Ile można wymagać od swojego partnera?
Sukces osiągnąć chciałby pewnie każdy, gorzej z realizacją ambitnych planów. I to raczej nie ambicji brakuje, ile samozaparcia w dążeniu do celu. Zniechęca długie czekanie na owoce swojej pracy, porażki podcinają skrzydła, męczy ciągłe użeranie się z konkurentami. Dlatego dużo łatwiej wspinać się na górę, słysząc zachętę od życzliwej osoby.
Tym kibicem często jest życiowy partner, który motywuje, nie szczędzi krytyki kiedy sytuacja tego wymaga, chwali za osiągnięcia i jest zawsze z boku, gotowy okazać swoje wsparcie. Czasem jednak druga osoba ma zbyt wygórowane żądania, wciąż jej mało, nigdy nie jest tak do końca zadowolona. Przesadza czy może słusznie podnosi poprzeczkę?
Niestrudzone ciągnięcie w górę
Ludzie generalnie są z natury leniwi. Przełamują to, bo muszą jeść, bo są odpowiedzialni, chcą wyjść ponad przeciętność bądź mają jakąkolwiek inną motywację i ostatecznie biorą się do roboty. I nawet odnajdują w tym pewną przyjemność. Ale gdy poczują, że nie muszą, to często nic nie robią, nic ponad niezbędne minimum. Lepiej zająć się czymś przyjemnym, mało wymagającym, a że potem frustracja z powodu pustego życia i zazdrość, że innym tyle się udało to inna sprawa, ale też nie zawsze na tyle motywująca, by wziąć się w garść.
Odpowiednią motywacją może być jednak druga osoba bądź pragnienie, by kogoś takiego poznać i zachęcić do bycia razem. To już powód, dla którego warto się starać, wspiąć na wyżyny własnych możliwości, przełamywać granice. Tak, sukces imponuje, rosną szanse na poznanie kogoś atrakcyjnego, sporo się zyskuje w czyichś oczach, ale jeszcze ważniejsze wydaje się to, jak wiele druga osoba wnosi do naszego życia, jeśli tylko rozumie termin „partnerstwo” i poważnie do tego podchodzi.
Tak się bowiem składa, że gdyby nie druga połówka, to tego sukcesu całkiem często wcale by nie było. Bo to właśnie ukochana osoba mocno dopinguje do działania, okazuje zachwyt, nie odwraca się po pierwszej porażce, nie szydzi, lecz pomaga się pozbierać. Jest wsparciem w najcięższych chwilach, których przecież nie da się uniknąć.
Życzliwy cień za plecami
A wspieranie kogoś to wcale nie taka bułka z masłem. Że tylko stoi się z boku? Wolne żarty. To zdecydowanie coś więcej. Więcej wysiłku, cierpliwości, konkretnych działań, dzięki czemu ktoś może spokojnie realizować swoje ambitne plany. I nieustanne podbudowywanie czyjejś wiary w siebie – dasz radę, stać cię na więcej, na pewno potrafisz, będzie lepiej.
Dobry, wspierający partner to kapitał równie cenny jak nabyta wiedza. Pomaga wydobyć z człowieka wszystko, co najlepsze. I niewykluczone, że bez niego nic by się ze swoim życiem nie robiło, tylko gnuśniało i co najwyżej żyło mrzonkami, jak to by pięknie mogło być. A tak to te marzenia stały się rzeczywistością.
Łatwo zlekceważyć rolę pomocnika i sprowadzić ją wyłącznie do korzystania z owoców cudzej pracy, ale na szczęście sam zainteresowany potrafi często okazać swoją wdzięczność, docenić wkład i przyznać, że bez tego nie byłoby się w tym samym miejscu. A kiedy tej wdzięczności nie ma, nie dziwi czyjeś rozżalenie, bo przecież praca na drugim planie to wciąż jest ważna praca.
