Jak uszczęśliwiać partnera? Czyli o poświęcaniu słów kilka
Związek wszystko zmienia. W wersji optymistycznej – zmienia na lepsze. Druga osoba pomaga, wspiera, jest blisko. Z nią się śmiejesz, z nią płaczesz, świętujesz sukcesy i szukasz pocieszenia po doznanej klęsce. I przeżywasz najwspanialsze chwile. Słowem – jesteś szczęśliwa. Właśnie dzięki tej ukochanej osobie.
Zdarza się jednak, że w kwestii osobistego szczęścia zbyt wiele oczekujemy od swojego partnera. Zwłaszcza gdy miłość nadeszła po wielu rozczarowaniach i już się traciło nadzieję. To zrozumiałe, że związek daje szczęście. Ale czy może być jego jedynym gwarantem?
Żeby dobrze nam było razem
Nad związkiem trzeba pracować, to jasne, ale warto, bo doświadcza się wtedy emocji, jakich samotne życie raczej nie zdoła dostarczyć. Jesteśmy razem tacy szczęśliwi – tym jednym zdaniem przekazujemy wszystko. Doświadczyliśmy spełnienia i można nam tylko zazdrościć. A to dlatego, że cały czas staramy się sobie wzajemnie zrobić dobrze, nie tylko w łóżku, ale i poza nim.
Legendarne motylki w brzuchu to właśnie te chwile, które rekompensują włożony trud. W zdrowym związku obie strony dbają o dostarczanie pozytywnych bodźców. Jest po prostu taka naturalna potrzeba, by uszczęśliwić swoją drugą połówkę, bo nie ma lepszej nagrody niż jej radość, błysk w oku, ten moment bliskości co uświadamia, jak pusto by było w pojedynkę.
Szczęście dają nawet niewielkie gesty, bo i one świadczą o tym, że drugiej osobie zależy. Że pamiętają i się starają. Ale drobiazgi to dopiero początek. Szczęśliwi w związku jesteśmy wcale nie z powodu wielkich romantycznych gestów – to oczywiście też, na dłuższą metę liczy się jednak przede wszystkim wzajemny szacunek i dbanie o bardziej przyziemne sprawy. Zwłaszcza ten szacunek jest niezmiernie ważny, bo chyba nikt nie lubi czuć się lekceważony przez życiowego partnera – miło jest dostać ogromny bukiet kwiatów, lecz jeszcze milej, gdy mąż nie traktuje żony jak darmowej służącej.
W szczęśliwym związku partnerzy są względem siebie lojalni, nie ośmieszają drugiej połówki publicznie, mówią sobie komplementy, doceniają podjęty wysiłek, potrafią się poświęcić. Kibicują sobie wzajemnie, ale też stać ich na szczerość, gdy druga osoba przekracza ustalone granice. Czują się w swoim towarzystwie bezpiecznie, nie igrają z uczuciami partnera, ufają sobie. Druga osoba po prostu sprawia, że można poczuć się wyjątkowo.
Czy masz obowiązek uczynić kogoś szczęśliwym?
Kiedy kogoś naprawdę kochasz, chcesz mu nieba przychylić. I jak to w życiu bywa, czasem znajdzie się ktoś, kto skwapliwie wykorzysta czyjąś skłonność do poświęcenia w imię miłości. Niektórzy w ogóle wychodzą z takiego założenia, że partner jest właśnie po to, by uszczęśliwiać – co w praktyce zazwyczaj oznacza, że szuka się cyrkowego pieska do wykonywania sztuczek. Ktoś ma być na każde zawołanie, spełniać zachcianki, uprzedzać życzenia. No przecież chce mojego szczęścia, prawda?
To w gruncie rzeczy moralny szantaż, na zasadzie: chcesz być ze mną, musisz się postarać. I jeśli komuś bardzo mocno zależy, słowa o czyimś nieszczęściu mocno go dotykają, czuje że zawiódł i teraz za wszelką cenę będzie chciał szkodę naprawić. Żeby ona się uśmiechnęła, żeby on poczuł zadowolenie. To najważniejsze. Bo jak ukochana osoba będzie szczęśliwa, cała reszta też się ułoży.
