Czy optymiści rzeczywiście mają lepiej?
Oj, jak mi źle, jak mi źle. Benzyna znowu poszła w górę, a chleb nie smakuje jak dawniej. Strzyka w kolanach, podręczniki kosztują pół pensji, w małżeństwie… ech, szkoda gadać. Sąsiadka z parteru to wredna małpa, w telewizji żenada, politycy to do pasania kóz, nie rządzenia. Stara bida. Naprawdę, nie ma wielu powodów do radości, człowiek nawet by chciał położyć się wieczorem do łóżka z uśmiechem na ustach, ale nie bardzo się da. Sorry.
Psioczymy na wszystko. Nawet na to narzekanie narzekamy. Nic nie jest dobrze, a jak jest, to pewnie zaraz się popsuje. Wiecznie uśmiechnięci optymiści działają na nerwy, bo kto to widział, żeby ciągle być zadowolonym? Nienormalni, czy co? Chociaż może… może fajnie by było przejść czasami na drugą stronę mocy i pośpiewać te piosenki optymistyczne, żartobliwe, z akcentami humorystycznymi?
Lubimy stan przygnębienia
Ludzi można klasyfikować według różnych kryteriów, a jednym z nich jest szklanka – wystarczy do niej wlać wody i wiadomo, kto ponurak, a kto z pozytywnymi wibracjami. Nad Wisłą termin „pesymizm” nabiera szczególnego znaczenia, bo uchodzimy za naród wybitnych narzekaczy. Owszem, mamy poczucie humoru, potrafimy się znakomicie bawić, ale gdy przychodzi co do czego, włącza się tryb „wszystko na nie”. Z różnych powodów. Bo nie ma się co cieszyć jak głupi do sera. Bo się zapeszy. Bo jak dostrzec plusy w krainie samych minusów? Dołująco działa też przeświadczenie, że kiedyś było lepiej. Znaczy się, było źle, ale w lepszy sposób niż dzisiaj. Teraz… teraz to już nawet nie ma żadnej nadziei, bądź jest ona jakaś mglista, takie pocieszenie dla naiwnych idiotów. Po prostu, jak głosi stara prawda, w przeciwieństwie do optymistów, przekonanych, że świat stoi przed nimi otworem, pesymiści wiedzą doskonale, co to za otwór.
Pesymizm, który rzekomo wysysamy z mlekiem matki, ma mieć swoje źródła w bolesnej przeszłości. Ostatnie pokolenia co i rusz przechodziły jakieś narodowe traumy, a to uczyło powściągliwości w formowaniu zbyt optymistycznych prognoz na przyszłość. Tyle że przykre doświadczenia na swoim koncie mają również inne nacje, a jednak nie ma w nich tak silnej tendencji defetystycznej. Więc skąd ten negatywny przekaz właśnie u nas? Weźmy dla kontrastu tych wiecznie szczerzących się Amerykanów. Jak oni wszystko biorą na klatę! Z uśmiechem! Mają jakiś dodatkowy włącznik w mózgu, który nakazuje im to słynne pozytywne myślenie? Pożyliby trochę u nas, za 5 zł/h, pod rządami cyrkowców z Wiejskiej, to by im ten uśmieszek szybko z twarzy zniknął – tak zapewne ów optymizm skwitowałaby większość nadwiślańskich pesymistów. Realistów, jak sami pewnie o sobie mówią.
Smutek w głowie
Amerykanom łatwo się cieszyć, bo mają Florydę i Kalifornię, a w Polsce, jak śpiewał Kazik, nie ma słońca, tylko zimno i pada. Tak się jednak składa, że w Europie, według badań Gallupa, w najczarniejszych barwach swoją przyszłość widzą Portugalczycy. Portugalczycy, z tymi swoimi plażami, uliczkami Lizbony, porto i 12 °C w środku zimy. Więc to jednak nie słońce. No to co?
