Główne menu

Patchworkowe rodziny – zagrożenia i szanse

Tradycyjna rodzina jeszcze nie odeszła do lamusa, niemniej liczba związków aż po grób systematycznie się kurczy. Rozstanie to wciąż mało przyjemne doświadczenie, ale jeśli dzięki temu zyskuje się szansę na prawdziwe szczęście? Chyba warto spróbować. Rozwodów coraz więcej, a to oznacza, że więcej jest też samotnych ludzi z dziećmi. I choć mogą oni tak jak single wchodzić w kolejne związki, to fakt posiadania potomka jest wielką próbą dla nowej miłości.

Patchworkowe rodziny

Poradników, jak być dobrym rodzicem, są tysiące. Macochy i ojczymowie na takie wsparcie liczyć nie mogą, bo ‘nowy rodzic’ to z definicji ktoś zły. Wdziera się do cudzego domu i próbuje narzucić własne porządki. Jest obcy. Kłopotliwy. Prowokuje konflikt interesów. Jego wejście do rodziny jest bardzo trudne dla wszystkich stron i wydaje się wprost niemożliwe, by taki układ miał szanse na powodzenie. Czy to słuszne obawy?

Start pod górkę

Związki z samotnymi rodzicami rządzą się swoimi prawami. Wiadomo, że każdy ma jakąś przeszłość i jeśli chce się być razem, trzeba to zaakceptować. Tyle że dziecko to nie jakieś tam doświadczenie z dawnych czasów. To żywy człowiek i ktoś absolutnie wyjątkowy dla naszego partnera. Dziecka nie da się ‘przetrawić’ i pójść dalej, bo ono zawsze będzie szło razem z nami. Razem z nową miłością dostajemy w pakiecie małego ludzika, który, co zrozumiałe, niespecjalnie się do nas garnie. W tym sensie dziecko jest problemem, z którym nie wiadomo co począć.

 

W zbiorowej świadomości macocha to wredna baba, po której niczego dobrego spodziewać się nie można. Ojczym niby nie tak napiętnowany, ale jak już się pojawia w publicznej przestrzeni, to zwykle jako paskudny konkubent, co musztruje dzieci niczym żołnierzy, bije je albo molestuje. Niewiele mówi się tym, że nowy partner rodzica to zwykły człowiek, z którym mama czy tata chce sobie ułożyć życie, a patologiczne zachowania na szczęście nie są normą. Ale i zdecydowanie zbyt często pomija się fakt, iż związek z rodzicem nie jest tak do końca normalny. Nie jest, bo obecność dziecka siłą rzeczy rewiduje wiele planów.

„Dzieciaty” partner nigdy nie jest w pełni niezależny. Trzeba się liczyć z tym, że pieczołowicie planowany wypad na łódki ostatecznie nie dojdzie do skutku, bo maluch nagle zachorował. Nie będzie nowego kina domowego, bo oszczędności poszły na szkółkę piłkarską. W Sylwestra siedzimy w domu, bo dziadkowie też chcą się pobawić, więc wnuka do siebie nie wezmą. Wielki dylemat, kto z kim i gdzie spędzi święta. Zamiast romantycznej kolacji z gorącym finałem jest dziecięcy płacz, że brokuły syfiaste i nieeeee zjeeeem!, potem sprzątanie pobojowiska po zabawach z plasteliną. Od samego początku ma się tylko część uwagi partnera i nierzadko schodzi się na drugi plan ‘bo dziecko’, a to mocno rani osobistą dumę. Należy też wziąć pod uwagę, że ktoś, kto dzieci już ma, niekoniecznie zgodzi się na kolejną ciążę, bo rodzicielsko jest już spełniony, zatem marzenie o własnym bobasku może się nigdy nie ziścić.

