Kombinatorstwo czy zaradność?
Zaradność to cecha w zasadzie niezbędna do życia, nawet gdy nie ma się jakoś szczególnie wygórowanych oczekiwań. Zaradności warto uczyć już małych dzieci, tak by lepiej radziły sobie w szkole, a po jej zakończeniu, w dorosłym życiu, były samodzielne. Kto tej sztuki nie opanuje, zostanie nieudacznikiem, zdanym wiecznie na łaskę i przychylność innych ludzi.
Można powiedzieć, że człowiek zaradny umie zadbać o własny interes oraz o dobro swoich najbliższych, nasuwa się jednak pytanie, czy każda droga do tego celu jest słuszna i godna pochwały? Czy to, co czasem wydaje się zaradnością, nie jest szkodliwym kombinatorstwem?
Polak potrafi
Jako naród często szczycimy się swoją zaradnością. I są ku temu solidne podstawy – Polacy wielokrotnie udowodnili, że czy zabory, czy okupacja, czy jakiś dziwaczny ustrój, są w stanie przetrwać i poradzić sobie nawet w najstraszliwszych okolicznościach. To oczywiście nie jest wyłącznie polska cecha, bo zaradnych ludzi widzi się na całym świecie.
To ci, którzy znajdują rozwiązanie z sytuacji bez wyjścia. Zawsze potrafią się wkręcić do jakiejś roboty, żeby nie zostać bez środków do życia. Bez znajomości języka wyjeżdżają szukać szczęścia za granicą. Wiedzą, jak uszyć nowe zasłonki do kuchni, złożyć szafki, naprawić zepsuty odkurzacz – nawet jeśli początkowo nie mają o tym pojęcia, nie poddają się i główkują, aż w końcu dopną swego. Krótko mówiąc, biorą sprawy w swoje ręce, są pomysłowi i nie boją się tych pomysłów wdrażać w życie.
Jest jednak i taka zaradność, która przynajmniej u części budzi spore wątpliwości. To działanie na granicy prawa, dość podejrzane moralnie uczynki, manipulowanie, kręcenie, obracanie kota ogonem byle tylko wyszło na moje. Dochodzi się do celu, a jakże, ale zdania na temat tej drogi są mocno podzielone. Dla jednych to po prostu wykorzystywanie okazji – skoro coś nie jest zabronione, nie ma mowy o żadnym występku i tylko głupcy mieliby jakiekolwiek skrupuły. Dla drugich to kombinatorstwo utrwalające szkodliwe nawyki.
Ten to sobie w życiu poradzi!
A co złego jest w kombinatorstwie? No właśnie, trudno tu o jednoznaczną opinię. Bo nie każdy uzna, że na przykład założenie firmy w raju podatkowym to oszustwo. Bo jakie oszustwo, przecież można to często zrobić w pełni legalnie, po prostu mamy „optymalizację kosztów”, za którą ciężko przedsiębiorcę karać. Podobne działania budzą jednak wiele wątpliwości.
W kombinowaniu nie ma niczego złego, jeśli nie jest ono związane z oszukiwaniem i nie godzi w interesy innych osób. Ba, bywa niezbędne, gdy czasy trudne albo gdy człowiek znajdzie się pod ścianą. Szuka się wtedy różnych możliwości, okazji, sposobów na oszczędności, uruchamiane są znajomości. Ale znowu – jak to ocenić? Czy nie zdarza się tak, że troska o własne potrzeby jest równoznaczna ze stratą u pozostałych?
Zaradność często jest rozumiana właśnie w ten sposób, że jeśli ktoś się daje wykorzystać, to jego problem. Przetrwają najsilniejsi i najbardziej kumaci. Tak, by zyskać wiele i jak najmniej się przy tym narobić. Bo tylko frajer będzie zasuwał, zaradny pójdzie po linii najmniejszego oporu i wystarczy, że szef zobaczy, jak strasznie się on stara. Zakuwać całą noc, żeby dostać dobrą ocenę? Zaradny znajdzie przyjemniejszy sposób na wysoką średnią na koniec semestru.
Może i nie wygląda to jakoś pięknie, ale są tacy, co docenią i pochwalą za zaradność. Nie oszukiwanie i mataczenie, a właśnie zaradność, co brzmi jak właściwe postępowanie. I zachęca do regularnych praktyk w tym stylu, a myśli o ewentualnej wpadce zbywa się machnięciem ręki – kombinatorzy wierzą, że się uda i jakoś to będzie, a jak się nie uda, to znowu się coś wymyśli. Cwany nie zginie.
