Nienawiść w sieci, czyli po co nam hejt?
Hejter, czy też nasz swojski nienawistnik, to wyjątkowo nędzna kreatura. Pisze co myśli, problem w tym, że myśli o wszystkim i wszystkich bardzo źle. Łatwo mu podpaść, jako że stawia ludzkości niesamowicie wygórowane kryteria moralne i estetyczne – wystarczy czyjaś brzydka sukienka, nierozważna wypowiedź, niefortunny gest i pach!, leci seria, żeby przypadkiem ów ktoś nie pomyślał, że jakoś na plus odstaje od reszty. Hejter jest niczym samotny wilk: wypatruje ofiarę, rzuca się jej do gardła, syci się jej porażką i wtedy czuje, że jest panem lasu. Internetu znaczy.
Stereotypowy hejter jawi się jako nieatrakcyjna persona w brudnych dresach, ale to chyba zbyt duże uproszczenie. Mowa nienawiści nie ogranicza się bowiem wyłącznie do klasycznych życiowych nieudaczników, pobluźnić sobie w sieci lubią też ludzie teoretycznie spełnieni. A jednak najwyraźniej do pełni szczęścia potrzeba im choćby niewielkiej dawki jadu strzykniętej w stronę oponentów. Po co?
Ależ ja was nie lubię!
Hejterzy są nieprzyjemni, czepliwi i zwyczajnie chamscy. Psują internet, można śmiało powiedzieć. I nie chodzi o to, że kogoś krytykują, bo przecież to z różnicy zdań bierze się postęp. Nie, hejterom nie chodzi o to, by w czymś pójść do przodu. Oni chcą albo udowodnić całemu światu, że „moja racja jest najmojsza”, albo po prostu pragną komuś dopiec do żywego, ot tak, dla sportu. Bo daje im to satysfakcję.
W hejterstwie nie ma argumentów, są inwektywy. Wycieczki personalne. Jak nie da się kogoś zgnoić merytorycznie, zostają przytyki związane z urodą, wagą, płcią, nazwiskiem. Hejter bez mrugnięcia okiem wyciągnie komuś „podejrzanych” przodków, bo skoro dziadek z PZPR, to wnusio pewnie taka sama nędzna szuja. Posunie się nawet do tego, by w niewybredny sposób nawiązać do życiowej tragedii. A jak tragedii nie ma, to zawsze warto pożyczyć jakiegoś raka, zbiorowego gwałtu albo chociaż wypadku na rowerze. Plus doskonale znana klasyka: naziści, Hitler, komuchy, staliniści, Goebbels, durne lewaki, nawiedzone prawaki, lemingi, wszak bez tego żadna „szanująca się” dyskusja nie ma prawa bytu.
Internet jest rzeczywiście fantastycznym narzędziem dla wszelkiej maści frustratów, którzy po prostu muszą, inaczej się uduszą. Żeby wygarnąć coś komuś prosto w oczy trzeba mieć choć minimum odwagi, ale gdy da się to napisać, jeszcze anonimowo, można przykozaczyć. I hejter korzysta z tego do maksimum. Lży rozmówców, bezlitośnie krytykuje, dosłownie lubuje się w wytykaniu najdrobniejszych mankamentów. Sam bez winy i zawsze w słuszności. No świętszy od papieża.
Hejt i hejcik
Anonimowość, jaką daje internet, ułatwia wydawanie sądów. W realnym towarzystwie ciężko się przyznać do kontrowersyjnych sądów i odmiennego zdania, na internetowym forum brak oczu wpatrzonych z dezaprobatą dodaje skrzydeł. Zresztą nie zawsze chodzi o to, by spierać się o konkretną rzecz. Hejter potrzebuje się czasami tylko wyżyć, na zasadzie „chcesz uderzyć psa, kij się zawsze znajdzie”. Nierzadko to osoba, która ma spore kompleksy, jakieś niezałatwione sprawy, boi się szefa, boi się żony, nie radzi sobie z dziećmi. Zbierają się w nim te złe emocje, a że nie ma za bardzo jak się ich pozbyć inną drogą, ulgę przynosi mu gnębienie internetowego ludu. Hejt napędza też przykre przeświadczenie o własnej nieudolności i lenistwie, więc dla poprawy samopoczucia skrobnie się pod czyimś zdjęciem że gruba krowa, a ten samochód pewnie kradziony. No i to przekonanie, że ktoś, na przykład wszechmocni żydzi, masoni oraz pedały, stoją na drodze do sukcesu i trzeba to w końcu jasno powiedzieć.
