Główne menu

Małżeństwo bez sympatii – czy można kogoś kochać, ale go nie lubić?

Miłość to dość dziwne uczucie. Ciężko nad nim zapanować i zadziwiająco często zakochujemy się w niewłaściwych osobach, z którymi tak naprawdę niewiele łączy. Niby nie można bez partnera żyć, ale zarazem bycie z nim jakieś takie mało fajne. Mimo miłosnego przyciągania coś odpycha i drażni.

Owo „coś” to właśnie brak sympatii. Nielubienie partnera jako człowieka. I nie chodzi wcale o związek z musu, bo to bardzo często pary, które zasadniczo nie chcą się rozstawać, nie chcą się krzywdzić, nie zachowują się złośliwie celowo. Raczej „samo tak wychodzi”, jak w przypadku wrednej koleżanki z biura czy gburowatego sąsiada – głęboka niechęć prowokuje do nieprzyjemnych zachowań. Tylko skąd antypatia do człowieka, którego się kocha?

Małżeństwo bez sympatii

To „tylko” miłość

Małżeństwo bez miłości jest okropną wizją, bo jak tu żyć z kimś niekochanym? Tymczasem to wcale nie musi być główną przeszkodą do szczęścia. Małżeństwa aranżowane okazywały się czasami całkiem udane niekoniecznie dlatego, że po paru latach nagle wybuchła szalona miłość – zakochanie nie nadeszło, za to między małżonkami nawiązała się nić szczerej sympatii, co pozwalało przetrwać wspólne lata w całkiem miłej atmosferze. Niekiedy wręcz układało się im lepiej niż parom połączonym płomiennym uczuciem, które było bardzo intensywne, jednak szybciutko się ulotniło.

Nie to, że aranżowane związki są super rozwiązaniem, widać jednak, że miłość nie załatwi wszystkiego. Przy długim stażu na małżeńskie szczęście składa się więcej czynników, w tym między innymi rzeczona sympatia. Lecz niestety, jest to dość powszechne, że żonę bądź męża się kocha i jednocześnie nie lubi. Można się sprzeczać, czy w takim razie to na pewno miłość, jednak sami zainteresowani jasno twierdzą, że tak, kochają partnera. Co więcej, ogólnie oceniają swój związek dobrze lub nawet bardzo dobrze, bo druga strona jest odpowiedzialna, nie zawodzi, dba o dom i dzieci, sprawdza się w trudnych sytuacjach, można z nią dogadać.

Tylko kiedy w wolnej chwili można usiąść we dwójkę i po prostu pobyć ze sobą, to coś nie gra. Czasem też w zwykłych, codziennych momentach jakiś drobiazg zezłości, potem kolejny, i jeszcze co innego, ale zagryza się zęby, bo po co eskalować. Zresztą wybuchom irytacji często towarzyszą wyrzuty sumienia, że „o co mi chodzi?”, nic wielkiego się przecież nie stało. A po refleksji „ja już dłużej nie wytrzymam” przychodzi „co ja gadam?”, bo to nie tak, że serio się myśli o rozwodzie.

Co tak drażni?

Różne rzeczy. Niekiedy głupotki, ale bywa, że chodzi o sprawy większego kalibru: kontrowersyjne poglądy, chamskie zachowania, cwaniakowanie, kłamstwa, okazywanie pogardy. Partner się zmienił lub zawsze taki był, tyle że początkowo świadomie się to ignorowało, bo miłość i nie ma co psuć nastroju. Ciężki charakter mógł się w fazie zakochania wydawać pociągający, ale ileż można oglądać czyjąś zbolałą minę, wysłuchiwać narzekań, zgryźliwych uwag, sarkastycznych komentarzy. To już nie jest urocze. To męczące.

I w takim momencie „kocham go” staje się problematyczne.

Miłość bowiem nie musi iść w parze z sympatią – kochasz kogoś mimo jego wad, ale to te wady sprawiają, że wspólna przyszłość staje pod znakiem zapytania. W bardzo wielu parach w zasadzie jedynym spoiwem jest namiętność i wspaniały seks, jednak na co dzień kochankowie podchodzą do siebie jak pies do jeża i cierpią, że pełnej uniesień atmosfery nie da się przenieść na pozostałe obszary. To „ten jedyny”, ale też „nieodpowiedni”.

Mocno to komplikuje wzajemne relacje, bo byłoby łatwiej, gdyby związek w całości okazał się niewypałem, a tak wcale nie jest. Dlatego zwykle nie inicjuje się rozstania, bo jednak szkoda, lecz im dłużej to trwa, tym bardziej nieprzyjemnie się robi, i od nielubienia można przejść do czystej nienawiści. Nielubienie ma ten feler, że w końcu prowadzi do braku szacunku, czego w żadnym związku nie powinno się tolerować. Ale niestety, masz do partnera słabość, przez co jego wybryki puszczasz płazem – miłość wygrywa z brakiem akceptacji dla nagannych zachowań.

Łatwiej się zakochać niż polubić

Miłość często przychodzi nieproszona, zakochujemy się w kimś „bo tak”, bez jakiegoś racjonalnego powodu. Kliknęło i tyle. Do tego chemia zakochania nie działa na naszą korzyść, bo każe patrzeć na kochanka przez różowe okulary i chyba każdy wie, jak trudno jest przełamać miłosną fascynację rozsądnymi argumentami. Tym bardziej, że nie od razu się wskazuje w wir szarych obowiązków, a zakochaniu towarzysza ogromne pokłady optymizmu, nadziei i wiary w cudowne jutro.

