Otwarty związek – czy to może się udać?
Ukochani ludzie zdradzają. To prawda niewygodna, bolesna, w ogóle nie chce się o tym słuchać. Lepiej się pocieszać, że mnie to nie dotyczy. Mieć nadzieję, że nie każdy ma w czaszce zamiast mózgu zupełnie inny organ. Wierzyć w siłę miłości, która bez problemu pokona te głupie słabości ciała i umysłu.
Potem jednak przychodzi poważny związek i co się okazuje? Ludzie stworzeni dla siebie dostrzegają, że to dopasowanie nie jest takie w stu procentach. Tu szwankuje, tam coś nie styka, a w ogóle to już troszkę duszno zaczyna się robić. Może monogamia to bzdura? Od tysięcy lat ludzie to testują i wiecznie są te same problemy. Czemużby więc nie poeksperymentować z bardziej rozbudowanymi układami?
Dwójka to cyfra przereklamowana
Propagatorzy związków otwartych są przekonani, że tylko takie rozwiązanie jest szczere i prawdziwe. Nie jesteśmy monogamistami z natury, no po prostu nie. Zawsze przychodzi taki moment, gdy łakomym okiem spogląda się na innych ludzi. Wtedy właśnie zaczynają się konflikty, zdrady, kłamstwa, pretensje. I po co to komu? Nie lepiej tak zorganizować sobie życie, by przestać ranić się wzajemnie? Fascynacja innymi ludźmi nie oznacza przecież końca miłości, wręcz przeciwnie.
Ludzie w parach się duszą. Wielka miłość się ulatnia, pojawia się za to zaborczość, kontrola, ograniczanie. A osoby trzecie wprowadzają do związkowego świata powiew świeżości. Wraca wolność, przestrzeń. Otrzymuje się kawałek rzeczywistości, w której nie ma stałego partnera. I dzięki temu z większą przyjemnością się do niego wraca, bo nie ma przymusu i wyrzutów sumienia. Nie ma rozstań, dramatów. Jest dużo lepiej niż było.
Dla jednych związek otwarty to po prostu wyższa forma stosunków damsko-męskich, ale dla reszty to coś chorego. Gdzie w takim związku miejsce na prawdziwe, głębokie uczucia, przywiązanie, szacunek? Jeśli się szczerze kochamy, boczne furtki nie są nam do niczego potrzebne, czyż nie?
A nie – odpowiedzą ‘otwarci’. Miłość może przytłaczać i dusić. Powszednieje z czasem. Zmysły przysypiają, jest rutyna, nuda, przesyt. Skoki w bok są jak szczypta pieprzu dosypana do zupy, poprawiają smak miłości. Pomagają w elegancki sposób załatwić to, na co wszyscy mają tak naprawdę ochotę, ale w imię jakichś niezrozumiałych zasad udają, że ich to nie dotyczy. Siedzą sfrustrowani w swoich związkach, które powoli gniją od środka. To niby ta wielka wartość? I tak na marginesie – dlaczego te monogamiczne związki seryjnie wam nie wychodzą? Gdzie wasi mężowie/żony? Oooo, przyczyną rozstania była zdrada? Zaborczość? Znudzenie sobą? Świetnie, świetnie. Serio, nic wam to nie daje do myślenia?
Tak, to naprawdę nam pomogło
Lecznicze właściwości związków otwartych to nie miejska legenda. One istnieją naprawdę, a osoby w nich żyjące bardzo sobie to chwalą i nie wydaje się, by mówiły to wyłącznie pod publiczkę. Przyzwolenie na randki i seks z innymi faktycznie wniosły nową jakość do starej, nieco zardzewiałej już miłości. Coś odżyło, powróciły gorące emocje, kontrolowana zdrada stała się impulsem do zmian na lepsze. Związek się umocnił, szczęście powróciło. Obserwatorzy z boku wieszczyli czarny koniec, tymczasem ich obawy w ogóle się nie sprawdziły.