Według psychologów, kultury Zachodu i Wschodu wyraźnie różnią się między sobą mentalnością. W świecie zachodnim stawia się na osobiste szczęście, samorealizację, szanowanie uczuć i przekonań jednostki. Takie warunki sprzyjają postawie optymistycznej, bo mając poczucie własnej wyjątkowości łatwiej uwierzyć w dobry scenariusz. Na Wschodzie jest inaczej. Dominuje tu „kolektyw”. Ludzie są bardziej nastawieni na życie w grupie, co zmusza do rezygnacji z części swoich marzeń na rzecz interesów całej wspólnoty. To zaś może wpływać negatywnie na samoocenę i potęgować wewnętrzne niezadowolenie. Można też wyróżnić pesymizm „globalny” i „lokalny”. Właśnie na przykładzie Polaków widać to idealnie. Bardzo dużo osób przyznaje, że osobiście to owszem, są szczęśliwi, powodzi się im coraz lepiej, ale gdy zapytać o całokształt, nastrój zmienia się o 180 stopni, jest istny bajzel na kółkach i tylko wyglądać katastrofy. Trochę Zachodu, trochę Wschodu.
Nie bez znaczenia są warunki materialne oraz polityka. We wspomnianych badaniach Gallupa da się zauważyć korelację pomiędzy optymizmem/pesymizmem a aktualną sytuacją gospodarczą danego kraju. Gdy pamięć o globalnym kryzysie finansowym była jeszcze bardzo świeża, a jego skutki wciąż namacalne, świat zachodni stracił sporo ze swojego wrodzonego optymizmu – stąd między innymi ten kiepski wynik Portugalii. Jednocześnie zwiększał się optymizm wśród obywateli państw takich jak Chiny czy Brazylia, a więc krajów zaliczanych do najdynamiczniej rozwijających się gospodarek świata. Dziesiątka „najszczęśliwszych” państw na świecie? Dania, Szwajcaria, Islandia, Norwegia, Kanada, Finlandia, Holandia, Szwecja, Nowa Zelandia, Australia. Wychodzi zatem, że jest trochę prawdy z tym 5 zł za godzinę – spokój i dobrobyt napędzają samozadowolenie.
Co słychać? Hm…
Podział na optymistów i pesymistów jest bardzo umowny, bo w realnym świecie trudno znaleźć człowieka reprezentującego wyłącznie jedną z tych postaw przez 24 godziny na okrągło. Nawet największe smutasy mają swoje chwile radości, a ci niby wiecznie uśmiechnięci, też popłakują wieczorami w poduszkę. Postawa skrajnie pesymistyczna to bardzo często po prostu depresja, a i nadmierny optymizm potrafi kryć jakąś patologię – obejrzyjcie „Jabłka Adama”.
Nie ma jednak wątpliwości, że w swoim otoczeniu preferujemy osoby z pozytywnym nastawieniem do życia. Zarażają nas swoim optymizmem i jakoś tak raźniej od razu się robi na duszy, jest chęć do działania, są miłe wspomnienia. Tylko czy rzeczywiście ci wieczni optymiści to tacy weseli, radośni ludzie? Nie do końca. Optymizm bywa często tylko fasadą. Słynne amerykańskie „I’m fine” to nie tyle wyraz wewnętrznego przekonania, co zwykła, grzecznościowa formułka. Oni po prostu tak mają, na każde pytanie odpowiadają, że „good”, nawet gdy w środku wszystko krzyczy „fuck!”. Kłamią? Nie, taki mają styl bycia.
Aż chce się dodać – to udawanie radości i tak jest lepsze niż rodzime czarnowidztwo. Może. Tylko czy rzeczywiście to takie dobre, wiecznie się radować i przyjmować klęski ze stoickim spokojem? Cóż, taka postawa może być wręcz szkodliwa. Malkontent pogdera, ale jednocześnie oczyści sobie głowę z przykrych myśli. Ktoś, kto każde zmartwienie bagatelizuje krótkim „będzie dobrze”, tłumi w sobie rozgoryczenie i smak porażki, a uczucia te niebezpiecznie się kumulują i w najmniej oczekiwanym momencie prowadzą do załamania. Zresztą, czy to nie zaskakujące, że w kraju wiecznych optymistów psychiatra to fantastyczna fucha?
