Jak się sobą nie znudzić? O długoletnich związkach
Bez względu na to, jak mocno dwójka ludzi się kocha, ich związek po 20 latach wspólnego życia będzie wyglądał zupełnie inaczej niż na początku znajomości. Naturalna kolej rzeczy. Ale czy dobra? Nie dla wszystkich. Gdy się posłucha par z długim stażem, to bardzo często są oni lekko rozczarowani, że stara namiętność gdzieś się ulotniła.
Nie, ludzie nie zawsze mają siebie dosyć, po prostu nie patrzą na swojego partnera jak dawniej. To ktoś bardzo bliski, bardzo ważny, ale taki jakby… za bardzo swój. Zdobyty, rozpoznany, oswojony. Zero zaskoczeń. I przez to łatwo o poczucie, że najlepsze chwile związku ma się już za sobą, brakuje uniesień, tajemnic, niespodzianek. Czy słusznie?
Na „niespodziankowych” dopalaczach
Początki miłości to jedna wielka ekscytacja. Miłość uskrzydla tak, że nawet stojąc w korku czy słuchając reprymendy szefa, człowiek niespecjalnie się tym wszystkim przejmuje. Bo co z tego? Za trzy godziny trafi się w objęcia swojego pysiaczka, a wtedy nastąpi maraton gorącego seksu, pogaduchy do rana, snucie wspólnych planów…
W zasadzie wszystko z nim związane jest jedną wielką niewiadomą, co strasznie podnieca. Czy on też lubi francuskie kino? Dokąd mnie zabierze na kolejną randkę? Jak przyjmie moje kulinarne eksperymenty? Czy bawią go te same żarty? Woli jeździć nad morze czy łazić po górach? Jak wygląda jego mieszkanie? Kim są jego znajomi? Co sądzi o Tybecie i działalności Greenpeace, a może w ogóle go takie sprawy nie interesują? Tyle sekretów do odkopania!
Właśnie te niespodzianki podkręcają atmosferę. To zgadywanie, czy trafiło się w czyjeś gusta, jak wiele nas łączy, a co mogłoby nas podzielić. Jesteśmy jednak tak skonstruowani, że dość szybko się nudzimy i zaczynamy te pozytywne doświadczenia brać za normę – dwudziesta z rzędu randka w ciekawym miejscu już nie wyda się tak fascynująca jak randka numer trzy, bo przyzwyczajamy się, że partner po prostu robi takie rzeczy. No, chyba że nagle przestanie, wtedy dostrzega się różnicę.
Detoks zawsze boli
Entuzjazm powoli gaśnie, choć nie tylko z powodu przyzwyczajenia się do dobrego, ale też z przyczyn czysto biologicznych – można powiedzieć, że na pewnym etapie związku nasz organizm przechodzi w inny tryb działania, uspokaja się. Miłość musi się wyciszyć, inaczej byśmy zwariowali. Gdyby człowiek stale funkcjonował w tym stanie pobudzenia co na początku znajomości, to pewnie nie dałby rady pozostać przy zdrowych zmysłach.
Wystarczy sobie przypomnieć, jak to wtedy było – codzienne obowiązki spychało się na margines, robiło się tylko to, co konieczne, najważniejsze było rodzące się uczucie i namiętności z nim związane. To tak absorbowało, że praca, urzędowe sprawy i tym podobne nudziarstwa schodziły na dalszy plan. A co można osiągnąć bujając przez cały czas głową w obłokach, widząc wszystko przez różowe okulary? Nie, to wcale by nie wyszło nam na zdrowie.
Można powiedzieć, że gdy kończy się chemia, to zaczyna się dopasowanie. Teoretycznie to dobra rzecz, ale… trochę boli wygaszenie tej pierwotnej iskry. Skarżą się na to nie tylko pary, którym nie wyszło, ale i ci zadowoleni ze związku, bo owszem, nadajemy na tych samych falach, przyjaźnimy się, nie wyobrażamy sobie życia bez siebie, tyle że to wspólne życie wydaje się wyprane z gorętszych emocji.