Stoi za tym przekonanie, że na miłość trzeba sobie zasłużyć. Ale nie partnerską współpracą, a poświęceniem. Robieniem tego, co druga osoba lubi, czego potrzebuje, by utrzymać dobry humor. Każdy grymas na twarzy partnera to sygnał, że mu źle i coś należy z tym zrobić. I przez długi czas można w ogóle nie zauważać braku symetrii w owych staraniach.
Uczucie przyćmiewa zdrowy rozsądek i jeśli jeszcze dochodzi do tego strach, że miłość odejdzie, to oczywiste, że robi się wszystko, by kogoś przy sobie zatrzymać. Na przykład usilnym staraniem, by partnera za wszelką cenę zadowolić – jeśli będzie mu ze mną naprawdę dobrze, nigdzie nie pójdzie. Lubi domowe obiady, kosztowne prezenty, wyuzdany seks? Proszę bardzo, podane na srebrnej tacy. A to, czego nie lubi, zrobi się za nią, to żaden wysiłek, a jej szczęście jest przecież najważniejsze.
Druga osoba zawsze na pierwszym miejscu
To miłe uchodzić za niezastąpioną. Ach, jesteś taka kochana! Ojej, zrobiłeś to dla mnie! No co za wspaniały gest z twojej strony, jakże się cieszę, że ciebie mam! Po takich słowach robi się ciepło na duszy, są miłe podziękowania, czuć, że się opłaciło. Ale do czasu. Bo kiedy w związku brakuje równowagi, czyjeś starania stają się w końcu normą. A normą nikt sobie głowy nie zaprząta, nie dziękuje za nią, po prostu przyjmuje jak rzecz oczywistą.
Niektórzy mają tak wkodowane w głowie, że gdy ukochana osoba zdradza oznaki niezadowolenia, nie podejmuje się ważnej rozmowy, tylko kombinuje, jak ją na powrót wprowadzić w szampański nastrój. Kosztem siebie najczęściej, ale taka jest miłość, czyż nie? Jest taka wiara, że osiągnąć szczęście można przez bycie dobrym dla bliskiej osoby, przez wyrzeczenie się egoizmu. Ofiarować coś z siebie, bezinteresownie, dla miłości. Więc ten, komu mocniej zależy, cały czas jest „na czuwaniu”, gotów do podjęcia stosownych działań, byle tylko udało się rozwiać burzowe chmury.
Rezygnuje się z własnych przyjemności i przejmuje upodobania partnera. Nagle ktoś wstaje skoro świt, choć z natury jest nocnym markiem. Chodzi codziennie w marynarkach, mimo że najlepiej czuje się w dżinsach. Tęskni za porządnym schabowym, ale je tylko wegańskie dania. Przeniósł się na drugi koniec kraju, bo ona awansowała, i udaje, że to była wspólnie podjęta decyzja. No tak, no może nie wszystko poszło po mojej myśli, jednak dzięki tym poświęceniom mamy szczęśliwy związek. On/ona się cieszy, znaczy, że wszystko gra. Właśnie we dwójkę to osiągnęliśmy.
Czy jednak można mówić o szczęściu w przypadku tak rażącej niesprawiedliwości? Nie chodzi o to, by zawsze dawać sobie idealnie po równo, ale by nikt nie czuł się wykorzystywany. Szczęście partnera może być naszym szczęściem, jak długo jednak wystarczy do tego poczucia samo dawanie? Nawet największy altruista też kiedyś zapragnie rewanżu i nie wystarczy mu tylko praca na „wspólne” dobro.
Dbając wyłącznie o szczęście partnera coraz bardziej traci się na wartości, tak w swoich oczach, jak i oczach drugiej połówki. Miłość powinna uskrzydlać, tymczasem ona wymaga coraz poważniejszych ofiar, a zapłata, jaką otrzymuje się w zamian, bardziej poniża niż cieszy. Nie jest po prostu normalne to, że ceną za szczęście partnera są nieustające wyrzeczenia i rezygnacja z siebie.