Ci, którym udało się stworzyć taki związek, często przyznają, że gdyby nie otwarcie się na nowe doświadczenia, najprawdopodobniej doszłoby do takiego kryzysu, po którym nie byłoby już co ratować. Udało się na powrót rozbudzić namiętność. Romanse pokazały seks z zupełnie innej strony, co dało się później z powodzeniem wykorzystać w małżeńskiej sypialni. Partner stał się atrakcyjniejszy, bardziej tajemniczy, odkryło się na nowo jego wartość, a to pobudza do działania – trzeba się znowu starać, podrywać, wychodzić z inicjatywą. Przyzwolenie na seks na boku to także świetne rozwiązanie, gdy para nie jest seksualnie dopasowana – zamiast się kłócić, stresować i romansować w ukryciu jest szczere postawienie sprawy, bez burzenia tego, co najważniejsze, no przecież związek to nie tylko seks.
A zazdrość, wątpliwości, strach, że to stąpanie po zbyt cienkim lodzie? Oczywiście, że takie uczucia są obecne. Ale w uczciwym, otwartym związku są jasne reguły i nie robi się niczego, co mogłoby drugą połowę zranić. Szczerze się rozmawia o wszystkim – to podstawa. Kiedy coś złego zaczyna się wkradać do otwartego związku, zawsze się o tym dyskutuje. Można zgłosić veto. Romanse to dodatek, który nie może przysłonić związku.
Da się stworzyć udany, spełniony i szczęśliwy otwarty związek, wystarczy trzymać się tych zasad. Dzielenie się sobą wzmacnia uczucie – budująca jest właśnie ta świadomość, że partner, mimo tylu możliwości, zawsze do mnie wraca i to mnie stawia na pierwszym miejscu. Jest przy mnie, bo chce, a nie że musi.
Nie ma się co ograniczać
Nie jest to jednak norma. Otwarte związki są rzadkością, bo ciężko dogadać się na normalnych, monogamicznych zasadach, a co dopiero, gdy w grę wchodzą jeszcze inne osoby. Dlatego obok tych szczęśliwych związków są i takie, dla których legalne skoki w bok okazały się gwoździem do trumny. Teoria wyglądała interesująco, lecz mimo najszczerszych chęci, nie udało się tego planu wcielić w życie. Po prostu za dużo zgrzytów. W ogóle wszystkiego za dużo. Jest jak z mówieniem o luźnym związku – nie zakochujemy się w sobie, jesteśmy kumplami z profitami, a potem nagle, znienacka, jedno z dwojga czuje, że pragnie czegoś więcej, mimo wcześniejszych deklaracji o braku zobowiązań.
W otwartych związkach nie ma kłamstwa, podejrzliwości. Tak, tego może nie ma, pojawiają się za to inne niepożądane uczucia. Głównie zazdrość, choćby dlatego, że nie zawsze w otwartym związku jest sprawiedliwie – trochę boli, kiedy żona świetnie się bawi z kochankiem, a mężowi znowu się nie poszczęściło i czeka go samotny wieczór.
Czasami zresztą nawet niespecjalnie chce się tego ‘szczęścia’ szukać. Mnóstwo osób godzi się na otwarty związek nie tyle z przekonania, ile ze strachu i rezygnacji. W miłości często nie ma symetrii, ktoś kocha mocniej, a skoro tak, to łatwo go nakłonić do ustępstw wbrew sobie. Tak właśnie dzieje się w wielu otwartych, czy też raczej pseudo-otwartych związkach – kocham cię, ale zamierzam pić z jednego tylko źródełka, pogódź się z tym albo się żegnamy. Jest zgoda, ale wymuszona, no trudno, taki fajny facet, w życiu nie znajdę lepszego, to niech idzie, grunt, że to w mojej komodzie trzyma wszystkie swoje skarpetki. Za to dla drugiej, tej silniejszej strony, to rzeczywiście układ idealny.