Do wielu zdrad popycha właśnie to pragnienie nowości. Często wcale nie chce się zostawić męża czy żony, chce się jedynie posmakować czegoś zakazanego, nowego, poczuć dotyk innej osoby, inaczej się kochać, usłyszeć miłe słowa wypowiadane obcym głosem, spędzić wieczór w odmienny sposób, zjeść zupę w nietypowym talerzu. Nowości budzą uśpione emocje.
Och, dzisiaj mi się nie chce
Czemu więc nie dostarczamy sobie tych emocji w stałych związkach? Skoro chodzi nie tyle o nową osobę, co o niespodzianki, to jakiż problem zafundować sobie jakąś atrakcję? Nie ma przecież żadnego prawa, które by tego zabraniało, a jednak ludzie w długoletnich związkach dość rzadko się nawzajem zaskakują. Wyprztykali się z pomysłów? Niezupełnie. Zazwyczaj trochę się im już nie chce.
Zdobycie nowego kochanka to emocjonujące zajęcie, ale i ciężka praca. Zrobić się na bóstwo, znaleźć oryginalne miejsce na spotkanie, przygotować plan na wieczór pełen wrażeń, zorganizować romantyczny wyjazd, tryskać dowcipem na zawołanie – to wymaga czasu i energii. Na początku, gdy napędza miłosny haj, znajdujemy na to siły, jednak z czasem woli się po prostu odpocząć na domowej kanapie zamiast ganiać gdzieś za rozrywkami.
A wymówki są na wyciągnięcie ręki – wyczerpująca praca, stres bo kredyt i kłopoty ze skarbówką, dzieciaki na głowie, wypadałoby pomyśleć o kapiącym znowu kranie i wymianie szafy na większą, no nie ma czasu na głupotki dla podlotków. Stały partner nie wydaje się zresztą kimś, za kim trzeba się bez przerwy uganiać – w końcu jest już „na stałe”, czyż nie? Dał się złapać, czyli można wreszcie sobie odpuścić.
W kleszczach rutyny
Rutyna to coś, co zabija namiętność z wyjątkową perfidią. Nie jest to bowiem wydarzenie nagłe, jak na przykład zdrada, informująca dobitnie o kłopotach w raju. Rutyna działa powoli, systematycznie, odcina emocje kawałeczek po kawałeczku, ciężko to zauważyć z dnia na dzień. Oczywiście, w stałym związku nie da się na sto procent uciec od pewnego schematu, dorośli ludzie muszą przecież iść do pracy, zająć się dziećmi i przeróżnymi domowymi obowiązkami, co siłą rzeczy narzuca pewną powtarzalność. Dramat jednak polega na tym, że między te znane, schematyczne działania nie próbuje się wcisnąć czegoś niespodziewanego – rutyna irytuje, ale jest też na swój sposób wygodna, dlatego tak szybko wchodzi w krew.
Zaś kiedy się próbuje, nie zawsze kończy się to sukcesem. Robiąc w kółko to samo, często działa się automatycznie, dlatego łatwo przegapić, gdy druga strona próbuje to przełamać – on się tak oddaje czytaniu wiadomości sportowych przy wieczornej herbacie, że nawet nie zauważył nowej, jedwabnej haleczki, w której ona do owej herbaty zasiadła, chcąc spędzić wieczór inaczej niż zwykle. Po takim odtrąceniu raczej niechętnie się myśli o podejmowaniu kolejnych prób i tak wypracowany swego czasu rytm dnia zostaje zabetonowany niemalże na amen.