Śmiech to zdrowie?
Narzekanie lepszą alternatywą? Absolutnie nie. Z pesymizmem jest jak ze stresem, w rozsądnej dawce jest świetnym impulsem do działania, w nadmiarze zwyczajnie szkodzi. Bazą wyjściową powinno być pozytywne myślenie. To ono sprawia, że łatwiej nawiązujemy znajomości, mamy bardziej udane związki, lepiej dogadujemy się z dziećmi i rodzicami. Optymiści z reguły mają mniej kompleksów, nie cierpią tak strasznie z powodu porażek, szybciej pozbywają się złych emocji. Ba, optymiści żyją dłużej! To dlatego, że z większą pogodą znoszą swoją starość, nie zżera ich stres, a kiedy chorują, potrafią znaleźć motywację, by wrócić do zdrowia.
Jest jednak coś, co nazywa się hurraoptymizmem. I to bynajmniej nie jest już stan, do którego należy dążyć. Nadmierny optymizm może mieć bowiem naprawdę zgubne skutki. Patologiczny optymista nie dopuszcza do siebie myśli, że coś złego mogłoby mu się stać. A skoro nic się nie może stać, to usypia się czujność i nieświadomie rozwija w sobie skłonność do niepotrzebnego ryzyka i lekceważenia przeszkód. Pesymista dziesięć razy coś sprawdzi, zanim zdecyduje się na ostateczny krok. Skrajny optymista wykazuje się natomiast większą beztroską, prędzej na coś machnie ręką, bo to przecież zawracanie głowy i głupia asekuracja. To już nie jest wiara w dobre rozwiązanie, to zamykanie oczu na potencjalne niebezpieczeństwa. Zwykłe igranie z ogniem.
Optymizm prowokuje też do spoczywania na laurach. Jest dobrze, dalej też będzie dobrze, nie ma się co wysilać, musi się ułożyć. Mi się przecież wszystko układa, jestem w czepku urodzony. Każdy mnie lubi. Idzie jak po maśle, a jak nie idzie, to zaraz pójdzie, trzeba przeczekać. Żadnej akcji ze swojej strony, żadnego zbędnego wysiłku, bo „szczęście sprzyja”. Niestety, tylko do czasu.
Dobry pesymizm
Choć może się to wydawać zaskakujące, pesymizm potrafi być bardzo twórczy. Psychologowie mówią o pesymizmie defensywnym, który, mimo wyobrażania sobie najgorszych zakończeń danej sprawy, jest niezwykle przydatnym narzędziem. Wyobraźmy sobie budowę domu. Pesymista z góry założy, że będzie coś nie tak z wodami gruntowymi, fundamenty zostaną wylane krzywo, kilku robotników zapije, ciężarówka z materiałami złapie gumę, a kilka pudełek z kafelkami potłucze się o betonową płytę. Efekt? Do swojej inwestycji pesymista przygotuje się na tip top i nawet gdy przytrafi się niemiła niespodzianka, to spokojnie, był na to przygotowany, zaraz rozwiąże problem, przecież wiedział, że tak będzie. Luzik.
Przez podobne nastawienie pesymista jest też cennym pracownikiem, zwłaszcza w okresie kryzysu. Pesymisty nie zaskakuje spadek notowań, wpadka z projektem, męczący klient. On to czuł w kościach. I on wie, jak z tego dołka wyjść, ma wprawę, zawsze jest przygotowany na najgorsze. Pesymista nie daje się ponieść emocjom, on działa, z wyrachowaniem, w końcu taki jego los, był czas przywyknąć.