Na pożądanie i miłosny haj bardzo mocno wpływa dreszczyk niepewności, tajemnica, napięcie, niebezpieczeństwo, podczas gdy lubienie kogoś to emocja spokojniejsza, bardziej stabilna – nawet kiedy lubisz ostro szaleć z przyjaciółmi, fundamentem prawdziwej przyjaźni jest zaufanie, bliskość, pewna gwarancja, że jak przyjdzie co do czego, dostaniesz wsparcie, a nie kolejną zagadkę. W najbardziej udanych związkach te dwa uczucia mieszają się ze sobą, dlatego jest i seksualne przyciąganie, i wzajemna sympatia. A z dwojga złego, chyba lepiej zrezygnować z miłości niż z lubienia, zwłaszcza w poważnym związku na długie lata.

Nie kochając kogoś, ale go lubiąc, wciąż można docenić jego zaangażowanie, poświęcenie, pozytywne cechy charakteru. Kiedy zaś kogoś autentycznie nie lubisz, często do miłości wkrada się agresja, poniżanie, nadmierna krytyka. Nie lubisz partnera, bo wytyka ci szyderczo niski wzrost, nadwagę, kiepskie zarobki. Nie lubisz za skandaliczne wybryki, po których palisz się ze wstydu. Za czepianie się bez powodu, lekceważące „jesteś głupia”, egoizm, obrzydliwe poczucie humoru, ściąganie w dół.

W wielu przypadkach za nielubienie partnera odpowiada po prostu rozjazd oczekiwań, gdy jedna strona poszła mocno do przodu, a druga stoi dalej w tym samym miejscu, spoczęła na laurach, coraz mniej jest z nią o czym gadać. Niczym nie imponuje, stała się nieciekawa, i jak by tego było mało, wyśmiewa twoje dokonania. Związek nie idzie we właściwą stronę, nie jest jednak zupełnie beznadziejny, w wielu aspektach świetnie się sprawdza, no i ciągle kochasz małżonka, stąd dylemat co robić.

Zrywać czy nie?

A może oczekiwania są zbyt wygórowane? Czasem rzeczywiście mamy bardzo idealistyczną wizję małżeństwa, a przecież niemożliwe jest, żeby druga osoba, choćby najbardziej kochana, przez całe lata wspólnego życia ani razu nie zdenerwowała. Ba, niekiedy ma się wręcz ochotę rozerwać ją na strzępy, oczywiście tylko w myślach, i tylko przez chwilę, ale pokazuje to, że również w udanych związkach zdarzają się negatywne emocje.

I bardziej problemem jest wtedy koncentracja na sporadycznych wpadkach, jak gdyby wyłącznie one definiowały drugą połówkę. Z drugiej strony, taka perspektywa również o czymś mówi, i warto zbadać, co to takiego. Przy braku sympatii do partnera bardzo często w grę wchodzi poczucie zaniedbania i opuszczenia, przez co wyolbrzymia się niewinne przywary – są one tylko pretekstem do złości, której źródło tkwi w całkiem innej rzeczy, niezaleczonej i nieprzegadanej. To tkwi jak zadra głęboko w sercu, i byle drobiazg jest w stanie aktywować całe pokłady niezrozumiałej złości. I to akurat byłoby do pokonania, gdyby w ogóle podjęło się temat i spróbowało znaleźć rozwiązanie.

Poczucie, że nie lubisz partnera może wynikać po prostu z tego, że jesteś zmęczona, nie masz czasu dla siebie, przytłacza cię stagnacja, potrzebujesz krótkiego oddechu od domu i rodziny.

Przebywanie z kimś non stop przeważnie nie jest korzystne dla zdrowej relacji, bo i słodyczy ma się z czasem dość, a tęskniąc łatwiej przypomnieć sobie, za co się kocha i za co się lubi.

Partner bywa też wygodnym workiem treningowym za niepowodzenia np. w pracy – nie cierpisz szefa, ale na niego się nie wydrzesz, no więc w domu upuścisz frustracji, psiocząc na starego w duchu, bądź na głos, jaki to dureń, niewydarzony, co on robi, co on gada, nie mogę go znieść.

Gorzej, gdy złość nie jest wyolbrzymiona, i jest reakcją na brzydkie cechy partnera, które bynajmniej nie są wypadkiem przy pracy – są standardem. I mimo prób podjęcia tematu partner pozostaje obojętny, głuchy na prośby, brnie głębiej, teraz już specjalnie, bo widzi, że to celne pociski. Czy w takim układzie warto tkwić, tłumacząc decyzję miłością? Uniwersalnej rady nie ma, choć na dłuższą metę to bardzo niezdrowe – żyjąc z kimś, kogo nie znosisz, tracisz zdrowie, nie dostajesz wsparcia, jakie związek powinien zapewniać, doświadczasz coraz większego stresu i coraz mniej przyjemności. Miłość daje nadzieję, że partner się jeszcze poprawi, ale czy naprawdę warto liczyć na to, że czyjś charakter zmieni się o 180 stopni?

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>