Ile warto poświęcić dla związku?
Związek, co by nie mówić, zabiera jakąś cząstkę wolności i niezależności. Jesteś z drugą osobą, to nie możesz koncentrować się wyłącznie na sobie i swoich potrzebach – no przynajmniej w teorii tak to powinno wyglądać. Związek wymaga po prostu pewnego poświęcenia.
Tylko ile dokładnie należy komuś dać? Poświęcić się bezgranicznie, a może tylko do granicy, kiedy zaczyna się odczuwać dyskomfort? Czy jednak nie o to chodzi w poświęcaniu, że właśnie jest z nim trochę niewygodnie? Jaką cenę należy zapłacić za miłość – jeśli w ogóle taki cennik potrzebny.
Nie żyjesz tylko dla siebie
Sporo się dzisiaj narzeka na powierzchowność międzyludzkich relacji. Zwłaszcza gdy chodzi o sprawy damsko-męskie – ludzie tak bardzo stawiają na siebie i własny rozwój, że związek kojarzy się niemal wyłącznie z ograniczeniami. Musisz iść na kompromisy, ustępować, zdobywać się na wyrzeczenia, bez tego nie da się zbudować wspólnego domu. Tylko czy przy takiej orce można liczyć na bliskość, która przecież powinna być składową udanego związku?
Jest więc spór o to ile dla miłości jest wskazane poświęcić. I już sama idea „poświęcania” jakoś nie brzmi dobrze we współczesnych czasach – o to w końcu chodziło w przemianach, żeby nie robić z bycia razem kontraktu. Okazuje się jednak, że dbanie przede wszystkim o siebie niekoniecznie przyniosło upragnioną zmianę, bo dla wielu osób związek stał się kolejnym dobrem, które ma zapewnić przyjemność i szczęście, a jeśli tego nie zapewnia, to wygodniej sobie odpuścić. Związek po prostu nie może ograniczać. Tylko czy tak się da?
Przy takim podejściu romantyczna znajomość to wciąż umowa, tyle że jednostronna – ty masz mi zapewnić to i to, ale ode mnie nie oczekuj żadnej ofiary. Nie może być tak, że czegoś nie wolno, że są trudności, obowiązki, dochodzenie do wspólnych uzgodnień, które najczęściej oznaczają konieczność rezygnacji z ulubionych rozrywek czy ambicji. Co to, to nie. Świat stoi przed nami otworem i najwyraźniej jest tak wąsko, że da się przejść tylko w pojedynkę.
„Myśl o sobie” jest oczywiście bardzo dobrą radą, ale jak wszystko przeciągnięte do ekstremum staje się zwyczajnie szkodliwe. Druga osoba swoją obecnością przeszkadza, zakłóca plany, choć w dobrym związku jest dokładnie na odwrót – partner inspiruje, pomaga, jest najwierniejszym kibicem. Ale żeby tak było, musi dojść do pewnej „wymiany poświęceń”.
Ile złożyć w ofierze?
Kiedy kogoś naprawdę kochasz, chcesz dla niego jak najlepiej. Plus rozumiesz, że w życiu jest czasami pod górkę, i to jest piękne w związkach, że przeszkody pokonujemy razem zamiast męczyć się w pojedynkę. Nie zawsze jest miło, nie każdy cel udaje się osiągnąć, zdarzają się rozczarowania. Słowem, czasem trzeba się zdobyć na poświęcenia – to ten głos w głowie, który mówi, że coś powinno się zrobić. Właśnie w imię miłości.
Ale łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Nie być skrajnym egoistą nie znaczy przecież oddać się komuś całkowicie. Wiadomo, są pewne zobowiązania, jednak nie mogą one prowadzić do tego, by z partnera zrobić niewolnika. A czasem tak to wygląda – w kontrze do konsumpcyjnych, przelotnych znajomości są związki wymagające bezwzględnego oddania, walki, ustępowania, łez, krwi i potu. No prawdziwa katorga.
Dla miłości trzeba po prostu swoje odcierpieć. Zacisnąć zęby i godzić się na różne rzeczy, bo tego wymaga życie we dwoje. Tolerować nieprzyjemne zachowanie partnera, przymykać oczy na jego niedostatki, godzić się na kolejne wydatki różnej natury. Ludzie nawzajem się posiadają, ale bynajmniej nie są z tego powodu szczęśliwi. Nie mają choćby skrawka tylko dla siebie, wszystko jest podporządkowane związkowi. Bo przykro mi bardzo, ale teraz masz żonę/męża, więc zapomnij o meczu z kumplami i bieganiu z koleżanką. Nie siedź tyle w garażu. Przestań wydawać pieniądze na farby, i tak Picassem nie zostaniesz.