Umiarkowani pesymiści często zachowują się bardziej racjonalnie i mają więcej zdrowego rozsądku. Środków bezpieczeństwa, profilaktyki nie traktują jak upierdliwych przeszkód na drodze do wygodnego życia i dobrej zabawy. To oni prędzej sięgną po kask wybierając się na rowerową wyprawę po górach. To oni rzucą palenie, kiedy lekarz im przypomni, że od tytoniu dostaje się raka. I to oni szybciej wycofają się z realizacji jakiegoś naprawdę idiotycznego pomysłu, w końcu mają pecha, więc to nie może się dobrze dla nich skończyć, czas spasować.
Smutna Wenus, wesoły Mars
Skoro zachodni indywidualizm sprzyja optymistom, a wschodnia wspólnotowość rozwija pesymizm, to czy kobiety, jako te bardziej społeczne i zależne od innych, są z natury pesymistkami? Wiele wskazywałoby na to, że tak.
Dziewczynki wychowywane są inaczej niż chłopcy. To one muszą być bardziej posłuszne i to od nich oczekuje się większego poświęcenia, a więc w pewnym sensie zabiera się im część własnej woli. Chłopców natomiast zachęca się do większej samodzielności, mają się wykazywać inicjatywą, mogą popełniać błędy, bo to ich przybliża do celu. Innymi słowy, chłopcy od najmłodszych lat uczą się, że mają ogromny wpływ na własne życie i dzięki temu łatwiej im uwierzyć, że stanie się tak, jak tego pragną. Dziewczyny odwrotnie, przekonane, że niewiele od nich zależy, stają się pesymistkami bez wiary w swoje możliwości.
Kobietom nie pomaga też skłonność do pielęgnowania kompleksów związanych z wyglądem. Na zasadzie: gdybym była ładniejsza, dostałabym lepszą pracę, poznałabym faceta i w ogóle wszystko znacznie lepiej by się ułożyło. I tak grube uda mogą zniechęcić do podejmowania jakichkolwiek kroków, bo co z tego, że zrobię podyplomówkę, szefowie i tak wybiorą tę po licencjacie, bo ładna. Do tego dochodzą wciąż żywe uprzedzenia wobec płci słabej, co jeszcze bardziej nakręca spiralę kompleksów i zabija wszelki wewnętrzny optymizm.
Tylko że to kobiety są mocniejsze, jeśli chodzi o znoszenie porażek. Ogólnie rzecz biorąc, kobiety są bardziej zahartowane i lepiej sobie radzą, gdy świat wokół nich się wali. Nauczone walki z licznymi przeciwnościami losu, potrafią zadbać o siebie i najbliższych, nie przeszkadza im w tym nawet ta wielka obawa o to, co dalej. Przeciwnie, właśnie ten strach motywuje do wytężonej pracy, by uniknąć jeszcze gorszego. W okresie kryzysu, to głównie firmy zarządzane przez kobiety z mniejszym niepokojem spoglądały w przyszłość. Widać zatem, że ten lęk przed nieznanym faktycznie może mieć swoje dobre strony.
12 komentarzy
Czasem mi się wydaje, że nasz polski pesymizm, to jest wada wrodzona:). Kiedyś miałam okazję spędzić miesiąc (przełom lipca i sierpnia) w moim ukochanym kraju – we Włoszech. Po miesiącu stwierdziłam, że jestem nienormalna, ponieważ zaczęłam tęsknic za chmurami na niebie, za ponurym, chociaż jednym dniem i letnim deszczem. Poza tym denerwowało mnie, że wszyscy są tak uśmiechnięci, hałaśliwi i towarzyscy, wręcz natarczywi od rana do nocy:)))). Wtedy stwierdziłam, że jednak jestem Polka z krwi i kości;).