Związek – jedyna forma prawdziwego szczęścia
Czasem taka postawa łączy się z tym, że postrzega się związek jako jedyny gwarant życiowego spełnienia. Można się cieszyć innymi rzeczami, ale prawdziwej wartości nabiera się dopiero poprzez drugą osobę. Przez jej zgodę na bycie razem. Od miłości uzależnia się każdą sferę życia – wystarczy, że jesteśmy parą, niczego więcej mi już nie trzeba.
Związek staje się całym życiem, na nim buduje się własne szczęście. Druga osoba nie jest życiowym towarzyszem, jest sensem istnienia. Jeśli odejdzie, świat legnie w gruzy i nic nigdy nie zdoła wywołać choćby cienia uśmiechu. Oczywiście, ludzie różnie ustalają sobie granice, ale generalnie najzdrowiej jest, gdy każde z partnerów zachowa choć trochę wolności i niezależności, będzie mieć własną przestrzeń także poza wspólnym domem. Nic w tym złego, że przyjemność daje łażenie po skałkach, czego druga osoba nie znosi – złe jest raczej przymuszanie siebie lub kogoś do polubienia tego, czego za nic polubić się nie da.
Swoją miłością i przywiązaniem można kogoś osaczyć, nie dając mu chwili wytchnienia. Bycie na każde zawołanie jest chęcią zdobycia akceptacji partnera, a także oczekiwaniem, że on się jakoś odwdzięczy. Bardzo szybko może się to przerodzić w uszczęśliwianie na siłę – partner musi zobaczyć, że trafił możliwie najlepiej. A przypominać mu o tym będzie każde kolejne spełnione życzenie. To chciane i to niechciane.
Kupowanie miłości dobrocią
Uzależnianie swojego szczęścia od drugiej osoby nie jest niczym zdrowym. Podobnie jak notoryczne poświęcanie się dla niej. Kiedy związek nie daje satysfakcji, coraz częściej pojawia się myśl, że to chyba bez sensu, zamiast ciągnąć to dalej lepiej zerwać. Albo zastanowić się nad tym, czy jest jeszcze jakakolwiek szansa, by wzajemnie się uszczęśliwić.
Te rozważania dość często jednak prowadzą właśnie do tego, że robi się coś nieprzyjemnego, za to miłego drugiej osobie. Niech ona się z tego ucieszy, to może jej radość udzieli się również mnie, może i ona wykona jakiś krok. Jeśli rzeczywiście będzie w tym wzajemność, jest na czym budować, ale gdy druga strona przyjmuje prezent i uważa, że to załatwia całą sprawę, problemy wcale nie znikają – szczęście pary jest tylko pozorne, uzależnione od humorów jednej osoby. Zaś poświęcający się partner będzie coraz bardziej sfrustrowany.
To dość typowe zachowanie ludzi niepewnych siebie. Strasznie chcą tego związku, więc godzą się na przeróżne ustępstwa. Nie stawiają warunków, żeby ukochanej osoby nie zrazić. Robią niespodzianki, wyręczają w obowiązkach. Wszystko, byle tylko partner nie poczuł, że mu czegoś brakuje. Czują się odpowiedzialni za ich szczęście, bo przecież gdyby człowiek mógł sam zapewnić sobie dobrostan, nie wchodziłby w związki.
Stają się nadopiekuńczy i przyzwyczajają do tego, że ich własne potrzeby są na bardzo dalekim planie. Nie mają prawie niczego dla siebie, ponieważ czują lęk, że partner mógłby te osobiste życzenia źle odebrać, a wiadomo, czy skończy się jego niezadowolenie – najpewniej zacznie się rozglądać za kimś atrakcyjniejszym, mniej wymagającym. Nie warto, nie warto tracić szczęścia dla zwykłego kaprysu. Tylko czy związek oparty na podobnych zasadach naprawdę może dać komuś szczęście?
Zostaw komentarz