Czy naprawdę mamy kryzys wartości?
Co za czasy… Co się z tymi ludźmi dzieje… Stracone pokolenie, bez przyszłości, bez zasad, bez moralności… Kiedyś to nie do pomyślenia… Świat dąży do zagłady, ta cywilizacja ginie, bo nie ma już dla niej żadnej świętości. Po prostu upadamy. Nie, już upadliśmy! To ostatni dzwonek. Ostatni dzwonek, by przypomnieć sobie o wartościach, przeprosić się z nimi, wrócić na właściwą drogę.
Takie czarne wizje atakują nas z każdej strony. Niby żyje się nam coraz lepiej, ale jakby czegoś brakowało. Tych wartości właśnie. Zapominamy o rzeczach dobrych i wzniosłych, pogrążając się w bezmyślnej konsumpcji i jakichś dziwacznych ideologiach psujących społeczeństwa. A może nie? Może kryzys wartości wynika jedynie z tego, że pewnej grupie ludzi nie podoba się to, iż świat nie stoi w miejscu?
Kim jesteś, tradycjo?
Skoro kryzys wartości, to warto by było najpierw zdefiniować, czym owe wartością są. I już na starcie jest problem, nawet jeśli ograniczymy się tylko do naszego, europejskiego kręgu kulturowego. Jest kilka „zasad obiektywnych” – nie wolno zabijać innych ludzi, nie wolno kraść, nie powinno się kłamać i oszukiwać, nie zdradza się ukochanych osób. Lecz im dalej w las… Współczesne europejskie wartości zakładają na przykład, że nie można dyskryminować człowieka ze względu na orientację seksualną, dlatego nie powinno nikogo bulwersować, że dwóch panów spaceruje po deptaku, trzymając się ze ręce, a jeden z nich ma pomalowane paznokcie i sukienkę zamiast spodni. I tak, jedni powiedzą, że dzięki nowym wartościom wreszcie tacy ludzie nie są wykluczeni, mogą normalnie żyć, bez strachu, że ktoś ich wtrąci do więzienia albo spali na stosie. Ale są też tacy, dla których podobne zachowania będą wyłącznie dowodem na to, jak nisko człowiek upadł.
Takich przykładów jest oczywiście znacznie więcej. Kara śmierci. Aborcja. Religia. Jedzenie mięsa. Prawa kobiet. Bicie dzieci. Rasizm. We wszystkich tych kwestiach coś, co dla jednych jest oczywiste i słuszne, dla drugich będzie zwykłym idiotyzmem. Zmieniają się bowiem poglądy, tyle że nie dla wszystkich jest to zmiana na lepsze.
Dlatego też kryzysem wartości często nazywa się zerwanie z pewną tradycją. A my lubimy idealizować przeszłość. Stąd tak powszechne opinie typu: „to, co się teraz wyrabia, dawniej byłoby niemożliwe”. Może. Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że „dawniej” przeniesione na współczesny grunt wcale by się nam tak nie spodobało. No, z wyjątkiem tych, dla których tradycja rzecz święta.
Nie my pierwsi
Tak już jest, że sztywne zasady moralne uwierają. Pewnie, pełna anarchia i samowolka to przegięcie w drugą stronę, ale poluźnienie gorsetu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Więc rozpinamy jeden guziczek, potem następny i od razu lepiej się oddycha, człowiek bardziej zrelaksowany, rozluźniony, szczęśliwszy. Tylko się cieszyć, że życie nie ogranicza się już wyłącznie do nakazów i zakazów, jest za to sporo miejsca na zwyczajne, ludzkie zadowolenie. Czy komuś to może wadzić? Owszem.
Ci przywiązani do tradycyjnych wartości na pierwszym miejscu stawiają obowiązki, osobiste szczęście jest gdzieś na dalszym planie. Bo ich zdaniem, spełnianie własnych zachcianek to słabość, która nie prowadzi do niczego dobrego. Chcecie przykładów? Proszę bardzo. Rozkład rodziny, ochłodzenie stosunków międzyludzkich, kult pieniądza, powierzchowność, nadmierne przywiązanie do własnej wygody. Ludzie potracili swoje moralne kręgosłupy i przewraca się im w głowach. Jak przetrwać w takich warunkach?
