Kij i marchewka, kilka słów o „wychowywaniu” partnera
Ludzie od tysięcy lat łączą się w pary, zdawać by się więc mogło, że przy takim doświadczeniu związki to kaszka z mlekiem. Wiemy, z czym to się je, chwytamy swoje myśli w lot i działamy ręka w rękę, w końcu wszystkim chodzi o to samo: o piękną teraźniejszość i świetlaną przyszłość. Kłopot w tym, że cel, rzekomo taki zbieżny, miewa w różnych oczach zupełnie różne oblicza, a drogi do niego prowadzące każdy wybiera wedle własnego uznania. I tak rodzi się chaos, a że mało kto go lubi, zaczyna się proces standaryzacji.
Tyle że związek to nie Unia Europejska, nie da się pożądanych norm narzucić jakąś zgrabną dyrektywą. Trzeba drugą osobę wychować, przekonać sprytną perswazją, że tak należy, a tak absolutnie nie. Osoba musi się tego nauczyć, dla szeroko pojętego własnego dobra. Niestety, często owa nauka przebiega bardzo opornie i do planu lekcji musi trafić specjalnie opracowany system nagród i kar. Jak się to sprawdza w praktyce?
Jedyna słuszna droga
Pan i pani, choćby najbardziej zgodni i prawie jak syjamskie bliźnięta, prędzej czy później dojdą do punktu, w którym ich zbieżne poglądy nieco się rozjadą. On będzie chciał loftu na Pradze, ona domeczku nad Soliną. Jej niechęć do odwiedzin u mamusi będzie coraz mocniej irytować, podobnie jak jego beztroskie podejście do brudnych fug w łazience. Tutaj Rambo kolejny raz rozbija w pył wrogą armię, a ona wyskakuje z jakąś żarówką, którą już, zaraz, teraz należy wymienić, a przy okazji skręcić szafeczkę, bo właśnie potrzebna jest. Tak, w tej chwili. Niezadowolenie jest aż nadto czytelne, więc konkluzja może być tylko jedna: o nie kochaniutki, to się musi skończyć. Są obowiązki, a nie wyłącznie przyjemności, ja tyram, poświęcam się, a ty filmy jakieś głupie oglądasz. Jak mnie to twoje zachowanie upokarza, no tak nie może być. Nie chcesz po dobroci? Mówisz i masz.
Kto nie chce tak sam z siebie dopasować się do oczekiwań partnera, musi liczyć się z konsekwencjami. Zrobisz fałszywy krok – będzie kara. Zachowasz się jak należy – spodziewaj się nagrody. Stara, dobra metoda kija i marchewki, polecana chyba w każdej dziedzinie życia. W miłości również. Że co, że zdrowy związek ma się opierać na zaufaniu, miłości i bezinteresowności, a nie jakichś makiawelicznych sztuczkach? No tak, no oczywiście, każdy się z tym zgadza, niemniej dobrze by było, gdyby udało się utrzymać ster we własnych rękach. Mieć nad swoim związkiem kontrolę, może nie od razu taką północnokoreańską, ale jednak, rozdawać karty i podejmować kluczowe decyzje. No bo „co to za demokracja, jak każdy może mieć swoje zdanie?”.
Wychować sobie męża
Z pokolenia na pokolenie nasze przodkinie, wraz z rodowymi przepisami na sernik i sposobami na plamy z wina, przekazywały sobie recepty na ujarzmienie małżonka. On głowa, ona szyja, każdy to słyszał, a niejedna do dzisiaj trzyma się owej metody. Metody, która ma na celu wychowanie faceta, bo przecież każda babeczka, co ma choć odrobinę oleju w głowie, wie jak urobić swojego misiaczka. To proste jak konstrukcja samego faceta, nieskomplikowanej i dość prymitywnej istoty, którą wystarczy za rączkę poprowadzić w wyznaczonym kierunku. On się będzie narowił, ale nawet najbardziej zdziczałego mustanga wprawny jeździec potrafi ujarzmić. I wtedy konik chodzi jak w zegareczku.
