Główne menu

Namiętność i bezpieczeństwo – czy mogą iść w parze?

Kto nie marzy o namiętnym romansie? Namiętność to nieobliczalność, nieodkryte lądy, ekscytacja, słodki dreszczyk niepewności, spalająca od środka żądza, dzikie noce – po prostu czujesz, że żyjesz. I co to jest za życie! Ech, aż ciarki przechodzą na samą myśl o takiej przygodzie.

Ale to nie jedyne pragnienie. Bo w naszych głowach często tworzy się także wizja przyszłości z ukochaną osobą, a w niej pojawia się biały domek z ogródkiem, w ogródku wesoło szczeka pies, a obok stoi dmuchany basenik, w którym chlapią się dwa słodkie bąbelki. Są wspólne śniadania, leniwy wieczór pod kocykiem i pewność, że życiowy partner zawsze będzie trwał u naszego boku. Słowem – spokój i bezpieczeństwo. Kontrast dla miłosnego szaleństwa. Tylko czy da się te dwie wizje pogodzić?

Dranie wygrywają

Ona mówi, że chce miłego, statecznego faceta, który grzecznie wraca na noc do domu, zawsze odpisuje na sms-y i rozumie, że śmieci nie wynoszą się same. Tak mówi, po czym wodzi maślanymi oczami za gościem, który słynie z tego, że przychodzi tylko, kiedy mu to pasuje, chętnie poświntuszy przez telefon, ale nie oddzwania gdy pojawia się problem, zabiera na wycieczki do lasu, za to nigdy nie dał się namówić na niedzielny obiad z rodzicami. On natomiast deklaruje chęć zamieszkania ze spokojną, sympatyczną i ułożoną dziewczyną, która stworzy mu prawdziwy dom, po czym ugania się miesiącami za seksowną, wyniosłą modliszką, która potrafi pięć minut przed randką zadzwonić, że jednak nie przyjdzie, bo nie. Idiotyzm, prawda?

No cóż, tutaj do głosu dochodzi namiętność, a nad nią bardzo ciężko zapanować. To taki stan, który można przyrównać do odurzenia narkotykami i który wywołuje podobne uzależnienie, dlatego tak często się zdarza, iż wygrywa z rozsądkiem. To pewnie marna pociecha dla kogoś ze złamanym sercem, lecz gdy pożądanie dochodzi do głosu, to ludzki organizm staje się odporny na racjonalne argumenty, wręcz jest się pewnym, że pójście za namiętnością to najlepsze z możliwych rozwiązanie.

namiętność czy bezpieczeństwo

Dać się porwać

Wystarczy posłuchać, co mówią ludzie ogarnięci miłosną pasją: nie mogę bez niej żyć, umrę bez niego, ona jest jak narkotyk, w jego ramionach jest jak w raju, jeden dotyk i topię się jak wosk, zrobię wszystko dla minuty spędzonej razem, nic nas nigdy nie rozdzieli. Wielkie słowa i równie wielkie emocje, tak prawdziwe i tak intensywne, że aż człowieka rozsadza. Po prostu nie można sobie wyobrazić życia bez tej drugiej osoby. A wtedy, co zrozumiałe, zaczyna się myśleć o wspólnej przyszłości.

Owszem, dalej tak szalonej i pełnej uniesień, ale też coraz częściej pojawiają się marzenia zgoła innej natury – a gdyby tak razem gotować obiady, szukać zasłonek do kuchni, dzielić się opieką nad kotem, i kto wie, może pomyśleć o dzieciach? Być dla siebie kimś więcej niż kochankami, zyskać oparcie i poczucie bezpieczeństwa. Kłopot w tym, że kiedy związek wejdzie w fazę stabilizacji, czasami robi się nudno – bo przyjemnie jest siedzieć na kanapie, trzymając się za ręce, lecz nie towarzyszy temu taki żar jak w okresie kuszenia i zdobywania.

Namiętność wydaje się bardziej pociągająca niż codzienność. W codzienności nie ma tej iskry, tęsknoty, pobudzającej wyobraźnię tajemnicy, burzy uczuć, dzięki którym można góry przenosić. Jasne, stały związek ma swoje plusy, ale i więcej obowiązków, zamiast feerii barw dostajemy głównie szarzyznę, a sms ‘kup sałatę’ nie jest choćby w połowie tak ciekawy jak zdjęcie w samej bieliźnie. Namiętność w większym stopniu kojarzy się z zyskami – są intrygujące wyzwania, miłe niespodzianki, słodkie nagrody, mnóstwo seksu i komplementów.

Z tego względu ktoś miły i dobry, dający poczucie bezpieczeństwa, może przegrać z konkurencją oferującą seksualne rozkosze – jego zalety są cenne, lecz nie idzie za nimi tak wielka przyjemność. Dlatego wiele znajomości bazujących głównie na namiętnych doznaniach kończy z chwilą, gdy pragnienie zostanie w pełni zaspokojone, bądź też para, ze względów praktycznych, żyje sobie dalej razem i szuka przygód na boku.

