Główne menu

Co wolno mi, to nie Tobie…

Jako ludzie zawsze byliśmy troszkę zakłamani. Są bowiem rzeczy, które powszechnie uchodzą za niemoralne, złe bądź głupie, i jako grupa gremialnie je potępiamy, po czym większość, już w domowym zaciszu, oddaje się tym plugawym rozrywkom. Po co? Czy nie prościej byłoby po prostu żyć jak się komu podoba? No właśnie, w praktyce to wcale nie jest tak proste.

Potępianie jest w pewnym sensie „regulatorem” społeczności, każe trzymać się określonych standardów, a nie że każdemu wszystko wolno. Zbyt często jednak słuszne oburzenie idzie w parze ze zwykłą hipokryzją i służy raczej jako bat na przeciwników niż narzędzie pomagające zredukować paskudne zachowania.

Te sytuacje są nieporównywalne

Jak ona mogła?! Jak on śmiał?! No kto to widział?! Skandal!!! Och, jak to przyjemnie tak moralnie się wzburzyć. Naprawdę przyjemnie. Człowiek od razu czuje się jakiś taki czystszy i wyraźnie lepszy, może górować nad resztą, podpierając się swoimi zasadami i pakietem prawdziwych wartości. A jest się na co oburzać, wszak świat pełen jest oszustów, zwyrodnialców, ludzi bez kręgosłupa i pospolitych głupków.

Chętnie bierzemy udział w takim spektaklu, często nawet nie zdając sobie z sprawy z tego, jak bardzo jest to śmieszne. Jak wtedy, gdy ktoś potępia z całą mocą nielubianego posła, który spił się jak świnka i opowiadał pieprzne kawały, co wykazało nagranie z podsłuchu, właśnie ujawniła jedna z telewizji – potępia, choć sam niejeden raz był w stanie silnego upojenia, a jego zachowanie żenowało dużo bardziej niż opowieści o bacy, Jagnie i owieczkach.

To co innego! – większość zakrzyknie. Poniekąd racja, bo nikt ich w publicznej tv nie pokazał i nie są kimś o tak znaczącej pozycji jak ów poseł. Ale moralne wzmożenie nie dotyczy wyłącznie sytuacji z osobami z pierwszych stron gazet, zgorszyć może też sąsiadka, piekarz, nauczycielka córki, facet w sklepie czy anonimowy twitterowicz. I co bardzo charakterystyczne, jest wyraźna zależność pomiędzy natężeniem oburzenia a poziomem sympatii do adresata ataku.

oburzenie

Im bardziej z kimś nam nie po drodze, tym chętniej ferujemy surowe wyroki. Dla „swoich” zawsze znajdzie się jakaś okoliczność łagodząca, szczególny kontekst usprawiedliwiający kontrowersyjne zachowanie, i co z tego, że wcześniej za dokładnie to samo mieszało się z błotem innego człowieka – tam chodziło przecież o wroga, czyli postać dość obrzydliwą, którą obciąża dosłownie wszystko, więc nie ma się co litować.

A u was Murzynów biją

Oburzenie bądź jego brak to doskonały barometr poglądów, często więcej o kimś mówi niż rozmowa, wskazuje, co dla kogoś jest ważne, nawet gdy to oburzenie na pokaz. Moralne wzmożenie – szczególnie dzisiaj, w internecie – daje jasno do zrozumienia po której stronie się stoi, za czym się opowiada, jaki system wartości jest tym najbliższym. Wręcz oczekuje się od uczestników dyskusji jednoznacznej deklaracji – albo to potępiasz, albo się z tym identyfikujesz. Unikasz odpowiedzi? Znaczy jesteśmy jednak wrogami, bo to nie czas na wątpliwości. Niewiele w tym sensu, gdyż ludzie nie są z jednej matrycy, mogą oburzyć się i na porzucenie dziecka w śmietniku, i na zakaz aborcji, choć według niektórych jeśli oburzasz się na A, nie masz prawa oburzać się na B.

