie, raczej się o nim nie zapomina.
Dlatego żyć bezpiecznie to cel niemal każdej społeczności i właśnie pod tym kątem ustala się przeróżne zasady. Oczywiście, realizacja tych zamierzeń wygląda różnie, i często pod płaszczykiem walki z zagrożeniami przepycha się paskudne rzeczy, ale tak ogólnie, ludzie chcą mieć po prostu spokój. To pragnienie wykorzystują tyrani zarządzający poddanymi poprzez strach – system parszywy, ale wystarczy się nie wychylać, a jakoś będzie.
Nawet gdy poczucie bezpieczeństwa jest złudne, wciąż wydaje się dużo lepsze niż więzienie i tortury. Bunt jest najczęściej dopiero wtedy, gdy fasada znika i pojawia się realny strach, silniejszy od tego przed władzą.
Czy bezpieczeństwo rodzi pustkę?
Da się przeżyć w niebezpiecznych warunkach, inaczej niż bez jedzenia, picia i snu, ale w niemal takim samym stopniu, jak ludzie chcą zaspokoić te najbardziej podstawowe potrzeby, chcą też czuć się wolni. W tym także wolni od strachu, o siebie i najbliższych. Ludzie po wojnie czy innych dramatycznych przeżyciach mają traumę, czasem do końca życia. O traumie wywołanej bezpieczeństwem raczej się nie słyszy, mówi się jednak o tym, że nazbyt
komfortowe warunki życia nie są wcale dla ludzkiej psychiki takie dobre, jak by się można było tego spodziewać.
Ba, to wręcz bywa szkodliwe, gdy z żadnej strony nie trzeba się obawiać ataku, jest milutko jak pod pierzynką, pełen komfort, zadowolenie. Zadowolenie? No właśnie. Wychowani w cieplarnianych warunkach ludzie nie zawsze czują, że ich życie jest idealne, godne pozazdroszczenia. Raczej dobija ich pustka, jałowość własnej smętnej egzystencji.
Znane powiedzenie mówi, że ciężkie czasy tworzą silnych ludzi, a czasy dobre tylko ludzi psują. Bo takie poczucie pełnego bezpieczeństwa jest w sumie czymś nienormalnym w przyrodzie.
Nienormalnym, ale pożądanym, stąd rozwój najczęściej szedł w tym właśnie kierunku, aby odciąć się od nieustającego lęku o przeżycie. Dzięki temu można więcej czasu poświęcić na inne zagadnienia, nazywane czasem „wartościami wyższymi”, i to właśnie zdaje się być przyczyną niezadowolenia.
Kiedy podstawa egzystencji zostaje zaspokojona, rośnie apetyt na więcej. Im dłużej stan błogości trwa, tym trudniej docenić bezpieczne otoczenie, to się staje normą, a nie darem od losu. Nie zawsze musi to prowadzić do degeneracji i zepsucia, ale tak też się zdarza – celem staje się szukanie wrogów oraz walka z nimi.
Czego można się bać?
Da się zauważyć, że spore grono rozczarowanych ciągłym spokojem osobników wychodzi z ciepłego gniazdka w poszukiwaniu czegoś więcej. Niektórym wystarczy dreszczyk emocji, jaki zapewniają na przykład sporty ekstremalne. Inni wybierają bardziej radykalne rozwiązania, wstępują do bojówek, podejrzanych organizacji o zapędach terrorystycznych, jadą na wojnę „szukać wrażeń”. Często idzie za tym zaangażowanie w obronę jakichś idei,
tyle że metodami dalekimi od tych pokojowych. Po co? Dlaczego nie można po prostu cieszyć się uzyskanym pokojem, tak pożądanym przez miliony na całym świecie?
Cóż, nawet w warunkach pokoju i dobrobytu poczucie bezpieczeństwa jest często kruche, nie do końca szczere, egzystencjalne lęki są tylko sprawnie uciszane, lecz wcale nie znikają.