Prawie jak rodzeństwo
Rutyna oznacza przyzwyczajenie, a to pokusa, by odpuścić sobie flirtowanie. Na początku wszystko kręciło się wokół seksu, teraz prowadzi się niemal urzędową komunikację. Wprawdzie nie warczy się na siebie jak w tych związkach, gdzie w skrytości ducha czeka się na zgon współmałżonka, ale codzienne rozmowy to zwyczajne komunikaty typu „kup pieczarki”, „nie zapomnij o śmieciach”, „jedź ostrożnie”, „zadzwoń do siostry”, „odbierz paczkę”, czyli nic, co by mogło przyspieszyć bicie serca. Całowanie się na do widzenia to często bardziej nawyk niż namiętna pieszczota – jest czułość, ale nie prowadzi ona do kosmatych myśli. Krótko mówiąc, jest uprzejmie. A uprzejmość to powinien być dodatek do miłości, a nie jej podstawowy składnik.
Zupełnie jakby stabilność w związku wykluczała jakąkolwiek pikanterię, tymczasem nikt nie zakazuje parom z długim stażem prawić sobie komplementów, dotykać się, dwuznacznie patrzeć w oczy, wysyłać pieprznych sms-ów, dzwonić tylko po to, by usłyszeć swój głos, rzucać aluzyjkami podczas rozmów na prozaiczne tematy. Namiętność wygasza się sama z siebie, to prawda, ale czy trzeba własnymi nogami zadeptywać jeszcze tlące się ognisko?
A tak właśnie masa ludzi robi. Narzekają na ochłodzenie wzajemnych stosunków i co? Traktują sypialnię jako pokój wyłącznie do spania, ewentualnie czytania i pracowania na laptopie. Do rocznic, urodzin czy Walentynek podchodzą jak do oficjalnych uroczystości, a prezenty z każdym rokiem stają się coraz bardziej praktyczne.
Zabija się intymność, bo ileż można udawać, że nie miewa się wzdęć po posiłku, pokazanie się z przetłuszczonymi włosami też w końcu przestanie się wydawać czymś krępującym, podobnie jak chodzenie po kuchni w przybrudzonych i powyciąganych dresach. Pewnie, że mieszkając w jednym domu, nie da się być zawsze pachnącą, elegancko ubraną istotą, niemniej gdy pokazuje się partnerowi prawie wyłącznie od takiej „naturalnej” strony, to trudno się dziwić, że szaleńcze pożądanie przeradza się w bratersko-siostrzane uczucia.
Być razem tak naprawdę
Nie ma innej rady na podtrzymanie miłosnej iskry niż umiejętne wdrażanie nowości. Skoro nasze zmysły karmią się nieznanym, to trzeba im te niespodzianki regularnie dostarczać. I o ile na początku związku przychodzi to naturalnie, tak po latach wymaga to zdecydowanie większego wysiłku. Jest jednak wykonalne, czego dowodem są pary, które po 30 latach bycia razem wciąż chichoczą jak nastolatki podczas kupowania bananów, bo wiecie, to banan, taki twardy i w skórce, a my kiedyś… hehehe, no tak się nam to wciąż kojarzy. I te pączki z dziurką to samo.
I co najlepsze, to wcale nie trzeba się zaskakiwać codziennie i bez przerwy – badania pokazują wręcz, że zbyt intensywne serwowanie sobie coraz to nowych przyjemności może dać efekt odwrotny, pary poczują się przytłoczone nadmiarem wrażeń i nie docenią w pełni ich atrakcyjności. Najwięcej radości dają rzeczy wykonywane niezbyt często, dzięki czemu zachowują swój wyjątkowy charakter – jeśli kolację w knajpce je się codziennie, nie budzi ona większych emocji, za to kolacja organizowana raz na dwa tygodnie już tak.
Ogromną rolę w zacieśnianiu erotycznych więzi odgrywają także drobne, codzienne gesty, które niewiele kosztują, a wywołują uśmiech na twarzy, jak choćby czułe poprawienie mężowskiego krawata czy pochwalenie żony, że bardzo jej do twarzy w tej nowej fryzurze. Często wystarczy po prostu zwracać na siebie uwagę zamiast od razu rzucać się do telewizora, złapać się za rękę podczas oglądania filmu, powiedzieć, że obiad jak zawsze pyszny, razem zmywać naczynia i znaleźć w tym radochę, bo robimy to we dwoje, a są tacy, którzy muszą się z tym męczyć w pojedynkę.