Ostry sprzeciw bardzo często wiąże się z przynależnością do jasno zdefiniowanej grupy, dlatego jak ulał pasuje tu biblijny cytat o źdźble i belce w oku – rzecz jasna, nie zawsze, ale jednak to zauważalny trend. Jeden czyn będzie różnie oceniany nie tyle przez pryzmat okoliczności, ile przez osobę sprawcy – nasz złodziej źle postąpił, lecz to dobry człowiek, po prostu chwilowo zbłądził, wasz złodziej to złoczyńca, okradał ludzi z dorobku ich życia, ale z takimi poglądami to nie ma się co dziwić.

Najłatwiej bowiem potępić kogoś z wrogiej frakcji, człowieka innej rasy, innej religii bądź o irytujących poglądach – jeśli omsknie się mu noga, można teraz z satysfakcją wytknąć, jak zdegenerowane jest całe to środowisko. Jak ktoś nie lubi na przykład Arabów, to każdy zły uczynek osobnika o ciemniejszej cerze będzie potwierdzeniem tezy, że Arabowie to swołocz, wszyscy, bez wyjątku. Sądy stają się bardzo kategoryczne, pełno w nich krzywdzących uproszczeń, zdarza się też, że oburzenie jest nieadekwatne do czynu, ponieważ zwykła krytyka mogłaby nie dość mocno przekonać do naszych racji.

Tak wzmożeni ludzie łapią się nieczystych zagrywek o większej sile rażenia, żeby drugiej stronie naprawdę w pięty poszło, a widownia wtedy zobaczy o co toczy się wojna. I tak zamiast odniesień do meritum jest atak na wygląd, tuszę, domniemane „niedopchnięcie” i tym podobne – lista niedociągnięć wzmocni przekaz, to zaś pomoże w szerzeniu określonego punktu widzenia.

Pójdźcie za mną

Oburzenie to gra na emocjach, a emocjami werbuje się popleczników. To właśnie jest smutne w wielu rozmowach, jak cynicznie wykorzystuje się czyjś smutek, gniew i ból – odchodzi się od sedna sprawy i przenosi dialog na zupełnie inne tory, tak że przedmiot zgorszenia spada na drugi plan i rozpoczyna się walka ideologiczna. Trudno żeby ludzie byli bezdusznymi maszynami, których nic nie rusza, w końcu to powszechne oburzenie inicjowało wiele zmian na lepsze. Udowodniło jednak przy okazji, jak skutecznie pociągnąć tłumy również za tymi mniej szlachetnymi ideami.

Wytykanie błędów pełnym wzburzenia tonem prędzej porwie słuchaczy niż jakieś nudne wyliczenia, tabletki i argumenty bazujące na suchych faktach. Nie, merytoryka i spokój zwykle przegrywają z rozjuszeniem i odwołaniami do ludzkich lęków, do dyskusji wciąga się ludzi przede wszystkim wątkami, obok których nie da się przejść obojętnie.

A to często zależy od właściwej otoczki, dlatego argumentacja dobierana jest tak, by dotknąć odbiorców do żywego. Samo stwierdzenie, że polityk jadł prywatną kolację za państwowe pieniądze to niezbyt szokujący przekaz, lecz gdy dołoży się do tego „jadł za nasze, moje i wasze, jadł homary, HOMARY!, jak jakiś za przeproszeniem burżuj, podczas gdy my musimy wyliczać każdą złotówkę na tenisówki dla dzieci i leki dla babci!”. No kto się nie oburzy za te biedne dzieci i chore staruszki? Kto się nie zatrzyma słysząc, że się go bezczelnie okrada i wydaje te pieniądze na zbytki? Dokładnie.

Robi się z tematu sprawę osobistą i podkreśla niesprawiedliwość, ucisk, brak szacunku – choć w rzeczywistości wcale nie musi to aż tak dramatycznie wyglądać. Tyle że stonowana krytyka i zwykłe upomnienie to za mało, jeśli chce się zdobyć cennych sojuszników – im trzeba pokazać że to kwestia życia i śmierci, dopiero wtedy zadziała na sto procent.

