Kim jest tradwife?
Tradwife, czyli „tradycyjna żona”, to kobieta, dla której na pierwszym miejscu jest rodzina: mąż i dzieci. A w zasadzie to na jedynym miejscu, bo zgodnie z deklaracjami, tradwife raczej nie zajmuje się innymi rzeczami, tylko całą energię poświęca na pielęgnowanie domowego ogniska. Robi to dobrowolnie i mówi o tym z dumą.
Zjawisko tradwife zaobserwować można w każdym kraju szeroko pojętego Zachodu, bo właśnie tutaj już od dłuższego czasu propagowany jest bardziej nowoczesny styl życia, i przede wszystkim feminizm, który zakłada, że żona i mąż są sobie równi. A tradycyjna żona otwarcie mówi, że wcale nie chce takiej równości. I takich żon jest więcej, bo tradwife to bardzo popularny trend w mediach społecznościowych, tylko czy ma on coś wspólnego z rzeczywistością?
Kim jest tradycyjna żona?
Tradycyjny podział w małżeństwie jest jasny – on zarabia i chroni rodzinę, ona ogarnia dom, zajmuje się dziećmi i z pełnym oddaniem troszczy się o potrzeby męża. Jeśli mężczyzna coś robi w domu, to wyłącznie rzeczy „męskie”, jak koszenie trawnika, naprawa kontaktu czy złożenie komody z Ikei. Tradwife zazwyczaj nie pracuje zawodowo, ewentualnie robi to w ograniczonym wymiarze, tak aby praca nie odciągała jej od podstawowych obowiązków.
Prawdziwa tradwife nie czuje przymusu, by wejść w rolę gospodyni domowej. Woli to od kariery i nowoczesnego stylu życia, który jej zdaniem przynosi tylko pustkę, stres i ciągłe rozczarowania, a na koniec samotność i poczucie przegranej. Spełnia się przede wszystkim w roli matki i żony. Jeśli robi coś dla siebie, to w żadnym razie nie kosztem rodziny, a najlepiej, by za samorozwojem szła jakaś korzyść dla bliskich. Sprzątanie, gotowanie i prasowanie nie są żadną udręką, bo piękny, zadbany dom, zadowolony mąż i roześmiane dzieci to największa nagroda. Właśnie z tego czerpie satysfakcję i szczerze się dziwi, jak takie życie można nazywać „koszmarem”.
Co ją do tego skłania? Ano różnie, tak naprawdę nie ma jednego schematu, który by wytłumaczył, dlaczego kobiety wolą wrócić do przeszłości. Nie widzą po prostu w tradycyjnym podziale ról tego słynnego, patriarchalnego ucisku, ale może dlatego, że mimo wszystko dzisiejsza tradwife jest w o niebo lepszej sytuacji niż kiedyś. Opowieści dawnych tradycyjnych żon zwykle brzmią bardzo smutnie, bo kobieta niewiele mogła, nie miała praw, była częścią dobytku, a nie pełnoprawnym człowiekiem.
Natomiast dzisiaj w wypowiedziach spełnionych tradwives jest sporo optymizmu, bo często podkreślają one, że mąż liczy się z ich zdaniem, że mimo przewodniej roli męża oboje podejmują decyzje, że czują się docenione i szanowane za włożony trud. Słowem, nie są bezwolnymi służącymi, którymi pan mąż pomiata – tak naprawdę to związek partnerski, tylko po prostu na innych zasadach niż ten nowoczesny. Niektóre tradwives wręcz mają się za feministki, właśnie dlatego, że żyją po swojemu, a nie według narzuconych z góry zasad.
Tak, jestem głupsza
Wiele tradycyjnych żon nie ma żadnego problemu z feministkami, dopóki te nie krytykują ich wyboru i nie próbują nawracać. Same też tego nie robią, bo chcą, by kobiety decydowały we własnym imieniu, zgodnie z wewnętrznymi potrzebami. Ale w mediach społecznościowych wygląda to inaczej.