I tak, zadbanie o swój wygląd również ma znaczenie, bo gdyby tak nie było, to na pierwszą randkę wskoczyłoby się w ulubioną, wygodną, dresową bluzę i byle jak spięło frotką włosy w kitkę – skąd więc założenie, że po kilku latach atrakcyjna aparycja nie jest istotna dla udanego pożycia? Brak iskrzenia pomiędzy partnerami nader często jest wynikiem przemiany kobiety w mamuśkę, a mężczyzny w tatuśka, a wtedy można być bardzo zgranym tandemem i jednocześnie parą dość kiepskich kochanków. To zaś nie jest najlepsza wróżba na przyszłość.
Nowy etap, nowe plusy
To już wiemy, nad „elektrycznością” w związku należy stale pracować, w przeciwnym razie poziom satysfakcji spadnie. Tu jednak wyskakuje kolejny problem – mnóstwo ludzi sądzi, że udany związek to taki, w którym ciągle błyska, strzela fajerwerkami, każdy dzień przynosi niespodzianki, nie ma codziennej szarzyzny, a trudności, jeśli w ogóle się pojawiają, to udaje się je pokonać w mgnieniu oka, oczywiście w sposób bardzo spektakularny.
Bo takie przekonanie jest mocno lansowane, zwłaszcza w popkulturze – zwyczajność jest dla frajerów, a kto chce żyć naprawdę, ten również własny związek traktuje jako niekończącą się przygodę. Nie zauważa się prawie w ogóle tego, że ta powszedniość długotrwałego związku ma także swoje zalety, jest jednym z powodów, dla których decydujemy się być z kimś przez lata.
Po okresie euforii następuje faza spokoju oraz bezpieczeństwa, czyli czegoś, co większość ludzi pragnie mieć w swoim życiu. Nie zdziera się z siebie ubrań już od progu, za to ma się pewność, że w potrzebie ta druga osoba powie: nie martw się, damy radę. Fajnie jest pójść na randkę jak z filmu, z karocą, kwartetem smyczkowym i truflami sprowadzonymi na zamówienie, ale z prawdziwą bratnią duszą będziesz dobrze się bawić, grając w domu w chińczyka. Nie warto dać się całkowicie obezwładnić rutynie, ale to dzięki niej czasami odczuwa się największą ulgę, bo druga osoba po prostu wie co robić, kiedy wracasz zmordowana do domu, i nie trzeba jej za każdym razem tłumaczyć ile mleka i cukru do kawy, i że najbardziej ta kawa smakuje w starej, żółtej filiżance. W zgranych parach ludzie rozumieją się bez słów i właśnie ta przewidywalność bywa niekiedy najlepszym lekarstwem na smutki czy zmęczenie. Jest czymś, czego ludzie samotni albo w nieudanych związkach cholernie zazdroszczą. Więc chyba lepiej to docenić zawczasu?
2 komentarze
To prawda że na początku jest inaczej niż po dwudziestu latach 😉 sama to widzę z mężem po ślubie jesteśmy juz 18 lat a i przed ślubem byliśmy siedem to całe nasze życie 🙂 mąż mój mówi że to juz kazirodztwo 🙂 rutyna zawsze się wkradnie i nie wiem co byśmy nie robili i w takim przepadku nie można jej na to pozwolić. My mamy sposób na siebie i nie dajemy się rutynie, być może ciagle się kochamy i pokazujemy to innym 🙂
Codziennie obowiązki to nuda. Dzieci to obowiązki. Wspólne życie to rutyna. Znudzenie to katastrofa. To po co się wiązać i wiedzieć, że prędzej czy później będzie źle? Właściwie to nie trzeba być z nikim razem. Tylko natura, kultura do tego w większości przypadków prowadzi. Wszyscy umrzemy. Spróbujmy się przeciwko temu zbuntować. Życie jest jak rzeka. Popłyniemy kawałek pod prąd, w zależności od odcinka. A w konsekwencji i tak będzie się płynąć z nurtem bo inaczej się nie da.