Jesteś hipokrytką? I dobrze. Ja też jestem
Hipokryci to wyjątkowo niesympatyczna grupa. Generalnie nikt ich nie lubi, a hipokryzja to jedna z tych przywar, które piętnuje się z najwyższą surowością. I słusznie, bo dwulicowi i zakłamani ludzie to żaden przykład do naśladowania, nie mówiąc już o irytacji, jaką budzi ich paskudne postępowanie.
Lecz w tej krytyce umyka jeden nieprzyjemny fakt – o hipokryzję otarł się w swoim życiu każdy, przynajmniej jeden raz. Tyle że często bierzemy ją za coś zupełnie innego, bo właśnie to jest w hipokryzji bardzo charakterystyczne, że łatwo się jej wyprzeć, zagłuszyć pokrętnymi tłumaczeniami, usprawiedliwić wyższymi wartościami. Więc skoro hipokryzja jest taka powszechna, to może jest nam ona do czegoś potrzebna?
Kim jest hipokryta?
Zgodnie z definicją, hipokryzja to konflikt pomiędzy panującymi w danym społeczeństwie normami moralnymi a indywidualnym interesem poszczególnych osób. Zalicza się do tego bycie nieszczerym, udawanie cnotliwości, wyidealizowane przedstawianie własnych czynów i cech charakteru. Hipokrytami bardzo często są osoby, które owe wyśrubowane normy moralne ustalają bądź żarliwie głoszą – surowe wymagania są wyłącznie w stosunku do reszty, samemu notorycznie łamie się ustalone zasady, mając oczywiście baczenie na to, by nikt się nie zorientował.
Podręcznikowy hipokryta potrafi kłamać bez mrugnięcia okiem, jest święcie przekonany o swoich racjach, z rozkoszą wytyka grzeszników palcami. Większość energii marnuje nie na samorozwój, lecz na utrzymanie pozorów, dążenie do chwały i powszechnego uwielbienia, udaje skromność, choć w rzeczywistości robi wszystko, by jego chwalebne uczynki stały się znane publicznie.
Idealną ilustracją tego zjawiska są politycy. Mówią jedno, robią drugie. Niektórzy to chyba w życiu słowa prawdy nie powiedzieli. Walczą z korupcją, ale pod stołem załatwiają różne prywatne sprawy. Grzmią o upadku obyczajów, choć mają kochanki i alkoholowe ekscesy na koncie. Potępiają politycznych przeciwników za najdrobniejsze nadużycia, milcząc jednocześnie na temat przekrętów we własnych szeregach. Klasyczne ‘źdźbło w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie dostrzegasz’.
Ale czy zwykli ludzie, krytykujący tych wstrętnych polityków, nie stosują takich podwójnych standardów? Oburzamy się na afery finansowe, ale chętnie godzimy się na różne usługi ‘bez fakturki’, żeby było taniej. Potępiamy niewolniczą pracę, ale bez wyrzutów sumienia kupujemy rzeczy robione w Indiach, Bangladeszu czy innym wyzyskolandzie. Podpisujemy petycję przeciwko hodowli lisów na futra, ale skórzana, modna kurtka ze świnki jest już ok. Szydzimy z kogoś, kto myśli że Stambuł to stolica Turcji, ale sami mylimy Słowację ze Słowenią. No ale to przecież coś zupełnie innego! Hmmm…
Trzeba mieć drugą twarz?
Wytykanie innym hipokryzji to zajęcie łatwe i bardzo przyjemne. Bez trudu da się ją wskazać i niemal zawsze można liczyć na wsparcie innych oburzonych. Ale dojrzeć ją u siebie? Nie każdego stać na podobną szczerość. Większość ludzi znacznie surowiej ocenia błędy cudze niż własne, i z dużo większą łatwością usprawiedliwia własne potknięcia, dla obcych już nie ma takiej wyrozumiałości.
Dlatego też lubimy myśleć, że choć hipokryzja wydaje się powszechna, to nas osobiście raczej nie dotyczy. Jej obecność uderza dopiero, gdy bardzo mocno naruszymy własne zasady bądź też ktoś dobitnie nam wykaże, jak obłudnie się zachowaliśmy. A i wtedy próbujemy za wszelką cenę uspokoić sumienie i rozgrzeszyć brzydki postępek – wszyscy tak robią, nie jestem żadnym wyjątkiem, inaczej po prostu się nie dało. I jest w tym tłumaczeniu całkiem sporo prawdy.
