Kiedy warto zaczynać życie od nowa?
Młodość to czas snucia wielkich planów, ambitne marzenia i przekonanie, że jak się chce, to naprawdę można. Ale gdy trzeba opłacić rachunki z własnej kieszeni, pojawiają się dzieci i inne poważne zobowiązania, gdzieś te młodzieńcze ideały się ulatniają. Nie wszystko idzie po naszej myśli, a czasem zderzenie z rzeczywistością jest tak bolesne, że ma się swojego życia po prostu dość.
Zasadniczo nie ma przymusu, by tkwić w tym męczącym schemacie, ale budować nowy świat zupełnie od zera? To też brzmi przerażająco. Zmiany to duże ryzyko i mogą zakończyć się fiaskiem. Co wtedy? Czy w pewnym momencie życia nie jest lepiej pogodzić się ze swoim losem? Jaki sens ma burzenie czegoś nudnego, ale dobrze znanego i bezpiecznego?
Nie tak zupełnie od zera
Prawdziwie zadowolonych ze swojego życia osób wcale nie jest tak dużo. Większość zwykle ma jakieś „ale”, a niektórzy szczerze nienawidzą świata, w jakim przyszło im egzystować. Każdy dzień biegnie według utartego schematu, ale nie to jest najgorsze. Męczy to, z czego zbudowana jest codzienna rutyna – kiepska praca, nieudany związek, nudne wieczory, irytujące powinności. Nie musi być jakoś tragicznie, wystarczy, że dni wypełnione są rzeczami, które nie dają satysfakcji. Człowiek się do nich przyzwyczaja, ale gdyby tylko miał szansę na nowy start… Może jeszcze nie wszystko stracone? Tylko czy w moim wieku nie jest za późno na tak wielkie zmiany?
Strach przed nieznanym bywa jednak silniejszy niż frustracja wynikająca z rutyny. Bo rutyna przynajmniej jest oswojona, wiesz czego się możesz spodziewać, jest jakaś stabilizacja. Nagle to rzucać, by gonić za marzeniem? To dobre dla młodych, oni mają całe życie przed sobą, do tego cechuje ich wielka naiwność, optymizm i zero- jedynkowe postrzeganie świata. A starszy wie, że rzeczywistość jest trochę bardziej złożona. I trochę go martwi, że miałby znowu zaczynać przechodzić całą tę drogę.
Rzecz w tym, że będąc dorosłą osobą, nie jest się wcale w tym samym punkcie, co statystyczny osiemnastolatek. Zmiana branży? Tak, to całkiem inna dziedzina, ale zdobyte wcześniej doświadczenie zawodowe nie jest bezużyteczne, no i w razie problemów ma się do czego wrócić. Jest po prostu pewien kapitał, który daje przewagę. No dobrze, a co jeśli nagle na rynek pracy chce wejść zajmująca się do tej pory domem czterdziestoletnia kobieta? W tym wieku zaczynać karierę… Cóż, z pewnością jest to niemałe wyzwanie, ale młoda studentka też nie od razu zostaje dyrektorką.
Wiek może być jednak przeszkodą. Im człowiek starszy, tym trudniej porzucić stare nawyki i pewien sposób myślenia, zwłaszcza dzisiaj, w czasach tak dynamicznych zmian w technologii, nauce, stosunkach społecznych. Starsza osoba nie zawsze rozumie te zmiany albo się z nimi nie godzi, a na dokładkę przeciętny młokos lepiej się orientuje we współczesnych realiach – wiek już nie daje automatycznie autorytetu, a umiejętności nabyte kilka dekad temu są często nieprzydatne i na nikim nie robią wrażenia.
Już mi się nie chce wysilać
Zaczynanie wszystkiego od nowa nierzadko oznacza po prostu spadek w hierarchii. Poprzednia praca była nużąca, ale miało się jakąś pozycję. W zupełnie nowym miejscu trzeba znów udowodnić swoją wartość, a to kosztuje – powodzenie zależy od konkretnych osiągnięć, te zaś nie spadają z nieba, co oznacza, że musisz zejść z utartej ścieżki, uczyć się, parę razy oberwać po głowie.