Pytanie tylko – czy rzeczywiście to właśnie dzisiaj nastąpiła taka degrengolada? Wcześniej było cacy? Historia pokazuje, że niekoniecznie, i wystarczy sięgnąć do literatury z dowolnej epoki, by się przekonać, że kompletny upadek obyczajów i koniec świata wieszczono już przed naszą erą. Do jakich czasów, by się nie cofnąć, zawsze to dawniej było lepiej. A co pokolenie, to kryzys wartości.
Przywiązanie do cnót było raczej czymś, czego oczekiwano, a nie stanem faktycznym. Ideały, postawy godne naśladowania istniały głównie w opowieściach i na kartach książek, po to by inspirować, budować tożsamość, zawstydzać grzeszników. Szlachetni bohaterowie bez skazy należeli do mniejszości, tak kiedyś, jak i dzisiaj. I naprawdę ciężko stwierdzić, czy grupa ludzi starających się żyć uczciwie jest dziś mniejsza od tej sto czy dwa tysiące lat temu.
Kto bez winy, niech rzuci kamieniem
Niewątpliwie jednak, dzisiaj bunt przeciwko niewygodnym zasadom jest głośniejszy i bardziej rozległy. Bo po pierwsze – można okazywać sprzeciw bez większych konsekwencji, i po drugie – coraz dobitniej widać, jak niewiele ten narzucany kodeks moralny ma wspólnego z rzeczywistością. Wzorce z przeszłości zostały odbrązowione i w gruncie rzeczy nie odbiegają tak bardzo „jakością” od statystycznego Kowalskiego, w związku z czym ten nie widzi powodu, by dalej się zadręczać, goniąc za nierealnym ideałem. I cholernie go złości, gdy każe się mu trzymać zasad, które dziwnym trafem nie obowiązują tam na górze, w myśl zasady, „co wolno wojewodzie…”.
Niechęć do kultywowania pewnych wartości nie bierze się stąd, że nagle staliśmy się tacy zdeprawowani. Teraz po prostu łatwiej dostrzec ogromną hipokryzję „obrońców moralności”. Ci, co tak chętnie pouczają, sami mają niejedno za uszami, a na dodatek jeszcze się tego bezczelnie wypierają i relatywizują swoje największe grzechy. Trudno się nie wkurzyć, bo skoro ktoś poucza, grozi i nakazuje, to mógłby swoją postawą dawać przykład, co nie? A często nie daje.
Rozwinęła się więc moda na szarganie dotychczasowych świętości, by pokazać, że nie ma co ludzi wpędzać w kompleksy. Wystarczy po prostu starać się być dobrym człowiekiem i tyle. Ale i to dobro bynajmniej nie jest jednoznaczne dla wszystkich.
Żyć po swojemu
Utyskiwania o kryzysie wartości notorycznie sprowadzają się do kryzysu rodziny. Ta oczywiście upada. Jest na wymarciu. Młodzi żyją bez ślubu, a jeszcze gorsze jest to, że nie chcą się rozmnażać. Bo kariera, bo podróże, etc. Mało tego. Tradycyjna rodzina, czyli mama, tata i dzieci to tylko jeden z pomysłów na życie. Wszak może być mama i mama, tata i tata, mama 1 plus tata i mama 2, mama plus tata plus wujek – kombinacji co niemiara. Dla jednych to postęp. Dla drugich jakiś obłęd. Ci pierwsi argumentują, że przecież ważne jest, by ludzie się szczerze kochali i to jest najwyższa wartość. Dla drugich to zaprzeczanie normalności, co doprowadzi do patologii i ostatecznego wymarcia. I kto w tym starciu ma rację?
