Ile kosztuje życiowy sukces?
Sukces kosztuje, wie to każdy. Ale ile dokładnie? Ciężko to oszacować, bo najczęściej płaci się zdrowiem, fizycznym i tym psychicznym, a to zasoby, które niespecjalnie się ceni podczas drogi na szczyt. Oczywiście, zdrowia życzymy sobie wszyscy i oby go nigdy nie zabrakło, ale sens owych życzeń pojmuje się zazwyczaj dopiero wtedy, gdy coś zaczyna szwankować.
Za młodu o zdrowie dba się trochę na odczepnego, niby wiadomo, że trzeba się porządnie wysypiać, nie sięgać po śmieciowe jedzenie, unikać używek, nie stresować się ponad miarę, dbać o balans pomiędzy pracą a czasem wolnym… Ale przecież czas tak goni, tyle rzeczy jest do zrobienia, nadmierne cackanie się ze sobą sprawi, że prześpi się życie i przegapi szanse. Tylko czy przy tak napiętym grafiku są jeszcze siły, by swój sukces świętować?
Na wszystko brakuje czasu
Dziś w modzie jest być zajętym, gdyż to oznacza, że coś sensownego robi się ze swoim życiem. A zajęć jest tyle, że nie sposób je wcisnąć w 24 godziny, siłą rzeczy więc coś należy poświęcić. Najłatwiej zapomnieć o podstawowych potrzebach, w końcu bez przesady, spać po osiem godzin, bezproduktywnie odpoczywać, stać nad garami, żeby zjeść domowy obiad? Kto dziś ma czas na takie luksusy? Czasu po prostu jest za mało i każda stracona chwila jest już nie do odrobienia. A konkurencja tylko czeka, żeby wskoczyć na nasze miejsce.
Więc tempo życia jest dzisiaj zawrotnie szybkie. Do tego stopnia, że za marnotrawstwo uchodzi nawet robienie tylko jednej rzeczy, bo ktoś prawdziwie wydajny jest mistrzem multitaskingu. Bezczynność to prawie że nienormalność, ludzie przyzwyczajeni do ciągłej aktywności czują się nieswojo, gdy nagle muszą zwolnić albo w ogóle przestać coś robić, bo to już nie jest zwykła przerwa, to wyhamowanie, odpuszczenie, jednym słowem – porażka.
Nie bez powodu o naszych czasach mówi się niekiedy, że to kultura ASAP. Wszystko musi być już, teraz, od ręki, ekspresowo, i oczywiście najwyższej jakości oraz w atrakcyjnej cenie. Nikt nie chce czekać. I nie musi, bo zawsze pojawi się ktoś, kto zapełni czasową lukę i pokaże, że jak najbardziej się da, wystarczy chcieć. A że jest to kosztem ludzkiego zdrowia? No cóż…
Przekleństwo technologii
Tempo życia dyktują nam dzisiaj nowe technologie. Postęp jest imponujący, ale idzie za nim nie tylko wygoda, ale też konieczność dostosowania się do owych zmian, w pracy, edukacji, życiu towarzyskim. Nie dostosujesz się, to wypadasz z obiegu, prosta zależność. Kłopot w tym, że aby dotrzymać kroku, trzeba biec naprawdę szybko i pokonać bardzo wielu rywali, a każdy przystanek na głębszy oddech to przysługa dla konkurencji.
Dlatego pogoń za sukcesem czy choćby za normalnym życiem na przyzwoitym poziomie bywa wyczerpująca. Wiele osób rezygnuje z dbania o siebie, byle tylko nie dać się wyprzedzić – ta nadmierna eksploatacja własnego organizmu traktowana jest jako inwestycja w świetlaną przyszłość, a o zdrowie jeszcze zdąży się zadbać, na razie trzeba się rozwijać. A kto nie daje rady albo się buntuje, najwyraźniej jest słaby i nieudolny. Mięczak.
Awansować na szefa warto już przed 30-tką, na własne mieszkanie też nie ma co czekać. Trzeba zrzucić 20 kilo? Miesiąc to max na takie wyzwanie. Zamawiamy nowe meble? Na drugi dzień powinny być dowiezione i złożone. Trzy osoby w kolejce? Już ciśnienie skacze, że cenne minuty uciekają. Ciężko znaleźć usługę, w której szybkość działania nie ma znaczenia, nawet wypoczywać lubimy w tempie ekspresowym – najlepiej, gdyby dało się objechać pół Europy w przeciągu tygodnia, zaliczając po drodze wszystkie ważne zabytki.
Nie nadążasz, jesteś zmęczona? Wypij piątą kawę albo energetyka. Cokolwiek ci dolega, na pewno są na to proszki: na ból głowy, na nerwy, na grypę, na skurcze w nogach, na oczyszczenie wątroby, na infekcje. Tyle jest tego dobrodziejstwa, że nie ma co szukać wymówek, jeden łyk, szybkie działanie, możesz od razu wracać do pracy. Urlop? No tak, to się należy, ale ktoś poważnie podchodzący do życia na pierwszym miejscu stawia zawsze obowiązki. Krótko mówiąc, nie bądź pipka, miliony dają radę, ty też możesz, przestań się mazać, odpoczniesz w trumnie.
