Główne menu

Jakie są granice kontroli partnera?

Życiowy partner to z definicji powinna być osoba, której ufa się najbardziej. Jak jednak życie pokazuje, bliskość i miłość wcale nie muszą iść ręka w rękę ze stuprocentowym zaufaniem. W bardzo wielu parach jest mnóstwo niepewności, wątpi się w szczerość partnera, w jego intencje. Więc gdyby tak dało się ukradkiem sprawdzić, czy rzeczywiście nie ma żadnych powodów do obaw…

Nowe technologie dają takie możliwości. Spora część naszego życia toczy się online, są nowoczesne smartfony, prawdziwa kopalnia wiedzy o ich użytkownikach. Aż kusi, by zajrzeć do czyjegoś telefonu, wejść na pocztę, sprawdzić historię przeglądarki. Tak na wszelki wypadek, bo jeśli coś złego się dzieje, musi zostać choćby niewielki ślad po takiej aktywności. Ale czy bycie w związku uprawnia do podobnej kontroli?

A co masz do ukrycia?

Związki różnie ustalają swoje granice. Niektórzy wszystko mają wspólne, inni zazdrośnie strzegą swojej prywatności, jeszcze inni próbują jakoś wypracować kompromis w tym względzie. Zasadniczo większość się zgadza co do tego, że partnerzy w związku potrzebują mieć coś prywatnego, wyłącznie dla siebie. Problemy zaczynają się w momencie, gdy trzeba ustalić, co to konkretnie znaczy. Trochę w myśl zasady, że nadmiar samodzielności może obudzić demony. „Chłop dwie godziny sam, to tak, jakby już nie był sam”.

Komputery, smartfony, tablety, choć tak bardzo ułatwiły nam życie, często okazują się punktem zapalnym w związku. Są przez wiele osób traktowane bardzo osobiście, jak coś, co jest tylko moje, i nie muszę się tym dzielić nawet ze swoim partnerem. Chcesz skorzystać? Najpierw spytaj o zgodę. I pod żadnym pozorem nie grzeb tam bez mojej wiedzy.

Ale dla niektórych to śmieszne. Bo czego się partner obawia? Co tam ma? Z kim pisze? Na jakie strony wchodzi? I kiedy na niewinne pytanie „hej, mogę coś sprawdzić na twoim kompie?” druga osoba odpowiada „nie”, może dojść do ostrego spięcia. Dlaczego „nie”? Przecież ci nie ubędzie, jak zajrzę. A skoro tak się martwisz, to widocznie masz powód. Takie osoby wychodzą z założenia, że w związku nie powinno być sekretów, a współdzielenie elektronicznych gadżetów jest naturalną konsekwencją bycia razem – ok, to twój laptop, ale czemu bezwzględnie zabraniać dostępu do niego?

Nie wszystko musisz wiedzieć

Hasła, piny, to potrzebne zabezpieczenie, ale niekoniecznie przed ukochaną osobą? Nie wszyscy się z tym zgadzają. Niechęć, by ktoś zaglądał do prywatnego urządzenia, nie musi się wiązać z ukrywaniem przeróżnych grzeszków. Często ci, którzy domagają się prywatności, chcą właśnie tego – poszanowania ich granic. Tyle. Nic złego nie kryje się w mailach czy historii rozmów.

Bo elektroniczne urządzenia stały się w pewnym stopniu przedłużeniem osobowości i potajemne zaglądanie do nich jest trochę jak wejście komuś do łazienki bez pukania. Ingeruje w prywatność, a każdy ma prawo samodzielnie ustalić granice własnej intymności. Co innego, gdy partnerzy dobrowolnie się umówią, że mogą pod nieobecność drugiej osoby skorzystać na przykład z nieswojego tabletu.

Tylko znowu, ludzie różnie na to patrzą i taka skrytość może się komuś wydać podejrzana. Czemu nie chcesz? Nie masz do mnie zaufania? Coś skrywasz? A jeszcze gorzej, gdy ktoś zamierza przejąć kontrolę nad cudzym telefonem czy laptopem, jednak do swoich rzeczy dostępu nie daje – brak równowagi to poważny sygnał alarmowy.