Niektórym przeszkadza utrata uprzywilejowanej pozycji i tego, że nie mogą już czuć się lepsi, bo wycackane społeczeństwo odebrało im należne, naturalne prawa. Boją się, że w nowym systemie nie będzie dla nich miejsca lub trzeba będzie żyć według zasad totalnie sprzecznych z własnymi poglądami.
Są też tacy, co czują strach, ponieważ każdy dzień jest walką o lepsze jutro. Boją się zwolnienia z pracy, tego, że nie spłacą kredytu, a ich frustrację napędza wstyd, że nie spełniają wyśrubowanych standardów człowieka sukcesu – a powinni nimi być, skoro żyją gdzie żyją, wstyd marnować szansę od losu. Przeraża ich bezwzględna konkurencja, w której wcale nie chcą brać udziału, ale czują, że muszą, inaczej wyjdą na nieudaczników. Nie mają wielkich ambicji, i byłoby im z tym dobrze, gdyby nie krytyczne spojrzenia opinii publicznej – no to stają się zgorzkniali albo za wszelką cenę udowadniają, że ich życie nie jest puste.
To prawda, nie ma wojny, nie strzelają się na ulicach, zza krzaka nie wyskakuje groźna zwierzyna, ale jest cała masa spraw spędzających sen z powiek, zupełnie bez sensu, bo narzucona przez otoczenie. I wreszcie jest strach, że inni nie zrozumieją naszych indywidualnych emocji, tylko oznajmią z pogardą, że upadek, wymyślanie problemów, kiedyś to było nie do pomyślenia. Wydaje się to niepoważne, bo czym jest jakiś lęk o brak akceptacji w porównaniu do egzekucji na ulicach? Jak można brać na poważnie obawy, że do końca życia nie znajdzie się drugiej połówki?
Śmieszne, że ktoś tu w ogóle mówi o braku bezpieczeństwa. Po prostu weźcie się mięczaki w garść.
Kłopot w tym, że konsekwencje takich strachów rzadko są nagłe czy bardzo widoczne. Kiedyś wcielony do wojska ojciec rodziny z wojny nie wracał albo wracał bez nóg, było się czego obawiać. Teraz obrażenia częściej są na psychice, niejako rozłożone w czasie, nie tak namacalne, więc łatwo je sklasyfikować jako brak charakteru. I również dlatego te
wewnętrzne lęki i kompleksy bywają często maskowane agresją, co ma świadczyć o sile, pokazać, że ktoś nie rozczula się nad sobą, nie dał się porwać wszechobecnej pipowatości – choć w gruncie rzeczy to właśnie strach, że odkryta zostanie czyjaś słabość, że zostanie on nijakim anonimem.
Uważajcie, naprawdę bardzo uważajcie na siebie
Jest pewna sprzeczność w tym, że niby mamy pełen luksus, lecz jednocześnie ciągle przed czymś się musimy bronić.
Informacje nie nastrajają optymistycznie – wszędzie wojny, głód, ubóstwo, nieuczciwi politycy, jakieś afery, niepokojące trendy, zamieszki, rakotwórcze dodatki w żywności, toksyny w mydle. I nie dość, że informacji dużo, to jeszcze są one często sprzeczne, czyli nie wiadomo co robić. To rozbudza niepokój. Zresztą, nierzadko celowo, żeby płacić za kolejne środki ochronne i nie buntować się przeciwko nowym narzędziom kontroli.
Tyle że sposoby na walkę z zagrożeniami niekoniecznie przynoszą ukojenie nerwów, bo nader często naruszają inne ważne dla człowieka obszary: wolność i prywatność. Kamery śledzą prawie każdy nasz ruch w przestrzeni publicznej. W imię zwiększenia bezpieczeństwa ludzie są obserwowani, podsłuchiwani, kontrolowani. To złości, i nie każdy chce tak wiele oddać, zwłaszcza że wcale nie ma pewności, czy pozyskane tą drogą informacje nie zostaną w
przyszłości niewłaściwie wykorzystane. Wątpliwości tym większe, że kontrola jest często na wyrost – jeszcze nic nie zrobiłaś, ale lepiej mieć kwity, w razie czego bez problemu udowodni się winę.
