Jak walczyć ze zniechęceniem?
Są w życiu człowieka takie chwile, kiedy po prostu mu się nie chce. Nie może zebrać się w sobie, nie ma nastroju, wszystko wydaje się głupie i bez sensu. Funkcjonuje normalnie, ale jakby na autopilocie. Robi coś, bo wie, że musi. Jeszcze nie dotarł do tego momentu, w którym nie ma siły wstać rano z łóżka, ale wstaje bardzo niechętnie, klnąc w duchu, że oto znów trzeba wracać do szarej beznadziei.
Zniechęcony człowiek ma lenia i nijak nie potrafi się zmobilizować by wyjść z tej pułapki. Zdarzają się lepsze chwile, to nie jest stan ciągłej, totalnej beznadziei, lecz niebezpiecznie blisko stąd do zgorzknienia, załamania nerwowego, depresji. Tylko jak to uczucie pokonać, skoro największym problemem jest właśnie niechęć do jakiejkolwiek aktywności?
Nic mnie już nie cieszy…
Zniechęcenie dopada powoli, niemal niepostrzeżenie. To nie jest gwałtowna reakcja na jakieś nieszczęście. To nie silne emocje jak w gniewie czy podczas żałoby. Kiedy tracisz pracę, rzuca cię facet albo zdychają ukochane rybki w akwarium, pojawia się złość, głębokie rozczarowanie, wielki smutek, wściekłość, nawet agresja – przeżywasz to mocno, nawet jeśli na zewnątrz nie dajesz niczego po sobie poznać.
Ale to z czasem mija i powoli wszystko wraca do normy. No chyba że nie wraca, bo i tak się czasami zdarza. Było kijowo, jednak człowiek się łudził, że nadejdą lepsze czasy, a tu nic, zero poprawy, żadnego światełka w tunelu. Ze słabego dnia robi się słaby tydzień, potem miesiąc, rok, cała dekada. To ciągle nie depresja, ale ewidentnie życie nie przynosi spodziewanej satysfakcji. To bardziej rezygnacja i przekonanie, że świat nie ma mi nic do zaoferowania.
Życie biegnie dalej utartym torem, na pozór nic złego się nie dzieje. Żadnych spektakularnych wydarzeń, kryzysów, dramatów, po prostu rutyna przeplatana od czasu do czasu miłymi niespodziankami. Dni mijają, tak podobne do siebie. I to właśnie irytuje. Irytuje tak bardzo, że w końcu dochodzi się do przykrego wniosku: nie mam już na nic ochoty. Męczy praca, domowe obowiązki, codzienne problemy, ale to można jeszcze zrozumieć. Najgorsze jest, że ktoś nie chce tych stresów odreagować – urlop, wyjście ze znajomymi, romantyczna kolacja czy kupienie sobie czegoś fajnego wcale nie cieszy, nie chce się tego. Dlaczego? Bo nie.
Za dużo presji
Zmniejszony apetyt na życie może być konsekwencją nieudanego związku, problemów finansowych, przewlekłej choroby, wykluczenia. Zniechęcenie każe widzieć przyszłość w ciemnych barwach, bo i cóż dobrego mogłoby jeszcze mnie spotkać? Skoro do tej pory nie wyszło, widać taki los mi pisany.
To uczucie, które bardzo często pojawia się w kontekście pracy, bo przecież trzeba osiągnąć sukces i wyróżniać się z tłumu. Poprzeczka podnosi się coraz wyżej, ale nie ma to już nic wspólnego ze zdrową ambicją – dążenie do celu wymusza rezygnację z wielu przyjemnych rzeczy, jednak to poświęcenie zwykle nie daje aż takich korzyści jak się oczekiwało, co gasi zapał.
Człowiek ma swoje ograniczenia, podobnie jak doba, to tylko 24 godziny. A dostęp do nieskończonych możliwości nakłada przymus – tyle możesz, więc grzechem powiedzieć, że nie chcesz. I na nic tłumaczenie, że nie da się skorzystać z każdej szansy, musi być też chwila na wytchnienie – wypoczynek to coś dla leserów, którzy tylko wyciągają rękę po cudze.
