Miejsca wyłącznie dla kobiet. Mężczyznom wstęp wzbroniony
Kilka lat temu wybuchła aferka związana z zakazem wpuszczania kobiet do „męskiej strefy”, jaką okazał się salon fryzjerski. Kobiety z usług barbera skorzystać nie mogły, a te, które się uparły, zostały z lokalu wyproszone. Oczywiście nie przeszło to bez echa, no bo jak to, mamy XXI wiek, a ktoś płciową segregację sobie uskutecznia? Co to znaczy, że „wyłącznie dla panów”? No to może od razu wrócimy do „nie dla żydów i psów”? Skandal!
A może nie? Każda płeć ma przecież swoje sprawy, których druga strona tak do końca nie rozumie, a we własnym gronie jest czasami po prostu łatwiej i przyjemniej. Dlaczego od razu traktować taki rozdział jako dyskryminację? Czy aby w tym dążeniu do stuprocentowej równości nie jesteśmy ciutkę przewrażliwione?
Nie macie tu wstępu
Szkoły, zakłady pracy, sale koncertowe, puby, siłownie, stadiony – w zasadzie wszystkie miejsca w przestrzeni publicznej czy zawodowej dostępne są dla każdego. Jeśli pojawiają się jakieś obostrzenia, dotyczą one raczej wieku, dlatego gimnazjalista nie ma czego szukać w monopolowym albo salonie tatuażu. Ale żeby odmawiać czegoś ze względu na płeć? Pachnie to trochę patriarchalną segregacją i budzi kiepskie skojarzenia. Nie licząc kilku bardzo specyficznych profesji, nie wolno komuś czegoś odmówić, bo jest kobietą albo mężczyzną, więc nic dziwnego, że gdy dziewczyny znowu widzą „wstęp wzbroniony”, to tak często reagują złością.
Bo to właśnie kobiety oburzają się najmocniej. Co może się wydawać dość dziwne, zważywszy fakt, iż na rynku nie brakuje damskich klubów fitness, babskich szkół jazdy, klubowych wieczorów tylko dla dziewczyn czy kobiecych dni na basenie bądź w saunie – jest tego nawet więcej niż miejsc tylko dla mężczyzn. I co? Faceci jakoś nie protestują, nie robią z tego dramatu. Ale weź rzuć w eter, że coś jest wyłącznie dla samców! O, od razu się zleci stado oburzonych politpoprawnych sępów. Typowa babska histeria? Niezupełnie. Przez długi czas bowiem „nie dla kobiet” oznaczało przymusowe wykluczenie z wielu obszarów życia, a i dzisiaj jak się spojrzy na te społeczności, które wciąż praktykują podobne podziały, przeważnie wiąże się to z podkreśleniem niższej pozycji społecznej pań.
Swego czasu tylko mężczyźni mogli na przykład studiować albo iść do wojska, zająć się jakąś pracą czy działalnością publiczną, która przynosiła pieniądze i uznanie. Kręgi typowo kobiece rzadko kiedy dawały szansę na podwyższenie swojego statusu. Coś wyłącznie dla kobiet znaczyło w sumie, że baba do niczego się nie nadaje i musi znać swoje miejsce, a ono jest w domu, gdzie wykonuje się czynności niegodne prawdziwego mężczyzny. Więc choć kobiety tworzyły własne grupy i miały rytuały z nimi związane, przeważnie był to świat drugiej kategorii, w sam raz dla tych płochych istotek od rodzenia, gotowania i zajmowania się sierotami.
To dla waszego dobra
Krótko mówiąc, podział życia na sferę męską i żeńską ograniczał kobietom pole do popisu, nie mogły one tak swobodnie realizować własnych planów i marzeń jak mężczyźni. Od dziecięctwa do starości los kobiety kręcił się wokół takich spraw jak porody, wspólne darcie pierza albo szycie kołdry, co lepiej sytuowane panie mogły się realizować społecznie, ale też na obszarach „mniej wymagających”, związanych z pomocą dla matek z nieślubnymi dziećmi czy organizacją przytułków. Owszem, zdarzały się wyjątki, dotyczyły one jednak głównie kobiet dobrze urodzonych, majętnych, z koneksjami, zresztą i one zwykle musiały działać zakulisowo i maskować swoją aktywność czysto babskimi sztuczkami.