Też możesz, ale po co?
O otwartym związku najchętniej myśli się wtedy, gdy nie ma silnej więzi emocjonalnej z partnerem. Fajnie jest kogoś mieć, ale fajnie też skakać z kwiatka na kwiatek. Jak to pogodzić? Ano opowieściami o wyzwoleniu, braku konwenansów, spełnieniu, prawdziwej wolności. Kiedy uczucia są takie sobie, jest pokusa, by popróbować różnych konfiguracji, lecz gdy pojawia się miłość, zaczyna się pragnąć wyłączności. Sympatycznym kochankiem można się podzielić. Mężczyznę, którego się bardzo kocha, chce się tylko dla siebie. Rywalki mają się usunąć z drogi. Wszystkie.
Właśnie osoby nastawione wyłącznie na własne przyjemności i kolekcjonowanie doznań z przypadkowymi osobami chętnie ubierają swój egoizm w szatki nowoczesności. Dla nich monogamia to przeżytek, coś głupiego, toksycznego, zakłamanego, narzucanego ludziom przez masonów i reptilian, żeby ich zniewolić. A im więcej mówią o monogamicznej hipokryzji, tym bardziej widać, że chodzi im jedynie o własną wygodę. To proste, mam stałą dziewczynę, ale nie zamykam sobie furtki do innej, mogę zdradzać z czystym sumieniem, a jeśli nikt lepszy się nie trafi, jest do kogo wrócić, nie zostaję z niczym. To układ, w którym nie ma miłości i szacunku. To czyste wyrachowanie – nie zależy mi na partnerze tak bardzo, żeby bawić się w wyłączność i dopóki śmierć nas nie rozłączy.
Co charakterystyczne, przy takim podejściu otwarty związek oznacza przeważnie wolność jednostronną. Czyli: ja mogę sypiać z innymi, ja mogę chodzić na randki i to ja ustalam zasady, które obowiązują tylko ciebie. Teoretycznie druga osoba też może robić, co chce, ale gdy rzeczywiście tak się dzieje, orędownik niczym nieskrępowanej wolności wpada w złość. Dlaczego? Bo ktoś trzeci może osłabić oddanie, a uległe osoby trzyma się przy sobie właśnie po to, by karmić własne ego. Ktoś wydawał się taki pewny, a tu proszę, hasa sobie radośnie z kimś obcym, widać, że go to uskrzydla, dodaje pewności siebie, o nie nie, to miało wyglądać inaczej.
‘Dodatek’ bez prawa głosu?
Na tym wątpliwości się nie kończą. Kiedy mowa o otwartych związkach, cała uwaga skupia się na parze decydującej się na ten krok. A co z tymi ‘trzecimi’? Są oni przecież równie ważną częścią układanki, a jednak praktycznie nie poświęca się im żadnej uwagi. Czyli co, są zabawkami służącymi do rozrywki, żeby znudzona sobą parka poczuła dreszczyk emocji? Czy oni zawsze znają zasady gry? Są jej w pełni świadomi?
Osoby będące w otwartych związkach twierdzą, że zawsze uczciwie stawiają sprawę, że to tylko romans i seks, na pewno nie zostawię swojego partnera, on jest numerem jeden. Oczywiście, jeśli ktoś po takiej deklaracji wchodzi w układ, robi to na własną odpowiedzialność i nie może mieć o nic pretensji. Lecz mimo wszystko, czy to nie jest trochę uwłaczające, takie przedmiotowe traktowanie dodatkowych kochanków?
Poza tym, wiadomo, jak to bywa z deklaracjami. Co jeśli kochanek stanie się zbyt ważny? Zamieszkamy we trójkę? Jak się dzielić emocjami? Lubimy czuć się wyjątkowo, a ciężko mieć takie poczucie, gdy obok siedzi człowiek o tym samym statusie. I wcale nie jest to efekt kulturowego prania mózgu – tam, gdzie mężczyzna nie musi się ograniczać do jednej żony, kobiety zwykle ostro rywalizują o to, by stać ponad innymi kobietami, a nie być tylko jedną z wielu.
