My rządzimy światem, a nami mężczyźni?
Winni są zresztą nie tylko sami faceci-politycy, ale ogólnie rzecz biorąc społeczeństwo i te nieszczęsne „płciowe” stereotypy. Dziewczyn nie zachęca się równie mocno co chłopców do wejścia w politykę, nie uczy się ich także tego, jak być dobrym liderem. Męskie ambicje polityczne są podsycane przez rodziców, szkołę i lokalne organizacje, dlatego zainteresowani rządzeniem młodzieńcy są w większości przypadków przekonani, że kariera polityczna stoi przed nimi otworem, a oni bez większych trudności dadzą sobie w tym świecie radę. Dziewczęta odwrotnie, rzadko kiedy otrzymują podobną zachętę, a bez niej czują się niedostatecznie kompetentne, by przejąć stanowisko we władzach, zbyt mało mają też kobiecych wzorców do naśladowania.
Przeszkodą, choć to może nie najlepsze słowo, jest również rodzina. Zajmowanie się polityką wymaga spędzania wielu godzin poza domem, na co matki nie mogą bądź nie chcą się zdecydować. Z kolei singielki nie są postrzegane jako osoby w pełni wiarygodne, zwłaszcza gdy reprezentują prawe skrzydło sceny politycznej.
Panowie spijają śmietankę
Nie jest prawdziwe stwierdzenie, jakoby kobiety mniej interesowały się przestrzenią publiczną. One po prostu działają na niższych szczeblach, dlatego rzadko się o nich słyszy. Prócz tego, panie są bardziej surowe w ocenie swoich możliwości i zdecydowanie za skromne, więc rzadziej dochodzą na sam szczyt.
Kobiety chętnie działają na rzecz swoich społeczności, ale zamiast zapisać się do jakiejś partii, wybierają organizacje pozarządowe. Jeśli zaś ubiegają się o urząd we władzach lokalnych, to nie tyle z myślą o politycznym sukcesie, ile z chęci „zrobienia czegoś pożytecznego dla ludzi”. To tłumaczyłoby między innymi dynamiczny wzrost liczby sołtysek w Polsce – zarządzanie wsią to mało wdzięczne i kiepsko płatne zajęcie, dlatego panowie z niego rezygnują. Niestety, im wyżej w strukturach władzy, tym gorzej.
W ostatnich wyborach samorządowych kobiety objęły funkcję wójta w 11 proc. gmin, urząd burmistrza lub prezydenta miasta tylko w jednej dziesiątej gmin.
Nie jest oczywiście tak, że kobiety w ogóle trzymają się z daleka od partii politycznych. Ale ich droga na szczyt jest bardziej wyboista i muszą się naprawdę solidnie zasłużyć, by znaleźć uznanie w oczach szefa i awansować. Na najwyższych państwowych urzędach przeważają mężczyźni, lecz wśród vice-ministrów, vice-dyrektorów czy pełnomocników pań jest całkiem sporo, co pokazuje, że kobieta z wysokimi kwalifikacjami to żaden ewenement. Mimo to, najbardziej eksponowane stanowiska mężczyźni zazdrośnie trzymają dla siebie. Nie mają oporów, by wykorzystywać wiedzę i umiejętności swoich współpracowniczek, jednak zdobytą popularnością nie zamierzają się z nimi dzielić. A stąd tylko jeden krok do kolejnej bolączki polityczek, czyli kiepskiej rozpoznawalności. Wiadomo, że media chętniej zaproszą ministra czy prezydenta Wrocławia niż szeregowego pracownika resortu albo sołtyskę z podkarpackiej wsi. I nikogo specjalnie nie zainteresuje, że bez ciężkiej pracy wielu kobiet nie byłoby sukcesu politycznego przywódcy.
To samo jest przy ustalaniu list wyborczych. Naturalnym kandydatem na lidera listy jest mężczyzna, często na zasadzie „bo tak”. System kwotowy zmienił tylko tyle, że komitet wyborczy musi wystawić określoną liczbę kandydatek. Miejsca biorące w dalszym ciągu okupowane są przez panów. Może panie są zwyczajnie za słabe, by objąć pozycję numer jeden? Może. Warto jednak pamiętać, że zarządy partii, czyli organy odpowiedzialne za ostateczny kształt list, składają się niemal wyłącznie z mężczyzn. Taki szczegół.
Baba babie wilkiem
Ale promowanie polityczek jest i tak bezzasadne, skoro kobiety nie głosują na inne kobiety. Przecież na każdej liście znajdziemy kandydatów i kandydatki, swój epizod miała nawet Partia Kobiet. I co? I nic, przepadły z kretesem, bo same nie chcecie, żeby baby wami rządziły.
Otóż niekoniecznie.
