Główne menu

Jak postrzegamy biedę?

Nie pieniądze są ważne, a co masz w sercu. Kasa szczęścia nie daje, nie kupisz za gotówkę miłości ani przyjaźni. A najpiękniejsze rzeczy w życiu to te dostępne za darmo. Tak jednak się składa, że większość woli najpierw mieć właśnie te pieniądze, czemu zresztą trudno się dziwić, bo bez pieniędzy bardzo ciężko się żyje.

Dążenie do materialnego sukcesu jest bardzo powszechne. Bycie biednym podobno nie jest niczym złym, a jednak mało kto chce być z tym stanem kojarzonym. Fajnie słuchać pokrzepiających opowieści o szlachetnych nędznikach i okrutnych bogaczach, lecz koniec końców, w realnym życiu, to tymi pierwszymi się mocniej pogardza. Nieważne są ich wewnętrzne zalety. Są biedni, a to taka cecha, na podstawie której można łatwo dopisać resztę historii. Bo przecież bez powodu nie są biedni, prawda?

jak postrzegamy biedę

Wszyscy jesteśmy równi…

Chyba nikt nie dąży do społecznej degradacji, każdy woli na tej drabinie piąć się w górę. A podział jest dość prosty – bogaci są lepsi. To im automatycznie przypisuje się szereg zalet, nawet mając świadomość, ile paskudztwa kryje się często za wielkimi pieniędzmi. Widać, że bogaci mają szczególny parasol ochronny – jak ich skrytykujesz, to na bank z zawiści, jesteś sfrustrowanym nieudacznikiem, i pewnie, najlepiej po bolszewicku zabierzmy każdemu to, czego się własnymi rękami dorobił.

Biedni takiej ochrony nie mają, wręcz przeciwnie. Łatwo znaleźć w internecie śmieszki z bezdomnych, im się nawet nie pikseluje twarzy, no bo po co, a niech ich rozpoznają, to tylko bezdomni. Czy ktoś by tak bezceremonialnie, z zamiarem przeprowadzenia dowcipnej prowokacji, podszedł do pana w drogim garniturze? Wątpliwe. Choć przecież mogłoby być również bardzo śmiesznie.

Pieniądze dają władzę, pewność siebie, i to widać często już po zwykłym zachowaniu osoby – to prędzej biedny sam ustawi się w roli petenta, będzie przepraszał za to że żyje, i rzeczywiście zostanie gorzej potraktowany, bo co taki człowiek może zrobić? A tym ustawionym lepiej się nie narażać, kto wie, kogo znają i co mogą. Pieniądz po prostu budzi szacunek.

A może tak weźcie się do roboty?

Biednym się współczuje, można się nad nimi litować, ale jednocześnie bardzo dużo w stronę takich osób leci pogardy, lekceważenia, wręcz nienawiści. Bieda jest łączona z patologią, to najprostsze skojarzenie – nie mają pieniędzy, bo nic nie robią, żeby swój byt poprawić, tylko winko na ławce, daj piątaka panie kierowniku, zwykła żulernia, nieroby śmierdzące. Nie dość, że lenie, to jeszcze wyciągają łapy po nasze, ciężko zarobione złotówki.

I na nic tłumaczenia, że ogromna część ludzi ledwo wiążących koniec z końcem haruje naprawdę ciężko, czasami na kilku etatach. Wykonując najgorszą, najniżej płatną robotę, której nikt inny się nie chce podjąć. Nie starcza im do pierwszego? To może za mało się starają, a trzeba było się uczyć, a nikt im nie każe zasuwać u wyzyskiwacza, niech zmienią pracę na lepszą. Ja mogłam, to oni też. Ja się wybiłem, im widocznie wygodniej taplać się w bagienku.

Tyle że kiedy podnosi się temat wyższych płac, ograniczenia nadgodzin czy poprawy warunków pracy, to znowu słychać, że roszczeniowość. Niech sami poprowadzą firmę, zobaczą jaki to raj! Czyli też źle i w sumie to nie wiadomo, co biedni mieliby lepiej negocjować ze swoimi pracodawcami, skoro i te podstawowe sprawy to fanaberie leniuchów. Serio, chcecie pracować tylko przez osiem godzin? Oj, co za czasy, żeby człowiek chciał się normalnie z jednej roboty utrzymać.