I to się ciągle tak kojarzy, z wyrzucaniem poza nawias i dawaniem do zrozumienia, że kobitki są zbyt ograniczone, by zdziałać coś w pojedynkę, mogą haftować chusteczki dla swoich rycerzy, ale same z mieczem ganiać to już nie. Dlatego hasełka w rodzaju ‘nie dla bab’ budzą taki sprzeciw.
Druga rzecz, kiedy dzisiaj wygradza się ze wspólnej przestrzeni fragment jedynie dla kobiet, to raczej nie stoi za tym dyskryminacja wynikająca z przekonania, iż panowie nie mogą być dla pań równorzędnymi partnerami, to po prostu chęć zapewnienia sobie większego komfortu i bezpieczeństwa. Kobiety czują się czasami skrępowane męskim towarzystwem i zwyczajnie facetów się obawiają, dlatego wolą babskie knajpki, w których mogą spokojnie wypić drinka, nie będąc nagabywaną przez namolnych absztyfikantów, osobne wagony w metrze, gdzie nikt „przypadkiem” nie będzie się ocierał, czy kobiece dni w saunach i na basenach, kiedy wreszcie można się zrelaksować i nie narażać na obleśne spojrzenia. Wolą to niż tłumaczenie, że nie życzą sobie pewnych zachowań, i słuchania w odpowiedzi, że się głupio kłócą z naturą, bo co w tym złego, że ktoś się na nie pogapi albo uszczypnie w tyłek.
Bez męczącej presji
Ale bezpieczeństwo to nie jedyna motywacja. Przybywa miejsc, w którym kobiety chcą po prostu wzajemnie się inspirować, coś tworzyć, rozwijać własne talenty – prawie tak, jak robiły to nasze prababki, przekazując sobie tajemne receptury, ucząc cennych umiejętności, dzieląc się własnymi doświadczeniami. Miało to swoje zalety, kobieta nie czuła się tak zupełnie samotna, było kogo poprosić o radę czy pomoc. Oczywiście, kobiety często nie tyle szczerze się przyjaźniły, ile były skazane na siebie, jako że w minionych czasach opinia otoczenia mogła zaważyć na całym przyszłym życiu, lecz wbrew pozorom nawet w takich grupach z musu wielokrotnie dochodziło do aktów prawdziwej, babskiej solidarności.
Przez to, że nasze przodkinie tak dużo czasu spędzały razem, chyba lepiej się rozumiały niż my dzisiaj, a to właśnie ten brak zrozumienia sprawia, że mnóstwo współczesnych kobiet nie lubi swojej płci i na każdym kroku podkreśla, że są inne niż reszta. Negatywne stereotypy są niekiedy tak silnie zakorzenione, że aż nie chce się uwierzyć, by w takim czysto babskim gronie obyło się bez podłości, obgadywania, kłótni, knucia i całego tego szajsu rodem z „Seksmisji”. No i co w ogóle te dziewuchy mogą tam robić, gdy są zupełnie same? Pewnie planują zemstę na tych, którzy nie chcieli się z nimi ożenić, ot taka enklawa feminazistek. Tymczasem te, które odważyły się na wejście do takiego kobiecego kręgu, mają zgoła odmienne odczucia – nikt nikomu oczu nie wydrapuje, nie wytyka nadwagi i braku faceta, nie dosypuje soli do kawy, nie wyśmiewa za plecami. Takie miejsca to bowiem coś zupełnie innego niż praca, internat czy jakaś inna przymusowa zsyłka, to przestrzeń, do której wstępuje się dobrowolnie i najczęściej w towarzystwie osób o podobnych poglądach i upodobaniach.
