Kłótnie o urządzenie domu. Ostatnie słowo należy do kobiety?
I oto klamka zapadła, decyzja, że zamieszkamy razem, podjęta, największe wyzwanie już chyba za nami? Nie, to dopiero początek. Kupno wspólnego mieszkania to stres w banku, niekończąca się papierologia, i jeszcze weź znajdź to idealne, w rozsądnej cenie i atrakcyjnej lokalizacji. Makabra. Ale prawdziwy koszmar często zaczyna się dopiero wtedy, gdy przychodzi do urządzania mieszkania.
Szczęśliwi ci, którzy wspólne gniazdko wiją w prawdziwie miłosnej atmosferze, bo niestety, dla wielu par to wydarzenie dalekie od romantyzmu. Dwójka ludzi, tak zgodna do tej pory, nagle toczy zażarte boje o kolory, tkaniny, wielkość szafy i liczbę półek. Strasznie ciężko o kompromis, do porozumienia dochodzi się niekiedy po długich tygodniach sporów, rzeczy na pozór błahe wywołują prawdziwą wojnę. Jak gdyby cała idea partnerstwa przestała mieć jakiekolwiek znaczenie.
Kobieca działka
Remont spędza sen z powiek nie tylko z powodu kosmicznych wydatków, nierzetelnych robotników, braku czasu i zmęczenia. Pretekstem do kłótni staje się raczej pomysł na aranżację oraz podział obowiązków. No, kiedy to wreszcie zrobisz? I dlaczego tak, a nie tak? Kafelki miały być małe i beżowe, a nie wielkie i w odcieniu kawy z mlekiem, który z bliska kojarzy się z czymś znacznie mniej apetycznym. Nie farba, a tapeta, i żadnych szalonych wzorków. No to co wstawiamy, drzwi pełne czy z szybą? Po co taki drogi telewizor, nie lepiej wydać to na porządny stół do jadalni? A co na ścianę, klasyczna reprodukcja czy jakaś nowoczesna abstrakcja?
Pytania się mnożą i nieważne, jaka skala remontu, w zasadzie to z góry wiadomo, że bez jakiegoś spięcia się nie obejdzie. Pytanie tylko, czy uda się od razu rozładować sytuację, czy też awanturki będą się powtarzać z zabójczą regularnością. Czemu więc nie odpuścić? No właśnie. Rzecz w tym, że sprawa dotyczy domu, miejsca do życia, w którym każdy domownik powinien się dobrze czuć. A jak tu mieć przyjemność z przebywania w miejscu, które wygląda obco? Własny dom to jedno z najważniejszych życiowych osiągnięć, więc trochę głupio mieć poczucie, że u siebie ma się w sumie zero do powiedzenia albo pełni się wyłącznie rolę sponsora/wykonawcy.
Więcej pretensji, tak statystycznie, mają kobiety. Podskórnie wiele z nich czuje, że dom to kobieca domena, tu muszą się sprawdzić, wyczarować coś takiego, by od razu dało się wyczuć ich rękę. Ten konserwatywny podział, że chłop na dom ma zarobić, a kobieta go stworzyć, wciąż jest aktualny, i często ulegają mu nawet te nowoczesne pary. Wiadomo, jak przyjdą goście, to zwykle będą oceniać jak spisała się pani domu – czy w jej królestwie jest ładnie, przytulnie, gustownie i z klasą. I dlatego nie brak kobiet, które w kwestii urządzania domu chcą mieć ostatnie słowo, a w zasadzie jedyne słowo. Mąż ma się nie wtrącać.
Ale jak nic nie mówi, to też niedobrze. Wtedy narzekanie, jak to mąż ma w nosie sprawy domowe. Nie angażuje się w wybór mebli, dywanów, ręczników, szafeczek. Dla niego talerze to talerze, bo czy obiad będzie smaczniejszy, gdy zje się go na takim okrągłym albo może bardziej kwadratowym? I co za różnica, że czerwone, a nie zielone? Kto patrzy na to, żeby kubki pasowały do koloru szafek i jednocześnie do obrusu w jadalni?
Jak może ci się to podobać?