Pierwszy milion trzeba ukraść
Tego rodzaju zaradność jest często spotykana w biznesie. Wynika to trochę z tego, że mnóstwo ludzi nie wierzy w uczciwe dorobienie się majątku – pomysłowość i przedsiębiorczość to stanowczo za mało, wyłącznie pracą własnych rąk dorobić się można co najwyżej garbu. Kombinatorom to się powodzi, podczas gdy ci porządni wiecznie dostają po tyłku i wychodzą na skończonych frajerów.
A takie myślenie daje przyzwolenie na akcje nie do końca zgodne z prawem i obyczajami, bo zawsze łatwo się usprawiedliwić, że „wszyscy tak robią, inaczej się nie da”. Jak ty nie pokombinujesz, to inni cię wycyckają. Pasja, pracowitość i jasne zasady? To pokażcie ludzi sukcesu, którzy podczas drogi na szczyt rzeczywiście nie ubrudzili sobie rąk. Zresztą, dopóki nie złamie się prawa, to o czym ta rozmowa? Chytrość to po prostu zdrowy rozsądek, umiejętność lawirowania pomiędzy przepisami to życiowa mądrość.
Stąd zaś już o krok od działań, które mogą podpadać pod paragrafy. Najpierw małe, niewinne kłamstewka, potem już normalne oszustwa. Tu się troszkę pokręci, tam coś/kogoś wykorzysta, nieco kreatywnej księgowości, interesy bez fakturki, obchodzenie przepisów, zrzucanie odpowiedzialności na innych. Ot, spryt i obrotność, bez tego firma dawno by padła przez kontrole czyhające na najdrobniejsze potknięcia porządnych ludzi, łupieżców ze skarbówki i oczywiście nieuczciwą konkurencję.
Podwójne standardy
Szczególnie oszukiwanie państwa jawi się jako szczyt zaradności, bo wiadomo, to ładowanie ciężko zarobionych pieniędzy w studnię bez dna, z której skwapliwie korzystają przede wszystkim bumelanci i leserzy. Z klientów zdzierać trochę gorzej, ale w sumie, jak nie myślą i się dają nabrać na „cudowne” produkty oraz inwestycje obiecujące gigantyczne zyski bez ryzyka, to nie ma ich co żałować.
Winy nie dostrzega się często nawet wtedy, gdy dojdzie do wpadki i spotkania z wymiarem sprawiedliwości. Za to ta kara? Za dobre chęci? Bezwzględne gangusy chodzą po wolności i nikt ich nie nachodzi, krętacze w białych kołnierzykach żyją sobie jak pączki w maśle, i tylko biedne żuczki, co w sumie niczego wielkiego nie zrobiły, zbierają cięgi. Wniosek? Jak kombinować, to na ogromną skalę.
Znamienne jednak, że gdy samemu się padnie ofiarą takich kombinatorów i manipulantów, narracja nagle się zmienia – to złodzieje, trzeba znaleźć ich i ukarać, kto to widział podobne praktyki, jak państwo w ogóle na to pozwala, tak ludzi oszukiwać!
Nie lubimy współpracy
Specyficzne podejście do tematu zaradności wiąże się przeważnie z tym, jak kiepsko rozwinięte mamy w sobie poczucie wspólnoty i grupowego, społecznego interesu. Jest wielka niechęć do kolektywnego działania. Nieufność wobec obcych. Wspólnota to komunizm, a czym komunizm jest nikomu tłumaczyć nie trzeba, i co to za pomysł, by z darmozjadami i nieudacznikami dzielić się swoją krwawicą.
W stosunku do rodziny czy takich naprawdę najbliższych przyjaciół można się jeszcze zdobyć na jakieś poświęcenie, ale gdy idzie o resztę, to niespecjalnie myśli się o ich dobrostanie. Albo oni, albo my, dlatego kiedy tylko jest możliwość, przeciąga się linę na swoją stronę. Jest problem z dostawą wody i mamy ograniczać zużycie? Ok, inni niech sobie ograniczają, ja wezmę tyle, ile mi trzeba, a że tamtym zabraknie to nie moja sprawa.