Da się też zauważyć, że za kryzys rodziny zwyczajowo obwinia się kobiety, bo to przecież one wywróciły ten naturalny porządek do góry nogami. Stawiają teraz na karierę, nie chcą siedzieć w domach, coraz później rodzą dzieci i coraz mniej ich mają, oczekują traktowania na równi z mężczyznami, a to bardzo się niektórym nie podoba. Przecież nie tak mówi tradycja! Kobiety mają być kobiece, mężczyźni męscy, zaburzanie tego porządku wywoła katastrofę! A właśnie że nie, twierdzą inni, to właśnie odejście od chorej tradycji będzie sprzyjać ludzkości.
Tym bardziej, że kryzys rodziny to znacznie głębszy problem. I trudno nawet powiedzieć, że to kryzys – dla wielu osób to jedynie kolejna ewolucja, wszak i ta tradycyjna rodzina sprzed czterech dekad też wyglądała inaczej niż rodzina z epoki renesansu. Fakt, ludzie nie palą się dzisiaj do domowych obowiązków, nie chce się im walczyć o związki, ale gdy się ich posłucha, również tych najmłodszych, to rodzina jest na samym szczycie najważniejszych życiowych potrzeb. Po prostu niekoniecznie musi to być rodzina według wzorca opiewanego przez konserwatystów.
Nie bądź nazistą
Odwrót od wartości wytyka się także mężczyznom. W ich przypadku ubolewa się nad taką ogólną nieudolnością, która skutkować ma tym, iż w godzinie „W” nie będzie komu bronić kraju, kobiet, dzieci i rzecz jasna tradycji. Jak te wszystkie wyżelowane, metroseksualne chłopaki, a jeszcze nie daj Boziu geje, mają ochronić ojczyznę? Kto zechce przelać krew by ratować niewinne ofiary? Gdzie ci dzielni, odważni mężczyźni, którzy na koniach szarżowali na niemieckie czołgi i bronili Wizny?
Ich brak nie wszystkich jednak martwi. Postępowcy przekonują, że hołdowanie podobnym zasadom czyni więcej szkód niż pożytku. Chcesz być dobrym patriotą? Płać podatki i nie rozwalaj ławek w parku, normalną pracą zdziałasz dla kraju więcej, niż umierając bezsensownie pod kolejnym Grunwaldem. Patriotyzm, przez całe wieki postrzegany jako wielka cnota, dzisiaj jest uznawany za niebezpieczną cechę. Demonstrowanie osobistego, głębokiego przywiązania do kraju to coś wyjątkowo obleśnego, coś w sam raz dla tępych karków wielbiących de facto Adolfa H. Mówienie z dumą, że jest się Polakiem, Niemcem czy Francuzem to przecież nacjonalizm, prawie że rasizm, bo co, jesteście lepsi od reszty świata? Wiecie, już kiedyś byli tacy, co się uważali za Übermenschen, no fajne macie wzory. I tak kończy się każda dyskusja.
Twoja wiara, twoja sprawa
Ale nic chyba nie rozpala emocji równie mocno, co kwestie związane z wiarą. Odwrót od wartości chrześcijańskich widać nawet w takich krajach jak Polska, gdzie tradycje religijne w dalszym ciągu trzymają się dość mocno. Europa już się praktycznie zlaicyzowała, co zdaniem konserwatywnych pesymistów pociągnie cały kontynent na dno. I poniekąd to właśnie odrzucenie religii stoi za kryzysem pozostałych wartości.
Religia utrudnia życie i w zasadzie nie wiadomo dlaczego mamy słuchać panów w sutannach, którzy potępiają prawie wszystko, co przynosi radość. Dlatego powiększa się grono osób, które uważają się za wierzących, ale swoją wiarę traktują wybiórczo, wedle własnego interesu. Bóg nie jest ich przewodnikiem, dekalog przydaje się tylko wtedy, gdy przynosi korzyść, gdy zaś z przykazaniami jest nie po drodze, można się ich wyprzeć. Ale tak uczciwie – czy 500 lat temu ówcześni chrześcijanie rzeczywiście przewyższali nas swoją moralnością? Raczej po prostu bardziej się bali kary za swoje herezje.