To jednak niezupełnie tak, że facetów kompletnie nie obchodzi część artystyczna. Oni też często wyobrażają sobie to, jak będzie wyglądał ich idealny dom. Ma znaczenie, czy patrzą na ścianę niebieską albo kremową, mają swoje zdanie na temat ozdobnych duperelków, odróżniają kanapę skórzaną od welurowej, i jest istotne, czy okna zdobią drewniane rolety, a może zasłony w kwiaty. Tyle że w wielu przypadkach po prostu ustępują, bo wolą mieć święty spokój i dochodzą do wniosku, że wzór na wykładzinie nie jest czymś, o co warto walczyć na śmierć i życie, narażając się na focha, ciche dni oraz brak seksu. W drugą stronę zresztą też się to zdarza – mąż ma swoją koncepcję i o innych rozwiązaniach ani myśli dyskutować, więc żona, nie chcąc konfliktu, godzi się, choć sama wiele by zmieniła.
Kiedy jednak mąż nie zamierza tylko biernie przyglądać się zapędom żony (bądź na odwrót), na linii zaczyna iskrzyć. Kością niezgody stają się rozbieżności w gustach. I bywają one naprawdę spore, tak że bardzo trudno znaleźć jakieś punkty wspólne, aby zadowolić obie strony. Brzmi to strasznie stereotypowo, jednak te podziały na „męskie” i „damskie” wnętrza jak najbardziej istnieją – nie u wszystkich, ale całkiem łatwo orzec, po wejściu do jakiegoś pomieszczenia, czy mieszka w nim mężczyzna, czy raczej kobieta.
Oczywiście, zdarzają się też pary o bardzo zbliżonych upodobaniach i dla nich remont wspólnego domu nie jest drogą przez mękę – skoro oboje kochają dajmy na to skandynawskie klimaty, to logiczne jest, że ściany będą białe, w sypialni stanie drewniane łóżko, a na podłodze pojawi się parkiet w neutralnym kolorze. Taka zgodność nie jest jednak powszechna i trzeba coś z tym fantem zrobić. Jak pogodzić zamiłowanie do industrialnych loftów z tradycyjnym stylem angielskim? Co jeśli ktoś lubi pastele, a drugi ktoś energetyczne czerwienie i żółcie? I tak wybór farby albo obicia mebli przeciąga się na kilka miesięcy, zanim przekona się drugą połówkę do swojej autorskiej wersji.
W dodatku na estetyce się nie kończy. Różnić może też podejście do względów praktycznych – jedno patrzy bardziej na to, by coś było użyteczne i dobrej jakości, drugie większy nacisk kładzie na efektowny design, woli wstawić oryginalny gadżet zamiast kolejnej użytecznej szafeczki. Ma być modnie, czy ponadczasowo? Dom to tylko przestrzeń do wygodnego życia, a może też przestrzeń do wyrażenia siebie?
Sprawiedliwy podział obowiązków?
Urządzanie domu to także jeden z tych obszarów, gdzie najdobitniej widać, ile z partnerstwa ma dany związek. I czy słowa o równouprawnieniu – jeśli takowe padają – mają odzwierciedlenie w rzeczywistości. Kobiety chętnie przejmują dowodzenie, i to bardzo częsty obrazek, gdy ona wymyśla sobie projekt, męża o zdanie pyta tylko pro forma (a on wie, że nie ma sensu protestować), ale ciężar wykonania spada już na męskie barki. Misiu przenieś, misiu wywierć, powieś, teraz pomaluj, zrób coś z tymi kabelkami, napraw rurę, wymień, zainstaluj, no wymyśl coś, żeby działało, zorientuj się jakie narzędzia i materiały są potrzebne, w razie czego dopilnuj robotników, no ogarnij po prostu ten bajzel, ja w tym czasie skoczę po zasłonki i poduszki.
W takim układzie mąż czuje się trochę wykluczony, dom nie wydaje mu się taki swojski jak oczekiwał, a to uczucie jest tym gorsze, że choć nie ma zbyt wiele do gadania, to do roboty ma aż nadto. Nierzadko wbrew sobie. Męskie pomysły na aranżację od razu lądują w koszu. Czarno-biała kuchnia? Nie, absolutnie, tak kuchni na pewno nie urządzimy! Serio chcesz wstawić ten fotel-paskudztwo do naszego salonu? Metalowa półka na porcelanę? Oj kotku, już ty lepiej pozostań przy wierceniu dziurek.