W sumie to trudno zrozumieć, dlaczego mamy z założenia stawiać krzyżyk przy żeńskim nazwisku. Wszak najważniejsza powinna być ocena kompetencji i zgodność poglądów, a nie dziwnie pojmowana solidarność jajników. Odrzucenie jakiejś kandydatki nie musi więc mieć nic wspólnego z zazdrością, co tak chętnie wytykają nam mężczyźni. Raczej chodzi o to, że ludzie generalnie mało zajmują się polityką. To znaczy, niby jesteśmy niezwykle rozpolitykowani, ale gdy przychodzi co do czego, to nasza wiedza na ten temat jest najczęściej bardzo powierzchowna. Znamy tylko garstkę polityków ze świecznika, którzy, co za przypadek, są przeważnie płci męskiej. Dzięki medialnej popularności zyskują oni przewagę już na starcie, bo wyborcy są trochę jak inżynier Mamoń – podobają się im politycy, których już znają, bo jakże tu głosować na kogoś, o kim się słyszy pierwszy raz w życiu.
Pytanie zatem: dlaczego polityczki nie potrafią zaistnieć w mediach? Nie robią niczego godnego wzmianki czy szkoda im czasu na telewizyjny lans? Kiedy nie włączyć telewizora, o losach kraju debatują prawie sami mężczyźni. Panie są gdzieś z boku, skupione na tak zwanych tematach zastępczych. Dla mediów jedynym wiarygodnym rozmówcą na „poważne tematy” pozostaje mężczyzna, stąd w opiniotwórczych programach publicystycznych wyraźna przewaga ekspertów nad ekspertkami. Panie są też – świadomie lub nie – lekceważone w debacie publicznej. Przed męskim nazwiskiem zawsze pojawi się „profesor”, „przewodniczący”, „doktor”, „pan Ryszard”, z kolei przy przedstawianiu kobiet często zapomina się o jej tytułach i funkcjach, do tego nierzadko zdrabnia się imię, niby tak z sympatii, ale to jasne, że bardziej serio widzowie potraktują panią Barbarę, a nie panią Basię. I tak tworzy się wrażenie, że tylko ON jest jedynym wartościowym i kompetentnym kandydatem na posła, ministra, prezydenta czy premiera.
Działaczki drugiego sortu
Podobnie jak w innych dziedzinach życia, tak i w polityce mamy „męskie” i „żeńskie” obszary. Panie są tradycyjnie od zagadnień społecznych, ale, co interesujące, w kwestiach faktycznie czysto kobiecych, jak ciąża, porody, aborcja czy in vitro, najwięcej do powiedzenia mają politycy w spodniach.
Przypisanie polityczkom tematyki społecznej nie byłoby jeszcze takie złe, gdyby nie jednoczesne przekonanie, że są to tematy niejako drugiej kategorii. Nie tak kluczowe dla kraju jak polityka zagraniczna, obronność, finanse, gospodarka, przemysł.
Polityczki niemal na każdym kroku mają pod górkę. Z racji swojej płci prezentują tylko ograniczony, babski punkt widzenia, choć w przypadku mężczyzn jakoś nikt takiego argumentu nie wysuwa. Cieniem na politycznych karierach kobiet kładzie się także polityczna poprawność i parytety. Typowe rozumowanie: dajmy jakąś babeczkę na wysokie stanowisko, niech nikt nie pyszczy o dyskryminacji i przy okazji złapiemy kilka głosów w sondażach. Nie nadaje się do tej roboty? Nawet lepiej, upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu.
Nieudolność polityczek krytykowana jest ostrzej od wpadek mężczyzn, a przekaz jest wtedy bardzo czytelny – nie jesteś postacią formatu Margaret Thatcher, to wracaj do garów. Bowiem kobiety nie robią czegoś źle z powodu swojej niekompetencji. Nie, ich porażka jest bezpośrednią pochodną płci, wiadomo, baba, musiała wszystko zawalić. I wystarczy, że zawiedzie jedna, by wszystkie polityczki zostały objęte zbiorową odpowiedzialnością. Patrzcie, tak rządzą kobiety, chcecie tego więcej? Tymczasem rządy kobiet są także w interesie większości mężczyzn. Chociażby dlatego, że damska aktywność skoncentrowana jest w dużej mierze na rozwoju, pomocy wykluczonym, współpracy ze środowiskami o odmiennych poglądach i poprawie jakości życia. Pozostaje więc mieć nadzieję, że te dzisiejsze trudności nie zniechęcą młodych dziewczyn do podjęcia działalności społecznej. Wszak kto inny lepiej zadba o nasze interesy, jak nie mądre, odpowiedzialne i odważne kobiety?
Komentarz ( 1 )
Jak to mówi znane powiedzenie kobieta jest szyją, facet głową. za normalnymi mężczyznami stoją kobiety, tak ten swiat jest urządzony. może minie jeszcze trochę czasu, a panie będą bardziej aktywne w polityce, bo polityka się zmieni. licze na to