Na pewno dasz radę
Bo pod motywacyjnym hasłem „możesz wszystko” kryje się tak naprawdę „musisz”. Znaczy, teoretycznie nie musisz, ale gdy tego nie dokonasz, będziesz nieudacznikiem. I nikogo nie obchodzi, że jedziesz już na samych oparach – od ludzi sukcesu właśnie tego się oczekuje. Rzecz w tym, że praca na 300 procent normy nie dotyczy jedynie tych, którym ten wysiłek rzeczywiście jakoś się opłaca – są właścicielami wielkich firm, światowej klasy sportowcami, muzykami, reżyserami, lekarzami, poświęcili wiele, ale przynajmniej zyskali wysoką pozycję, majątek, uznanie, powodzenie u płci przeciwnej.
Gorzej, że takiego samego poświęcenia oczekuje się od ludzi na szeregowych stanowiskach, którzy mimo ciężkiej pracy nie zbiorą równie słodkich owoców. A ci, którzy protestują przeciwko wyzyskowi, uchodzą za roszczeniowych, bo najwyraźniej praca po osiem godzin dziennie i prawo do wypoczynku to wymysły leniuchów, którym od dobrobytu przewróciło się w głowie. Normalny człowiek powinien przecież się zarżnąć, by zasłużyć na przyzwoite warunki.
Inna sprawa, że trudno jednoznacznie określić, czym jest dobre życie i ile warto dla niego poświęcić. Można przecież jeździć komunikacją miejską, wyposażyć dom w wygodne, choć tanie meble, kupować ubrania bez metki i korzystać z jednego telefonu przez dziesięć lat, ale nie każdy ma tyle pewności siebie, by ignorować docinki typu „co, nie stać cię?”. I tak zostaje urabianie się po łokcie, żeby sprostać określonym wytycznym. A krótkie, lecz intensywne życie wciąż ma swoją magiczną otoczkę – prawda, ktoś zszedł przedwcześnie, ale ile w tym czasie doświadczył!
Nie ułatwia tego presja na bycie perfekcyjnym albo chociaż kimś nieprzeciętnym, innym od reszty. Mężczyzna musi na każdym kroku udowadniać swoją wartość, musi być silny, nieugięty, zaradny, twardy, zawsze stawać na najwyższym podium, w przeciwnym razie zostaje frajerem. Kobiety wcale nie mają łatwiej, jeśli chcą szacunku i uznania, nie mogą sobie pozwolić na najmniejszą wpadkę. Boli? Zagryź zęby albo przyznaj, że nie podołasz wyzwaniom współczesnego świata. Ale spokojnie, na twoje miejsce jest dziesięciu chętnych, pełnych energii i zaangażowanych, nikt nie zauważy twojej nieobecności.
Ile tak można?
Łatwo się wciągnąć w spiralę szaleństwa, bo młody człowiek jest w stanie znieść bardzo, bardzo wiele. Można spać po trzy godziny dziennie, ganiać z miejsca na miejsce, żywić się batonami i zupkami z proszku i jeszcze mieć siłę na wieczorne imprezy, w pewnym momencie jednak ciało odmówi posłuszeństwa. Przy takim trybie życia organizm po prostu szybciej się zużywa.
Przez brak snu szwankuje układ krążenia, obniża się odporność, pogarsza się pamięć, pojawiają się zaburzenia wzroku i mowy, spada libido, rośnie ryzyko zachorowania na cukrzycę. Codzienny stres i przepracowanie odbijają się na sercu i układzie pokarmowym, skóra szybciej się starzeje, coraz częściej dokuczają bóle głowy, kręgosłupa, stawów. Nasilające się dolegliwości są jednak bagatelizowane, bo kto ma czas na łażenie po lekarzach, poza tym, dłuższe chorobowe oznacza zwykle nieprzyjemności w pracy, a to dla wielu ludzi jest gorsze od samej choroby.
Współpracy odmawia też głowa. Zaburzenia psychiczne są coraz powszechniejsze, a ich leczenie to jeszcze większy problem, bo o ile przy wrzodach na żołądku można jeszcze liczyć na zrozumienie i współczucie, tak choroby związane z psychiką ciągle traktowane są podejrzliwie i jak nic dowodzą, że ktoś jest słabeuszem. I dlatego też przybywa osób uzależnionych, jako że spora część chorych leczy się na własną rękę alkoholem, tabletkami bądź narkotykami.
Pogarszają się relacje międzyludzkie, bo to również zasób, który warto poświęcić – nie ma czasu by porozmawiać z najbliższymi, iść na randkę, poprzytulać się z mężem, wyskoczyć na ploteczki z koleżankami. Dla rodziny ma się pięć minut dziennie, ona musi zrozumieć, że to dla jej dobra cała ta gonitwa.