Co gorsza, gdy cynicznie gra się na cudzych emocjach, nie pokazuje się całego obrazu, a tylko ten fragment, który pasuje do bieżącej narracji i potwierdza zarzuty. Nie dochodzi się przyczyn, nie przedstawia racji oskarżanej strony, bo to mogłoby rzucić zupełnie inne światło na przedmiot sporu. Dlatego stosunkowo łatwo da się zmanipulować publiczność – starczy powiedzieć to, co chcą usłyszeć, i podrzucić jakiś dramatyczny obrazek potwierdzający tezę. Oburzenie daje przyzwolenie na ostrzejszą walkę, wszak to zrozumiałe, że dewiantów, zdrajców, złodziei i morderców wartości surowo się potępia.

Bij, zabij

Gdy identyfikacja z ideologicznym nurtem zabrnie bardzo daleko, oburzenie niebezpiecznie przypomina nienawiść. I teraz wrogów okłada się moralną pałką coraz brutalniej, z przekonaniem o słuszności swoich działań, wszak oni zachowują się tak niegodnie, że należy ich po prostu wyeliminować. Niektórzy stają się w tej wojnie świętsi od papieża i są przekonani o własnej nieomylności. A nawet więcej – o moralnej wyższości. W swoim mniemaniu są ostatnimi sprawiedliwymi, od których zależy ład i sprawiedliwość na Ziemi, co w naturalny sposób daje im prawo do rozprawiania się z hołotą bez przebierania w środkach.

Oburzenie przeradza się w złość, ta z kolei w agresję i przemoc. Wściekłość na niecne występki zachęca do robienia krzywdy – patrzcie, to oni, degeneraci i judasze, pomyślcie teraz, a gdyby oni tak z waszymi dziećmi, matkami, braćmi, podnoszą rękę na nasze świętości, tego nie wolno puścić płazem! Zgorszenie prowokuje do nagonki, czasem słusznej, ale częściej chyba jednak niesłusznej, bo nierzadko oburzamy się na rzeczy, które tak naprawdę to nikogo nie krzywdzą, a jedynie kłócą się z naszą wizją świata. Nie mówiąc o tym, że wywołujące skandal wydarzenie często przedstawione zostało w sposób bardzo stronniczy, niesprawiedliwy, albo wręcz są to kłamstwa.

To oczywiście skutkuje tym, że obrażona strona oburza się na ów bezpardonowy atak i wytacza własne działa, i tak podsyca się wzajemna niechęć, tworzą się plemiona o morderczych zapędach, nienawiść się rozlewa, a to zwykle niczym dobrym dla ludzkości się nie kończy.

W dodatku wychodzi, że w moralnym wzmożeniu wcale nie chodzi o poprawę czegokolwiek, a jedynie o atakowanie znienawidzonych wrogów, szukanie na nich haków, wytykanie im nieprawości. W wielu przypadkach ci wielce urażeni kończą na mocnych słowach, nie idzie za tym żadna sensowna działalność, dzięki której dałoby się pomóc prawdziwym ofiarom. Bardziej porusza, że ktoś jest zboczony, zindoktrynowany przez lewaków/prawaków, na ruskim żołdzie albo pasku Izraela, niż nieszczęście skrzywdzonych ludzi, a to podobno ich smutny los tak straszliwie rozsierdził.

Zważaj na słowa

Lecz są i jasne strony tego zjawiska. Nerwowo reagujemy zarówno na rzeczy niewygodne, jak i te autentycznie naganne, na które nie powinno być przyzwolenia. Granice bywają upierdliwe, ale też zmuszają do samokontroli i zważania na otoczenie. Można to nazwać poprawnością polityczną, nielubianą zawsze wtedy, gdy sznuruje nam usta, z drugiej strony jednak bywa ona pomocna, gdy to my padamy ofiarą ataku. Oczywiście, że czasami oburzamy się na fakty, które ktoś nazwał po imieniu i to cała zbrodnia, problem w tym, że prawdę warto mówić w jakimś celu, w przeciwnym razie robi się z tego zwykła złośliwość.