Nieroby żyją jak paniska

Bieda stygmatyzuje, od najmłodszych lat. Że chodzisz na darmowe obiady do szkolnej stołówki. Uczysz się na komputerze dostarczonym przez szkołę. Masz ubrania z PCK albo kupowane na przecenie w Pepco. I właśnie, to niewielkie wsparcie, jakie dostajesz, jest od ludzi, którym powiodło się lepiej.

Co nie wszystkim się podoba. Jest wiadome, że z tak zwanej biedy można świetnie żyć, zapomoga tu, zasiłek tam, jakieś bony, zniżki, dary i proszę, wyciągasz więcej niż uczciwie harujący pracownik. Fakty wprawdzie nie bardzo potwierdzają takie teorie, ale myślenie się przyjęło – nie warto iść do roboty, skoro można ciągnąć kasę od państwa. I za tę kasę pić, żreć i gapić się w telewizor.

Oczywiście to się zdarza, są całe rodziny biednych, które ani myślą ruszyć się do pracy i z premedytacją „doją frajerów”, ale zdarza się przecież, że bogaci robią straszne wałki i okradają ludzi, że firmy prowadzą ciemne biznesy i nagle znikają z pieniędzmi klientów – czy wtedy równie ochoczo przenosi się to na całą grupę? A biednych jakoś łatwiej sprowadzić wyłącznie do naciągaczy i leni.

Gdy jednak bliżej się przyjrzeć biedzie, ma ona bardzo często twarz ludzi piekielnie zmęczonych, którzy każdego dnia kombinują, jak przeżyć, jak ugotować obiad dla dzieci i co zrobić, żeby tej zimy w końcu dostały nowe buty. Pracują dużo i ciężko, kiedy mogą, łapią dodatkowe fuchy, bo każda złotówka się liczy. Nie wychodzą z biedy nie przez lenistwo, a po prostu przez okoliczności. Robią, co mogą, by poprawić byt swój i rodziny, ale ich styl działania jest siłą rzeczy inny niż ludzi zarabiających więcej.

Ktoś żyjący na skraju nędzy nie ma takiego komfortu, by podejmować ryzykowne inwestycje, bo w razie niepowodzenia wyląduje na ulicy z długami. Każdy nieplanowany wydatek to tragedia, która może całkowicie zrujnować rodzinę. Oczywiście, że inni też mogą wiele stracić, ale to mimo wszystko nie jest ta sama skala problemów, i sprowadzanie wszystkiego do tego, że gdyby biedni się bardziej postarali, to by mogli, jest krzywdzącym uproszczeniem.

Czy należy biednym pomagać?

Niechętnie się jednak myśli o tym, że ktoś coś dostaje naszym kosztem. Bo nam przecież też jakoś strasznie się nie przelewa, więc niby czemu mamy finansować obcym ludziom przyjemności? To, czy biedni powinni otrzymywać systemową, państwową pomoc, wciąż jest przedmiotem ostrej dyskusji – teoretycznie słabszych należy wspierać, bez współpracy społeczeństwo szybko upadnie, ale w praktyce idea braterstwa kojarzy się bardziej z wykorzystywaniem.

Bo skoro tamci dostają, to ktoś musiał zapłacić. Ktoś, czyli my, w domyśle – ci pracujący ciężko. Dlaczego składać się na nierobów? Finansować urlopik madce trójki bombelków? Niech się nie rozmnażają, jak nie mają za co wychować. Niech idą do roboty. Niech się nauczą, że niczego nie ma za darmo. Że oni jednak też ciężko pracują? No widać nie dość ciężko, skoro jeszcze muszą wyciągać rękę.

