Kobiety w popkulturze – czyli z jednej strony chochla, z drugiej stojak na piwo
Popkultura to niesłychanie interesujące zjawisko. Odzwierciedla nasze gusta i pragnienia, ale i kreuje rzeczywistość. My, kobiety, też jesteśmy postrzegane przez jej pryzmat, co niekoniecznie nam służy, jako że sposób przedstawiania płci żeńskiej był przez długie lata, mówiąc oględnie, dość tendencyjny. W tzw. powszechnym obiegu dominuje zasada: kobieta jest ozdobą, ewentualnie podporą mężczyzny, i całe jej życie kręci się wokół facetów, miłości i ślubów. Owszem, w dobrych książkach czy filmach znajdziemy ciekawe, pełnokrwiste żeńskie postacie, ale nie ma się co oszukiwać – wzorce kobiet czerpiemy nie z wielkiej literatury, ale z wytworów kultury masowej, a ta wyjątkowo ochoczo bazuje na utartych schematach.
Kino nie lubi kobiet?
Siedząc w kinie, przenosimy się na dwie godziny do innego świata, jednak przy jego tworzeniu scenarzysta i reżyser w jakiś sposób inspiruje się codziennym życiem. No ale każdy wie, że to tylko film! Niby tak, lecz im częściej widzimy coś na ekranie, tym bardziej wydaje się to nam zgodne z prawdą. Tak jak wielu ludzi swoją wiedzę o np. II wojnie światowej czerpie z amerykańskich superprodukcji, tak i pokazywane w filmach postacie damskie i męskie można odbierać jako dość wierne kopie realnych kobiet i mężczyzn. Co w tym złego? Ano nic, gdyby te kopie nie były tak krzywdzące.
Typowe filmowe bohaterki jak są ładne, to brakuje im rozumu, a jak rozum mają, to są zahukanymi szarymi myszami. Główne ich hobby to gadanie przez telefon, zakupy i polowanie na narzeczonego. Jak dziewczyny mają nieszablonowe zainteresowania, to po to, by zaimponować facetom. Gdy robią kariery, to są sfrustrowanymi starymi pannami, którym złość na rodzaj męski przechodzi oczywiście wtedy, gdy jakiś koleś utrze im nosa, rozkocha w sobie i doprowadzi do ołtarza, o co w sumie od samego początku chodziło.
Same aktorki, nawet te z topu, notorycznie skarżą się na brak dobrych propozycji dla siebie i koleżanek. Kobiece role są sztampowe, łatwe do rozszyfrowania, totalnie pozbawione charakteru. Żadne tam bohaterki Czechowa czy Ibsena. Co dziwi tym mocniej, że przecież kobiety uważa się za istoty wyjątkowo skomplikowane, a to idealna historia na doskonały film. Rzecz jasna, w historii kinematografii zdarzały się perełki w rodzaju „Matki i córki”, „Pianistki”, „Matki Joanny od aniołów” albo „Przełamując fale”, jednak prawdziwie wielkich kobiecych kreacji jest jak na lekarstwo.
Aktorzy-mężczyźni mają szersze pole do popisu, bo w filmach z ich udziałem często o coś chodzi, o jakąś ideę, wolność, bunt, ratowanie świata. Zaś motorem działań kobiet w większości przypadków jest facet, ewentualnie dziecko. Widz, napatrzywszy się na takie obrazy, utwierdza się w przekonaniu, że to mężczyźni stworzeni są do rzeczy wielkich, a kobietom najlepiej wychodzi dbanie o dom, bo reszta zwyczajnie je przerasta.
Uratuj mnie, herosie!
Istnieje teoria, jakoby ten niepochlebny wizerunek kobiet wynikał z prostego faktu – filmy kręci się pod konkretną publikę. Klient nasz pan, a klientem Hollywoodu jest ten, kto płaci za bilety. Przez długie lata był to mężczyzna, który fundował swojej dziewczynie randkę w kinie. Jako że nie mógł zabrać przyjaciółki na Transformersów, musiał iść na coś niekoniecznie w swoim guście. Żeby jednak nie nudził się niemiłosiernie na przymusowym seansie, dostawał coś na osłodę: roznegliżowane seksowne aktorki oraz scenariusz, w którym dzielny bohater ratował biedną istotkę, która z tej wdzięczności zostawała miłością jego życia. Dzięki temu nawet ckliwe romansidło stawało się łatwiejsze do przełknięcia.
Dzisiaj, gdy pozycja kobiet jest mocniejsza i same kupujemy sobie bilety, a więc jesteśmy odbiorcą, z którym trzeba się liczyć, reżyserzy muszą się postarać, by zadowolić też i nasze gusta. Paleta bohaterek nie ogranicza się wyłącznie do słodkich, nieporadnych idiotek i wrednych zołz. Przybywa silnych kobiet, także w filmach akcji. Przystojni aktorzy prężą muskuły dla naszej przyjemności. Również w bajkach księżniczki nie czekają biernie na rycerza ratującego ich z tarapatów. Jest Mulan, Merida Waleczna i dziwaczna księżniczka w Shreku, które same biorą los w swoje ręce i walczą o lepszą przyszłość. Ale mimo zmian na lepsze różowo wcale nie jest.
Po pierwsze, ta feministyczna narracja prowadzi nierzadko do tego, że zamiast uwypuklać kobiecie zalety po prostu wpuszcza się na ekran „facetów z cyckami”, by udowodnić, że babki potrafią biegać, skakać, boksować, strzelać, walczyć i jeździć samochodem nie gorzej od facetów. I paradoksalnie, ciekawsze od tych supermenek wydają się kobietki np. z filmów Tarantino, niby to odziane w seksowne koszulki, eksponujące długie nogi i kokietujące mężczyzn, a jednak charakterologicznie dużo bardziej interesujące od swoich męskich partnerów.
Po drugie, przykładów fajnych kobiet w filmach zwyczajnie jest za mało. Bo kobiet w ogóle jest mało na ekranie.
2 komentarze
Myślę ze to troche przesada…w kinie jest sporo ciekawych kreacji kobiet, nie dazmy do parytetow na sile, a na pewno nie w kulturze
Powiem krótko, zmień dostawcę towaru. Nie masz jeszcze, to znajdź, zapal dobrego jointa i napisz coś co będzie czymś innym aniżeli uzewnetrznieniem twoich frustracji oraz chaotycznej galopady ulotnych i niespójnych myśli.