W tym wychowywaniu najczęściej stosowana jest wspomniana metoda kija i marchewki. Zwłaszcza kije rozdawane są nad wyraz szczodrze, bo jak kto niereformowalny, to mu trzeba niemal siłą wbijać do głowy podstawowe prawa związkowe. System kar i nagród wdrażają w swoje życie nie tylko tradycjonalistki, ale i kobiety w pełni wyzwolone, bo jak przychodzi co do czego, to sprawdza się zasada, że sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie. Więc mimo tej nowoczesności, parad równości i ogólnego poszanowania innych jednostek, koniec końców ma być po naszemu. Opór na nic się tu nie zda. Zatem raz kijem, raz marchewką. I co, działa? Oj działa, działa, i to jak! Zwolennicy tej metody są przekonani o jej stuprocentowej skuteczności. Przeciwnicy albo się oburzają, że to niezgodne z konwencją praw człowieka, albo dobrodusznie dzielą się własnym sekretem: ja wiem, że druga połówka chce mnie sobie wychować, więc uprzedzam ten ruch i manipuluję po swojemu, a połówka się cieszy, że niby taka cwana, a nad wszystkim czuwam ja, kierownik wycieczki.
Śpisz w salonie
Kobiety w programach wychowawczych odnoszą nierzadko spore sukcesy, jako że mają w swoich, ekhm, rękach kluczowy argument, czyli seks. To główna waluta przetargowa w związkach i w zasadzie nie ma transakcji, której nie dałoby się opłacić rozkoszą w łożu. Trudno też o bardziej dotkliwą karę niż eksmisja na kanapę. Coś nie tak – ban, śpisz sam. Im szybciej pojmiesz własną głupotę, tym szybciej wrócisz do małżeńskiej sypialni. Będziesz się upierał przy swoim, czeka się długa i bolesna banicja.
Z seksem nie ma jednak co przesadzać, bo rośnie ryzyko, że on zdradzi, zresztą, po co karać przy okazji siebie? Na scenę wjeżdża więc kolejna klasyka gatunku. Ciche dni. Ale to taka cisza, co aż wali po głowie. Nie, że się nie mówi. Niemówienie należy zademonstrować. Dobitnie, żeby zaświdrowało w uszach. Bo tak mnie Marian skrzywdziłeś, że słowa wydusić nie mogę i wcale nie jesteś godzien by słuchać słów moich. Jeszcze zatęsknisz, oj zatęsknisz za moim tak zwanym jazgotem.
Poza tym w arsenale środków edukacyjnych są fochy o różnym natężeniu. Na brudne skarpetki, na źle wykonane zakupy, na brak kwiatów, na szczerzenie się do hostessy, i takie ogólne „żeby sobie za wiele nie wyobrażał”. Jak wydedukuje, które sytuacje są fochotwórcze i będzie ich unikał, pojawią się marchewki, przyrządzane dokładnie tak, jak on lubi. Mniam.
Ty też musisz się zasłużyć
Kijkowo-marchewkowe wychowanie uchodzi za kobiecą domenę, ale to nieprawda. Na karnego jeżyka wysyłane są też dziewczyny i żony, aczkolwiek mężczyźni sięgają po trochę inne środki perswazji. Do niedawna zwykle były to pieniądze – jak żonka okazała się miła i usłużna, mogła liczyć na banknocik z łaskawym „masz, kup sobie coś ładnego”. A jak była niemiła, zostawało jej oglądanie witryn i spowiadanie się z każdej wydanej złotówki. Pieniądz nie działa? Można zastosować karę cielesną, na to już nie ma mocnych i jeśli nie jesteś Joanną Jędrzejczyk szybko załapiesz, co u niego wywołuje wnerw i będziesz unikać konfliktów jak ognia. Żadnego marudzenia, zamiast tego posłuszna połowica i trzydaniowy obiad. Codziennie. A głowa nigdy nie boli.
No ale nie trzeba od razu odwoływać się do przemocy. Faceci wiedzą, że kobiety co do zasady lubią całą tą romantyczną otoczkę. Lubią trzymanie za ręce, komplemenciki, miłosne sms, przytulanie i tak jak facet ugnie się, bo nie ma seksu, tak kobiecie mocno do myślenia da nagłe odcięcie od czułości. Chcesz więc, moja droga, mieć mnie na wyłączność? Musisz się postarać. Dam ci bardzo wiele, ale nie za darmo. Jak weźmiesz sobie te nauki do serca, będziemy razem, a jak nie, do snu będziesz tulić swojego pluszowego misia. I nie płacz, nie ze mną te numery.