To rzeczywiście jest łatwiejsze dla młodych, którzy dopiero zaczynają dorosłe życie, ale i tak to bardziej kwestia charakteru niż wieku – ktoś tuż po studiach tak samo może mieć problem z wejściem na nieznane tereny. Tu trzeba wiedzieć, z czym rewolucja się wiąże i czy jest się gotowym na wyrzeczenia, bo właśnie na tym zwykle polega życiowa zmiana – na pewnym dyskomforcie, poświęceniu, drobnych niepowodzeniach typowych dla nowicjusza. Więc nieważne, na jakim etapie życia człowiek się właśnie znajduje, bo jeśli boi się troszkę spocić, to znak, że nie jest gotowy na zmiany.
Restart na ogół pociąga za sobą określone koszty i jeśli się tego nie czuje, zmiana stanie się raczej brzemieniem niż poprawą jakości życia, nawet gdy po jakimś czasie będzie przynosić owoce. Najgorzej, gdy zaczynanie od nowa jest z musu, choć wcale się tego nie chce – tu presja bywa tak silna, że na starcie podcina skrzydła.
Przecież już bliżej niż dalej
Zmiana powinna mieć sens, a w pewnym wieku już się tego nie widzi. Mnóstwo ludzi myśli głównie o tym, ile to czasu bezpowrotnie minęło, a nie ile jeszcze zostało. Bo przecież zostało niewiele. Niewiele? Nawet będąc po pięćdziesiątce ma się jeszcze ze dwie dekady życia albo i więcej. Czemuż by więc nie zatroszczyć się o to, by dojść do mety na własnych warunkach? Są ludzie, którzy będąc na emeryturze, potrafią odmienić swoje życie o 180 stopni. Po prostu bardzo tego chcą i przede wszystkim czują, że jest po co. Nie myślą „to tylko na kilka lat”, bo nawet jeśli, to kto powiedział, że choćby roku nie warto przeżyć pełną piersią, po swojemu?
Ale często łatwiej powiedzieć: to nie dla mnie. Nie ma już tej młodzieńczej energii, jak gdyby tylko ona decydowała o tym, czy komuś się powiedzie – bo tak naprawdę niewiele jest rzeczy, które da się zrobić wyłącznie za młodu. Jest za to sporo bardzo młodych osób, które nie mają poważnych zobowiązań, a i tak obawiają się wypłynąć na szerokie wody. Co udowadnia, że każda pora jest dobra, by zerwać z dotychczasowym trybem życia i spróbować tego, o czym się skrycie marzy.
A co to w ogóle za zmiana?
Przed dokonaniem zmian powstrzymuje najczęściej strach. Ta niepewność, co nieznana przyszłość ze sobą przyniesie. Oraz niechęć do wysiłku i wielu wyrzeczeń. To nie tak, że ktoś nie wie, co stoi za jakimś sukcesem – na przykład to, że aby schudnąć, trzeba jeść mniej i więcej się ruszać. Nie mogą się jednak zebrać w sobie, bo często zniechęca ich brak szybkich sukcesów. I to właśnie wiąże się ze świadomością szybkiego upływu czasu – zanim dojdę w wyznaczone miejsce, minie wiele miesięcy, może nawet lat, to kiedy się swoim zwycięstwem nacieszę? Przecież ja cierpię tu i teraz! Co mi przyjdzie z tego sukcesu na starość?
Pomija się zupełnie fakt, że satysfakcję dać może już samo dochodzenie do celu. Że ta zmiana wiąże się z trudnościami, jednak już ich pokonywanie i świadomość, że daje się radę, jest bardzo satysfakcjonująca. Czy koniecznie trzeba być od razu najlepszą? A może wystarczy, że udało się uciec od tych nielubianych rzeczy?
Inna sprawa, że nawet wiedząc, ile trzeba zainwestować w poprawę życia, nie ma się motywacji do pracy. Z wiekiem ludzie zwykle stają się ostrożniejsi, bardziej kalkulują, bo czują, że jak im znowu nie wyjdzie, to będą stratni bardziej, niż ich koledzy dopiero wchodzący w dorosłe życie. Ale i porażka może być tylko kwestią perspektywy – nie zdobyłam najwyższej pozycji, jak to było moim zamiarem, jednak to nowe zajęcie, mimo że nie przyniosło obiektywnie wielkich sukcesów, jest o niebo lepsze od starej pracy, która rujnowała nerwy i zdrowie. Więc coś się jednak wygrało.