Tylko czy zażartą kłótnię zawsze powinno się podciągać pod mowę nienawiści? Hejter działa z premedytacją, chce, żeby drugą stronę porządnie zabolało, a po wykonanym zadaniu nie czuje żadnych wyrzutów sumienia, raczej poczucie dobrze spełnionego obowiązku – idiota dostał za swoje, należało mu się. Tymczasem w sieci zdarzają się też wypowiedzi nacechowane agresją, ale nie do końca świadomą. Tak jak w realu potrafimy coś chlapnąć, bo gorszy dzień albo coś porządnie wyprowadziło nas z równowagi, tak i w internetowej wymianie zdań możemy pójść o jeden most za daleko, najczęściej wtedy, gdy rozmowa dotyczy drażliwych kwestii światopoglądowych albo preferencji politycznych. Widząc komentarz w rodzaju „matki to jednak są bezdennie głupie, mają kaszę manną zamiast mózgu”, jakaś matka może się zagotować, bo tekst dotyka ją osobiście, i w tej gwałtownej reakcji napisze wtedy coś bardzo głupiego. Ludzkie. Ale normalny człowiek zda sobie z tego sprawę, przeprosi i następnym razem postara się utrzymać emocje na wodzy. Hejter przeciwnie, nawet nie zarumieniwszy się ze wstydu pociągnie wątek dalej w stronę dna. Będzie się nakręcał, prowokował, jak zły duch.
Każdemu wolno nienawidzić
Czytając niektóre fora, można tylko złapać się za głowę z przerażenia. Skąd w ludziach tyle złej woli i nienawiści? Czy naprawdę się tak stoczyliśmy? Dobra wiadomość jest taka, że liczba hejterów wcale się jakoś lawinowo nie powiększa. Zła – łatwiej im dojść do głosu. Nie jest tak, że nagle schamieliśmy i potrafimy się wyłącznie obrzucać błotem. Tak było i sto i tysiąc lat temu, tyle że przed erą internetu hejt wolniej się rozchodził i miał mniejszy zasięg. Ludzie zawsze się obgadywali, zawsze kogoś piętnowali, wykluczali, potrafili zaszczuć urojonego wroga na śmierć. Ale tamtejszy hejt był raczej lokalny, dzisiaj natomiast hejterstwo można uprawiać globalnie. Nienawiść się umiędzynarodowiła. To już nie podwórko, szkoła, zakład pracy czy klatka schodowa. Bez paszportu można wyśmiać grubaskę z Kanady i kretyna z Wenezueli, bo ktoś wrzucił filmik lub zdjęcie. I od razu można zareagować, bez wychodzenia z domu, ba, nawet bez znajomości języka, pisząc kilka „ciepłych słów” w swoim narzeczu. Klik, klik, wklepiesz swoje, puścisz linka dalej, żeby i inni się pośmiali, cała filozofia. Każdy to ogarnie.
Jednak prawdą jest i to, że internet zachęca do obnażenia swojej brzydkiej strony. To nie graffiti na murze, gdzie może cię złapać policja, ani nie ploteczki na imprezie, które mógłby podsłuchać ktoś niepowołany. W normalnej rzeczywistości większość spraw puszcza się mimo uszu. W sieci nie, w sieci nie ma powodu do tłumienia emocji. Nawet gdy piszemy pod prawdziwym nazwiskiem i zdjęciem, fakt, że nie mamy przed sobą prawdziwego człowieka, dodaje animuszu – adwersarza nie widać, nie słychać jak płacze, nie czuć tego, jak zacina się w sobie dostając po głowie od setek obcych ludzi.
Najlepszy przyjaciel ban
Nie ma się co oszukiwać, ofiarom hejtu nie jest do śmiechu. Niektóre takie akcje „dla beki” kończą się w najtragiczniejszy możliwy sposób – ofiara, upokorzona i udręczona, szykanowana przez tysiące obcych sobie osób, popełnia samobójstwo. I choćby dlatego z internetową mową nienawiści trzeba walczyć z pełną stanowczością.