Człowiek tak się angażuje w związek, że nie ma chwili prywatności, choćby tylko na złapanie oddechu. Musi zrezygnować z marzeń, hobby, zawodowych ambicji, starych znajomych. Po co ci odskocznia od związku? Aż tak cię męczę? Ja ci nie wystarczam?
Kula u nogi
Są sytuacje, kiedy dla dobra związku trzeba się zdobyć na jakieś poświęcenie. Rzecz w tym, że w zdrowym układzie ta ofiara niesie za sobą korzyść – dajesz coś nie tylko żeby związek przetrwał, lecz by pojawiła się w nim nowa wartość. Dlatego często poświęcenie, nawet jeśli przez chwilę troszkę boli, ostatecznie wydaje się opłacalnym wkładem we wspólną przyszłość. Oddajesz cząstkę siebie, ale dobrowolnie, bo czujesz, że tak trzeba. Nie dlatego, że druga strona tego żąda, uciekając się do szantażu albo manipulacji.
Zwykle to czuć – poświęcenie, które jest świadomą, niewymuszoną decyzją, daje satysfakcję. Jak wtedy, gdy kobieta uzna, że odejdzie z pracy, bo woli zająć się dzieckiem, i razem z mężem ustalą jak to będzie wyglądać. Ale nie wtedy, gdy zostanie do tego zmuszona, bez żadnej dyskusji, bo taka jej rola i znaj babo swoje miejsce.
Dlatego najlepiej układa się parom, które wyznają podobne wartości, ale z emocjami jest tak, że nie sposób nad nimi zapanować, więc często ciągnie do osób, z którymi więcej dzieli niż łączy. A jak już człowiek wtopi, to ciężko odejść, i wtedy próbuje się nagiąć związek do swoich wyobrażeń.
To zaś rzeczywiście zmusza do wielu poświęceń, głównie tych niechcianych i w nadmiernej ilości. Zamiast normalnego wsparcia tworzy się dziwna zależność emocjonalna – no zobacz, tak się postarałam, doceń to, odwdzięcz się. Jakież to wygodne narzędzie, by coś wymusić albo celowo wpędzić w poczucie winy! Bo nawet nie trzeba kłamać – ktoś faktycznie coś zrobił kosztem siebie. Rzecz w tym, że niepotrzebnie i z czysto egoistycznych pobudek. I w sumie nie wiadomo po co, skoro związek może przetrwać tylko dzięki temu, że dwójka ludzi każdego dnia musi decydować się na kolejne wyrzeczenia.
Czy da się po równo?
To dość skrajne podejście do miłości, która owszem, wymaga poświęceń, ale na pewno nie tego, by ktoś przestał istnieć jako samodzielna osoba. Do tego dochodzi jeszcze kwestia wzajemności – unikamy transakcji, no ale nie może być tak, że jedna strona ciągle ponosi jakieś ofiary, a druga tylko korzysta.
Właśnie to często boli, gdy myśli się o osobistych poświęceniach na rzecz związku, że ukochana osoba zdaje się tego zupełnie nie doceniać i ani myśli o rewanżu. Inna sprawa, że własne poświęcenia zazwyczaj wydają się poważniejsze, ale i czysto obiektywnie, nie są rzadkością pary, w których jedna osoba stara się zdecydowanie bardziej.
To problem, bo jak wyważyć wzajemne ofiary, jeśli nie chcemy działać jak układ biznesowy? Dla kogoś jest to naturalne, zrezygnować z pewnych spraw, żeby budować związek, ale partner najwyraźniej uważa, że nie musi wprowadzać żadnych zmian do swojego planu dnia, upodobań, przyzwyczajeń, zachowań – oczywisty jest tu brak równowagi.
Są pary, w których tylko jedna osoba jest zawsze gotowa do poświęceń, oddaje wszystko. Liczy, że dzięki temu podtrzyma temperaturę miłości. I co gorsza, nierzadko jest przekonana, że musi się tak poświęcać, bo szczęściem jest już to, że w ogóle może. Czuje się jak ktoś z niższej ligi, dlatego chce potwierdzić, że ten związek to nie pomyłka – poświęcenie jest niczym innym jak walutą, za którą kupuje się czyjąś przychylność. Co druga strona zwykle skwapliwie wykorzystuje.
