Kiedy można mówić, że partner cię osacza?
Bycie razem jest bardzo trudne. Głównie dlatego, że nigdy nie wiemy, co druga strona naprawdę myśli. Niepewność jest fajna, wszak podsyca emocje, ale na dłuższą metę potrafi mocno zmęczyć, bo ile się można zastanawiać, dokąd zmierzamy i czy w ogóle chcemy do celu dotrzeć właśnie razem.
Ale pytania „jak to właściwie jest z nami” nie wszystkim przypadną do gustu. W zasadzie na każdym etapie znajomości mogą być źle odebrane i ktoś powie: hola, hola, spokojnie, nie ciśnij, nie osaczaj, daj odetchnąć. Nie przytłaczaj swoją obecnością – związek to nie więzienie. Ale jaki to związek, skoro swojej wolności strzeże się tak zazdrośnie, że dla tej drugiej osoby praktycznie brakuje miejsca?
Kiedy miłość przydusza
Zaczyna się niewinnie. Ot, typowe dla zakochania poczucie bujania w obłokach, wszystko wydaje się idealne, piękne. Może nawet za piękne, by uznać za prawdziwe, bo partner te oczekiwania co do udanego związku zdaje się spełniać z nawiązką. I właśnie ta nawiązka z czasem wydaje się nieco przytłaczająca, budzi niepokój, a oznaki wielkiej miłości coraz bardziej przypominają chęć przejęcia nad kimś pełnej kontroli.
Więź nie tylko zacisnęła się za szybko, ale i zdecydowanie za mocno. Na początku łatwo to przegapić, bo przecież świeżo zakochani nie mogą się od siebie oderwać, umierają z tęsknoty już po pięciu minutach. Wzrusza to, że on nie umie żadnego wieczora spędzić z dala od swojej bogini, jednak kiedy ona chce jeden wieczór spędzić z koleżankami, jego wściekłość z tego powodu wydaje się cokolwiek dziwna. Oczywiście, sprawny manipulator powie, że to właśnie niezwykła miłość, która źle znosi każde oddalenie i wiele osób niestety nabiera się na podobne wyznania uczuć.
Bo łatwo ulec magii „niepohamowanej miłości” – on tak mnie kocha, że szaleje z zazdrości, nie chce się mną dzielić, jest gotów rozszarpać każdego konkurenta za choćby jedno cieplejsze spojrzenie. I gdy się tak dokładnie przeanalizuje sytuację, wychodzi, że to żadne uwielbienie, a jedynie chęć podporządkowania sobie kogoś – jest dobrze, gdy ta rzekomo umiłowana osoba robi dokładnie to, czego chce osaczający partner. Sprzeciwi się? Pewnie usłyszy, że jest samolubna i nie docenia tego, co się dla niej robi.
I strasznie ciężko jest w takich sytuacjach prowadzić sensowne dyskusje, bo na pierwszy rzut oka ktoś się rzeczywiście bardzo i stara i nieustannie daje „dowody miłości” – a spora część świadków stanie po stronie osaczającego, stwierdzając, że „ja też bym chciała, żeby ktoś tak mocno mnie kochał”. Dziwna to jednak miłość, kiedy wystarczy raz nie odpowiedzieć zgodnie z oczekiwaniami, by urażony partner zaczął wymierzać kary i straszyć rozstaniem.
Przecież mamy być blisko
Chęć kontroli może jednak mieć – w pewnym sensie – całkiem niewinne przyczyny. Nie chodzi bowiem o pragnienie, by kogoś zdominować i całkowicie podporządkować, ile by zatrzymać przy sobie, bo utraty tej miłości chyba by się nie przeżyło. W końcu obcy to obcy, a związek jest po to, żeby z kimś dzielić życie naprawdę, trzymać się możliwie blisko. Więc to kurczowe trzymanie się drugiej osoby jest po prostu z miłości, ale takiej mocno podszytej strachem.
Tylko będąc z kimś cały czas można mieć pewność, że jesteśmy parą, nic naszej miłości nie grozi. Eliminowane są pokusy, ogranicza się ryzyko okazji, zacieśniając coraz bardziej i bardziej teren, po jakim druga połówka może się bezpiecznie poruszać. Dosłownie wszystko może sugerować problemy w niebie – ustawienie hasła w smartfonie, pięć minut spóźnienia, nie dość entuzjastyczne zareagowanie na kolejną niespodziankę. Osaczając partnera, odciąga się go nie tylko pod potencjalnych kochanków czy kochanek, ale też od zwykłych znajomych, przyjaciół, rodziny. Od hobby. Nawet od pracy, bo niby po co mu ta kariera? Jeszcze jakaś małpa się połasi na jego sukcesy.
Jest tak wielki lęk przed rozpadem związku, że nienawidzi się każdego przejawu samodzielności partnera. Często stoi za tym brak wiary, że ktoś mógłby kochać nas tak po prostu, dobrowolnie, i że do wspólnego domu wraca z własnej woli, a nie przymuszony lub przekupiony określonymi usługami. W osaczaniu zwykle próbuje się kogoś uszczęśliwić na siłę i pokazać, że gdzie indziej nie byłoby nawet w jednej dziesiątej tak dobrze. A choć może to przez jakiś czas schlebiać, to zwykle przychodzi moment, gdy nie chce się już być najcenniejszym skarbem.
Jak zawładnąć drugim człowiekiem
Osaczający partner na ogół chce być dla tej drugiej osoby kimś najważniejszym. Stara się tak ułożyć wspólne życie, by na inne rzeczy po prostu nie było już miejsca. Daje z siebie na pozór bardzo dużo, bo tak naprawdę realizuje wyłącznie osobiste pragnienia i nie rozumie, dlaczego ktoś mógłby chcieć dochodzić do szczęścia innymi drogami – te chęci traktuje się jak zdradę i niewdzięczność.