A co jeśli ktoś zajdzie w ciążę? To się przecież zdarza. Tak po prostu zaakceptuje się dziecko kochanki, choć to miała być znajomość bez większego znaczenia? A własne dzieci? Wprowadzić je w zawirowany świat dorosłych? Och, nie wychowujmy dzieci w ciemnogrodzie! Tyle że to nie kwestia ciemnogrodu i zacofanej ideologii, ale zwykłego, dziecięcego pragnienia, by żyć w świecie ustabilizowanym, przewidywalnym – bo dzieci, w przeciwieństwie do rodziców, wcale tak nie pragną szalonych odmian, na które nawet nie mają wpływu.
To nie jest ‘bez zobowiązań’
Otwarty związek, wbrew pozorom, ma granice. Bez nich to żaden związek. I właśnie ignorowanie tej zasady prowadzi do patologii, bo ‘otwarty’ kojarzy się z ‘bez zobowiązań’. Jesteśmy tak nowocześni, że nie ma dla nas żadnych ograniczeń, a te ludki w sztywnych gorsetach purytańskiej moralności niech się męczą w swoich zimnych łóżkach, przez 50 lat oglądając w kółko jedną i tą samą twarz.
Są to jednak granice trudne do ustalenia, bo gdzie kończy się naturalne oczekiwanie wzajemności, a gdzie zaczyna zaborczość? Ot, choćby w takiej kwestii – czy długi majowy weekend mój mąż ma koniecznie spędzić ze mną, czy może sobie wyjechać z aktualną kochanką?
Otwarty związek nie wypala, ponieważ nie do końca rozumie się jego istotę. Ci, którym to wyszło, cały czas powtarzają, że osiągnęli ten stan dzięki stałej współpracy i wsłuchiwaniu się w potrzeby drugiej strony. Przejście na tryb otwarty wcale nie oznacza, że nagle zrobiło się jak w bajce z elementami dobrego porno. Nie, w dalszym ciągu są górki i dołki, zazdrość, chwile zwątpienia – mądrość polega na tym, że o problemach się rozmawia i próbuje je rozwiązać, zamiast uznać, że partner jest jak cierń w tyłku i psuje całą zabawę. Bo masa zwolenników ‘otwarcia na innych’ wychodzi po prostu z założenia, że od tej pory wolno robić na co tylko ma się ochotę. Zero obowiązków. Nie wchodzimy sobie w drogę. No, tak też można, ale to zwykły, kumpelski układ a nie związek.
Otwarte małżeństwo daje złudzenie, że można mieć wszystko. Porządną żonę i kawalerskie przyjemności. Dobrego męża i pełne uniesień przygody z buntownikami w kurtkach pilotkach. A to się nie sprawdza, bo zapomina się o najważniejszym – związek to dwie osoby, które muszą się ze sobą liczyć. Być z kimś znaczy mieć pewne obowiązki, godzić się na pewne wyrzeczenia. Kto tego nie czuje, powinien być sam.
W prawdziwym otwartym związku zasady są takie same dla obu stron. Jest jasno zdefiniowane, na co daje się przyzwolenie, łącznie z takimi drobiazgami jak ramy czasowe, organizacja wypadów (na przykład to, że on nigdy nie przychodzi po żonę do naszego domu), ile i czy w ogóle mówimy o swoich romansach. Żadne to ‘róbta co chceta’. Otwartość to wolność, ale nie samowolka.