Masa ludzi jest przepracowana, a zderzenie z rzeczywistością boleśnie odarło ich z wszelkich złudzeń. Oczekiwania są po prostu za duże i nie udaje się odnaleźć sensu istnienia tam, gdzie on rzekomo miał być, jest tylko zmęczenie i rozczarowanie sobą. Bo nie w tym rzecz, że ktoś się poświęca i haruje naprawdę ostro. Boli to, że za swój trud nie otrzymuje się adekwatnej nagrody. Jeśli czegoś nie lubisz robić, ale wiesz, że to potrzebne, wciąż możesz być optymistą, ale kiedy właśnie tego sensu nie widać, że to tylko presja otoczenia, chęć zaimponowania, bo głupio odstawać od reszty – tak zabija się radość z życia. Po prostu nie wiadomo po co to wszystko, wcale nie robi się tego dla siebie, a co dopiero w jakimś wyższym celu.
Kiedy naprawdę osiąga się sukces?
Zniechęceni ludzie wcale nie muszą być nieudacznikami. Wręcz przeciwnie, to często osoby, którym się udało, tyle że oni sami nie mają już takiej pewności co do własnego sukcesu. Robią coś, ponieważ sądzą, że tak należy albo ktoś od nich tego wymaga, czasem imponującymi osiągnięciami próbują zamaskować wielkie kompleksy.
Nikt mnie nie chce, bo jestem gruba? Kobiety mną gardzą, bo mało zarabiam? Samo zrzucenie nadwagi czy zarobienie pieniędzy niewiele zmieni, jeśli nie pójdzie za tym też zmiana w głowie. Ale gdy ktoś oczekuje, że 20 kilo mniej czy milion złotych więcej rozwiąże wszystkie życiowe problemy to nic dziwnego, że dopada go niechęć – nie poprawiło się, bo największa przeszkoda została nienaruszona.
Zniechęconym ludziom często się zdaje, że zrobili wszystko, by zmienić swój los, podczas gdy tak naprawdę nawet się nie zbliżyli do źródła swoich niepowodzeń. Nie wyciągają wniosków z porażek, nie potrafią dobrze spożytkować sukcesów, zachowują się dość bezmyślnie, pielęgnują poczucie osobistej krzywdy. I kurczowo trzymają się wymyślonej cechy albo jakiegoś kryterium sukcesu, nie chcąc przyjąć do wiadomości, że przepis na szczęście jest nieco bardziej złożony.
Bo jasne, zdarzają się rzeczy, które podcinają skrzydła i trudno się dziwić, gdy ktoś w chwili rozpaczy czuje bezsens swojego istnienia, nie rozumie ludzkiej podłości, ma dość i niech świat płonie, mi już na niczym nie zależy. Jednak gdy zniechęcenie staje nieodłącznym elementem codzienności, kiepska to prognoza na przyszłość. Za to łatwe usprawiedliwienie dla bierności, bo przecież „i tak się nie uda”.
Czy zniechęcenie jest groźne?
Zniechęcenie dopada każdego i dopóki to tylko epizody, nie ma się czym przejmować. Ale gdy każdy dzień wydaje się nieudany i jest coraz mniej powodów by wstać z łóżka, powinna się zapalić czerwona lampka. Apatia jest niebezpieczna, prowadzi do samotności lub otaczania się ludźmi, którzy potrafią tylko marudzić i są pełni zawiści. Toksyczne otoczenie nie pozwala ruszyć do przodu i wyrwać się z marazmu, może za to pchnąć w objęcia dziwnej, szkodliwej ideologii, nakręcić wrogość do innych, skłonić do przemocowych, patologicznych zachowań.