Jako ludzie oczekujemy od siebie idealności, choć wiemy, że to niemożliwe. Ale takie stawiamy wymagania – masz dążyć do perfekcyjności, a jeśli czegoś ci brakuje, to powód do wstydu. Wstydzić nikt się lubi, więc udajemy, żeby nabić sobie punktów. Jak zrobić wielką karierę, będąc prawdziwą, niedoskonałą wersją siebie? Jak wejść do elitarnego grona, okazując słabości? Trzeba trochę podkoloryzować, ukryć niewygodne fakty. Podobnych zabiegów wymaga też grupowa solidarność – musimy się wzajemnie wspierać i chronić, dlatego zamiata się pod dywan kłopotliwe wydarzenia czy skandale.
Pojawiają się nawet opinie, że bez hipokryzji społeczeństwo nie dałoby rady przetrwać. Bo z jej pomocą da się wytłumaczyć wiele niewygodnych sytuacji, że na przykład nasza wojna jest sprawiedliwa i w obronie demokracji, a ich wojna to bezmyślna agresja. My sprzedajemy broń, bo lepiej żeby ludzie kupowali ją od nas, a nie tych złych, co się na tym wzbogacą i będą jeszcze bardziej źli. Nasza broń atomowa to gwarancja pokoju, ich broń atomowa to zagrożenie dla światowego ładu. Wyzyskujemy biednych Azjatów i Afrykańczyków, ale bez tego wyzysku zostaliby zupełnie z niczym, a tak mają chociaż minimum egzystencji. Dzięki hipokryzji można przekonać całe tłumy, że pewne rzeczy być muszą, a racja jest po naszej stronie.
Nas to nie dotyczy
Hipokryzja jest o tyle niebezpieczna, że łatwo ją usprawiedliwić, zracjonalizować. Zawsze się znajdzie niezwykle ważny powód by stwierdzić – te sytuacje są nieporównywalne. Skłamałam, ale okoliczności były bardzo wyjątkowe. Nie znoszę piratów drogowych, ale moje łamanie przepisów to co innego, ja naprawdę się spieszyłam, zresztą jeżdżę bardzo ostrożnie, wiem, że nie przeszarżuję jak tamci idioci. Nie znoszę grzebania w moich rzeczach, ale musiałam sprawdzić jego telefon, bo to były niezwykle poważne podejrzenia co do jego uczciwości.
W hipokryzji wypaczane są bowiem nie tyle fakty, co odczucia i opinie, a więc rzeczy subiektywne. Wystarczy dobra argumentacja i można przeciwnika przekonać, że niesprawiedliwie o coś oskarżył. Więcej nawet – da się wykazać, że trzeba było nagiąć reguły gry, bo następstwa uczciwości byłyby jeszcze gorsze. Więc proszę się rozejść i szukać sobie śladów hipokryzji gdzie indziej, tu do niej wcale nie doszło.
I znowu, w niektórych przypadkach dokładnie tak mogło być. Często rzucamy oskarżenia, rozpatrując dany problem w kategoriach czarno-białych. W ogóle nie obchodzą nas intencje czy uczucia winowajców, a przecież nawet w sądach uwzględnia się okoliczności łagodzące wyrok. Lecz tropiciele hipokryzji nie stosują taryfy ulgowej, nierzadko dlatego, iż dana sytuacja jest dla nich czystą abstrakcją. Sądzą, że sami zachowaliby się bez zarzutu i nic by ich nie zmusiło do zdrady własnych wartości, a jak dobrze wiadomo, „tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”.
Światełko w tunelu
Hipokryzja mierzi, bo jawi się ona jako coś wybitnie negatywnego. A chyba niezupełnie tak jest. Hipokryzję często utożsamia się z najbardziej skrajną formą obłudy, cynizmem, podstępnością, makiawelizmem. Tymczasem hipokryta, można powiedzieć, nie jest wcale tak do końca zepsuty. Oszukuje, ale w sumie po co to robi? Bo zwykle chciałby uchodzić za lepszego człowieka. Myśli o swoich korzyściach, jednak rozumie, że pewne cnoty naprawdę są cenne i w głębi ducha chciałby je posiadać. Wartości moralne lekceważy więc raczej dlatego, że brakuje mu siły charakteru, niż z powodu bezgranicznej pogardy dla tychże postaw.
Hipokrytą często jest się właśnie ze wstydu. To nie tyle chęć zrobienia komuś krzywdy, ile chęć przypodobania się otoczeniu. Owszem, po drodze można sporo naszkodzić, dlatego to żadne usprawiedliwienie – hipokryzję bez wątpienia należy obnażać i zwalczać. Niemniej z dwojga złego lepszy hipokryta niż bezwzględny cynik, bo tego pierwszego przynajmniej będą męczyć wyrzuty sumienia, co oznacza, że jeszcze jest dla niego szansa, by wyjść na ludzi. A cynik najczęściej jest bardzo niebezpieczny i mało go obchodzą odczucia otoczenia.