Plus drażliwa kwestia byłych. Mimo rozstania, z drugim rodzicem zwykle jest się w stałym kontakcie. Dopóki byli małżonkowie ledwie się tolerują, można spać spokojnie. Ale gdy przyjaźnie ze sobą rozmawiają, spotykają się w weekendy, nie ma żadnej wrogości, czerwona lampka od razu się zapala. A może on ją dalej kocha? Może chciałby do niej wrócić? Ze zwykłą byłą da się w miarę prosto rozprawić, ale tu sytuacja jest szczególna, ciężko szczuć na matkę albo ojca czyichś dzieci, to przecież strzał do własnej bramki.

Przeciąganie liny

Trudno się więc dziwić, że wiadomość o dziecku odstrasza wielu potencjalnych kandydatów na nowego partnera. To w końcu wielki obowiązek, a nagrody za ten trud bywają nader skromne. Nie ma akceptacji i miłości ‘z urzędu’, na szacunek i uznanie trzeba ciężko zapracować. A to trochę syzyfowa praca, bo dzieci często widzą w nowych partnerach rodziców wyłącznie przeszkodę na drodze do ponownego zejścia się mamy i taty. W najlepszym razie traktują ich jak powietrze, z milczącą wzgardą, i wiele czasu musi upłynąć, by ten mur niechęci dało się skruszyć.

Tworzy się taki dziwaczny wielokąt, w którym wszyscy próbują się wzajemnie rozegrać. Z różnym skutkiem. Rodzic czuje się winny i próbuje dziecku zrekompensować brak prawdziwej mamy czy taty w niezbyt pedagogiczny sposób. Nowy partner stara się tak pokierować sprawami, by pozbyć się nadprogramowej osóbki. Tak, rozumie, że obowiązki i w sumie to nawet tego dzieciaka lubi, ale co we dwójkę, to we dwójkę. A dziecko widzi, że dzięki zaistniałej sytuacji może zdobyć coś cennego dla siebie i gra na emocjach rodziców. Byli małżonkowie, co to nie pogodzili się z rozstaniem, też nie pogardzą drobną manipulacją, a nuż uda się wrócić do siebie. Słowem, klasyczna próba sił i lojalności.

 

Być drugim znaczy przegrać

Nowy życiowy towarzysz rodzica nie jest w każdym przypadku skończoną łajzą pragnącą pozbyć się wkurzającego smarkacza. Często naprawdę chce się z dzieckiem zaprzyjaźnić, kłopot w tym, że nie bardzo wie, jak się wkupić w jego łaski. Staje się nadgorliwy i próbuje dać to, co jego zdaniem najbardziej by dzieciaka ucieszyło. Daje za dużo i na siłę, niemal prosząc ‘no polub mnie wreszcie, polub’. I to nieudolne kopiowanie prawdziwych rodziców, by jeszcze bardziej przypodobać się dziecku. No bo skoro mama gra w piłkę i robi naleśniki w kształcie dinozaurów, ja też taka będę, choć kucharka ze mnie żadna, a piłki nie znoszę. A dzieci taki fałsz szybko wyłapują, co tylko wzmacnia ich niechęć. Znacznie łatwiej zdobyć punkty będąc po prostu sobą i robiąc coś, do czego faktycznie jest się przekonanym – ok, gotuję fatalnie, ale za to kostium na bal przebierańców zrobię taki, że dzieciarni w przedszkolu koparki opadną.

Drugi problem to ustalenie granic. Być jak matka czy raczej jak koleżanka? Co wolno, a czego absolutnie nie? Jak reagować na złośliwości i jawną wrogość? Czy mogę dziecko skarcić albo coś mu nakazać? Gdzie kończą się moje kompetencje jako macochy/ojczyma? Strasznie to skomplikowane, bo nie jest się przecież rodzicem, ale wciąż jest się dorosłym z nieletnim pod swoją opieką. Z jednej strony nie chce się przytłaczać nadopiekuńczością i przesadnym wejściem w rolę, ale z drugiej, zbytni dystans może zostać odebrany jako komunikat ‘tak naprawdę mam cię gdzieś i mało mnie obchodzisz’. Złoty środek pewnie gdzieś tam jest, lecz brakuje wskazówek, jak się do niego zbliżyć.