Co za dużo to niezdrowo

Bez namiętności da się żyć, choć wiadomo, średnio fajne to życie. Poczucie bezpieczeństwa to z kolei jedna z podstawowych potrzeb człowieka. Obie te rzeczy są dla nas ważne, tylko jak spiąć je w jedną sensowną całość, czy to w ogóle możliwe? Czy da się mieć jednocześnie gwarancję trwałości związku i kuszącą nieprzewidywalność? Pewność dnia jutrzejszego i zaskakujące zwroty akcji? Zaufanie i sekrety? Spokój ducha i elektryzujące spięcia?

W stały związek wchodzimy zazwyczaj z miłości, ale i po to, by móc trudy życia podzielić na pół. W związku na poważnie liczy się stabilizacja, zabezpieczenie, zaufanie, wzajemne wsparcie. Brzmi wspaniale, tyle że takie pewniki są w stanie zabić miłosną pasję, więc mając do wyboru namiętność oraz poczucie bezpieczeństwa, część osób wybierze to pierwsze.

Tacy ludzie nie odrzucają całkowicie potrzeby bezpieczeństwa, po prostu realizują ją w inny sposób, nie w związkach. Te bowiem służą przede wszystkim do zaspokajania żądzy – związek ma być na najwyższych obrotach, emocje podkręcone do maksimum, nieustanne przyciągnie i odpychanie, sprzeczki, wyczekiwanie, seks na zgodę, kolejna zagrywka, próba sił, znowu seks, i tak w kółko. W pewnym momencie ta gwałtowność zaczyna męczyć, a znajomość jest jakby zawieszona w próżni, bo ileż można się tak dręczyć, zwodzić, kusić, trzymać w szachu.

Może się wydawać, że to idealny przepis na brak nudy w związku, w końcu nigdy nie wiadomo, co kolejny dzień przyniesie i zawsze coś się dzieje, to się jednak sprawdza tylko na krótką metę. Po pewnym czasie ta niepewność zwyczajnie niszczy, robi się coraz bardziej toksycznie – to właśnie ten moment, w którym powinno dojść do rozstania albo ułożenia wzajemnych relacji na nowo.

Bamboszki nie są sexy

Namiętność pomaga nam łączyć się w pary, lecz trwałość związku zależy od nieco innych parametrów. Po pierwszym bum! emocje opadają, i bardzo dobrze, że tak się dzieje, w przeciwnym razie szybko byśmy padli z wycieńczenia. Niestety, nie zawsze dostrzegamy zalety płynące ze spadku napięcia – dla wielu osób to po prostu koniec zabawy, nudna wegetacja.

To zrozumiałe obawy, gdyż wspólne życie zdominowane jest zazwyczaj przez prozaiczne czynności jak praca i sprzątanie domu, a o partnera nie trzeba już tak zabiegać, co zachęca do niedbalstwa i przedkładania wygody ponad romantyczne gesty. To zaś bywa niebezpieczne, ponieważ zawsze na horyzoncie może pojawić się ktoś, komu będzie chciało się postarać, i znowu pojawi się ten dreszczyk emocji, pożądanie, motylki w brzuchu.

Co gorsza, gdy mocno doskwiera brak silnych przeżyć, to do szczęścia wystarcza sam efekt nowości, rozłąka, konieczność zachowania dyskrecji – o ileż to ciekawsze od przewidywalnej rutyny! Ale nowa znajomość też nie będzie wiecznie pełna pasji i znowu pojawi się dylemat – zgodzić się na ciepłe kapcioszki czy szukać kolejnej zdobyczy. Namiętność ma to do siebie, że rozkwita przede wszystkim w niebezpiecznych warunkach, podsycana przeciwnościami losu, zakazami, walką o dominację, czekaniem na potwierdzenie. Gdy jednak ten stan trwa zbyt długo, przyjemność się wypala i od drugiej osoby zaczyna się oczekiwać niemożliwego – by przywrócić ów stan ekstazy, ale i stworzyć coś stabilnego, opartego na solidności i zrozumieniu.

Czyli że nie ma ratunku?

Namiętność i bezpieczeństwo to jak ogień i woda, wychodzi więc na to, że jeśli chcemy stałego związku z zaufanym partnerem, który nie boi się zobowiązań, to musimy się pogodzić z utratą pożądania – albo ognisty kochanek, albo kluseczka z instynktem opiekuńczym. Mało to zachęcające, na szczęście nie do końca prawdziwe. Faktem jest, że namiętność nie lubi zwyczajności, wygody i bezpiecznej stałości, nie znaczy to jednak, że nie może z nimi w zgodzie koegzystować.