I to, że wyciągają, nie jest jedynym problemem. Druga kwestia to sposób, w jaki biedni wydają pieniądze, zresztą nie tylko te darowane, ale również te własne, zarobione w pracy. Tak piszczą, że biedni, a wielki telewizor kupili? Dzieciak do szkoły śmiga w markowych adidasach? Po co jechali do Egiptu, na wczasy na działkę to już nie łaska? I jak się kupuje markowe jedzenie zamiast najtańszego w dyskoncie, to nic dziwnego, że do pierwszego nie starcza.

Biedny ma być biedny

Jest dylemat, jak powinna żyć rodzina otrzymująca pomoc od innych. Czy ma prawo korzystać z wyższego standardu? No bo skoro jest biedna… Problem jednak w tym, że zarzuty o rozrzutność dotyczą często rzeczy, które naprawdę trudno uznać za niezwykle kosztowne zbytki, są one raczej czymś normalnym dla przeciętnego człowieka, jak komórka albo internet, a po drugie, zakup chociażby droższego jedzenia jest właśnie inwestycją, tym razem w zdrowie.

Wiele osób ma jednak przekonanie, że biedny ma być po prostu biedny, jak z powieści Dickensa, w łachmanach, jedzący na śniadanie kromkę suchego chleba, z zapadniętymi policzkami, sypiający na barłogu w kącie. Przesada? Cóż, ludzie krytykujący biednych zwracają uwagę na takie rzeczy jak uczesane włosy albo staranny makijaż, jak gdyby bieda z automatu wykluczała dbanie o siebie.

Poza tym, bieda nie zawsze oznacza absolutny brak wszystkiego, ale niektórych obserwatorów mocno kłuje w oczy, że ubiegający się o zapomogę to nie obdartusy zgięte w pół, korzące się przed swoimi panami. I cokolwiek wykracza poza ten stereotypowy obraz biedy, jest od razu argumentem przeciwko pomaganiu takim ludziom, trochę na zasadzie – my płacimy, my wymagamy. Możemy się składać na wasze zasiłki, ale na litość boską, nie wydawajcie tych pieniędzy na zbytki. Przy czym znowu, zbytkiem może być wszystko, wyjście na mecz, do kina, na lody w ogródku.

Zdecydujemy za ciebie

Ci, którzy na biednych łożą, często czują, że mają prawo pouczać, jak beneficjenci pomocy powinni się rządzić otrzymanymi darami. Znowu, to wynika z przekonania, że ktoś jest biedny z głupoty, nie wie jak rozsądnie gospodarować pieniędzmi, jest nieudacznikiem, więc nie dawajmy mu pieniędzy do ręki, bo znowu roztrwoni na głupoty albo po prostu przepije. Dajmy im rzeczy, które naszym zdaniem będą im najpotrzebniejsze. Mogą wśród tych rzeczy być „luksusy”, ale to my decydujemy jakie i komu.

Wciąż żywy jest mit, że kiedy człowiek się zaprze, to się dorobi, wyjdzie z nędzy. Tak, ciężka praca popłaca, ale gdyby sama harówka pomagała w dojściu do dobrobytu, Bangladesz byłby dzisiaj światową potęgą tworzoną przez miliarderów. Jasne, że są przypadki, kiedy ktoś mocno zdeterminowany doszedł wysoko, osiągnął wielki sukces, ale po pierwsze, to niestety tylko jednostki, a po drugie, warto sprawdzić, jakim to było kosztem.

Życiowe doświadczenie podpowiada jednak, że mądrzej trzymać z mocniejszymi, choć właśnie z biedotą łączy więcej niż chciałoby się przyznać. Przed silnym trzeba zginać kark, ale jest zawsze nadzieja, że może uda się w kupić w jego łaski i wejść wyżej, do lepszego świata. Człowiek po prostu nie lubi być biedny i jak może się od tego odcina, dlatego tak często się zdarza, że wydaje pieniądze „nierozsądnie”, na ten nieszczęsny telewizor czy buty za tysiąc złotych – chce dzięki tej namiastce luksusu poczuć się po prostu jak człowiek. Normalnie. Co mu może bardziej pomóc w wybiciu się z biedny niż życie w chlewie, w tak wielkiej beznadziei, że znikąd już nie widać inspiracji dla lepszego życia.

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>