A dlaczego bez mężczyzn? Bo we własnym gronie czujemy się bardziej swojsko. W otoczeniu samych kobiet często zyskujemy większą pewność siebie. Są dziewczyny, które w towarzystwie mężczyzn za żadne skarby nie wypowiedzą się o polityce, ekonomii, samochodach, sporcie czy nowych technologiach. Boją się ośmieszenia i tego, że jakiś facet im zaraz wytknie, że guzik się znają albo będzie chciał za wszelką cenę je na czymś zagiąć. Oraz tego, że w ogóle nie przebiją się ze swoim głosem, bo jakoś tak mają wpojone, że męski głos jest silniejszy, a kobiecie nie wypada się wcinać w męskie rozmowy, gdyż wtedy staje się ona niekobieca i odstraszająca.
Wreszcie ktoś mnie rozumie!
W kobiecym kręgu te obawy najczęściej znikają, pojawia się za to większa swoboda. Nagle można pozwolić sobie na śmielsze wypowiedzi, dosadne żarciki, donośniejszy śmiech, wygodne rozłożenie się na kanapie, czyli w sumie drobnostki, ale takie, które damom nie uchodzą, przez co kobieta przebywająca w mieszanym gronie bardziej się spina. I nie ma strachu, że poruszając mniej poważny temat wyjdzie się na mało inteligentną trzpiotkę, której w głowie same lakiery do paznokci i tysięczna para butów.
Łatwiej też w kobiecej grupie znaleźć inspirację i motywację do działania. Mężczyźni odnoszą się do siebie nieco inaczej niż do kobiet, więc gdy próbują ten męski język przenieść na „mieszany” grunt, to albo zrażają grubiaństwem swoje partnerki, albo w ogóle do nich nie trafiają swoją argumentacją, bo na kobiety ona po prostu nie działa. Stają się przesadnie delikatni lub przeciwnie, dają dziewczynie taki wycisk, by na zawsze popamiętała, że jej miejsce jest przy garach. A kobiecie zawsze łatwiej wczuć się w sytuację innej kobiety, poza tym damski przykład wydaje się bardziej realny – nigdy nie wycisnę tyle co Stefan, więc po co się męczyć na tych przyrządach, ale gdy zobaczę, co na siłowni wyprawia Sylwia, prędzej uwierzę we własne możliwości, bo skoro ona mogła, to dlaczego nie ja?
I to właśnie w gronie innych kobiet można liczyć na zrozumienie, gdy mówi się o szefie komentującym śliczne cycuszki za każdym razem, kiedy oddaje się mu dokumenty, o mężu brzydzącym się zmywania naczyń, o brzuchu, który mimo starań nie chce wyglądać jak przed ciążą. Wśród swoich wolno poruszyć niemal każdy temat, co daje dwie ogromne korzyści: pomaga oczyścić głowę i uzyskać konkretne porady. Przy mężczyznach mało która kobieta zdecyduje się na tak osobiste zwierzenia.
Te osobiste opowieści są istotne także dla słuchaczek, bo przecież kobiety mają różne życiorysy i dopiero gdy się kogoś wysłucha, spojrzy na świat jego oczami, to zaczyna się rozumieć, że zrzędzenie w firmowej kuchni nie wynika wcale z wrednego charakteru, ale jest efektem niewesołych przeżyć i domowych kłopotów.
Może one nie takie złe?
Kobiece kółka zdobywają coraz większą popularność, a ich oferta jest bardzo szeroka – można gromadzić się wokół dowolnej idei, swoje grona mają miłośniczki kwiatów, jazdy konnej, strzelania, motocykli, gotowania, polityki, sportów ekstremalnych, czytania książek. I jak się okazuje, jednoczy to nie tylko na poziomie wspólnych zainteresowań, ale i tak ogólnie – na kobiety patrzy się wreszcie jak na koleżanki, a nie wyłącznie rywalki.
Gdy kobiety są same, muszą się nauczyć współpracy. Z mężczyzną zawsze można poflirtować, wyciągnąć swoje kobiece karty, z babami tak się nie da, stąd wrażenie, że to z facetami łatwiej się dogadać. A to raczej kwestia tego, co się przekazuje dziewczynkom – pełno porad, jak zawalczyć o męskie względy i poparcie, i niewiele słów o tym, jak do autorskich pomysłów przekonać własną płeć. Co częstszy kontakt z innymi kobietami mógłby to w końcu zmienić.