I tak dochodzi do momentu, w którym zniewolona osoba ma dość i dobitnie to komunikuje. Co z kolei budzi agresję, że jak to, jak można kręcić nosem na spełnione marzenia. Obie strony już nawet nie próbują się zrozumieć wzajemnie, i pół biedy, jeśli się w złości rozejdą – znacznie gorzej jest, gdy na tyle ugrzęzną w toksycznym układzie, że nie będą mieć sił by się z niego wygrzebać.
W takim związku nie ma krztyny zaufania. Pewne zyski widać, pytanie tylko, czy warto dla nich rezygnować ze spokoju ducha. Nie można bowiem liczyć na chwilę wytchnienia – w każdej sekundzie paść może pytanie „gdzie byłaś?”, i zaraz potem „a po co? z kim? co robiliście? dlaczego?”. Gdy zechcesz odejść, on będzie wyczekiwał pod klatką aż wrócisz do domu i błagał o kolejną szansę. Zrobi co zechcesz, a nawet dużo więcej, i „już nigdy nie pozwolę ci odejść”.
I co dalej?
Każdy się spotkał z podobnym scenariuszem, jeśli nie osobiście, to w historiach opowiadanych przez znajomych. Kobiety-bluszcze, zaborczy mężczyźni – mogą zadusić swoją wielką miłością i zamienić życie w koszmar. Osaczania raczej nikt nie lubi, dlatego ludzie starają się unikać desperatów, bo to właśnie z ich strony najczęściej doświadcza się zagłaskiwania na śmierć. Ale czy każde wchodzenie do czyjejś prywatnej sfery to niewybaczalne naruszanie granic?
Większa swoboda w nawiązywaniu romantycznych znajomości, jak również łatwiejsze rozstania powodują, że wiele osób chce mieć kogoś, ale jednocześnie mają nadzieję zachować wszystkie wygody związane z życiem singla. Przywileje bez obowiązków. Owszem, to się sprawdza, kiedy dwie osoby się tak umówią i jednoznacznie określą z góry, że to bez żadnych zobowiązań. Często jednak takie deklaracje wcale nie padają i nie jest jasne, w którą stronę znajomość zmierza.
Pragnienie zachowania niezależności bywa tak wielkie, że więcej energii wkłada się właśnie w pilnowanie granic niż w budowanie wspólnej przyszłości. Niektórzy wręcz sami z siebie się ograniczają, nie chcąc wyjść na zaborczych i zbyt zaangażowanych. I tak mijają kolejne spotkania, bardzo miłe, ale nie bardzo tylko na tej podstawie da się cokolwiek określić. Wątpliwości piętrowo narastają: skoro się dalej umawia, znaczy pewnie mnie lubi, jeśli jednak mnie lubi, to dlaczego stoimy w miejscu? Ale gdy człowiek się weźmie na odwagę i zada istotne pytanie, czasem spotyka się z ostrym zarzutem, że oto właśnie próbujesz mnie sterroryzować, osaczyć, przymusić, uwiązać do siebie.
Lubię cię, ale…
To trudny temat, bo kiedy jest niby ta właściwa pora na określenie się co do charakteru danej znajomości? Jest całkiem sporo osób, które się z kimś spotykają długimi miesiącami i ciągle boją się podjąć temat przyszłości związku. Ba, boją się nawet samego użycia tego słowa, żeby nie wyszło, że są zaborczy i zdesperowani. Gryzie ich to, no ale nie wypada kogoś osaczać, to może spłoszyć, zniechęcić, szkoda by było utracić kogoś z tak głupiego powodu jak parcie na deklaracje. Przecież nie musisz być w związku, prawda? Po co więc psuć tak przyjemną atmosferę.
Rzecz w tym, że samo pytanie o czyjeś plany nie jest jeszcze osaczaniem. Możliwe, że pierwsza randka to nie jest jeszcze dobra pora na określanie się, druga też nie, lecz czy nie byłoby lepiej dla obu stron względnie szybko przedstawić własne oczekiwania? To niekoniecznie musi śmierdzieć desperacją, jest raczej szanowanie własnego czasu oraz czasu drugiej osoby. Ludzie naprawdę mocno się między sobą różnią i to, że równie dobrze bawili się na wspólnej randce wcale nie znaczy, że myślą o drugiej, a ich uczucia będą ewoluować w dokładnie tym samym kierunku. Tego zaś nie wyjaśni się domysłami i wróżeniem z fusów.
Jeśli ktoś każdą próbę podjęcia poważnego tematu zbywa z niecierpliwością, to znak, że chyba lepiej się szybko ewakuować – bo skoro nie chce się wiązać na serio, to wystarczy powiedzieć, a niechęć do rozjaśnienia sytuacji niemal zawsze ukrywa nieczyste zamiary. W takich przypadkach to nie domniemane osaczanie jest problemem, tylko egoizm – o zaborczość można oskarżać kogoś, kto wydzwania co pięć minut, a nie osobę chcącą wiedzieć na czym konkretnie stoi.
2 komentarze
Mam pytanie dotyczące czytania moich smsów z mojego telefonu przez narzeczonego bez mojej wiedzy.Jak to rozumieć,czy jako kontrola czy może osaczenie,ograniczenie wolności?Bo ja już nie wiem…
Każda próba przeczytania SMS jest naruszeniem prywatności.Mysle że jeśli partner nie będzie w stanie zaakceptować sprzeciwu lepiej uciekać z tego związku bo będzie tylko gorzej . Pozdrawiam i życzę powodzenia