Lecz widać też przesadę w drugą stronę. Na popularnych portalach społecznościowych, jak Twitter czy Facebook, istnieje coś takiego jak opcja blokowania. Zasada jest prosta – ktoś nas obraża, wysyła głupawe wiadomości w ilościach hurtowych, wypisuje kłamstwa i wulgarne odzywki, to się go blokuje, żeby nie psuł krwi. W założeniu blok miał dotyczyć ludzi, których zachowanie praktycznie ociera się o paragrafy, ale niektórzy przycisku „ban” ewidentnie nadużywają. Bo nie blokują bydlaków i spamerów, tylko ludzi, których jedynym grzechem jest to, że mają odmienne poglądy. Takich, którzy wskazują na konkretne błędy, wątpią, kwestionują, starają się polemizować, no krótko mówiąc, nie są ślepymi, wiernymi bez względu na okoliczności wyznawcami. Bez hejtu, ale i bez uwielbienia. A to dla części internautów jest nie do przyjęcia. W takim pojęciu, forum bez hejtu to nic innego jak kółko wzajemnej adoracji, gdzie dozwolona jest wyłącznie pełna jednomyślność, taka forumowa Korea Północna.
Nadużycia tego rodzaju bynajmniej nie są rzadkością. Możesz mówić bardzo z sensem, rzeczowo, mieć merytoryczne argumenty, ale wystarczy, że prezentujesz odmienną linię ideologiczną, a już trafiasz do szufladki pt. hejterstwo. Koniec dyskusji. Odmienne zdanie jest wręcz zbrodnią. „Więc dlatego z punktu mając na uwadze, że ewentualna krytyka może być, tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było. Tylko aplauz i zaakceptowanie”.
Kto tu jest ofiarą?
Jak niechętnie patrzy się na ludzi o innym sposobie myślenia pokazuje pierwsze lepsze forum dotyczące polityki lub religii. Jesteś z drugiej strony, to musisz być nienormalny, tylko ludzie niezrównoważeni psychicznie popierają/krytykują rząd, wierzą lub nie wierzą w Boga, idą na manifestację za/przeciw. Żeby kogoś obrazić, wystarczy mieć odmienny pogląd, a skoro tak, to hejterem może zostać najspokojniejszy na świecie człowiek, wystarczy że zaneguje jedynie słuszne słowa.
Właśnie na tej zasadzie na ofiary hejtu często kreują się osoby znane, dziennikarze, publicyści, blogerzy, piłkarze, aktorzy, piosenkarki. Jasne, notorycznie słyszą oni pod swoim adresem słowa godne najwyższego potępienia i słusznie się buntują. Ale czasami obruszają się wyłącznie na opinie, które nie są po ich myśli. Opinie wyważone, bez brzydkich słów i personalnych ataków. Ot, komuś uznał „ten film był słaby, bo…” albo „pana felieton jest zbyt powierzchowny, w dodatku mija się z prawdą tu i tu”. Zwykłe sądy, do jakich ludzie mają prawo. Ale nie, dla części będzie to hejt. Jeszcze gorzej, gdy ktoś wytknie komuś niewygodne fakty, np. parkowanie na miejscu dla niepełnosprawnych czy burackie zachowanie w restauracji. A niech ktoś spróbuje wyskoczyć z jakimś niewygodnym pytaniem! Od razu wiadomo, że podżegacz, nienawistnik i zazdrośnik. Żadnego rozróżnienia pomiędzy tępą zawiścią a surową krytyką. Wszystko, co uraża miłość własną, klasyfikowane jest jako mowa nienawiści. Nie klaszczesz, wylatujesz, to miejsce wyłącznie dla oddanych fanów.
Żeby było zabawniej, taka „ofiara hejtu” nierzadko sama nie stroni od mocnych wypowiedzi. Tak po prawdzie, to sama napędza internetową nienawiść wchodząc w dyskusje, które nie mają nic wspólnego z klasą. Wobec konkurencji i nieprzychylnych recenzentów ma całą masę zarzutów, formowaną dobitnie i na granicy dobrego smaku. Nie kryje pogardy do inaczej myślących. Oburza się na krytykę, ale odpowiada na zarzuty w jeszcze gorszym tonie. Co dowodzi tylko jednego – braku dystansu i bucowatości.
Śmierć frajerom!
W internetowym hejcie coraz wyraźniej zaznacza się ten podział na „nas” i „ich”. Krytyka „od nich” jest zawsze podłością i mową nienawiści. My możemy walić prawdę między oczy, bez pudrowania, tu nie ma miejsca na litość, sytuacja na to nie pozwala, trzeba być bezwzględnym. Ale gdy druga strona robi dokładnie to samo, perspektywa się zmienia. Przedstawiasz swój punkt widzenia – hejtujesz. Zadajesz trudne pytanie – hejtujesz. Wyciągasz inne wnioski – hejtujesz, w dodatku jesteś głupi. To proste, sprawiedliwi są tylko po jednej stronie. Naszej. Resztę potępić, ukarać, zbanować! Kali być dumny.
