Kobiecy sport – zbędna fanaberia?
Sport w wydaniu kobiecym niby jest czymś normalnym, panie są obecne na ważnych imprezach od dekad, ich medale cieszą, a jednak… Jakoś to wszystko takie mniej wartościowe, bo wiadomo, dziewczyna nie pobiegnie tak szybko jak chłopak, nie rzuci tak daleko, nie kopnie piłki tak mocno, a w sporcie chodzi przecież o demonstrację siły.
Kobiety w rywalizacji bez podziału na płcie byłyby bez szans. Po prostu. A skoro tak, to po kiego czorta udają, że ich wyczyny mają jakiekolwiek znaczenie? Żeby poprawić sobie samopoczucie? Zająć czas pomiędzy męskimi rozgrywkami? Ktoś to w ogóle chce oglądać?
Doświadczenie pokazuje, że niekoniecznie. W sportach zespołowych liczą się niemal wyłącznie ligi męskie. W lekkoatletyce demokracja teoretycznie większa, tylko co z tego, skoro osiągi najlepszych pań to rezultaty męskich średniaków. Po co więc te kobietki tak się wysilają? Co chcą udowodnić? Czy nie wystarczy, że potrenują sobie rekreacyjnie, dla zdrowia, zamiast robić wielkie halo i domagać się równości z mężczyznami?
Nie ma czego oglądać
Niechęć do kobiecego sportu tłumaczy się najczęściej tym, że to męskie zawody dostarczają po prostu więcej rozrywki. Dziewczyny są fizycznie słabsze i to cały sekret. Męska gra jest szybsza, bardziej dynamiczna, pełna zdrowej agresji, więcej tu walki i rywalizacji na najwyższym poziomie. U kobiet tego nie ma, nie w takim natężeniu.
Ale nie do końca chodzi wyłącznie o samą siłę i kobiece ograniczenia w tym względzie. Tak, w bieganiu, pływaniu czy grze w piłce kobiety nie mają się co równać do swoich kolegów po fachu. Są jednak takie dyscypliny, gdzie nie siła mięśni decyduje o końcowym sukcesie.
Weźmy formułę 1 – tu obie płcie mogłyby rywalizować na niemal tych samych zasadach, ale kobieta w bolidzie to wciąż kuriozum. Zresztą, czy i w tradycyjnych sportach ceni się wyłącznie tępą siłę? Zachwycamy się przecież bajecznym dryblingiem, sprytnym zagraniem, finezyjnymi sztuczkami, które mają zbić z tropu przeciwnika, czyli czymś, co nie wynika tylko z mięśni. Jasne, nawet najlepsze siatkarki nie wbiją gwoździa w parkiet i nie zwalą przeciwnika z nóg mocarną zagrywką, ale mogą się popisać nietypowym rozegraniem piłki albo zmyślną kiwką, co ma często decydujące znaczenie dla wyniku. To jakoś umyka, bo i tak jest gorsze od męskich popisów, przynajmniej dla większości. Co zabawniejsze, oskarżenia o niższą jakość często padają z ust osób, które w ogóle nie oglądają kobiecych rozgrywek, lecz z góry zakładają, że jak baby, to tylko nędzna imitacja męskich umiejętności.
Nie brak też ludzi, według których wyczynowe uprawianie sportu kłóci się z jedynym słusznym wizerunkiem kobiety, istoty pięknej, zmysłowej i delikatnej. Tymczasem zawody pokazują panie umęczone, spocone, usmarkane po morderczym wysiłku, no nie da się na to patrzeć. Tak zatracać własną kobiecość! To budzi opór, wciąż, po tylu latach.
(Nie)piękne oblicze sportu
Kobiecy sport można jeszcze zrozumieć, gdy zawodniczki są ładne. Och, nie poszło jej w zawodach, zdarza się, ale gdy urodziwa, można to jakoś przełknąć. W zasadzie to często ważniejsze od samych wyników. Na dużych imprezach sportowych widać, że w przypadku kobiet media interesują się nie tyle najlepszymi zawodniczkami, ile tymi najatrakcyjniejszymi. Skok w dal? Świetnie, będzie Daria Kliszyna.
Rzut oszczepem jest może mało pasjonujący, ale ta Leryn Franco… I kto by tam skupiał się na jakichś biegach, jeśli przed chwilą rozgrzewała się Michelle Jenneke. I tak dalej, przykładów jest cała masa.
Każde zawody to pretekst do stworzenia galerii najseksowniejszych lekkoatletek, piłkarek czy tenisistek. Zawsze pojawi się pytanie: która jest najładniejsza? Kto zostanie miss mistrzostw? A jeśli zwyciężczyni choć trochę cieszy oko, obok jej nazwiska na pewno pojawi się przymiotnik „piękna”. Jak gdyby ta uroda w jakimś sensie legitymowała jej sportowe występy. Przesada?
Gdy przejrzy się artykuły o sportsmenkach, można odnieść wrażenie, iż nie ma niczego gorszego od brzydkiej zawodniczki. Niech sobie będzie mistrzynią świata, ale gdy nie nadaje się na Sports Illustrated Swimsuit, coś zgrzyta. O wyglądzie Sereny Williams pisze się chyba więcej niż o jej sportowych dokonaniach, a są one niebagatelne, lecz co tam, że na koncie ponad 20 tytułów wielkoszlemowych, ważne, że mięśnie jak u chłopa, że bez skrępowania chodzi w bikini z tym swoim wielkim tyłkiem i w ogóle to jak można być tak niekobiecą?
2 komentarze
Bardzo ciekawy artykuł
Przecież kobieca siatkówka jest bardzo chętnie oglądana przez mężczyzn. 😉