To twój obowiązek
Poświęcenie nie ma płci, widać jednak dość różne podejście do tej kwestii. Dla mężczyzny poświęceniem jest już samo wejście w monogamiczny związek, natomiast kobieta powinna się zrobić wszystko, by na taką ofiarę zasłużyć – bo to, że kogoś usidliła, jest nagrodą samą w sobie. Kiedy facet wychodzi z siebie, żeby zadowolić partnerkę, sympatia publiczności jest ewidentnie po jego stronie. Ale gdy to ona bez przerwy coś daje, entuzjazm jest jakby mniejszy, słychać raczej, że „tak powinno być”. Ofiarność kobiety jest normalna, wręcz oczekiwana, u mężczyzny to wielka cnota zasługująca na pochwałę.
To głównie dziewczynki wychowuje się tak, by dla rodziny poświęcały wszystko, one mają stawiać dom zawsze na pierwszym miejscu. Mężczyzna też bardzo wiele poświęca, ale w zamian za ten trud zasługuje na więcej niż tylko radość z posiadania rodziny – powinien mieć czas na hobby i na kolegów, a jeśli tego nie ma, znaczy poślubił prawdziwą zmorę. Kobiece pragnienia, by mieć coś poza rodziną, częściej uchodzą za fanaberie, bo niby czego ona jeszcze chce. Choć z drugiej strony, szydzi się z matek i żon, które mają tylko dom.
Za współczesny kryzys w relacjach romantycznych obarczane są najczęściej kobiety i ich wybujałe ambicje, i tak też widzi się ratunek – wróćmy do czasów, gdy żony były posłuszne i służyły mężowi. Że niektóre dziewczyny naprawdę są roszczeniowe? No są, tyle że nie każde pragnienie czy wymóg są przejawem chorego egoizmu, a wieczne poświęcanie się dla mężczyzny i dzieci nie jest żadną „kobiecą naturą”.
Skąd wiadomo, że sprawy zaszły za daleko?
Poświęcenie ma płynąć z potrzeby serca, bez poczucia, że robisz sobie tym krzywdę. To ma być dar, a darom nie powinien towarzyszyć żal, złość czy rozgoryczenie. A jednak poświęcenie często jest mylone z wykorzystywaniem – partner czegoś chce i tyle, domaga się uległości, spełniania każdej zachcianki, bez przerwy potrzebuje swojej drugiej połówki i zrzuca na jej barki pełną odpowiedzialność za utrzymanie związku. Traktuje go po prostu jak osobistego lokaja.
Co oczywiście nie jest zdrowym układem, bo w poświęceniu nie chodzi o to, by dać sobie wejść na głowę. Poświęcając się dla ukochanej osoby chcemy wierzyć, że wysiłek miał sens, jeśli więc ktoś ciągle czuje się niedoceniony, to zły sygnał, podobnie jak poczucie niskiej wartości w stosunku do życiowego partnera. Miłość ma uskrzydlać, a nie wpędzać w kompleksy, a kiedy ktoś poświęca się ponad miarę, to wątpi w swoje zalety i atrakcyjność w oczach drugiej osoby. W udanych związkach ludzie wcale nie oczekują, że druga osoba będzie nieustannie się dla nich poświęcać, wystarczy świadomość, że można na nią liczyć i w razie kłopotów otrzyma się od niej wsparcie.
Niedobrze, gdy dla związku poświęca się całą wypracowaną w dorosłym życiu niezależność, także tą finansową. Kiedy zupełnie rezygnuje się z kontaktów z innymi bliskimi ludźmi, zwłaszcza jeśli ta separacja jest wynikiem nacisków partnera. Porzuca wszystkie przyjemności, nawyki, formy spędzania wolnego czasu i jest się na każde skinienie. Bo na logikę – po takiej transformacji znika człowiek, który zauroczył na początku znajomości. A co dobrego może z tego wyniknąć?
3 komentarze
95% samobójców w Polsce to mężczyźni i ponad 75% na całym świecie. Która płeć jest więc szczęśliwsza i która się więcej poświęca? Która więc płeć ma lepiej w życiu? Mężczyźni? Można wątpić. Może niektórzy z władzą i pieniędzmi – samce alfa. Cała reszta, to właśnie paliwo dla tej statystyki 95%.
To że więcej jest samobójców to efekt słabszej psychiki a nie poświęcenia.
ja uważam, że przeważnie kobiety się poświęcają, bo są mniej niezależne. Faceci lepiej zarabiają, kobiety rodzą dzieci (poświęcając swoje zdrowie, a czasami i życie), kobiety podążają do innego miastu czy kraju za mężem, bo on ma tam lepszą płatną pracę, życie kobiety to jedno wielkie poświęcenie ze względu na zależność od facetów… dlatego wolałabym urodzić się facetem.