Włosi to chyba w sumie też sporo narzekają, tyle że robią to w takim śpiewnym języku, dużo gestykulują i ogólnie zachowują się tak „południowo”, więc można odnieść wrażenie, że to na wesoło 😉 przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie 🙂
Bardzo dobrze to wszystko ujęłaś. 🙂 Sporo spostrzeżeń potwierdzam z własnych obserwacji. Zauważam też, że z wiekiem nasze podejścia zmieniają się, dojrzewamy do pewnych zachowań, i tak właśnie powinno być. 🙂 U mnie wkrada się coraz więcej optymizmu. 😉
Noo, to słuszny kierunek zmian 😉
Ja jestem optymistką. Kiedyś niepoprawną, dziś już z nutką realizmu. A ludzie, którzy są cały czas na „nie” i wszystko negują, unikam jak ognia. Działają na mnie toksycznie i mnie męczą.
Bardzo trafne spostrzeżenia 🙂 Ja chyba jestem realistką, ale często skłaniam się raczej w te pesymistyczne strony. Na szczęście staram się takie negatywne myślenie i nastawienie szybko zwalczać.
Mnie się wydaje, że mają lepiej 🙂 Sama jestem optymistką i nie potrafię się zbyt długo smucić, za wiele powodów do radości mam 🙂
Ja zawsze narzekam właśnie na narzekanie. Jak idę do restauracji to proszę o to, na co mam ochotę. Ktoś nie wysłuchał zamówienia, źle zapisał, źle przekazał, zwracam mu uwagę. Pesymista skwasiłby minę i stwierdził, że zawsze wiatr w oczy. Pesymizm to lenistwo lub wstyd, by przyznać się do własnej opinii i zmienić to, co nam nie pasuje. Jesteśmy pesymistami, gdy oczekujemy, że coś nie spełni naszych oczekiwań. A co gdyby ruszyć pupę i to naprawić? Ten Wenus i Mars…mój Mars jest tak optymistyczny, że dzisiaj moja teściowa zadzwoniła do mnie i zapytała: „co on jest taki nieszczęśliwy?”. Żeby nie było, nie jestem częścią życia, która go unieszczęśliwia :). Moim zdaniem wynika to z podejścia do życia. Napinasz się, żeby coś wyszło, spalasz się żeby coś zrobić… Przygotowujesz swój własny ślub i wesele, tyle roboty… tyle pierdół, ale i tak części wpadek nie przewidzisz, a części nie jesteś w stanie przewidzieć. Rozwiązanie? Nie napinać się i robić wszystko własnym tempem, bez myślenia o negatywnych konsekwencjach, a wszystko i tak wyjdzie lepiej, niż gdybyśmy się spinali i myśleli o męczącej nas sprawie po nocach.
Chciałabym być większą optymistką niż jestem 🙂 Optymiści na pewno mają trochę łatwej, do wszystkiego podchodzą bardziej na luzie, tak myślę, a ja zaraz się przejmuję, denerwuję itd. Mój mąż jest optymistą, przynajmniej większym niż ja i ciągle za mną chodzi i powtarza „więcej optymizmu i będzie Ci łatwiej” :)) Staram się :))
Nie mylmy pesymizmu z asertywnością 🙂 Wg mnie od czasu do czasu ponarzekać na coś nawet jest wskazane, w końcu nie zawsze jest dobrze i kolorowo. Jednak narzekanie na wszystko, to już lekka przesada. Każdy jest trochę kowalem własnego losu i np. narzekamy, że mamy „złą pracę”, ale nic nie robimy w tym kierunku, aby to zmienić. Moi sąsiedzi wiecznie narzekają na pogodę, jak było zimno źle, jak upał jeszcze gorzej. Któregoś dnia zapytałam ich, czy nadejdzie taki dzień że pogoda będzie im odpowiadać. Cóż, tylko się skrzywili 🙂
Myslę, że trzeba byc jednym i drugim czasem, ale oczywiście wszystko z umiarem, by nie popaść w skrajności!
Myślę, że trzeba być pozytywnym realistą 🙂