Co nie zmienia faktu, że pogardę dla religii przywołuje się jako jeden z najważniejszych czynników mających doprowadzić do upadku cywilizacji Zachodu. Nastroje te podsyca oczywiście sprawa imigrantów, którzy dla jednych są kulturowym ubogaceniem, a dla innych zapowiedzią ogromnego nieszczęścia. Nieszczęścia, którego dałoby się uniknąć, gdyby nie brak sensownych zasad moralnych. Skoro jednak ci postępowi Europejczycy uparli się, żeby zamieniać kościoły na skateparki i przybijać do krzyża żaby w ramach wyzwolonej sztuki… Skończy się tym, że ci imigranci narzucą nam własną kulturę, religię i zasady. I co im niby wtedy przeciwstawimy? Paradę równości?
Część postępowa ma jednak zupełnie inny pogląd na tę sprawę. I mówi: jesteście dokładnie tacy sami jak ci obcy, tak samo siłą chcecie narzucić swoje poglądy i swój system wartości, nie obchodzi was wcale, czy innym to odpowiada. Właśnie dlatego odrzuciliśmy te tradycyjne wartości, bo z nich wynikało jedynie samo zło. I wcale nam ich nie brakuje.
Wolność nade wszystko
Kłopot w tym, że gdy zapytać, czym są dzisiaj europejskie wartości, nie ma jasnych odpowiedzi. Owszem, jest demokracja, prawa człowieka, szacunek do wolności i własności prywatnej, równość, godność każdej jednostki, wrażliwość społeczna, tolerancja. Tyle że nawet te oczywistości budzą kontrowersje. Jeśli prawa człowieka, to dlaczego jest zgoda na aborcję? Jeśli tolerancja, to dlaczego krytykuje się np. urzędników za noszenie krzyżyka na szyi? I jak to jest, że aprobowane są w przestrzeni publicznej jedynie określone poglądy, niemal wyłącznie liberalne i lewicowe, podczas gdy stronę bardziej konserwatywną, prawicową, traktuje się jako zło konieczne, zakładając arbitralnie, że jest to idea zła, zacofana i głupia? Czy to się przypadkiem nie kłóci z tymi zachwalanymi wartościami nowoczesnej Europy?
I w ogóle to zamiłowanie do wolności, która sama w sobie jest bez wątpienia cenna, zmierza momentami w bardzo dziwne kierunki. Wychodzi taki trochę osobisty egoizm, bo własne prawa stają się wartością nadrzędną, a nawoływania, by dbać również o dobro wspólne często traktuje się niczym zamach na wolność jednostki. Jednocześnie wytwarza się dyktatura politycznej poprawności, jako że pewnych rzeczy nie wypada mówić ani robić.
Ma to swoje konsekwencje. Okazuje się bowiem, że ta kraina szczęśliwości jest dla wielu osób istnym więzieniem. Nieograniczona swoboda kojarzy się im z moralnym zepsuciem, a przyzwolenie na każde odstępstwo od normy z degeneracją. Zanika poczucie jedności, bo brak wspólnego mianownika, który by ludzi jednoczył. I jeszcze ci nieszczęśni imigranci, którym pozwala się na wszystko, a oni odwdzięczają się przemocą, za co nawet nie można ich skrytykować.
Bóg, honor, ojczyzna
Tradycyjne wartości są dziś na ogół potępiane, bo kojarzą się ze zniewoleniem, którego nowoczesny człowiek bardzo nie lubi. W związku z czym odejście od nich nie jest postrzegane jako kryzys, ale jako krok naprzód, ku świetlanej przyszłości. Współczesny Europejczyk nie chce, by ktoś mu nakazywał jak ma żyć w imię nieuznawanej przez niego ideologii, bo ktoś tam uznał, że to idealne rozwiązanie. Nie chce być żadnym męczennikiem. I gdyby na tym stanęło, pewnie dałoby się jakoś pogodzić te wszystkie moralne rozbieżności, skoro na papierze wartości europejskie tak pięknie wyglądają i gwarantują pokój. Ale jest inaczej. Ci, którzy apelują o dochowanie wierności tradycji są nieustannie wyśmiewani, zalicza się ich do ciemnogrodu, o nawiązaniach do brunatnych koszul i tym podobnych nie wspominając. Nie żeby ci surowi tradycjonaliści byli tacy całkiem niewinni, niemniej jednak, kompletny brak zrozumienia i pogarda dla ich punktu widzenia prowadzi do zaostrzenia konfliktu. A co gorsza, do radykalizacji postaw.