A nadmiar zasad tak zwyczajnie przytłacza. Miało być wygodniej, a wychodzi, że ma się coraz więcej na głowie.
Obsesja na punkcie bezpieczeństwa doprowadziła do miliona głupawych komunikatów tak na wszelki wypadek – ostrzegamy, więc jeśli coś ci się stanie, to już z twojej winy, nie możesz nas pozwać. W pracy, w miejscach publicznych reguł bezpieczeństwa jest czasami stanowczo za dużo, i do tego są one absurdalne. Traktuje się
ludzi jak idiotów, widocznie nieświadomych tego, że z publicznej fontanny nie należy pić wody.
Zakazy są też często wydawane pochopnie, przez jeden nieszczęśliwy wypadek dmucha się na zimne, żeby nie doszło do powtórki, choć dane jasno wskazują, że to mało prawdopodobne. To irytuje tym mocniej, że czasem w tych uzasadnionych przypadkach zaniedbuje się kwestię bezpieczeństwa – nie ma na przykład świateł na przejściu dla pieszych, na którym naprawdę regularnie dochodzi do wypadków.
Efekt odwrotny do zamierzonego
Bezpieczeństwo jest ważne, ale należy rozsądnie kalkulować ryzyko – warto nakleić na beczkę z chemikaliami ostrzegawczą plakietkę, ale czy na sedesie musi być napis, że ta woda nie jest do picia? Raz to może być zabawne, ale po którymś z rzędu idiotycznym ostrzeżeniu masa ludzi przestaje już w ogóle zwracać na nie uwagę. Ignorując także te sensowne i potrzebne. Po prostu się przyzwyczaili i zakładają, że to przestroga na wyrost, bo przecież każdy dureń wie, że kubek z kawą jest gorący, nie trzeba tego pisać wielkimi literami, i jak ktoś sobie troszkę poparzy paluszki, biorąc kubek do ręki, to naprawdę nie jest powód do siania paniki. Po czym zlekceważą coś ważnego i dojdzie do tragedii.
Nadmiar zabezpieczeń uczy bezradności, bo skoro nie trzeba się samemu o siebie w wielu kwestiach martwić, to zdrowy rozsądek zasypia. Weźmy samochody – te naszpikowane asystentami zwalniają wielu kierowców z myślenia, bo po co się wysilać, od tego są czujniki i kamery. I niewykluczone, że kiedyś wydarzy się bardzo nieprzyjemna niespodzianka, na którą nie będzie się umiało prawidłowo zareagować, a żaden system bezpieczeństwa nie przyjdzie z pomocą.
Pogląd, że ryzyko jest zawsze złe, zaburza umiejętność oceny sytuacji. Nie widzi się różnicy między szaloną jazdą na rowerkach a jechaniem autem 200 na godzinę czołowo na ciężarówkę – i jedno, i drugie uchodzi za godne potępienia, ponieważ coś się może w trakcie tego stać. I nawet gdy ryzyko jest niewielkie, a ewentualne konsekwencje zdają się mało straszne, są próby ukrócenia czegoś, podparte argumentacją ochrony zdrowia i życia.
Jak jednak mówić o ochronie, gdy ludzie stają się przez to bardziej przerażeni, bo odcięci od ryzykownych zachowań nie nauczyli się reagować na nieprzyjemności?
Wiadomo, skąd te zabezpieczenia się wzięły – właśnie z przeszłości, bo chyba nikt nie chciałby wrócić do XIX-wiecznej fabryki z jej warunkami pracy. Problemem nie są bowiem te systemy wsparcia, tylko przesyt nimi i takie ludzkie, wrodzone cechy jak lenistwo i łatwe przyzwyczajenie się do dobrego. Nadmiar komfortu rzeczywiście hamuje rozwój i może doprowadzić do zachwiania systemu wartości, bo kiedy o nic nie trzeba walczyć, kiedy wszystko jest zagwarantowane, to siłą rzeczy bezpieczeństwo powszednieje. Nastawienie się zmienia w momencie zagrożenia, więc może słusznie jest czasem zafundować sobie odrobinę strachu?
Zostaw komentarz