Zniechęcony człowiek nie czuje się godny miłości, zainteresowania i wsparcia. Nie ma poczucia sprawczości, jest wycofany, pogodzony z losem, ale w tym złym znaczeniu – coraz bardziej nienawidzi świata, w którym tacy jak on dostają jedynie baty. Nie wierzy, że mógłby odzyskać kontrolę nad własnym życiem i nawet nie wie co by mu sprawiło przyjemność, stąd brak motywacji do działania. Jest bezradny i przeraża go myśl o podjęciu jakiejś akcji, bo pewnie zakończy się to katastrofą i dołoży dodatkowych zmartwień.
Zniechęcenie oznacza obojętność, na siebie, na innych, po prostu nic nie obchodzi. Ktoś głęboko nieszczęśliwy bywa czasem w dużo lepszym położeniu, bo wciąż ma nadzieję na promyk szczęścia. W apatii tej nadziei nie ma, z góry zakłada się, że będzie nijako. Nie jest najgorzej, lecz brakuje radości, nowy dzień się odbębnia zamiast spróbować go w pełni przeżyć. Po co się wysilać? I tak nie dostanę tego, o czym marzę. Moich planów nie da się zrealizować. Jestem za stara, za głupia, za biedna, za brzydka. Ot, przeciętny do bólu życiorys, nic godnego uwagi.
Przy takim nastawieniu strasznie ciężko zebrać się w sobie, zaryzykować, podjąć wyzwanie. Coś nowego? A komu to potrzebne, głupie zawracanie głowy! Lepiej zatopić się w fotelu, poużalać nad sobą, choć w pewnym momencie już nawet na ten żal brakuje energii.
Jak walczyć ze zniechęceniem?
Bierność, obojętność i rezygnacja to cisi zabójcy. Czasem gorsi od nienawiści czy gniewu, bo dosłownie obezwładniają, zabierają całą chęć do życia. I im dłużej się w takim stanie przebywa, tym trudniej wrócić do normalności, na szczęście zniechęcenie to jeszcze nie depresja, można to samodzielnie przezwyciężyć.
Tylko jak wykrzesać w sobie chęć do działania, skoro to właśnie jej brak jest główną przyczyną kłopotów? Do tego często walczy się nie z tym wrogiem co trzeba. Wypalenie zawodowe? Widać staram się za mało, będę tyrać jeszcze więcej zamiast zmienić pracę. Nieudany związek? Poświęcę się jeszcze bardziej, może w końcu on to doceni. Ktoś się nie poddaje, tyle że nie prowadzi to do żadnego postępu, no ale zmiana kierunku byłaby osobistą porażką, więc lepiej kontynuować męczarnię.
Niektórzy zamiast bezsensownie walczyć od razu się poddają. Nie idzie im, to przestają, bo tak po prostu wygodniej. Zbyt mocno przeżywają niepowodzenia. Za bardzo wierzą w świat z reklam, seriali i Instagrama, dlatego boli ich niesprawiedliwość, że inni dostali coś za darmo, a ja nie, ja zasuwam za darmo. Uciekają od zmartwień łudząc się, że jakoś to będzie, choć w głębi ducha wiedzą, że po powrocie zastaną stary bałagan – ale nie wiedzą, jak go posprzątać.
Najskuteczniejszym sposobem na przełamanie niemocy jest wzięcie się w garść – to jeszcze ten moment, gdy takie porady działają, inaczej niż przy depresji. Zastanowić się, skąd ten spadek nastroju i co mogłoby przywrócić radość – na pewno są jakieś rzeczy, które w przeszłości cieszyły. Wcale nie trzeba robić rewolucji, zwykle wystarczy uczciwie ocenić, czego się w swoim życiu nie lubi. I czego nie lubi się w sobie. Wdrażane zmiany nie od razu dają efekty? No może i nie. Ale ta satysfakcja, że w ogóle się spróbowało, to dobry początek – mało co cieszy ludzi tak bardzo jak odnalezienie wewnętrznej siły, by żyć w zgodzie ze sobą i robić rzeczy, w których widzi się prawdziwy sens.
Zostaw komentarz