Mało tego. Skoro krytykujesz, to oczywistym jest, że w życiu ci nie wyszło. Tylko mentalne zera piszą niepochlebne komentarze, człowiek sukcesu umie wznieść się ponad to bagienko i docenia czyjś trud, rozumie, popiera. Ty zgłaszasz sprzeciw? Najwyraźniej nie kumasz, ale czego się spodziewać po istocie, która całe dnie spędza na kanapie i jedyne, czego się dorobiła, to żylaki na łydkach i odbycie. Nie, nie protestuj, każdy widzi, że mścisz się za to, że zostałeś nieudacznikiem.
Tak tworzy się niemała armia ludzi zakochanych w sobie. Mówią ci, że twoja płyta jest nudna i wtórna? Zarzucają, że grasz w piłkę jak drewno? Albo że twoja publicystyka to tuba propagandowa jednej partii? Olej hejterów. Rób swoje. Nie musisz tym idiotom niczego udowadniać. Krótko – możesz być kiepski, nijaki i nieprofesjonalny, a kto zwróci na to uwagę, jest żałosnym hejterem.
Rzeczpospolita Hejterska
Hejt rzeczywiście nas zalewa? Na pewno jest obecny. I na pewno jest sporym problemem. Ale czy aż tak wielkim, jak się powszechnie sądzi? Internetowe fora są w ogromnym stopniu odzwierciedleniem domów, ulicy, debaty publicznej. W ogóle pozwalamy sobie dzisiaj na więcej, dlaczego więc w sieci miałoby być inaczej? Internetowe relacje pomiędzy ludźmi są tylko podkręcone wspomnianą anonimowością, ale to nie jest jakiś kompletnie obcy świat. A szok bierze się stąd, że usłyszeć coś, a zobaczyć na piśmie, to dwie różne rzeczy. Negatywne opinie wybijają się na pierwszy plan, dlatego przy setce normalnych wpisów wystarczy kilka wulgarnych, by odnieść wrażenie, jaki to syf ten internet.
Owszem, są fora przesiąknięte złą energią, ale najczęściej są to bardzo specyficzne środowiska, które i poza siecią zachowują się agresywnie i cokolwiek dziwnie. Druga sprawa – nienawistne komentarze tworzone są przez stosunkowo małą grupę ludzi. Według badań, jedynie około 10 procent internautów wchodzi w konfrontacje online z obcymi ludźmi, a w tej grupie tylko część zajmuje się sianiem nienawiści, reszta publikuje normalne rzeczy. Problem w tym, że hejterzy są wyjątkowo zmotywowani, poświęcają na swoją działalność mnóstwo czasu, mają niejako misję, żeby obwieszczać wszem i wobec swoje życiowe mądrości. Tacy ideowcy po ciemnej stronie mocy. Do tego hejt nałogowo pojawia się pod materiałami niskiej jakości. Na specjalistycznych forach o szydełkowaniu, książkach czy historii raczej się go nie uświadczy, za to przy tekstach, zdjęciach albo filmikach obliczonych na tanią sensację jak najbardziej.
A czy hejt to polska specjalność? Też nie. Większość państw ma z internetowym hejtem spory problem. Różnica polega bardziej na tym, że zagraniczne portale są lepiej moderowane, ale gdy „zachodnie” strony są pozostawione same sobie, wymiana zdań potrafi być na takim samym, żenującym poziomie. Bo jeśli chodzi o hejt, to bardzo dużo zależy właśnie od moderatorów. Jeśli nienawistne komentarze są na bieżąco usuwane, a wobec autorów wyciąga się odpowiednie konsekwencje, kultura dyskusji rośnie. Znajdziemy bez trudu fora, gdzie dyskusja bywa zażarta, uczestnicy niemal skaczą sobie do oczu, ale się nie obrażają, a jedynie spierają na argumenty. Niestety, w interesie wielu portali jest kontrowersyjna wymiana zdań, bo to przyciąga czytelników. Ludzie się oburzają, ale wchodzą, klikają, dodadzą coś od siebie, liczba odsłon rośnie i biznes się kręci. Więc tak naprawdę, choć hejt nas irytuje i gardzimy nim, to sami go niejako inspirujemy. Nie musimy wcale nic pisać. Wystarczy, że te straszne rzeczy czytamy.