Tak, pewna znana aktorka jest gruba, ale i ona to wie, oraz cała jej publika, każdy to widzi, więc po co pisać pod jej zdjęciem że obrosła tłuszczem? Czemu konkretnie to służy? Zwykle niczemu, poza chęcią dowalenia komuś, kto i tak nie czuje się zbyt komfortowo. Że urażeni nie mają dystansu i nie chcą słuchać gorzkiej prawdy? Dziwnym trafem, gdy to krytykanta uderzy się w czuły punkt, płonie on z oburzenia na tak chamski rewanż.

Milczenie nie jest w takim przypadku zakłamaniem, lecz wyrazem dobrego wychowania i empatii. Zasady trzymają nas w ryzach, przynajmniej częściowo hamują podłość, agresję, dyskryminację, sprzyjają walce z krzywdzącymi stereotypami. Granice są często pobudzające, bo jeśli trzeba je łamać, to wymaga wysiłku, zaangażowania, wiary w wyższe cele, a kiedy masz wszystko, to demoralizuje i prowadzi do chaosu. Dlatego mając na uwadze możliwe oburzenie tłumu i towarzyski ostracyzm, większość ludzi najpierw się zastanowi, czy warto zrobić coś niewłaściwego i co za tym stoi: postęp służący ludziom, a może jedynie złośliwość i chęć wywołania kontrowersji.

I chociaż mamy pewność, że większość robi to samo, a ich zbulwersowanie trąci hipokryzją, to jednocześnie wiemy też, kiedy postępujemy źle i jak można by było to naprawić. Strach przed tym, że kolejnym razem to inni oburzą się na nas, zachęca do poprawy, do podnoszenia jakości życia, do dbania o to, by wspólnota rozwijała się w dobrym kierunku. Brzmi troszkę świętoszkowato, lecz miewa pozytywne konsekwencje.

Może naprawdę chciał dobrze?

Nie zmienia to jednak faktu, że zanim się rzuci w kogoś kamieniem, to warto by było dokładnie sprawdzić co za jego postępkiem stoi. Nie każdy potrafi się na to zdobyć, ponieważ moralne wzmożenie pomaga poczuć się kimś lepszym, a gdy zacznie się dociekać powodów i motywacji, to nagle może się okazać, że ten zły gość zrobił coś z całkiem szlachetnych pobudek, że nie stał za tym brak charakteru, a jedynie wewnętrzne poczucie niesprawiedliwości.

Lecz w pełnym uniesienia oburzeniu sytuacja jest zazwyczaj zero-jedynkowa, tak albo tak, żadnych półcieni – widać to wyraźnie na przykładzie rzeczy nagannych, ale zarazem dość błahych. Zrozumiałe, że oburza nas do głębi bestialskie morderstwo, jednak równie mocno potrafimy się czasami oburzyć na coś małego kalibru, na przykład na matkę stojącą w kolejce, która mocno zirytowana, ostrym głosem skarciła rozbrykaną córkę. Ręka w górę, komu nigdy nie zdarzyło się huknąć na własne dziecko, a mimo to wielu z nas wręcz zatyka z oburzenia, że jak ona mogła tak do malucha powiedzieć?

I właśnie dlatego, że sami mamy podobne grzeszki na sumieniu, czasem uciszamy poczucie winy oburzeniem na innego człowieka. Ale może też niekiedy kryje się za tym wstyd za brak odwagi albo ukryte kompleksy? Patrzymy na kogoś i rozumiemy, że sami nie zdobylibyśmy się na podobny czyn, więc żeby nie wyjść na cieniasa poszczujemy na buntownika? Może czyjś „moralny upadek” uświadamia nam, że sami niewiele znaczymy? Co, tak szczerze, wkurzyło nas do głębi: czyjś nieodpowiedni postępek, czy światopogląd, z którym się nie zgadzamy? Zachowanie, które może zakończyć się czyjąś krzywdą, czy odwaga by pójść pod prąd? Czy przypadkiem w tym oburzeniu nie jesteśmy źli przede wszystkim na samych siebie?

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>