Niesprawiedliwość daje znać o sobie nie tylko przy podziale obowiązków, ale i projektowaniu przestrzeni. Szafa pół na pół? No przecież faceci mają tylko dwie pary butów, kilka T-shirtów, szczycą się swoim garderobianym minimalizmem, a teraz nagle chcą pół szafy dla siebie? Na co? Na powietrze? Albo łazienka – on ma jeden krem do wszystkiego, po diabła mu więcej niż ten skromny kawałeczek półeczki? W salonie znajdzie się miejsce na rodzinne fotografie, misę z muszelkami z wakacji i kolekcję wazoników, ale męskie gadżety lądują gdzieś w niewidocznym miejscu albo w ogóle na pawlaczu, bo burzą koncepcję.
Irytujące są zwłaszcza męskie sentymenty. To świetnie, że on zdobył tyle pucharów w lidze podwórkowej, ale czy te kiczowate dzbanki z napisami muszą stać w gablotce na widoku? Plakat vintage „Obcy – ósmy pasażer Nostromo”? Szanujmy się, to nie kącik nastolatka. Słowem, wszelkie rzeczy związane z męskim hobby czy jego wspomnieniami upychane są tak, by nie straszyły, jak gdyby we wspólnym życiu nie było na nie miejsca.
Ty przecież nic nie robisz
W przeciwnym kierunku? Najczęściej problemem są pieniądze. Gdy mężczyzna do domowego budżetu wnosi wyraźnie więcej, czasem wcale nie chce dzielić się z partnerką władzą. Płaci i wymaga, skrupulatnie wylicza każdy grosz i kwestionuje masę wydatków, zwłaszcza tych typowo babskich – bo wprawdzie ma być przytulnie i stylowo, ale jak to, za jedwabną narzutę kilka stów? Gospodarna żona załatwiłaby to niższym kosztem. Jej obowiązki mają także mniejszą „moc”. Co to za sztuka wybrać tekstylia albo ułożyć szczegółowy kosztorys? Że męczące jest to godzinne wertowanie katalogów z próbkami tkanin i farb? Jeżdżenie po sklepach to chyba też żaden wysiłek? Wieszanie, układanie, przesuwanie… Sorry, przy tym nikt się nawet nie spoci. Prawdziwa praca to wniesienie fotela po schodach albo skręcenie szafy.
Kobiety czują się niedoceniane, że ich pomysły i nowatorskie rozwiązania uchodzą za mniej warte, tak samo jak cała praca włożona w urządzenie domu. Również ta czysto fizyczna, bo ona przecież „tylko pomaga”. Ok, układała razem ze mężem panele i wnosiła z nim ciężkie graty, ale on pewnie dałby sobie z tym radę sam, a ona możliwe że nie, zatem o czym w ogóle mówimy? Jej umiejętności nie mają takiej wagi jak umiejętności męskie. Porównywać montaż kina domowego z rozrzucaniem po całym domu szmatek i układaniem kwiatków?
No i stały punkt programu, czyli rzeczy zbyt babskie, a właściwie to, mówiąc dosadniej, „pedalskie”, których żaden prawdziwy mężczyzna nie będzie tolerował w swoim otoczeniu. Żadnego różu, żadnej tapety w pastelowe kwiaty, żadnej narzuty z okazałą falbaną. Stanowcze nie, nawet nie dlatego, że to się kłóci z męskim gustem, ile że jest zbyt kobiece, czyli po prostu złe. Urządzanie domu staje się polem walki o dominację i pokazanie, kto rządzi.
Plany w domu, nie w sklepie
Na szczęście są i pary, które dom urządzają wspólnie w pełnym tego słowa znaczeniu. Ale i oni nie są w stanie ustrzec się błędów, a tym podstawowym jest brak planu przed wejściem do sklepu. Jest pójście na żywioł, a to zazwyczaj proszenie się o kłopoty. Nagle ona się dowiaduje, że on nie cierpi kabin prysznicowych, a do niego dociera, że ona nie może patrzeć na ściany z czerwonej cegły. Ona woli AGD wolnostojące, on jednolitą zabudowę. Ona chce większe łóżko kosztem komody, dla niego sypialnia bez tego mebla nie ma sensu. I zamiast wybierać konkretne rzeczy, rozpoczyna się gorąca debata ze smutnym finałem.