Wspierające małżonki
Rolę pomocnika częściej przejmują kobiety, bo po pierwsze, historycznie same nie mogły poświęcić się karierze czy działalności publicznej, sukces i pozycja rodziny zależały od umiejętności męża – i ślady tego myślenia są widoczne do dzisiaj. Z czego wynika „po drugie” – kobiecie łatwiej wybaczyć, że nic nie osiągnęła, nie ma wysokiego stanowiska, nie zarabia dużo, nie wybudowała domu, nie odegrała ważnej roli w ważnej sprawie. Tak, też usłyszy kilka nieprzychylnych słów, ale mimo wszystko za brak sukcesów zawodowych wciąż bardziej się rozlicza mężczyzn, szczególnie gdy mają rodziny.
Niewidoczne wsparcie wydaje się bardziej kobiecą domeną, bo zwykle stoi za tym ogarnięcie domu i potomstwa. Trudno się realizować, gdy przez cały dzień wiszą na tobie małe dzieci, bez przerwy czegoś chcą, płaczą, krzyczą, dostały biegunki, są głodne, trzeba im wytrzeć gile, narysować smoka, wytłumaczyć różnicę między biedronką a stonką, wygrzebać plastelinę z włosów. Samo zdjęcie takich obowiązków mocno ułatwia życie osoby próbującej osiągnąć sukces.
Czemu nie weźmiesz się do roboty?
Oczywiście mężowie także bywają wspierający i na tym to właśnie polega, na harmonijnej współpracy. Raz ja pomogę tobie, raz ty pomożesz mnie, albo wspólnie ustalamy, że priorytetem są osiągnięcia jednej osoby i na tym koncentrujemy swoje wysiłki. Z harmonią jest jednak tak, że ławo ją zaburzyć.
I wtedy nie ma wsparcia, są niemal wyłącznie określone wymagania. W dodatku jednostronne. Ty musisz. To twój obowiązek. Ty masz coś zrobić. Tylko ty, ale już dla nas. Nie chcesz? No, znaczy jesteś nierobem, bez ambicji i bez przyszłości. Nie ma w tym cienia życzliwej krytyki, to żadna mobilizacja do ogarnięcia własnego życia, jedynie roszczeniowa postawa, wynikająca z przekonania, że bycie w związku musi przynosić bardzo konkretne profity.
Z drugiej strony trudno się dziwić, że czyjaś bierność budzi rozdrażnienie, jeżeli w konsekwencji to mocno wpływa na jakość wspólnego życia i nie ma przykład pieniędzy na opłacenie rachunków. Pytanie tylko, czy jest to faktycznie tak dramatyczna sytuacja, i czy od siebie daje się równie dużo ile wymaga.
Czepianie się męża bądź żony za życiowe rozmemłanie nie zawsze jest uzasadnione, bo jako ludzie mamy tendencję do wyolbrzymiania swoich zasług w związku i do pomniejszania wkładu drugiej strony – to zwykle partner coś powinien, nie ja. Powinien mieć lepszą pracę, wziąć się za siebie, wykazać inicjatywą, kto to widział, żeby tak spocząć na laurach, zadowolić się byle czym, nie rozwijać się, nie dokształcać. Jemu się nie chce, ale to przede wszystkim ja cierpię.
Na dwóch różnych poziomach
Pretensje o brak ambicji mają jeszcze jakiś sens, gdy druga strona faktycznie się stara i jest dobrym przykładem na to, jak wiele da się osiągnąć ciężką pracą. Bo w związkach duże rozbieżności między partnerami często prowadzą do niesnasek. Gdy jedno zarabia kokosy, a drugie najniższą krajową, to bywa kłopotliwe, szczególnie gdy mniej pieniędzy do domu przynosi mężczyzna. Jeśli on ma wysokie stanowisko, a ona jest „tylko kasjerką”, też bywa nieprzyjemnie, nawet jeśli nie w samym związku, to w otoczeniu – wysoko postawieni koledzy mogą traktować lekceważąco małżonkę z „nizin społecznych”.