Hipokryzja w pewnym sensie chroni nas przed całkowitym zdziczeniem. Jako cywilizacja narzucamy sobie wysokie standardy, co może irytować i uprzykrzać życie. Ale z drugiej strony, pewna dawka hipokryzji trzyma wszystko w ryzach. Lepiej być uczciwym, w zgodzie ze sobą, zamiast mydlić oczy fałszywkami? Spoko, tylko warto pamiętać wtedy o jednej ważnej rzeczy – ludzie nie są z natury wyłącznie dobrzy. A zło bardzo skutecznie nęci. Łatwo sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby każdy tak sobie działał zgodnie z tym, co naprawdę czuje. Jasne, jest prawo. Ale są też dobre obyczaje, których naruszenie nie będzie oficjalnie niczym złym, a jednak kogoś skrzywdzi.
Brzydko jest na przykład śmiać się z czyjejś otyłości – ktoś może w duchu gardzić grubasami, jednak publicznie będzie głosić, że wszyscy ludzie są piękni, bo tak wypada. Na tej zasadzie działa polityczna poprawność – wydaje się czasami bezsensowna, ale to chyba dobrze, że ludzie obawiają się powiedzieć na głos, że czarnuchy nadają się wyłącznie do kopania rowów, a kobiety powinno się trzymać na łańcuchu w kuchni. Śmieszy nas, że w biurze wszyscy życzą sobie miłego dnia i kończą maile serdecznymi pozdrowieniami, no co za obłuda. Tylko czy fajniej by było, gdyby każdy mówił, co naprawdę w danej chwili sobie myśli? Może to jednak dobrze, że czasami bawimy się w hipokrytów i zachowujemy pozory?
Pretekst do zmiany?
Grę pozorów nierzadko stosują rodzice. Uczą swoich dzieci określonych rzeczy, choć po kryjomu zdarza się im postępować dokładnie na odwrót. Przekonują, że alkohol i papierosy to świństwo, ale sami nie odmawiają kieliszka i lubią sobie puścić dymka. Hipokryzja pełną gębą. Tylko co byłoby nie-hipokryzją? Zaproszenie dzieci do wieczornej balangi i przyzwolenie na podłe zachowania? Pewnie, że najlepiej jest dawać przykład własnym dobrym zachowaniem, lecz rodzice to ludzie, też błądzą, też mają ułomności. Niekoniecznie są hipokrytami.
Zresztą, wykazanie hipokryzji też okazuje się całkiem skuteczną nauką. W latach 90-tych, na amerykańskich uczelniach przeprowadzono pewien eksperyment. Poproszono grupę studentów o nagranie filmików namawiających do uprawiania bezpiecznego seksu w prezerwatywach, potem ci sami studenci mieli określić, jak często unikali takiego zabezpieczenia. I okazało się, że studenci, którzy przekonywali o konieczności stosowania prezerwatyw, choć sami ich nie stosowali, kupili później więcej kondomów. Większość po prostu czuła się niezręcznie w roli orędowników bezpiecznego seksu, mając w pamięci własną lekkomyślność w tym zakresie.
Ten sam mechanizm odkrywania własnej hipokryzji okazywał się skuteczny także między innymi przy przekonywaniu do rzucenia palenia, segregowania odpadów, oszczędzania wody, zmiany nastawienia do dyskryminowanych wcześniej grup. Najwyraźniej, gdy zobaczy się własną hipokryzję na papierze, może stać się ona impulsem do zmiany na lepsze.
8 komentarzy
mnie zawsze bawiło, jak mama zwracała mi uwagę, jak jako dziecko brzydko się wyrażałam, a sama przeklinała 😀
No fakt, kto z nas NIGDY nie bywał hipokrytą, niech pierwszy rzuci kamieniem…
Hipokryzja to nieświadome wyznawanie dwóch sprzecznych ze sobą systemów wartości.
Ten artykuł, to strzał w dziesiątkę,wszyscy jesteśmy hipokrytami w jakimś stopniu
Każdy z nas jest choć trochę hipokrytą, bo przecież sami się idealizujemy w swoich oczach, a często nie jest tak do końca…
Oj niestety muszę przyznać, że w każdym z nas jest odrobinę hipokryzji
Zdarza mi się być hipokrytą.. Oj, a nie powinno! Próbowałam tłumaczyć dzieciakom z 3 klasy podstawówki (miałam praktyki) czym jest hipokryzja i stwierdziły, że hipokryzja jest fe. Nawet załapały. 😀
M.
Sporo się napisałam. Jak wiele innych osób także uważam że każdy w jakimś momencie jest hipokrytą, najważniejsze żeby zdawać sobie z tego sprawę.