Czego dałoby się uniknąć, ustalając plan działania jeszcze w domu, na spokojnie. Jakie rozwiązania absolutnie nie wchodzą w grę, a nad czym można się zastanowić? Jaki styl ma być dominujący? Co z kolorami? Kanapa wielka i narożna, czy może mniejsza, za to w komplecie z fotelikami? Decyzje podejmowane na szybcika, w sklepie, w dość stresującej atmosferze, nierzadko pod przymusem, zazwyczaj są rozczarowujące.
Brak wspólnej wizji skutkuje i tym, że zapomina się o wzajemnym komforcie, co akurat w przypadku domu ma niebagatelne znaczenie. Meble, które są wygodne dla niskiej i drobnej kobiety, niekoniecznie będą tak samo przyjemne w użytkowaniu dla mężczyzny mającego 190 cm wzrostu. Pamięta się o tym, by rzeczy, które ona lubi zawsze mieć pod ręką, umieścić w jakimś łatwo dostępnym miejscu, i jednocześnie zapomina się, by wygospodarować równie zmyślny schowek na jego sprzęty – bo ona nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że takie coś by się przydało, właśnie przez to, że oboje dokładnie nie przedyskutowali swoich mieszkaniowych potrzeb i oczekiwań.
Czy kompromisy są dobre?
A co z kompromisami? Rozwiązanie pt. „coś dla mnie, coś dla ciebie” brzmi sensownie, ale bywa pułapką. Jeśli ona chce ściany czarne, a on białe, wybór szarości wcale nie musi być najlepszym wyjściem, bo koniec końców nikt tak naprawdę nie będzie zadowolony. W mieszkaniowym kompromisie chodzi raczej o to, by znaleźć jakąś opcję pasującą dwóm stronom, na zasadzie – ja nie chcę jego betonu architektonicznego, on nie chce mojej tapety, ale oboje uznajemy, że drewniane panele w chłodnym kolorze wyglądają super.
Obgadywanie najmniejszych szczegółów wydaje się nieco męczące, ale to najlepsza rada. Czasem lepiej coś odłożyć na przyszły miesiąc niż decydować się pochopnie pod naciskiem partnera, no i zawsze może się okazać, że jeden obszar wymaga wspólnych ustaleń, za to w innych ma się wolną rękę, bo dla partnera nie ma znaczenia jakie szczebelki są w krzesłach albo w jakich ramkach umieścimy fotografie: drewnianych czy metalowych.
Dlatego remont domu to poważny sprawdzian dla związku. Pokazuje, czy dwójka bliskich sobie ludzi potrafi stawić czoła wyzwaniom, opanowała sztukę rozmowy i słuchania, nie traktuje pewnych ustępstw jako życiowej porażki. Bądź daje do zrozumienia, że w kłótni o kafelki chodzi raczej o jakieś inne nierozwiązane sprawy lub chęć przejęcia pełnej kontroli nad związkiem – to nie błękitne płytki budzą wściekłość, ale fakt, że on/ona wcale nie bierze pod uwagę zdania drugiej osoby.
Urządzanie wspólnego domu jest tak kłopotliwe, ponieważ niewiele jest tu miejsca na pełną niezależność. Będąc w związku, wciąż można mieć tylko swoje pieniądze, swoje hobby, swoich przyjaciół – jakiś fragment przestrzeni wyłącznie dla siebie. We wspólnym domu jest z tym ciężko i wtedy pojawia się pytanie co ważniejsze: zielone ściany czy udany związek? Bo dla kogo tak naprawdę urządza się ten dom? Dla siebie czy dla nas?
12 komentarzy
Faktycznie, decyzja o wspólnym zamieszkaniu to jedno, ale cała reszta z tym związana może powodować trudności, bo wizje obojga mogą się różnić. Kiedy ja urządzaĺam mieszkanie mój były mąż nie wtrącał się do niczego i na początku wydawało mi się to ok, ale po chwili zabrakło mi tej całej otoczki, wspólnego wybierania i podejmowania decyzji. Jego bierność była dla mnie oznaką braku zainteresowania a ja nie tak wyobrażałam sobie wicie gniazda. Na dłuższą metę fakt posiadania ostatniego słowa wcale mnie nie bawił.