Widać coraz wyraźniej, że walka o stare wartości powoli zamienia się w prawdziwą wojnę. Nadmiar wolności rodzi tęsknotę za pewnym reżimem, z jasno określonymi ramami, w których należy się poruszać. Bez nich, choć jakoś tam ograniczają, jest jeszcze trudniej, bo nie ma się do czego odnieść, nie ma drogowskazu. A im bardziej liberałowie chcą wykazać bezsens tych wartości, tym mocniej tradycjonaliści pragną utrzymać obalany porządek, choć wcześniej wystarczyło im pomachać na meczu biało-czerwonym szalikiem. Teraz, gdy utożsamianie się z narodem, religią czy tradycyjnymi obyczajami jest na cenzurowanym, odżywają nacjonalizmy, popularność zdobywają niezwykle skrajne idee, i dzieje się tak już w całej Europie. A nie są to w żadnym razie sympatyczne ruchy.
W którą stronę zmierzamy?
Młodzi, którzy zwyczajowo w swoich poglądach skręcali raczej w lewą stronę, teraz, zirytowani brakiem jasno określonych zasad moralnych, pokochali prawicowe wartości i odrzucają dorobek pokolenia swoich rodziców. Kiedyś w mniejszości, dziś stają się coraz poważniejszą siłą. Nagle bunt objawia się czymś, przeciwko czemu kilka dekad temu protestowano.
W zasadzie to można odnieść wrażenie, że tolerancja, jedna z najważniejszych obecnie wartości, nie za bardzo przekłada się na rzeczywistość, bo owszem, tolerujemy, ale głównie ludzi o dość zbliżonym do naszego postrzeganiu świata. Ale to żadne novum. Co prowadzi do konkluzji, że chyba nigdy nie uda się osiągnąć stanu, w którym ludzie, co do jednego, będą wyznawać dokładnie te same poglądy. Historia zresztą dobitnie pokazuje, do jakich tragedii taka jednomyślność potrafi doprowadzić. Może więc trzeba się cieszyć, że ciągle spieramy się o wartości? I może to właśnie my w kolejnych wiekach będziemy wzorcem, do którego z rozrzewnieniem odwoływać się będą następne pokolenia przeżywające własny kryzys?
12 komentarzy
Biegnie taki człowiek za kasą. Praca, praca, praca. Kasa, kasa, kasa. Żeby opłacić kredyty, utrzymać rodzinę, wyjechać na super wakacje. Tylko zapominamy w tym całym pędzie usiąść z rodziną do obiadu, pogadać z dziećmi, z żoną/ mężem o trudach dnia codziennego. O tym co nas spotkało w ciągu dnia. Co się udało, co pragniemy osiągnąć. Motywacji dla dzieci. Wsparcia dla drugiego. Ot tak po prostu.
„Brakuje wartości….upadamy…” W pewnym sensie tak, według mnie ten proces postępuje już od dawna. Trzeba pamiętać, że wzniosłe wartości powstają na fundamencie ludzkich emocji. A czasy są, delikatnie mówiąc, nie sprzyjające dla empatycznych, uczuciowych wrażliwców!!!!! Może trzeba wyjść z ukrycia
Może faktycznie jestem zacofana, ale nie podoba mi się jedna rzecz. To, że tak bardzo oddalamy się od siebie. Jesteśmy zwierzętami stadnymi, osiągnęliśmy sukces dzięki współpracy, a coraz więcej ludzi samotnych, albo zanurzonych w wirtualnym świecie.