17 komentarzy
„Kocham cię, ale zamierzam pić z jednego tylko źródełka, pogódź się z tym albo się żegnamy. Jest zgoda, ale wymuszona, no trudno, taki fajny facet, w życiu nie znajdę lepszego, to niech idzie, grunt, że to w mojej komodzie trzyma wszystkie swoje skarpetki. Za to dla drugiej, tej silniejszej strony, to rzeczywiście układ idealny” – jeny, w głowie mi się nie mieści takie postrzeganie! :O PS Wygląda na to, że w tekście wkradł się drobny błąd – zabrakło słówka „nie”.
Nie wszyscy ludzie duszą się w parach. Dla mnie „otwarte związki” to patologia, bo jeśli kogoś kochamy to jesteśmy lojalni. Gdy coś nam nie pasuje, to lepiej się rozstać niż zdradzać.
Nie wszystko jest dla wszystkich, a jeśli ktoś się dusi w związku, to po co w ogóle w tym związku tkwi…
Nie będę już szumnie o miłości itd. ale chyba nie taki jest cel zawierania związków , aby próbować ciągle z kimś innym, nie każdy w parze to akceptuje czy potrzebuje, a wtedy warto zapytać siebie ile mamy do stracenia….
Czy ja wiem? Bywają też związki monogamiczne – ale prawdziwe, a nie te, bo rodzina, bo nie wypada, bo cokolwiek. Ale w sumie nie jesteśmy monogamistami, parę lat temu ktoś wymyślił (nawet konkretny ktoś) wymyślił instytucję małżeństwa. Do dzisiaj nie rozumiem, po cholerę utrudniać ludziom rozstania. Wg ustawodawcy lepiej tkwić w chorych relacjach, za to wg tego jak nakazuje jakaś religia.
A z moich obserwacji widzę najczęściej relację osoba numer 1 ma profity z bycia z osobą numer 2, a osoba numer 2 jest zbyt leniwa, by to skończyć.
Znam jedną parę, która żyje w otwartym związku… chyba już blisko 20 lat. Im się udało, ale tych dwoje dobrali się idealnie – żadne z nich nie ma widocznych kompleksów.
Może się udać, jeśli obie strony tego chcą. Jeśli jedna strona ma wątpliwości lub wchodzi w taki układ dla tej drugiej to prędzej czy później wszystko się zawali. Obecny świat stawia przed nami wiele pokus, a potrzeby stają się coraz większe. Jedni traktują to jako normę, inni nie. Niektórzy latami trwają w takich związkach, a niektóre rozpadają się…Bo seks to nie tylko zabawa. Zbliżenie zawsze w jakimś stopniu przywiązuje nas do drugiej osoby. Nic już nie będzie tak samo…Najczęściej jednak decyzja o wejściu w taki związek wiąże się z brakiem namiętności w obecnym lub poszukiwaniu nowych doznań.
Eeee taaam… dobrze, że mamy wybór 😉
Zdrada kontrolowana? Zdrada jest zdradą i kropka!
Niech każdy sobie żyje, jak mu się podoba. I tyle.
Cóż – pazerna jestem – albo wszystko albo nic :))) jakoś nie widzę wspólników w tej spółce
Jago, jak dobrze, że jesteś. Doskonale Cię rozumiem 🙂
Wierz mi, ta spółka to cała wielka korporacja 😉 tylko zamiast w Internecie cieszą się mając oddając całych siebie partnerowi i odwrotnie. To coś pięknego, tylko wierzyć, że ludzie kiedyś sobie o tym przypomną.
Nie potrafiłabym dzielić się moim partnerem z innymi. Nie twierdzę, że związki otwarte są złe, ani że monogamia ma same zalety, ale to zdecydowanie nie dla mnie i cieszę się, że mój chłopak ma podobne podejście. Nie tylko nie chciałabym, żeby on „legalnie mnie zdradzał”, ale sama nie chciałabym tego robić, nie wyobrażam sobie bycia z kimś innym, dla mnie zbliżenie fizyczne jest mocno powiązane z emocjonalnością.