Ciągnięcie kogoś do góry nie musi być podyktowane kompleksami czy wstydem przed znajomymi, po prostu po pewnym czasie tak wielkie różnice w statusie, intelekcie czy wyglądzie mogą prowadzić do oddalenia, bo większą bliskość czuje się z ludźmi podobnymi do siebie. I znowu, to może być całkiem pozytywny proces, ponieważ zachęca się kogoś do rozwinięcia własnych talentów, co pewnie przyniesie w przyszłości całkiem smaczne owoce. W dodatku tutaj zachęcający sam świeci pozytywnym przykładem.
A jeśli komuś się nie chce?
Zrozumiałe, kiedy goni się kogoś do pracy, bo nie ma co jeść, nie starcza pieniędzy na podstawowe potrzeby rodziny. Nikt nie chce żyć z leniem pasożytem. Ale jak te potrzeby są zaspokojone, czy można naciskać na partnera, by robił coś ponadto? Gdzie kończy się zachęta, a zaczyna zwykłe zmuszanie?
Pewnie, fajnie mieć droższy samochód, ale ktoś musi na niego zarobić. Fajnie pochwalić się współmałżonkiem na stanowisku, ale ono nie spada z nieba. Dla partnera będącego człowiekiem sukcesu to wielki wysiłek, wyrzeczenia, masa odpowiedzialności, stresu i chodzenia na niewygodne kompromisy. Co jeśli ktoś tego nie chce? Czy można mieć pretensje o brak ambicji? I czy to w ogóle jest brak ambicji?
Wszak ludzie mają różne priorytety. Jedni stawiają na karierę, inni chcą mieć święty spokój i popołudnia spędzać z bliskimi zamiast ślęczeć nad kolejnym projektem. Albo mieć trochę czasu tylko dla siebie, na przyjemności, bo niby czemu nie? Dbać o swój związek można przecież na różne sposoby, nie tylko wchodząc na najwyższy szczyt, po sławę, minimum sześć zer na koncie, żeby cały świat zazdrościł.
A może zrób to sam?
Czynnik zazdrości jest tu bardzo istotny. Kiedy partnera zmusza się do starania i wytężonej pracy, czasami stoi za tym nic innego jak chęć zaszpanowania przed resztą. Tym bardziej irytująca jest taka postawa, że idzie się na łatwiznę i zazdrość próbuje się wzbudzić kosztem teoretycznie tej najbliższej osoby. Do sukcesu współmałżonka nie dokłada się nawet skromnej zachęty, żadnej pomocy, on ma się wykazać, udowodnić za wszelką cenę, że jest wart czyjegoś uczucia – a jest wart, jeśli inni zazdroszczą dobrego życia. Jak gdyby tylko kariera była wyznacznikiem wartości.
Partner ma obowiązek harować, płacić za prestiż własnym zdrowiem, i nic to, że taki styl życia głęboko go unieszczęśliwia. To cena za miłość. Zrezygnować nie bardzo może, bo druga strona nieustannie wierci mu dziurę w brzuchu, a kiedy pała się do niej szczerym uczuciem, to do prawdziwego buntu bardzo długo się dojrzewa. Nie da się jednak ukryć, że to straszliwie męczące.
Tak jak są rodzice, którzy niespełnione ambicje przenoszą na dzieci, tak niektórzy małżonkowie chcą się ogrzać w blasku chwały swojej drugiej połówki. Nie do końca zasłużenie, jako że bardzo niewiele w nich chęci do współpracy. Wyręczają się partnerem, żeby poprawić sobie standard życia, sami ani myślą o podjęciu większego wysiłku. Nawet gdy dają jakieś wsparcie, to mocno warunkowe, podszyte szantażem, straszeniem, wyrzutami w rodzaju „mogłam wyjść za Staśka, on przynajmniej coś znaczy”. No trudno to nazwać uskrzydlającą mobilizacją, a już tym bardziej miłością.
Zostaw komentarz