Najpopularniejsze influencerki określające się jako tradwife na ogół idą dużo dalej i mówią rzeczy kontrowersyjne nawet dla części konserwatystów.
Jak chociażby to, że kobieta z natury jest gorsza od mężczyzny i musi mieć męskiego przewodnika. Często mówią to w pierwszej osobie, głosząc całkowite poddaństwo mężowi, a publikowane przez nie treści obrazują owo oddanie – widać jak gotują, jak sprzątają, jak usługują mężowi, wszystko oczywiście w odpowiednim anturażu. I nie bardzo mówią o wyborze. Ich przekaz jest jasny – tylko w ten sposób możesz być szczęśliwa. Jeśli sądzisz
inaczej, to tylko się oszukujesz, i najpewniej jesteś grubą, brzydką starą panną, której nikt nigdy nie zechce.
Z wypowiedzi influencerek od ruchu tradwives przebija mnóstwo pogardy dla innych kobiet, nie tylko feministek, ale w ogóle. Kobieta jest emocjonalna, na poziomie dziecka, mało inteligentna. Niczego nie potrafi i bez faceta zginie po tygodniu. Zawsze jest winna, cokolwiek ją spotka, również gdy partner ją pobił, zgwałcił, zostawił dla innej, nie płaci alimentów. Są deklaracje, by zakazać rozwodów. Jest usprawiedliwianie zdrad. Jest nawet
przyzwolenie na karanie żon, bo skoro są głupie i od razu nie rozumieją, to mężczyzna powinien mieć prawo przemówić idiotce do rozumu, wszelkimi środkami. I stąd właśnie tyle krytyki dla ruchu trafwives, bo nie chodzi już o wybór innej ścieżki i niezrozumiałe zamiłowanie do prasowania koszul, ile o szerzenie niepokojącej ideologii.
Czy to na pewno tradycja?
Jest przy tym bardzo wymowne, że w social mediach tradwife to wzorzec odwołujący się do bardzo konkretnego wizerunku, a mianowicie lat 50-tych, i to głównie w USA, w białej klasie średniej. Nie bardzo widać, by tradwife marzyła o tej dekadzie w Polsce, która była biedna, po wojnie i w nieciekawym systemie.
Czy o czasach pańszczyźnianych i życiu w czworakach, mimo że tam to dopiero była tradycja i podporządkowanie. Zresztą i odniesienie do tej epoki w amerykańskiej kulturze nie do końca pokrywa się z faktami, ile raczej tęskni do świata wykreowanego przez filmy, reklamy i kolorowe czasopisma.
Wersja tradwife z tik-toka jest bardzo glamour i raczej ciężko uwierzyć, by pokazywała prawdziwe życie tradycyjnej gospodyni domowej, bo która kobieta do sprzątania kuchni zakłada drogą sukienkę, eleganckie szpilki, biżuterię z pereł, robi do tego wieczorowy makijaż i fantazyjnie upina włosy? Ciekawe jest też, że tradycyjna, prawdziwa kobieta rzadko kiedy jest starsza, ma nadwagę czy dyskusyjną urodę – kobiety lansujące się jako tradwives są na ogół bardzo młode, seksowne, i prawie wszystko co robią ma silny podtekst erotyczny, co w sumie mocno się kłóci z ich deklarowaną skromnością, krytyką puszczalskich feministek i pilnowaniem dziewictwa dla męża.
Można odnieść wrażenie, że chodzi nie tyle o sam styl życia, co o pewną estetykę, zarówno gdy mowa o ubiorze, jak i lodówkach stylizowanych na retro. A im dłużej się te obrazki ogląda, tym bardziej oczywiste się staje, że to bardziej cosplay niż dokumentacja prawdziwego życia. Coś jak moda na wiejską sielankę, którą się przedstawia jako śniadanka na trawie i bieganie w zwiewnych sukienkach z wiankiem na głowie, pomijając wywalanie gnoju w gumiakach i zniszczone przez grad uprawy.