Wspólne jest po prostu wygodniejsze

Niektóre pary udostępniają sobie wszystko: pin do karty, hasło do poczty, zabezpieczenia laptopa czy smartfona. Potrzebujesz – śmiało korzystaj. Nie znajdziesz niczego kompromitującego, zresztą o tym się nawet nie myśli, taki dostęp bywa po prostu bardzo wygodnym rozwiązaniem, gdy nagle trzeba coś zrobić, a partnera nie ma, by go pytać o zgodę. Albo coś mu się stało, doszło do jakiejś tragedii, i bez dostępu do jego osobistych danych byłoby strasznie trudno załatwić ważne sprawy.

Takie pary często argumentują to także tym, że jeśli czegoś nie chowasz, to zmniejszasz podejrzliwość drugiej osoby. Jak ktoś wychodzi do łazienki i nie blokuje komputera, to pewnie nic tam ciekawego, nie korci tak mocno by zajrzeć. Łatwiej zignorować niezabezpieczony telefon leżący niedbale na wierzchu niż smartfona, który zawsze jest zablokowany i chowany skrzętnie po kieszeniach czy w zamykanych szufladach.

Rzecz w tym, że jednak te urządzenia ujawniają zatrważająco dużo. Nie chodzi tylko o wstydliwe fakty, ale po prostu o różne wrażliwe dane, prywatne rozmowy angażujące jeszcze osoby trzecie, dostęp do pieniędzy, służbowych dokumentów i tym podobne. W związkach zaś bywa różnie. Co jeśli dojdzie do strasznej kłótni, groźby rozstania, rozwodu i bezpardonowej walki o dziecko? A może ktoś zdradzi i skrzywdzony partner zechce się zemścić? Mając pełen wgląd do prywatnych informacji, dużo łatwiej jest kogoś zaszantażować, przedstawić w niekorzystnym świetle, narobić nieprzyjemności, dlatego taka otwartość zawsze wiąże się z dużym zaufaniem do swojej drugiej połówki.

Zajrzę, bo mam prawo

A zaufanie w związku nie jest wcale tak oczywistą sprawą. Popularność wszelkich aplikacji śledzących i mnogość rad, jak sprawdzić bez wiedzy partnera jego telefon albo komputer, jasno pokazuje, że podejście „należy ufać i sprawdzać” ma się świetnie. I są osoby, dla których odmowa dostępu do prywatnego telefonu to lampka ostrzegawcza – uważaj, coś musi być na rzeczy, pod żadnym pozorem nie trać czujności.

One uważają, że sprawdzanie bez pytania telefonu czy social mediów to święte prawo zaniepokojonego partnera. Czasem mają przy tym wyrzuty sumienia, ale niepewność i strach o przyszłość związku wygrywa. Dla nich szpiegowanie jest po prostu działaniem wyprzedzającym, a pełne zaufanie do drugiej połówki to naiwność, bo nadmiar zaufania to jak okazja, która czyni złodzieja.

Kontrolowanie aktywności partnera daje poczucie panowania nad sytuacją, choć w rzeczywistości tylko podsyca lęki i generuje konflikty. Nierzadko wynik tajnego śledztwa daje więcej nowych pytań niż odpowiedzi, a jeśli ktoś zostanie przyłapany na gorącym uczynku, awantura gotowa. Zresztą i jawne wymuszenie okazania na przykład wykazu połączeń jest konfliktogenne, jako że ta druga osoba jest oskarżana o przeróżne przewiny, okazuje się jej brak szacunku i kompletny brak zaufania. No, ale skoro zaufanie jest oznaką naiwności…

Oczywiście, można wścibskość uznać za uzasadnioną, jeśli kontrola wykaże jakieś przewiny, bo i tak się zdarza. Obawy były słuszne. Czasem rzeczywiście powodem do szperania w cudzych rzeczach są niepokojące zmiany w zachowaniu partnera, który zaczął z telefonem zamykać się w łazience albo wykazuje się nadgorliwością przy wyprowadzeniu psa, oczywiście zawsze zabierając komórkę ze sobą, choć wcześniej tego nie robił.