Otwarte związki często tak się komplikują, że zamiast dawać wolność mogą przyprawiać o stres, hehe 🙂 Tak, jak pisano powyżej – niech każdy wybiera co chce. Trzeba natomiast pamiętać, że dwie osoby w relacji powinny mieć takie same poglądy, a nie jedna osoba chce luźnego związku, a druga doprowadzić do małżeństwa:)
Byłem w otwartym związku z dziewczyną bi. Bez porównania, ciało to tylko przyrząd. Tylko otwarte związki
Autorka tekstu nie wzięła pod uwagę tego, ze dla niektórych seks nie ma niczego wspólnego z miłością.
Ja próbowałem moją żonę namówić na jakiś trójkąt, ale bez skutku. Kocham żonę, ale mam dość nudy i seksu, który jest jak oglądany po raz n-ty film. Mam większe potrzeby seksualne od mojej żony i nic na to nie poradzę. Mam 33 lata, nie chcę dusić się w związku 1+1. Ona tego nie rozumie, a ja z dnia na dzień odczuwam coraz większa frustrację, zazdrość gdy czytam o swingujących osobach i życie ucieka przez palce.
Nasze społeczeństwa są mocni ograniczone jeśli chodzi o otwarcie umysłu, zrozumienie pewnych istotnych spraw. Wszyscy bronią się przed zdradą, a przecież nikt nie jest w 100% pewny, że nigdy, przenigdy tego nie zrobi, ci co twierdzą inaczej (oczywiście bez obrazy) są mocno ograniczeni. Dojrzałość emocjonalna polega właśnie na tym, że otwieramy się na inne kwestie, ale z zaufaniem i akceptacja, nie ma nic w tym złego, bo tak samo może piętnować ludzi żyjących w nieudanych związkach, to nie czaru PRL-u umysłowego, świat idzie na przód, ograniczenia niczego nam nie udowodnią, a serie prób i błędów owszem. Wydaje się wszystkim, że znają potrzeby wszystkich, że to co ja czuje jest normalne i powinno być dobrem absolutnym, ale nie ma nic bardziej egoistycznego niż narzucanie innym jak maja myśleć, jak maja żyć i z kim będą sypać. Każdy może mieć inne upodobania, do pewnych decyzji się dojrzewa bądź nie i to tylko kwestia naszej świadomości, akceptacji siebie i zdrowego rozsądku. Kto z reszta powiedział, że otwarty związek to skakanie z kwiatka na kwiatek? Jeśli ktoś tak do tego podchodzi, to mija się z celem i żaden związek nie jest dla niego. Nikt kto tu coś dodał nie jest w otwartym związku, jedynie kolego przedstawiający się jako A. napisał, że podjął próbę, ale nie sadze, że chodziło mu o bzykanie wszystkiego co się rusza, bo wystarczyłaby mu jedna kobieta z która mógłby zrobić to czego potrzebuje i nie chodzi tu o zapominamy o żonie, czy zakochiwania się. Młodzi ludzie myślą, tak jak myślą, chcą mieć wszystko, bo tak się im wydaje, że tak właśnie powinno być, ale jak już wspomniałem, do pewnych decyzji się dojrzewa lub nie, mało ludzi zna osoby w takich relacjach i dlatego to dla całej reszt to egzotyka, ale czy tak właśnie nas uczą? Żeby oceniać ludzi po tym w jakich związkach żyją? Wszystkim się wydaje, że w życiu nie ma nic gorszego dla związku niż zdrada, a czy ktoś się zastanowił dlaczego? nie, bo nikogo to nie interesuje, oceniam innych z perspektywy siebie i swojego związku. Dla mnie gorsze niż zdrada jest nękanie psychiczne, patologia w związku, bycie i torturowanie, ale widzę, że z tego wszystkiego zdrada dla większości jest czymś niewybaczalny, a już na pewno przyzwolenie na nią. Życzę wszystkim udanych związków tych otwartych i nie… nie musimy przyjmować, że otwarte związki są czymś normalnym, ale nie można oceniać ludzi tylko po tym…