Prawie jak w cyrku
W samym nagradzaniu nie ma jeszcze niczego złego. Trudno przekonać męża, by zmywał po sobie te nieszczęsne talerze, jeśli nie robił tego nigdy przez 30 lat swojego życia, dlatego warto go czymś zachęcić, by zrozumiał, że w domu nie sprzątają krasnoludki. Gorzej, że te zachęty przypominają zwykłą tresurę, a człowiek to nie policyjny wilczur, nie może żyć od komendy do komendy. Jeszcze gorzej, że znacznie częściej sięga się po kary, bo one są łatwiejsze i, jak się wydaje, skuteczniejsze – nikt nie lubi poczucia winy, a mając świadomość, że kolejne przeskrobanko skończy się łzami, irytującym cmokaniem z dezaprobatą, ustami w kreskę albo tradycyjną awanturką, automatycznie rezygnuje się z niecnego zachowania. Ale te ustępstwa dręczą, bo w sumie to nie wiadomo dlaczego tak trzeba. Nikt tej wielkiej tajemnicy nie wyjaśnił. Jasne jest tylko, że czegoś nie wolno bo nie, patrz powyżej, łzy, cmokanie, etc.
Walor wychowawczy często zresztą schodzi na dalszy plan. Już nie chodzi o to, by druga strona wyzbyła się jakichś rażących przywar. Kijek uczy prawidłowego zachowania, czyli, w domyśle, zachowania pożądanego przez osobę ów kijek trzymającą. Dostaniesz, bratku, prądem tyle razy, aż pojmiesz, że mamusia nie robi lepszych kotletów, w piątki nie chodzi się z kolegami do baru, a mecz nigdy nie jest ważniejszy od trzepania dywanów.
Karami i nagrodami wpycha się po prostu swoją połówkę w rolę, która najbardziej nam odpowiada. Te wady są takie męczące, to nieogarnięcie zwyczajnie nie do zaakceptowania, no inaczej nie da rady. Facet wie wszystko lepiej, ale żeby nie urażać jej feministycznej dumy, nie powie wprost, tylko marchewkową manipulacją sprowadzi na właściwą drogę. Żona również przekonana, że męża dokładnie należy instruować w każdej sprawie, ale trzeba to robić delikatnie, żeby go nie urazić, więc subtelnie pod włos jakimś ciastem i pończoszkami, niech wyciąga słuszne wnioski. Jak nie wyciągnie, tym gorzej dla niego.
Bo tak powinno być
Wychowywanie partnera często sprowadza się do jednego: realizowania własnej bajki. Nie każdy przyjmuje oczywistą prawdę, że osoba, z którą tworzymy związek, nigdy nie będzie od A do Z pokrywać się z naszym wyobrażeniem. A mimo to nie brak chętnych na poszukiwanie ideału. Lub jego kształtowanie, bo skoro nie udało się znaleźć wyśnionej połówki, to ją sobie ulepimy z tej gliny, co już pod ręką. Skroimy na miarę. Jak? Zachęcając i zniechęcając do określonych zachowań.
Co zaskakujące, podobne eksperymenty toczone są na wielką skalę. Bez sprzeciwu tej drugiej strony. Milcząca zgoda wynika zwykle z przyzwyczajenia i wygody – nie jest fajnie, ale już mi się nie chce dalej szukać, a co jeśli trafię jeszcze gorzej? Mam w domu dyrygenta, ale wystarczy pamiętać o kilku zasadach, a będą same nagrody za posłuszeństwo albo przynajmniej święty spokój, to też bardzo cenne. A te kary były w pełni zasłużone, nie ma o czym mówić.