U nas mąż raczej bez problemu zgadza się na moje pomysły 🙂 Natomiast utrudnieniem dla nas w sprawie zmian w domu jest fakt, że to dom teściów. Nie mamy wydzielonej góry, wszystko dzielimy…….Nawet jak chciałam wymienić grzejnik w łazience to musieli swoje trzy grosze wtrącić!
Heteroseksualny mężczyzna daje kobiecie pieniądze i pozwala jej urządzać mieszkanie.
U nas na szczęście mamy podobny gust, jasno i malo. Oczywiście męża przygotowywałam pare tygodni do niektórych pomysłów musiał się oswoić trochę nieobyty był w niektórych możliwościach. A w sumie rozglądaliśmy się za lokalizacja (ja skrycie dwa lata mąż trzy wybrane w miesiąc) a od zakupu do wykończenia równy rok. Największa kłótnia była o lampy do salonu a że argumenty miał dobre to nie upierałam się tylko szukaliśmy dalej i mamy takie które nam obojgu pasuja
Ostatnie zdanie ma mężczyzna i brzmi : masz rację kochanie
Nie wyobrażam sobie faceta, który kłóci się o kolor ściany. No chyba że w ekstremalnym przypadku, kiedy wybranka wybiera jakiś oczojebyny róż lub pomarańcz. Lub… kłótnia nie jest o kolor/fason/fakturę, tylko o pieniądze…. Jestem kobietą.. ale wiecie? Mam wrażenie, ze te wszystkie dramy właśnie kobiety prowokują. Nie biorą poprawki na to, ze ich partner nie koniecznie będzie się dobrze czuł w sypialni rodem z kiepskiego romansu vel różowej jak u nastolatki vel rodem z domku babci. A już nie daj Boże, jak facet odważy się powiedzieć swoje zdanie.. wtedy jest już drama na cztery akty. Może jestem inna.. ale ja właśnie takie zachowania widzę u części znanych mi kobiet.
Jedyna rzecz, o którą możemy się pokłócić, jeśli chodzi o urządzanie mieszkania, to kolejna klatka/akwarium, ale tylko dlatego, że dwie klatki stoją luzem, w akwarium trzymamy buty, żeby pies nie zjadł, a woliera służy za szafkę.
Akurat mam to szczęście, że zawsze ja zajmuję się projektowaniem naszych wnętrz ☺️ a mój mąż zawsze jest zadowolony uwielbiam to robić
Najważniejsze we wspólnym gniazdku jest wygodne i duże łóżko. Kolor nie ma znaczenia Reszta to detale
U nas mąż buduje ja projektuje potem razem urządzamy 😉 jakoś tak mamy
Dlatego mieszkanie kupuje sie samemu i nie ma problemu 🙂 Mi nikt nie ebdzie sie mogl wtracac w urzadzanie 😀
A moja żona kompletnie nie chce urządzać mieszkania, a jeśli ja chcę cokolwiek w nim zrobić – jest na nie. Dlatego mamy puste ściany, bez obrazów czy zdjęć, duży przedpokój z jedną szafą, bez lustra czy wieszaka, ani jednej półki (oprócz tych w szafie ubraniowej) w sypialni. Ponad rok walczyłem z nią abyśmy razem zaprojektowali pokój syna (od zera) – tzn. po ponad roku zaczęła cokolwiek robić w tym temacie. Cokolwiek wybiorę, zaprojektuję, narysuję, zamodeluję sam – albo to ignoruje, albo się nie zgadza, albo „rób se co chcesz”. Nieważne ile czasu spędził bym na zastanawianiu się, rysowaniu, dla mojej żony nie ma to znaczenia. Jak czytam o „kobiecej ręce” i milczącym mężczyźnie to mnie trafia. Ale może statystycznie tak jest, albo sobie ktoś to tak wyobraża. Ja chciałbym, aby moja żona wymyśliła coś i poprosiła mnie o pomoc w zrobieniu tego. Ale patrząc na naszą rzeczywistość, moim marzeniem jest, aby nie rzucała mi kłód pod nogi i przestała negować wszystko co chciałbym zrobić. koniec żalów na dzisiaj. Pozdrawiam.