Co daje potajemna kontrola?

Doświadczenie podejrzliwych tropicieli często pokazuje jednak, że szpiegowanie nie jest wcale najlepszą metodą na rozwiązanie problemów w związku. Przede wszystkim dlatego, że znalezione „dowody” nie muszą być jednoznaczne, a ponieważ ma się tylko jakieś strzępki informacji, podkolorowane własnymi objawami, można je nadinterpretować i dopisać znaczenie, jakiego wcale nie mają.

Tak, ona pisała z byłym chłopakiem, ale ich wiadomości obracały się niemal wyłącznie wokół spraw służbowych, bo tak się składa, że pracują w tej samej branży. I teraz pytanie: czy po prostu po rozstaniu poprawnie ułożyli sobie relacje i zostali kumplami, czy też z obawy o zdemaskowanie udają normalne rozmowy albo gadają jakimś niezrozumiałym dla postronnych szyfrem? Dlaczego poprzednie wiadomości zostały skasowane, a te nie? Czy właśnie w nich było coś niestosownego, a dla pozoru zostawiło się tylko te wyglądające neutralnie? Można popaść w paranoję, próbując dojść do prawdy i nie bardzo jest jasne, w jaki sposób miałoby to przysłużyć się budowaniu związku.

Może być i tak, że my sami nie widzimy niczego złego w swojej aktywności, jednak nasz partner pewnie dopatrzy się w tym czegoś niewłaściwego i zacznie się irytujące przesłuchanie, więc lepiej nie kusić losu i zachować hasła dla siebie. A co jeśli ktoś się uprze i wejdzie w wiadomości? No, dowie się na przykład, że żona poskarżyła się na coś koleżance albo że mąż po kłótni napisał do kolegi jakąś złośliwość o swojej partnerce. Są to rzeczy, które mogą sprawić przykrość, ale jeszcze o niczym nie świadczą – każdy bywa zły na swojego partnera i coś tam w nerwach chlapnie albo jego rozmowy z koleżankami czy kolegami są z perspektywy nieproszonego świadka głupie, burackie albo obleśne. Nie są jednak zdradą czy chęcią zrobienia krzywdy, po prostu gdy się to widzi czarno na białym, robi się przykro i zamiast puścić incydent w zapomnienie, zaczyna się niepotrzebne wyciąganie brudów.

To nie w smartfonie leży problem

Załóżmy jednak, że faktycznie partner ma coś na sumieniu i kontrola jego urządzeń pozwoli z triumfem uznać, że miało się rację. Ale co tak naprawdę to zmieni? Masę czasu spędza się na rozważaniach, dlatego partner polubił jakiś wpis, podał go dalej i co kryje się za regularnymi rozmowami z pewnymi użytkownikami, za to unika się bezpośrednich rozmów z „winowajcą”.

Zazwyczaj nie mając pewności, dopowiadamy sobie dramatyczne historie, widzimy wszystko w czarnych barwach i zakładamy najgorsze, podczas gdy wytłumaczenie może być naprawdę błahe. Snucie najgorszych domysłów wydaje się bezpieczniejsze, bo mimo wszystko czai się gdzieś za nimi jeszcze jakaś nadzieja, a rozmowa twarzą w twarz może ostatecznie odrzeć ze złudzeń.

Raz zajrzeć do cudzego smartfona to błąd i nie powinno się tego robić, ale taką chwilę słabości da się jeszcze wybaczyć. Jeśli jednak robi się z tego nałóg, bardzo źle to wróży na przyszłość i czegokolwiek tam się nie znajdzie, szperacz spokoju nie zazna, bo gryzie go coś innego – to, że niepewnie czuje się w związku i nie umie podjąć normalnej komunikacji z drugą osobą. Proste pytanie: dlaczego tak bardzo chce się mieć dostęp do urządzeń partnera? Czy rzeczywiście chodzi jedynie o wygodę i brak tajemnic przed sobą, czy może właśnie o zawoalowane pragnienie stałej kontroli?

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>