Słowa jak kopniaki
Hejt to też cena za wolność słowa – skoro każdy może się wypowiedzieć, to dowód na to, że nie żyjemy w jakimś totalitarnym zamordyzmie. A że nie wszyscy potrafią wyrazić swoje zdanie w sposób kulturalny? Trudno, takie są koszty, lepsze to niż cenzura i karanie ludzi za poglądy.
Są i bardziej kontrowersyjne koncepcje. To, że pojawił się internetowy hejt, pomaga złagodzić napięcia między ludźmi, bo chyba lepiej, że ktoś sobie napisze coś niefajnego o Murzynach zamiast pójść na ulicę i pobić Kenijczyka na wakacjach? Innymi słowy, gros ludzi, mając możliwość wyżycia się w sieci, zrezygnuje z aktów przemocy w realu. Tyle że słowa też potrafią boleśnie skrzywdzić. Zranić, a nawet zabić, o czym warto pamiętać, zanim znowu kliknie się „publikuj”.
6 komentarzy
Na mnie nigdy hejt nie robił wrażenia, ja generalnie większośc rzeczy olewam, więc hejt tym bardziej, ale zawsze nie umiem się nadziwić, że ludziom się tak chce, że mają na to czas, że nie mają ciekawszych zajęć…
Do tego typu zachowań można przywyknąć i nauczyć sobie z nimi radzić.
a mi hejterów jest zwyczajnie zal…
Nędzna kreatura – to bardzo dobre określenie. Hejter to właśnie nie tylko ktoś w dresie, który nie ma co robić i dlatego obraża ludzi w Internecie. Dzisiaj w ludziach jest dużo złości, gniewu, nienawiści nawet. Nie akceptują czyjegoś odmiennego zdania, atakują i to sprawia im przyjemność. Tak, nawet w Internecie nikt nie jest anonimowy dla Policji. Hejt to taka dzisiejsza plaga i faktycznie psuje Internet. Ludzie chyba coraz bardziej zatracają cechę bycia miłym dla innych.
Pozdrawiam.
Wydaje mi się, że w ludziach zawsze było dużo złości i gniewu, tyle że dzisiaj mogą oni mówić o tym głośno i do milionów. I to właśnie jeden z minusów internetu – daje za dużo swobody, z czego nie każdy potrafi korzystać.
W ostatnim czasie miałam do czynienia z hejtem ze strony nauczyciela. Sprawa zaczęła się niewinnie: od publikacji postu pewnej matki na Facebooku, czy można wystawiać oceny niedostateczne za brak podręcznika. Nauczyciel ten, jak wynikło z jego wpisów, jest zwolennikiem wpisywania takich ocen właśnie za brak podręcznika i ciągle starał się zejść w dyskusji do swojego przykładu, jednocześnie atakując i obrażając tych, którzy są zwolennikami niewpisywania takich ocen za brak podręcznika. Zaczął w końcu i mnie atakować personalnie, używając inwektyw, w tym seksistowskich… Jednocześnie zaczął mi zarzucać, że to ja go zaatakowałam i obrażam, ale nie potrafiąc przytoczyć moich wypowiedzi, które rzekomo miałyby go obrazić. Przedstawiłam tą sprawę dyrekcji szkoły, w której jest zatrudniony, prosząc o interwencję. W odpowiedzi uzyskałam lakoniczną odpowiedź, że z nauczycielem została przeprowadzona rozmowa dyscyplinująca. Jednak na zapytanie o jego postawę w trakcie tej rozmowy – czy wyraził jakąś skruchę, czy zapowiedział, że więcej tego nie zrobi – nie uzyskałam żadnej odpowiedzi. Brak też przeprosin z jego strony. Podejrzewam, że sprawa zostanie zamieciona pod dywan, tym samym dając przyzwolenie na hejt i to nawet ze strony takich osób – posiadających status funkcjonariusza publicznego, które nie mogą dopuszczać się przestępstw i muszą stosować się do ogólnie przyjętych zasad moralnych (co wynika m.in. z Karty Nauczyciela). Chcę jednak wyciągnąć konsekwencje wobec tej osoby z myślą o sobie, mojej córce, innych internautach, młodzieży i edukacji publicznej.