Rzecz w tym, że namiętność na początku znajomości jest mało skomplikowana – dwójka ludzi wpadła sobie w oko i tyle, wystarczy pójść na żywioł. W stałym związku trzeba ciągle pamiętać o byciu dla siebie kobietą i mężczyzną, co wcale nie jest takie oczywiste, biorąc pod uwagę wyzwania dnia codziennego oraz przyzwyczajenie do swojej obecności. To spore wyzwanie, ale przecież są pary, którym to świetnie wychodzi, i nie korzystają one wcale z jakiejś tajemnej wiedzy dla wybranych – zasady przez nich stosowane zna pewnie każdy dorosły, tyle że nie zawsze chce mu się to wdrożyć w życie.

Nudę w sypialni często mamy na własne życzenie, zapominając, że zdobyty partner nie jest wcale zaklepany na wieki wieków, dlatego wypadałoby od czasu do czasu znowu powalczyć o jego względy. No i zdarza się, że faktycznie sami nie wiemy, o co dokładnie nam chodzi – partner ma być zagadką i niezależnym, niepokornym duchem, ale też ma zawsze robić to, czego się od niego oczekuje, ma czarować nieszablonowością, ale zarazem ma się zachowywać normalnie, musi adorować i płonąć z pożądania, ale tak, żeby nie pognieść bluzki i nie zburzyć fryzury. Wkurza to, że partner przestał zaskakiwać, jak i to, że nagle nie da się go podejść starymi sztuczkami. Chcemy ujarzmić kogoś szalonego, a gdy to się uda, tracimy zainteresowanie. Marzymy o dramaturgii, miłosnych porywach, odnajdowaniu siebie, i jednocześnie oczekujemy jasnej deklaracji co do wspólnej przyszłości.

A przede wszystkim nie doceniamy tego, co mamy na co dzień, oczekując wielkich, choć pustych gestów, ignorując w tym czasie drobiazgi czynione ze szczerej miłości i wypracowaną przez lata intymność – zamiast widzieć w tym zalety zwiększające atrakcyjność partnera, często tylko narzekamy na ich letnią temperaturę. Bywamy wręcz przekonani, że jeśli ktoś jest człowiekiem odpowiedzialnym, rzetelnym i spokojnym, to na bank obca mu jest zmysłowość i pożądliwość, więc nawet nie dajemy mu szansy, by mógł się wykazać.

Związek czy emocjonalna jatka?

To trochę wina przekazu kulturowego opiewającego niemal wyłącznie miłość pełną żaru. Bajka kończy się na ślubnym kobiercu, z lakonicznym „żyli długo i szczęśliwie”, jak gdyby liczyło się tylko poszukiwanie drugiej połówki, docieranie się, życie szalonymi emocjami. Tymczasem związek wymaga równowagi pomiędzy pasją a zwykłą codziennością – nadmiar wrażeń bywa równie zabójczy co stagnacja. W tym właśnie gubi się wiele osób – oczekują normalności i stałości, ale wpadają w złość za każdym razem, gdy życie spokojnie toczy się swoim rytmem.

W namiętności pociąga między innymi ryzyko i strach, jak można łatwo stracić to, na czym tak bardzo zależy. Ale czy podobnie nie jest ze stałym związkiem? Miła, spokojna osoba też może odejść, gdy uzna, że obecny układ przestał być satysfakcjonujący, różnica w tym, że jej wartość docenia się zwykle dopiero wtedy, gdy już zatrzaśnie za sobą drzwi.

Bo namiętność jest w gruncie rzeczy stosunkowo tanim zasobem. To nic wielkiego znaleźć kogoś do łóżkowych zabaw, potyczek, gierek i niezobowiązujących spotkań, lecz znaleźć kogoś, z kim stworzy się prawdziwą, głęboką więź to prawdziwa sztuka. Romansów można mieć na pęczki, trwałe, udane związki to rarytasy. Niezupełnie dlatego, że nie leżą one w naszej naturze – raczej dlatego, że są tak bardzo wymagające. Przypadkowy kochanek jest w stanie dać nieziemski orgazm, ale poczucia bezpieczeństwa raczej nie zagwarantuje.

Warto się więc zastanowić, czego naprawdę oczekujemy od swojej drugiej połówki. Uniesień? Ekstazy? Przygody? Dreszczyku związanego z nowością? Czy poza tym jeszcze coś się liczy, czy chodzi o samą pasję? Do bezpieczeństwa, wsparcia i przywiązania warto dodać szczyptę strachu i niepewności, to podsyci temperaturę związku, jednak sama namiętność nie jest przepisem na „długo i szczęśliwie”– burzliwe romanse z reguły są krótkie i kończą się gorzkimi łzami. Za to spełniona miłość rozumie, że okresy przestoju to jeszcze żadna tragedia, a wybuchowe przeżycia smakują lepiej, gdy nie są jedynym posiłkiem.

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>