Życia nie ułatwia też były małżonek. Podburzanie przeciwko macosze albo ojczymowi nie jest niestety rzadkością. I co wtedy, powiedzieć że ‘twoja matka jest głupia’? To tylko zaogni konflikt, który i bez tego jest rozgrzany do maksimum. Dziecko staje się pionkiem w rozgrywce, pojawiają się szantaże, groźby odebrania praw rodzicielskich. Wszystko po to, by się zemścić i rozbić związek. Co się zresztą czasami udaje, bo ileż można znosić podobne chore gierki.

Pułapka fajności

Drugi rodzic może być w porządku, a i tak nie zawsze uda się uniknąć kłopotów. Wystarczą tzw. różnice światopoglądowe. Nawet nie w sprawach fundamentalnych, ale na przykład w kwestii obiadów – mama to wegetarianka, podczas gdy macocha nie wyobraża sobie obiadu bez kawałka mięsa. Jeszcze trudniej jest, gdy macocha też ma swoje dziecko i wychowuje je według zupełnie innych zasad. Pozwala obejrzeć ‘Piłę V’, podczas gdy tamta mama kategorycznie zabrania. Co robić? Złamać zakaz znaczy podważyć autorytet mamy. Odesłać do łóżka, jest poczucie krzywdy i niesprawiedliwości, że jedno dziecko coś może, a drugie nie. Zakazać swojemu dziecku w imię solidarności? Awantura gotowa.

Jest i inny ślepy zaułek. To próba bycia macochą roku bądź najfajniejszym ojczymem na świecie. Co w praktyce sprowadza się do zwykłego przekupstwa i pobłażliwości ponad miarę. To działa, przez chwilę. Lecz wcale nie kupuje miłości, raczej stawia przybranego rodzica w roli frajera, którego można bezkarnie doić i wykorzystywać. Taka super-fajna macocha nie wygada, że niepełnoletnia córeczka wróciła do domu pijana w trupa, a w razie potrzeby użyczy swojej karty kredytowej na zakup markowych dżinsów czy kosmetyków. Ojczym-najlepszy-kumpel pozwoli dzień w dzień jeść chipsy zamiast zupy, a pod nieobecność matki da zielone światło na mega imprezę z hektolitrami piwa. Nowy mąż mamy, nowa żona taty… Oni są tacy wyluzowani, bezproblemowi, rozumieją młodych, nie stawiają durnych nakazów i zakazów, nie są upierdliwi, no całkowite przeciwieństwo sztywnych, beznadziejnych starych. Czym to się kończy łatwo zgadnąć – w dłuższej perspektywie przymykanie oczu na wszystkie wybryki pasierbów, krycie każdego ich błędu i rozpieszczanie ponad miarę prowadzi prosto do poważnych kłopotów wychowawczych. Nie mówiąc już o tym, że zdobywając upragnioną akceptację dziecka zyskuje się jednocześnie wielki gniew rodzica, swojego życiowego partnera. Z deszczu pod rynnę.

Wypracować sobie miłość

Choć w realnym świecie patchworkowe rodziny zwykle nie tworzą tak radosnego obrazka jak na amerykańskich serialach, to bynajmniej nie są z góry skazane na klęskę. Z przybranymi rodzicami jest trochę jak z teściową – od czasu do czasu trafia się prawdziwa wiedźma, ale nie brak ludzi, którzy wolą widzieć swoich teściów na rodzinnym pikniku zamiast w trumnie. Zdarza się nawet, że ‘trzeci rodzic’ jest lepszy od tego biologicznego. To macocha pielęgnowała w chorobie, uczyła jeździć na rowerku i przychodziła na szkolne przedstawienia, podczas gdy rodzona matka wolała bawić się gdzieś za granicą z kolejnym facetem. To ojczym chodził na wywiadówki, organizował przyjęcia urodzinowe i szykował kanapki do szkoły, a rodzony ojciec wpadał raz na ruski rok i nigdy nie dotrzymywał słowa, tak był zaabsorbowany własnymi sprawami. To właśnie dzięki nowym partnerom rodziców wreszcie udało się stworzyć prawdziwy dom, bez przemocy, alkoholu i innych patologii.