Brak mężczyzn ułatwia też odkrycie w sobie cech przywódczych, bo w mieszanym towarzystwie najczęściej role wodzów oddaje się w męskie ręce, to się wydaje takie naturalne. Gdy facetów nie ma, musi się narodzić liderka, trzeba ogarnąć wszystkie sprawy samodzielnie – jest troszkę ciężej, ale w nagrodę ma się poczucie sprawczości i pełnej niezależności. A takie budujące doświadczenia można później wykorzystać chociażby w pracy zawodowej.
Razem czy osobno?
Skoro kobiety tak wiele czerpią ze swoich babskich wspólnot, to spoko, niech krzewią ideę siostrzeństwa, na zdrowie. Dlaczego jednak oburzają się, gdy faceci robią to samo? Albo zamykanie się na jedną płeć jest dyskryminacją, albo nie, no chyba chcemy zwalczać podwójne standardy? Jasne, można tu mówić o historycznych zaszłościach i o tym, że wspólna przestrzeń jest często zawłaszczana przez mężczyzn, ale ciężko zwalczyć te niesprawiedliwości, przerzucając jakiś przywilej z jednej grupy na drugą, zamiast dać go wszystkim.
Bo i co w tym złego, że mężczyźni pragną mieć swoje samcze terytoria? Owszem, można dyskutować o formie – „strefa wolna od kobiet” czy „kobietom wstęp wzbroniony” brzmi znacznie gorzej niż „klub tylko dla mężczyzn” i naprawdę nie zaszkodziłoby wziąć pod uwagę niewieściego rozdrażnienia miast od razu zbywać go brakiem dystansu i poczucia humoru. Sama idea nie wydaje się jednak przerażająca i nie zawsze za rozdzielnością płci stoi chęć upokorzenia głupich bab, seksizm, poczucie wyższości. Podobnie jak dziewczyny, faceci też potrzebują prywatności, swobody, nieskrępowanej niczym rozrywki – to w sumie dobrze o nich świadczy, że swoim nie najelegantszym zachowaniom wolą się oddawać w samotności.
Zagrożenie zdaje się być raczej w innym miejscu. Jeśli od czasu do czasu każda płeć zajmie się wyłącznie sobą, pewnie wszystkim wyjdzie to na zdrowie, ale gdy do swoich braci albo sióstr uciekać się będzie zawsze, gdy zrobi się nieprzyjemnie, płciowe podziały tylko się utrwalą. To fajnie, że kobiety mogą wypoczywać w babskich kurortach, czy jednak rozwiąże to problem molestowania seksualnego urlopowiczek w bikini? Nie bardzo. Bo jak tu się lepiej poznać, zrozumieć i dogadać, kiedy wciąż przebywa się z daleka od siebie i uważa za istoty, których nie sposób zrozumieć?
4 komentarze
Według mnie pewne rzeczy z biegiem czasu stają się coraz mniej zrozumiałe dla ogółu. Stosuje się różne ideologiczne wytłumaczenia dla podziału miejsc, gdzie ludzie mogą się spotykać ze względu na płeć. Faktycznie najlepszym chyba rozwiązaniem jest takie, że od czasu do czasu przebywa się tylko w gronie tej samej płci, a resztę czasu przeznacza się na grono mieszane.
Książki u mnie tak samo są czytane, parę jest ,,rozgrzebanych”, a jeszcze do biblioteki idę. 🙂
Pozdrawiam!
Dobrze podjęty temat !
Ja to chyba mam zbyt męski mózg, bo nie przeszkadzają mi strefy „tylko dla mężczyzn” i nigdy nie czuję się wtedy zdyskryminowana. Moze to dlatego ze akceptuje fakt, że jestem kobietą i jestem inna niz facet i uważam to za zaletę niz minus;) faceci maja cechy ktore przewyższają kobiety, tak samo jak i my mamy całą masę cech, których mężczyźni mogliby nam pozazdrościć:)
Bardzo ciekawy wpis, świetnie się czytało!
Nad wieloma poruszonymi w tekście aspektami można się na trochę zatrzymać i zastanowić. Choćby to, że wydaje się nam, że z mężczyznami łatwiej się dogadać… 🙂