Żeby jednak było jeszcze zabawniej, twórcy z tych swoich autorskich projektów wcale nie są zadowoleni. Jak się ktoś niewłaściwie zachowuje, można dostać szału. Lecz gdy idzie jak po sznureczku, zgodnie z założeniami, to już wywołuje prawdziwą furię, bo się nawet nie ma do czego przyczepić. A właściwie to jest – pretensje należy kierować do samego siebie, że się wychowało kogoś bez krzty samodzielności i inicjatywy. No bo przecież za niezależność była zawsze kara…
Trzeba się bronić
To dlaczego nie pozwala się partnerowi być po prostu sobą? Pożądanie ideału to jedno, drugie to brak zaufania. System kar i nagród wynika po części z odwiecznej wojny płci. Faceci to świnie, wszyscy tacy sami, chcą tylko jednego. Baba to samo zło, jak się jej nie pokaże, gdzie jej miejsce, to zeżre człowieka żywcem. Obie płcie okopują się na stanowisku, że ci z drugiej strony barykady chcą tylko wykorzystać, więc trzeba uważać, bo dasz im palec, to wezmą całą rękę. Muszą wiedzieć, gdzie są granice. Słowem, on/ona nie zasługuje na dobre traktowanie, wpierw należy pokazać, że warto się dla tej miłości wysilić.
I świetnie, tyle że gdzieś po drodze gubi się to, co z związku powinno być chyba najważniejsze – porozumienie dusz. A w tresurze nie musi być żadnego porozumienia, masz kumać polecenia, a za czasem zaczniesz wykonywać rozkazy, zanim zostaną wypowiedziane. Tak, człowieka da się tak wyszkolić. Ma to jednak pewien feler – partner „wychowany” raczej nie okaże się wsparciem w godzinie „W”. Nawet jak zrobi coś dobrze, to bardziej ze strachu, niż ze szczerego uczucia. Albo w ogóle nic nie zrobi, bo już będzie mieć tego dość.
Nic na siłę
Karanie i nagradzanie, jeśli odbywa się „systemowo”, na dłuższą metę rzadko się sprawdza. Głównie dlatego, że nie bardzo jest tu miejsce na pielęgnowanie uczuć. Jest jedynie ultimatum. To zaś jest dobre na wojnie i przy twardych negocjacjach biznesowych, a związek powinien się opierać na trochę innych regułach. Więc nawet gdy kara zadziała, uraza zostanie zachowana. I można być pewnym, że kiedyś odbije się rykoszetem.
Nie mówiąc już o tym, że notoryczne karanie za niesubordynację zdaje egzamin jedynie wtedy, gdy drugiej stronie szaleńczo zależy na utrzymaniu związku, za wszelką cenę. Gdy jednak uczucia są ledwo ciepłe, sztuczki nie działają, wręcz skłaniają do ucieczki i poszukiwania przyjaźniejszego portu. Co prowadzi do smutnego wniosku, że program kija i marchewki, jeśli jest praktyką wdrożoną na stałe, delikatnie ociera się o przemoc psychiczną. No bo kto chce żyć w ciągłym lęku, że dostanie karę, bo przecież nigdy nie wiadomo, czy pozornie błaha rzecz nie pociągnie za sobą strasznych konsekwencji. Ten lęk w końcu staje się tak męczący, a kary tak niesprawiedliwe, że rzeczywiście wprowadza się w swoim życiu bardzo zasadniczą zmianę, choć zupełnie inną, niż było to w planach – ofiara znajduje sobie cieplejsze, milsze łoże, w którym nie musi żebrać o byle czułostkę i słuchać bezwzględnie rozkazów, by zasłużyć na przywilej przytulenia.
Kochać znaczy szanować
Człowiek nauczył się żyć z nawet najbardziej nieprzyjazną florą i fauną, ale w obrębie własnego gatunku jakoś nie może dojść do porozumienia. Aż chciałoby się to rzucić w diabły, ale natura wzywa i ciężko się z nią kłócić. Związków nie da się zupełnie uniknąć, a przekonania o własnej nieomylności czy też doznanej krzywdzie nie da się całkowicie wyplenić. Stąd ten kalizm – jak my wychowujemy partnera, to bardzo dobrze, dbamy o własne interesy, tak trzeba, ale jak partner próbuje wychować nas, to obrzydliwa manipulacja i w ogóle do czego to podobne, co ja, pies Pawłowa?