Oczywiście, nie musi być od razu tak dramatycznie. Da się dobrze żyć i z prawdziwą mamą, i z macochą. Nie trzeba wybierać pomiędzy tatą a ojczymem. Oba światy można pogodzić, jeśli tylko dorośli zachowują się jak… dorośli. A dorosły wie, że nie wystarczy dać dziecku paczki cukierków i nakazać, by polubiło nowego członka rodziny.

Ci, którym udało się dotrzeć do serca pasierbów, najczęściej mówią o cierpliwości i wyrozumiałości. Przekonanie do siebie młodego człowieka z nastawieniem na ‘nie’ to żmudna praca. Niepowodzenia są nieuniknione, dlatego nie warto odpuszczać już po jednej porażce. I na pewno nie powinno się za te porażki odgrywać. Jasne, to wymaga dużej siły woli i ciężko nie trzasnąć drzwiami, gdy się słyszy ‘nie jesteś moją matką’, ale gdy dziecko niezmuszane złapie za rękę na spacerze, zrobi ciastko-niespodziankę ‘specjalnie dla ciebie’ albo wyśle zabawne pozdrowienia z kolonii, jest poczucie, że warto było się pomęczyć. Po prostu, sympatię dziecka zdobywa się powoli, drobnymi kroczkami, bez presji i demonstrowania swojej wyższości – nikt nie chce się czuć w domu nieproszonym gościem.

Moje, więc i twoje

Końcowy sukces zależy również od samego rodzica. Jeśli macocha nie dostaje od swojego męża dostatecznie silnego wsparcia, zawsze będzie na przegranej pozycji. Ojczym, którego na każdym kroku odsuwa się od spraw domowych, nie ma szans na przełamanie lodów. Nie przeszkadza to jednak prawowitym rodzicom w stawianiu żądań, by nowy małżonek od razu pokochał obce dziecko jak swoje. I był rodzicem idealnym, bezkrytycznie wpatrzonym w tego jakżeż słodkiego brzdąca. Co tylko utrudnia budowanie dobrych relacji, jako że silna presja rzadko kiedy jest dobrym doradcą. Bo gdy ktoś bardzo chce tym oczekiwaniom sprostać, to staje na rzęsach, aż poczuje, że te starania guzik dają, gdyż za bardzo trącą desperacją, a na dzieciaka nie można już patrzeć.

Kolejny punkt zapalny to rozwiązywanie konfliktów. Typowe są dwa scenariusze. Gdy robi się gorąco, rodzic zawsze, bez względu na okoliczności, staje po stronie dziecka, a wtedy nie ma szans na to, by jego partner zbudował sobie jakikolwiek autorytet. Lub przeciwnie, dziecku nigdy się nie wierzy, co kończy się wojną i jawną nienawiścią. Zwolennicy pokojowych prób dojścia do kompromisu są raczej w mniejszości.

Powodów do sprzeczek dostarcza między innymi udział w wychowaniu. Kiedy żyje się razem i mieszka pod jednym dachem, to wypadałoby choć w niewielkim stopniu włączyć małżonka w proces wychowawczy. Dać prawo do podejmowania pewnych decyzji, zwłaszcza gdy ich wynik ma duży wpływ na wspólne życie. Zupełnie tak jak między biologicznymi rodzicami – jeśli matka traktuje ojca per noga, zawsze podważa jego słowa i nie okazuje mu szacunku, dzieci również będą go ignorować, choć są z jego krwi i kości.