To zależy jakie mamy priorytety.Jesli naszym codziennym must have są ubrania z Highfielda, Zary,Guessa, torby i buty od MK i do tego koniecznie IPhone, wakacje w Turcji, Tunezji, ewentualnie na Wyspach Kanaryjskich to faktycznie nie dziwię się, że ludzie nie doceniają prostych rzeczy jak zdrowie, spokój, bezpieczeństwo.
Musi być jakiś drogowskaz, punkt odniesienia. Bez tego człowiek się gubi, wzrasta liczba depresji i samobójstw, bo kapitałem jaki powinniśmy gromadzić w życiu są dobre relacje z ludźmi, a tych dziś brak. Słowa rzuca się na wiatr, nie dotrzymuje sie umów, przysiąg, kompletne szaleństwo.
Mnóstwo ważnych kwestii opisałaś w swoim artykule. Uważam, że bardzo ważne są różne tradycje i podtrzymywanie ich. To nasza tożsamość….pochodzenie…
Ostatnio myślałam o mojej tolerancji. Muszę przyznać, że nie jestem do końca osobą tolerancyjną.
….nie mogłabym zaakceptować i zgodzić się z niektórymi zachowaniami, kulturami (jakie teraz wyraźnie możemy obserwować).
Pewne sztywne ramy i zasady odgórnie przyjęte jako słuszne zawsze będą wywowływać sprzeciw. I każdy na nie patrzy przez swój własny pryzmat. To. co według mnie najbardziej w dzisiejszych czasach kuleje, to międzyludzkie relacje, znieczulica i brak empatii/
Świetny wpis! Daje bardzo dużo do myślenia i nawet nie bardzo wiem, co mogłabym dodać, ponieważ poruszyłaś już wszystkie aspekty problemu 😉
Myślę, że ten kryzys istnieje. Wiele wartości straciło na znaczeniu, np. patriotyzm, uczciwość, a może nawet i moralność albo szacunek do drugiego człowieka. Często słyszę od starszych osób, że młodzi to nie będą pracować tak ciężko jak oni, bo im się nie chce. Hmm, może i coś w tym jest. Wartości są ważne, trzeba jakieś wyznawać.
Leno, tylko jakie wartości są dzisiaj cenne? Co może przemówić „do młodych”?
Szczerze? To nie wiem, bo ja osobiście zawsze jakieś wartości i zasady wyznawałam i się ich trzymałam. Po części, właściwie dużej części rodzice mnie tego nauczyli. To trzeba mieć w sobie, wynieść z domu, ten szacunek do wartości, do ich posiadania w ogóle. Tak myślę. A jak rodzice wolą dzisiaj sadzać dziecko przed komputerem, albo dawać 3-latkowi tablet do ręki byle mieć spokój i byle się nim nie zajmować, nie rozmawiać z nastolatkiem, no to jak komputer i gry internetowe nauczą dziecko wartości? Nauczyciele w szkole, jaki dają uczniom przykład skoro traktują ich jak ostatnio zło i konieczność? Nie osądzam wszystkich, bo w większości miałam bardzo dobrych nauczycieli, ale nie każdy się nadaje do tego zawodu, a jest też program nauczania do zrealizowania, ale godziny wychowawcze – na nich powinno się mówić o wartościach albo po prostu wprowadzić we.przedmiot jakim jest aksjologia, czyli nauka o wartościach. A u mnie i wiem, że nadal tak jest, że na godzinach wychowawczych nic się nie robi albo rozwiązuje się zaistniałe konflikty. I tyle. Są rozwiązania, tylko nikt o nich nie myśli, a potem ,,bo ta dzisiejsza młodzież” to jest taka i taka. A czyja to wina? Młodym trzeba pokazywać, docierać do ich duszy, a nie dawać pieniądze do ręki i idź na miasto się się sobą zajmij. Takie jest moje zdanie.
Rozmawiam z ludźmi, dyskutuję na forach. Ja, Wy oraz inni chcemy normalności a przychodzi sytuacja i nagle krach. Jak to jest, że wszyscy chcemy dobra a tego dobra nie ma? Gdzie tu jest pułapka?