I choć wychowywanie dorosłego człowieka wydaje się pomysłem dość głupim, to taką właśnie strategię stosuje mnóstwo par. I tak się oboje wzajemnie wychowują, przeświadczeni o własnym sprycie i wyższości, zamiast normalnie ze sobą pogadać. Wyznać szczerze, co złości i czego się pragnie. No ale po co mówić, co nas boli, jeśli można wręczyć kołdrę i palcem oskarżycielsko wskazać tapczan dla gości. To takie dramatyczne, co z tego, że niczego nie rozwiązuje.
Przykre w tym wszystkim jest to, że ludzie się zwyczajnie nie szanują. Nie traktują się, jak to się nowocześnie dziś mówi, po partnersku. Zamiast tego preferują tresurę i w ten sposób ustalają pozycję w stadzie. Może i na swój sposób się kochają, no ale to za miłość, jeśli na każdy miły gest trzeba sobie zasłużyć?
12 komentarzy
Osobiście nie lubię takich relacji, które zamiast polegać na szczerej rozmowie, opierają się o jakieś dziwne gierki, fochy, bany, kary, nagrody itp.
Zgadzam się z tym, że w małżeństwie trzeba postawić na szacunek i dialog. Metoda kar i nagród nie wchodzi w grę, po prostu nie potrafiłabym tak funkcjonować.
Myślę, że każda kobieta i każdy mężczyzna mimowolnie, w najmniejszym choćby stopniu, ale jednak grają w te gierki. Tak, jak pisałaś, ten przekaz jest nam wdrażany od maleńkiego i wzmocniony długotrwałą tradycją sięgającą wiele pokoleń wstecz. Każdy z nas w jakimś stopniu obserwował takie zachowania, nawet w niewinnej formie, w swoim rodzinnym domu, który jest przecież prawdziwą szkołą tego, jak wyglądają związki. Uważam jednak, że co do reguły taka tresura to brak szacunku dla partnera – dla jego dobrej woli i uczuć wobec nas, dla jego empatii i zrozumienia, chęci budowania wspólnego związku. Czyż nie piękniej byłoby po prostu porozmawiać?
Gierek, drobnych manipulacji chyba nie da się całkowicie uniknąć, jesteśmy tylko ludźmi i wrodzony egoizm w pewnych momentach weźmie górę 🙂 Ale straszne jest to, gdy wychowywanie staje się motywem przewodnim związku, bo to oznacza, że się z tą drugą osobą kompletnie nie liczy…
Moi Rodzice są ze sobą ponad 30 lat. Z tego co obserwuję podstawą ich związku jest znajomość swoich wad, ale nie wykorzystują tej wiedzy przeciwko sobie. Poza tym jak jest tylko możliwość wyręczają się w obowiązkach, zwłaszcza Staruszek Rodzicielkę, bo ma lekko niesprawną rękę, która czasem daje o sobie znać. To chyba plus szacunek to podstawy dobrego związku.
Dzięki wielkie. Oj przydały się te dwie rzeczy jak nic dla mnie. 🙂
Pozdrawiam!
jakie to życiowe 😉
dzieic się wychowuje męza nie
W moim małżeństwie na szczęście nikt nie próbuje nikogo wychowywać 🙂
Uważam, że takie relacje powinny się opierać na partnerstwie, a nie na dawaniu/odbieraniu i co tam jeszcze, a już na pewno przemoc nie wchodzi w grę. Jeśli się ona pojawia, to trzeba uciekać z takiej relacji.
Jasne, szanować się to można z równorzędnym partnerem, a tymczasem 99% facetów jest na poziomie psa – tylko żarcie, seks i sen. Dlatego nieustannie trzeba ich tresować, machając przed nosem kiełbaską (lub koronkową halką) albo odsyłać na miejsce (czytaj: na kanapę). Smutne, ale PRAWDZIWE.
A gdzie miejsce na miłość i szacunek.
To jest tragiczna, hitlerowska „metoda”…. Moje dwa psy ślepo mnie kochają i biegają za mną bez smyczy. Miłość i szacunek tworzą piękno! Wszyscy stosujący to gówno, niezależnie czy do człowieka, czy do psa, skończą z ręką w nocniku.