Wiele osób po prostu boi się, że kiedy oddadzą cząstkę siebie, dobrowolnie i bezinteresownie, przyniesie im to więcej strat niż korzyści, dlatego opłaca się cwaniakować. A czasem czują się zmuszeni do kombinowania żeby nie paść ofiarą innych „zaradnych” – rzadko kiedy u obcych zakłada się dobre intencje, więc kombinatorstwo to niekiedy taki ruch wyprzedzający. Czy słuszny?
To nie ludzie, to wilki
Większość powie, że tak. Bo w Polsce ludzie niemal nikomu nie ufają – na tle reszty świata negatywnie się wyróżniamy pod tym względem. Wrogiem jest rząd, instytucje, szefowie, media, ale też zwykli ludzie. Nie można wierzyć partnerom biznesowym. Nie można wierzyć urzędnikom. Sąsiadom. Współpracownikom. Dlatego „gen zaradności” jest tak cenny. I rzeczywiście, Polacy naprawdę wiedzą jak zrobić coś z niczego, zaskakują innowacyjnością, lubią pracować na swoim.
Ale często jest to zaradność wymuszona, na przykład tym, że pracodawca oferuje wyłącznie umowy śmieciowe albo wypycha na samozatrudnienie. Omijanie Kodeksu pracy, płacenie pod stołem, załatwianie spraw „nieoficjalnie” – to smutna rzeczywistość tysięcy osób. W codziennym życiu jest zresztą podobnie, a najczęstszym wytłumaczeniem jest oczywiście dramatyczna przeszłość.
Miniony system nauczył ludzi kombinatorstwa, bo bez tego nie dało się przeżyć. A te nawyki pozostały, mimo że realia się zmieniły – wiecznie żywa jest niechęć do przepisów, procedur, legalnych ścieżek załatwiania spraw, uczciwego rozliczania się z państwem. Coś, co powinno być normalnością, w dalszym ciągu jest przez wielu odbierane jako zamach na ich wolność oraz portfel. Stąd to przyzwolenie na działanie w szarej strefie, czyli robimy remont łazienki bez umowy, żeby nie płacić podatków przepisze się coś na żonę, tu materiał skombinuje się po znajomości, część biznesu załatwimy na legalu, ale większość rozliczymy sobie prywatnie, i tak dalej. Tylko naiwny głupek będzie próbował zawsze być przyzwoitym – można wręcz powiedzieć, że przyzwoitość to synonim niezaradności.
Samotni twardziele
Zaradność to cenny przymiot, ale nie wszystkim tak dobrze to wychodzi. Dodając do tego niechęć do współpracy, otrzymujemy idealnie warunki do rozwoju patologii, bo tam, gdzie człowiek sam sobie nie radzi dozwolonymi metodami, zaczyna się kombinowanie zahaczające o rzeczy nielegalne i po prostu złe. Tak, że nawet pomoc wygląda podejrzanie, bo zamiast poszukać realnego wsparcia kombinuje się na przykład, jak tu wyłudzić zasiłek albo rentę. I mnóstwo osób powie, że dokładnie tak zachowuje się obrotny człowiek.
Jest też trochę takie oczekiwanie, że każdy będzie samowystarczalny, jak przystało na dorosłego człowieka. Nie że wymieniamy się usługami, tworząc przyjazne środowisko dla całej społeczności – masz być indywidualistą, co wszystko bierze na klatę. A to piekielnie trudne, w dodatku często zabija potencjał – ktoś zdolny na jednym obszarze nie może się dalej rozwijać, bo musi walczyć o rzeczy, na których w ogóle się nie zna. Musi kombinować wszelkimi sposobami, by osiągnąć to, co bez większych problemów mógłby otrzymać od swojej grupy, dając jej w zamian owoce własnego talentu. Ale najwyraźniej lepiej być mataczem i kombinatorem niż przyznać, że nie wszystko umie się zrobić własnymi rękami.
3 komentarze
Odwieczny dylemat, ale najgorzej z tymi, którzy w ogóle z życiem i światem sobie nie radzą, licząc na czyjąś pomoc i wsparcie i tak do śmierci…
Ja teraz wszystko sprawdzam, nawet wydawane pieniądze w sklepie, bo bywam oszukiwana; diagnozę lekarza (musi potwierdzić drugi), odkąd jeden chciał mi wyciąć zdrowe migdałki; rzetelność informacji, kiedy reklamie wolno kłamać. To nie jest zaradność, tylko oszukiwanie ludzi.
Pozdrawiam
Ultra, niestety mam podobnie…