Sukces podszyty porażką
Wyczerpanie dochodzeniem do celu jest tak powszechne, że mówi się już o syndromie toksycznego sukcesu. Udało się zdobyć to, czego się pragnęło, jest duma i zadowolenie z siebie, lecz z czasem te pozytywne uczucia zastępowane są rozdrażnieniem, agresją, smutkiem, lękami. Im większe osiągnięcia, tym silniejsza pokusa, by obudzić w sobie te mroczniejsze strony osobowości – pragnie się coraz większej władzy i kontroli, ludzie wokół to bardziej służba niż przyjaciele czy rodzina, świat dookoła ocenia się wyłącznie przez pryzmat pieniędzy i pozycji.
Jest też strach, że w każdej chwili straci się wypracowane dobra, a ich utrzymanie okazuje się niezwykle wymagające. Skarżyć się nie bardzo wypada, bo kiedy idzie dość średnio, to najpewniej za mało się starasz, a gdy idzie jak po maśle, to w czym problem, zresztą nikt ci nie kazał się tym zajmować, przestań robić z siebie ofiarę.
Bo frustrujący jest nie tylko wysiłek, który nie przynosi spodziewanych plonów, ale i trud zakończony prawdziwym sukcesem – mnóstwo ludzi z pierwszych stron gazet walczy z depresją i innymi chorobami, zdarzają się też samobójstwa, bo presja była już nie do zniesienia. Ze swoim życiem kończą również ludzie anonimowi, przytłoczeni tym, jak wiele muszą znosić każdego dnia. A opinia publiczna nie lubi słuchać skarg i wołania o ratunek, zdecydowanie bardziej woli pewnych siebie zwycięzców.
Wolniej nie znaczy gorzej
Życie na kredyt nie wszystkim się podoba, bo nie dość, że rujnujesz swoje zdrowie i psychikę, to gdy w końcu dopadną cię kłopoty, świat raczej nie wyciągnie do ciebie pomocnej dłoni. Ci, którzy odpadli z wyścigu, zazwyczaj muszą sobie radzić sami i słyszą, że polegli, przegrali, nie unieśli ciężaru. Ich cierpienie staje się powodem do wstydu.
Pojawiła się więc moda na slow life – żyjemy wolniej, w takim tempie, by na wszystkie ważne sprawy znaleźć czas. Bez morderczego przyspieszenia, bez tak wielkiej presji. Nie odpuszczamy, ale właściwie ustalamy priorytety – jest miejsce na pracę, na naukę, na rodzinę i na zajmowanie się tylko sobą. Bo zwolnić nie znaczy zrezygnować z ambicji, wręcz przeciwnie, to stawianie na jakość – robię jedną rzecz, za to na sto procent, bo mam na to siły, nie odbębniam długaśnej listy, żeby stworzyć wrażenie, jaka to jestem zajęta i wszechstronna. Doświadczenie pokazuje bowiem, że to właśnie ci, którzy wiedzą, kiedy przyhamować, koniec końców osiągają więcej i nie mają wcale poczucia, że bez przerwy coś im umyka sprzed nosa.
7 komentarzy
Troszeczkę mi się przypomniało teraz moje dążenie do sukcesu zawodowego. Było to na wyraz wyczerpujące, ale dzięki temu jestem teraz tu gdzie powinnam być 🙂
Ja lubię być zajęta, przynajmniej wtedy wiem od czego jestem zmęczona 🙂 Potrafie jednak wyznaczyć sobie granicę i mam niedziele wolne od internetu, dla równowagi psychicznej 😉
Troszkę mi się przypomniało moje dążenie do sukcesu zawodowego. Było to nie lada wyzwanie. Jednak jestem sobie wdzięczna za upór i za to, że się nie poddałam, bo nie byłoby mnie teraz tu gdzie jestem.
To prawda. Tempo życia przyspiesza, relacje międzyludzkie są powierzchowne, instagramy choć ciekawe to jednak wiadomo, że bliżej tam do kreacji niż czegoś autentycznego. Sama wiem o tym, że nie ma wyjścia i trzeba sprostać zmieniającej się rzeczywistości. Ratują mnie weekendy bez zaglądania do Internetu i książki. Ale nie poradniki z empiku tylko literatura stricte biblioteczna. To pozwala przyjrzeć się temu szaleństwu z boku i zobaczyć o co w tym wszystkim nam chodzi.
Bardzo dobry artykuł. Chciałam jeszcze dodać że slow life to niekoniecznie musi być moda. Buntujący się organizm jest naturalną koleją rzeczy. Organizm ulega exploatacji i daje sygnały” stop, zatrzymaj się”
Trochę jak Pyrrusowe zwycięstwo Ale ludzie sami sobie to robią niestety.
Jak się człowiek temu dłużej opiera to później ma poczucie straty, że nie ogarnia, że jest w tyle. Ja mam takie wzloty, że pracuję po kilkanaście godzin dziennie po czym przychodzi wypalenie i poczucie bezsensu. I kilka dni muszę się wyciszac, dochodzić do równowagi i znów wskakuje w ten kolowrotek, jak mnie wyrzuty sumienia zjadają.