Dochodowa moda
W realnym życiu mało która tradycyjna żona z dawnych czasów mogła sobie pozwolić na to, by pół dnia dopieszczać jakieś wymyślne danie z pieca i komponować bukiety z polnych kwiatów – zwyczajnie nie miała na to czasu i środków. A i dzisiaj mało kogo stać na to, żeby żona w ogóle nie pracowała zawodowo, więc to model raczej dla zamożnych rodzin. Jasne, rodziny z tradycyjnym podziałem ról jak najbardziej istnieją, po prostu zwykle to wygląda inaczej niż pokazują internetowe trendy. I niestety, nie zawsze jest tak różowo – tradycyjny układ się sprawdza tylko kiedy jest wzajemny szacunek, a o ten może być trudno, gdy jedna strona jedynie rządzi, a druga jedynie usługuje.
W socialach jest to wyłącznie bajkowa wizja idealnego życia, która budzi emocje, te negatywne, i te pozytywne. Niejedna internetowa tradwife to w rzeczywistości sprawna bizneswoman, zarządzająca samodzielnie finansami, której działalność w social mediach to żadne hobby, a regularna praca, co stoi w sprzeczności z przedstawianiem siebie jako uległej, w pełni zależnej od mężczyzny kobietki. Mówi to, co określona grupa chciałaby usłyszeć, a że kontrowersja jest sprawdzonym sposobem na zrobienie szumu wokół siebie, dzięki „tradycyjnym” treściom można się szybko wybić i zarobić pieniądze.
W zarabianiu nie ma oczywiście nic złego, problematyczne jest jednak to, że popularne tradwives nie do końca wypełniają te role, które usilnie próbują narzucić innym kobietom.
Podczas gdy namawiają resztę do zajęcia się kultywowaniem kobiecości i bezdyskusyjnego podporządkowania mężowi, same robią karierę, zaniedbują – według osobiście głoszonych standardów – rodzinę, budują finansową niezależność. Fani jednak często nie widzą tych rozbieżności, choć co i rusz u piewców konserwatyzmu słychać o zdradach czy rozwodach, a bycie uległą, posłuszną żoną wcale nie okazuje się być gwarancją dobrego traktowania przez męża.
Tradsi wcale nie lubią tradwives
Co ciekawe, z lansowanymi w internecie tradwives problem często mają ci, którym się marzy powrót do starych, dobrych czasów. Dziewczyny z efektownych zdjęć i filmików są często nazywane leniami, pasożytami bez ambicji, i bynajmniej się ich nie postrzega jako „tradycyjne” – to po prostu laski, którym nie chce się iść do roboty i szukają frajera, co na ich fanaberie zarobi.
Bo ta wspomniana wcześniej kwestia pieniędzy jest bardzo istotna – skoro żona ma siedzieć w domu, to facet musi mieć wysoką pensję, a z tym bywa różnie. Wychodzi zatem, że pożądana tradycyjna żona musi utrzymać się sama, a cała tradycja sprowadza się do tego, żeby kobieta siedziała cicho i nie miała żadnych praw. I żeby zniknęły te nowoczesne bzdury w rodzaju przemocy domowej, przemocy ekonomicznej czy gwałtu małżeńskiego – mężowi się należy, a jak nie dostaje, to powinien móc wziąć sobie co należne siłą.
Choć też może być w tym cząstka prawdy. Dla niektórych kobiet model tradwife to w istocie wygodne rozwiązanie, bo godzą się na uległość, ale nie muszą iść do pracy, nie martwią się o pieniądze, nie biorą żadnej odpowiedzialności, bo przecież to zadanie dla mężczyzny.
Specjalnie wybierają takiego partnera, który tylko na pozór będzie tym samcem alfa, bo to one swoimi sztuczkami ustawią rodzinny porządek pod siebie. Usługują mężowi, jego potrzeby są na pierwszym miejscu, ale też absolutnie wszystko jest na jego głowie. A jeśli z jakiegoś powodu mąż nie jest w stanie dłużej odgrywać roli przewodnika stada? Cóż… tradycyjna żonka przestanie być taka miła.
Zostaw komentarz