Dążenie do nieuchwytnego ideału
Częstym błędem jest też przekonanie, że jedną zmianą poprawi się wszystko. Jeśli ktoś sądzi, że brak szczęścia w miłości wynika z nadwagi czy małego majątku, niekoniecznie osiągnie swój cel chudnąc 20 kilo albo zostając prezesem banku – bo miłosne niepowodzenia mogły mieć związek z zupełnie innymi czynnikami. A kto nie wie, dlaczego mu się nie układa – w miłości, w biznesie, w rodzinie, w życiu towarzyskim – ma niewłaściwy cel i zmienia nie to, co jest realnym problemem, lecz to, co się mylnie za ów problem uważa.
Do tego wiele podejmowanych zmian wynika nie z wewnętrznej potrzeby, a z presji otoczenia. Ulega się reklamie, społecznym naciskom, fantazjom podsycanym przez media. Złości, jak bardzo własne życie odbiega od tego na kolorowych fotkach. Ktoś chce zmiany, bo czuje się gorszy, ale wcale nie ma pomysłu na to, co dokładnie miałoby teraz nastąpić – wiadomo po prostu, że powinno być inaczej, tak by nikt nie mógł nazwać mnie nieudacznikiem.
Nie wszyscy wygrywają
Wrogiem nie jest tylko niechęć do ryzyka czy źle ustawione priorytety, ale i nadmierny optymizm. Fajnie, że ktoś zebrał się na odwagę, mniej fajnie, że zdecydował się postawić wszystko na jedną kartę. Takie ryzyko czasami się opłaca, jednak to dobre rozwiązanie tylko dla tych osób, które nie boją się wielkich strat i upadku na sam dół. Niestety, są też ryzykanci, którzy porwani entuzjazmem zapominają, że zmiana nie zawsze wychodzi na plus.
Motywacyjne opowieści mają bowiem tę wadę, że skupiają się niemal wyłącznie na historiach z happy endem. Zachęcają do działania, ale nie mówią całej prawdy. Takiej, że wśród śmiałków byli i tacy, którzy gorzko pożałowali swojej prywatnej rewolucji. Nie znaczy to oczywiście, że należy odpuszczać, po prostu warto rozważyć wszystkie za i przeciw, zamiast wyrwać do przodu z nadzieją że „jakoś to będzie” i „do odważnych świat należy”. Bo może się okazać, że zamiast picia szampana będzie pobudka z ręką w nocniku.
Ludzie często się boją iść pod prąd, ulegając otoczeniu, które jasno daje do zrozumienia, że śmiałe pomysły są czystym wariactwem, a słowa o niespełnieniu i wypaleniu kwitują pogardliwym uśmieszkiem – i tym nie ma się co przejmować. Jednak gdy te naprawdę bliskie osoby z troską wyrażają własne wątpliwości, to może być cenny sygnał ostrzegawczy. Bo rzeczywiście, co jeśli nie wyjdzie? Jaki jest plan awaryjny? Czy dobrze się to przemyślało? Czy ma się wystarczająco dużo siły, by w razie niepowodzenia podąć kolejną próbę? „Możesz wszystko” jest trochę naiwnym zaklęciem – idąc w nieznanym kierunku lepiej przygotować się nie tylko na sukces, ale i ewentualną porażkę.
Nie krzywdzić innych po drodze
Z tym wiąże się kolejne zagrożenie – jak jesteś starsza, to pewnie są wokół ludzie, którzy na tobie polegają. Dzieci, starsi rodzice, małżonek. Młody, nieskrępowany żadnymi więzami człowiek może się skoncentrować wyłącznie na sobie. Ktoś starszy nie zawsze ma taką swobodę, a wtedy pojawia się dylemat: samorealizacja czy odpowiedzialność za innych. I bardzo ciężko jest wycyrklować, kiedy to jeszcze zdrowy egoizm i bliscy powinni zrozumieć, że ma się prawo do własnego szczęścia, a kiedy to już samolubstwo i życiowa niedojrzałość.
Wiele zależy również od przedstawienia swoich planów. Jeśli inni będą ponosić konsekwencje tej zmiany, a nawet się ich nie spytało o zdanie, to nic dziwnego, że mają dość wrogie nastawienie, za to spokojna rozmowa może sprawić, że zyska się w nich oddanego sprawie sojusznika. A sukces przecież o wiele bardziej smakuje, gdy ma się go z kim świętować.
Zostaw komentarz