Da się stworzyć udaną patchworkową rodzinę, jeśli naprawdę się tego chce, a cudze dziecko nie jest traktowane jako dopust boży. I nie, nie musi to być wcale miłość. Pasierba kochać nie trzeba, wystarczy zadbać o poprawne z nim stosunki, a gdy będzie chemia, reszta sama się ułoży. Dzieci świetnie wyczuwają, kiedy są piątym kołem u wozu i jeśli nowy tatuś traktuje je z buta, choć oficjalnie się uśmiecha i na odczepnego daje parę groszy na kino, to tylko czekać, jak ten bardzo kruchy sojusz zakończy się krwawą potyczką. A skoro ten wstrętny bachor aż tak mocno uwiera, to chyba warto się zastanowić, czy związek z jego rodzicem w ogóle ma jakiś sens.

    20 komentarzy

  • Andrzej

    Co za bzdury napisane. Kompletnie nie rozumienie jak funkcjonuje psychika człowieka, a w szczególności kobiety. Polecam ”kobietopedie” Marka Kotońskiego ,albo ” Co z tymi kobietami ” -Marek Kotoński . Autor powyższego tekstu kompletnie nie rozumie życia w obecnych czasach i żyje w jakieś iluzji. Pozdrawiam

    • Rebecca Sharp

      Szkoda, że nie podałeś jakiś konkretnych przykładów, które według Ciebie są głupie. Patchworkowe rodziny to zbitka co najmniej 4 osób plus jeszcze osoby najważniejsze to znaczy dzieci. Każdy z nas ma inny charakter i inaczej radzi sobie z tą sytuacją. Takie związki wymagają bardzo dużej odwagi i przemyślenia i oczywiście dojścia do pewnych kompromisów. Wydaje mi się, że autorka nie pominęła tutaj żadnej kwestii, która może się pojawić w takich rodzinach.

      • Eliza

        Bardzo dobrze napisany artykuł. Wiele w nim prawdy. Dzieci są najważniejsze ale czasem trzeba im też wytłumaczyć że nikt nie chce źle. I jeżeli ojczym karze coś zrobić albo ma krzyczy to tak jakby był tato. Muszą też się nauczyć szacunku. Bo wkoncu ktoś przy nich jest ich wychowuje kupuje różne rzeczy. W życiu najważniejsza jest rozmowa. Nie zamykajcie się przed soba

  • jotka

    Te rodziny, które znam jakoś sobie radzą, ale nic tam nie jest „normalne”, nie wiem jak sama dałabym radę….

  • Sia

    W najlepszym związku najtrudniej o normalność. Nie czarujmy się, chwytamy się ròżnych stadardòw i uważamy, że nasze, pełne jest najlepsze.
    W moim życiu nie było najlepiej i wiem jedno najważniejsze zapomnieć o złości, rywalizacji i kierować się miłością do dziecka. Mòj syn jest prawie dorosły.mieszka 8 tyg ze mną i 8 tyg z tatą. Powiecie wariatka!!!
    Dzięki temu dziś sam potrafi ocenić co jest dobre w mamie a co w tacie, wyrobiło to w nim siłę przetrwania i z biegiem czasu szacunek do obojga rodzicòw. Po rozwodzie najważniejszy jest dystans do własnych emocji związanych z partnerem
    zolza73.blogspot.com

  • G

    nie wyobrazam sobie takiego związku…po prostu nie

  • Agnieszka

    Bardzo trudny temat.

  • Mariola

    tylko nie rozwod 🙁

  • Agnesssja

    Oj nie wyobrażam sobie…

  • Rebel

    Jeśli ludzie się ze soba nie dogadują to czy nie lepiej się rozstać? Dla dziecka to zawsze jest szok…

  • boja

    Zwierzęta przeważnie mają lepiej. Zmieniają partnerów, a dzieci im nie przeszkadzają…

  • moje IDEALIA

    Stworzenie rodziny z kimś kto ma dzieci z inną kobietą na pewno jest dosyć trudne i wymaga wiele cierpliwości. Zawsze obok będzie ktoś inny, ktoś liczy się równie mocno jak my, a może nawet bardziej.

  • Asik

    rozwod zawsze pozostawia rany…i sprawia, ze rodzina bardzo dużo traci, nawet jeśli udaje ze tak nie jest

  • liva

    Nie dziwią mnie takie rodziny. Jest dużo rozwodów i takich związków będzie coraz więcej. To normalne, że po rozwodzie ludzie chcą ułożyć sobie życie na nowo, a dzieci z poprzedniego małżeństwa są i będą, więc trzeba je zaakceptować i tyle.

  • Marta

    Jestem w nowym związku po rozwodzie.
    W tej chwili moje dzieci mają większą stabilizację niż wcześniej. Po roku spotykania się z aktualnym partnerem dzieci zapytały go czy zostanie ich tatą i czy mogą do niego tak się zwracać.
    To tata jest z dziećmi w chorobie, na różnych uroczystościach w szkole i przedszkolu, uczył jazdy na rowerze itp.
    Ojciec biologiczny interesuje się dziećmi dwa razy do roku i niechętnie do niego jeżdżą, bo on ma „nowe” dziecko i tylko aktualna rodzina go interesuje. Jak widzę wśród rodziny i przyjaciół, faceci rozwodzą się nie tylko z żonami, ale i z dziećmi.

  • Beti

    Trudny temat 🙁

  • Iwona

    „Pasierba kochać nie trzeba”- ja tam uważam, że warto postawić na całkowitą miłość- do każdego człowieka 🙂 Tylko ona nas uratuje 🙂 Idąc tym tropem, to na dobrą sprawę nie trzeba się też kochać w związku.
    Opisany model rodziny jest dla mnie patologiczny – a patologią nazywam każdy związek, w którym nie ma miłości, która „nie szuka swego”.

  • Iwona

    Co najmądrzejszego w książce przeczytałam na ten temat? Kiedy dziecko krzyczy (co często ma miejsce) „Nie jesteś moją mamą, tatą” warto spokojnie odpowiedzieć: „Nie jestem, ale jestem inną osobą, która chce z Tobą współpracować” czy coś w ten deseń 🙂
    Znam setki takich rodzin, bo z takowymi pracuję i problem wg mnie największy jest ten, co zazwyczaj – brak rozmowy. Dzieci często nie wiedzą dokładnie jaką rolę pełni nowy mężczyzna czy kobieta w domu. Dziwnie mi się słyszy, jak jedno dziecko z 5 rodzeństwa mówi, że „mama ma znów nowego chłopaka” i nie wie o co chodzi. Z dziećmi powinno się rozmawiać, że to nie jest np. nowy facet, który ma zastąpić ojca, bo dzieci tego nie rozumieją. Znam też przykłady, gdzie kobiety z dnia na dzień zmuszają dzieci, by do nowego boya nagle mówiły 'tato’. Wszystko jak zwykle zależy od poprowadzenia przez rodziców 🙂

  • Elisabeth

    kurczę, tak zniechęcającego artykułu dawno nie czytałam…3/4 o zagrożeniach, gdzieś w ostatnim akapicie o szansach…
    Mam wrażenie że autorka sama nie wierzy, że to się może udać i ma mnóstwo wątpliwości…

  • Asia

    Rzeczywiscie duzo tu o zagrozeniach i a malo o szansach.. ja sama mam.rodzine patchworkowa : ja mam 2 dzieci z poprzedniego malzenstwa, on 3 dzieci i do tego razem mamy dziecko. Dzieci mieszkaja u nas co drugi tydzien: czyli co drugi tydzien mamy 6 dzieci a co drugi tydzien 1 malenstwo. Nie jest to latwe zycie ale jakos nam sie udaje. Mysle ze najwieksza szansa jest to ze dzieci ucza sie szacunku, akceptacji innych, kompromisow, negocjacji, dyplomacji… a my jako rodzice kazdego dnia doskonalimy sie w organizacji i pracujemy nad soba, uczymy sie rozmawiac o problemach i szukac razem rozwiazan. Czasem sama sie dziwie jak my to robimy. Zwlaszcza ze nigdy mi sie to nie udalo w poprzednim „normalnym” zwiazku.. Wiec najwaznieszy skladnik to chyba jednak milosc.

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>