Główne menu

Piekło „szczęśliwego” małżeństwa

Wychodząc za mąż, lubimy sobie myśleć, że dalej będzie jak w bajce. Tak, wiemy, że Disney nas oszukuje, widzimy dookoła dziesiątki nijakich par i mamy świadomość, że małżeńska rzeczywistość to w gruncie rzeczy ‘szara seria’ przetykana od czasu do czasu kolorowymi fajerwerkami. Ale któregoś dnia spotykamy parę najwyraźniej nieświadomą tego, że ‘żyli długo i szczęśliwie’ to jedynie taki slogan. Oni tak właśnie żyją. Są takim małżeństwem. Prawie, że wzorcem z Sèvres. Zgrane stadło, pełne miłości i szacunku, jak z najlepszego serialu familijnego.

Aż tu nagle bum! Idealna para zgłasza problem. Na jaw zaczynają wychodzić mało sympatyczne fakty, w które kompletnie nie chce się wierzyć. Jak to? Skąd ta manifestacja niezadowolenia? Nadmiar szczęścia ich zmęczył? A może ich szczęście było tylko na pokaz?

Za duże oczekiwania?

Jest taki film „Viviane chce się rozwieść”. Przez długie lata kobieta walczy o rozwód, którego mąż uparcie jej odmawia. Bo ją kocha i nie chce jej stracić. Pięknie, prawda? Tak mu na niej zależy… Przed sądem wyszło, że nigdy jej nie bił, nie dręczył, wręcz błagał, by mogli pozostać razem. Ale nie, ona się uparła, żeby odejść. Dlaczego tak się zawzięła? Najwyraźniej jej odbiło, przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie kręcił nosem na normalną rodzinę. Tylko czym tak naprawdę jest owa normalność?

Związki na pozór szczęśliwe spełniają określone standardy. Na pierwszy rzut oka nie ma się do czego przyczepić, bo małżonek sympatyczny, dzieci nie sprawiają kłopotów, dom ładny, stać na wczasy co roku, nikt nie choruje, można rzec – wszystko pięknie się układa. I tylko szczęścia brak. Coś w głębi duszy wyje, że to nie to i wy, co tak oskarżycielsko kręcicie głowami, nie macie racji, że nie doceniam dobrego życia. Bo ono wcale nie jest takie dobre.

A nie jest, bo w powszechnym mniemaniu pragnienie czegoś poza niezbędnym minimum jest strojeniem fochów. Wciąż w pewnych kręgach pokutuje myślenie, że jak mąż nie bije, nie przesadza z piciem i kupuje kwiaty na urodziny, to kobieta w zasadzie nie ma prawa do narzekań. A jak się trafi jakiś bonus, to wypadałoby w podzięce odwiedzić Częstochowę, Medugorje i Lourdes. Za mało ci? Dziewczyno, dorośnij, inne mogą ci tylko pozazdrościć! No błagam, nie zachowuj się jak rozkapryszona księżniczka! Nie kuś losu, bo przyjdzie inna, mniej wybredna, i przejmie twoje tak zwane nieudane życie z pocałowaniem ręki.

Po prostu pustka

Dorośli, dojrzali ludzie oczywiście mają świadomość, że w małżeństwie z dłuższym stażem prawdziwie romantyczne uniesienia są raczej świętem niż chlebem powszednim. Wielkie emocje z początku znajomości gdzieś się rozmywają, zastępują je uczucia bardziej stabilne, dzięki którym można stawić czoła wyzwaniom dnia codziennego. Tyle że u niektórych z dawnych uniesień nie zostało dosłownie nic. Zero, pustka. Ludzie żyją ze sobą od dawna, ale w żaden sposób nie da się powiedzieć, że są sobie bliscy. Po tym, jak wypaliła się szaleńcza namiętność, wyszło, że punktów wspólnych jest bardzo niewiele. Sytuację komplikuje jednak to, że dla innych ten nieudany związek wydaje się zupełnie w porządku. A wtedy ciężko nawet przed samą sobą poużalać się nad własnym losem, no bo spójrzmy trzeźwo: dba o mnie i o dzieci? Dba. Jest jakimś brutalem i menelem? Nie. A jednak zgrzyta. Co konkretnie? Hm… ciężko to ubrać w słowa.

Szczęśliwa rodzina jest wolna od patologii, ale dzisiaj mamy też nieco większe oczekiwania wobec związku. On nigdy nie podniósł głosu, a co dopiero ręki, lecz i nie daje niczego, co przyspieszałoby bicie serca. To, że jest poprawnie, nie wystarcza do pełni szczęścia. Bycie wobec siebie uprzejmym sprawdza się w pracy, ale niekoniecznie w domu, a tak często się dzieje w quasi-raju, ludzie zachowują pozory grzeczności, a tak naprawdę nawet niespecjalnie się lubią. Tolerują się, nie dają powodu do plotek, bo chcą mieć spokój i pod pewnymi względami obecna sytuacja jakoś tam im odpowiada. Są niczym małżeństwa w starym stylu, gdzie liczyła się nie tyle miłość, ile powinności i względy praktyczne. Tak, nie kłócą się, kto zmyje naczynia, nie piorą publicznie brudów i zawsze stają za sobą murem, ale nie ma w nich żadnej pasji. Gdy kończą się domowe sprawy, gdy już dojdzie się do porozumienia, dokąd z dzieciakami na długi weekend i w co zainwestować oszczędności, nie ma żadnych wspólnych spraw. Żadnych rozmów o uczuciach. Żadnej namiętności, ciekawości siebie. Ludzie się nie rozumieją, nawet nie próbują. Każde z małżonków ma swoje marzenia, ale tłumi to wewnętrzne pragnienie dla dobra perfekcyjnej rodziny. Aż to dobro bokiem wychodzi.

Wydają się tacy zgodni, bo w gruncie rzeczy mają tę drugą osobę gdzieś. Im dłużej trwa gra pozorów, tym większa złość kłębi się w środku. Narasta poczucie straty, tęsknoty za czymś nieszablonowym. No ale jak się poskarżyć? Przecież to zwykłe bzdury, wkładanie kija w mrowisko, bez sensu. Z każdym dniem frustracja narasta i wreszcie się ulewa. I wychodzi, że zgodność żadną zgodnością nie była.

Nic dla siebie

Narzekamy, że związki rozpadają się przez nadmiar egoizmu, jednak przesada w drugą stronę jest równie zabójcza. Zakładając rodzinę zawsze coś trzeba poświęcić, ale jednocześnie dostaje się coś w zamian. W szczęśliwych na pozór małżeństwach proporcje między ‘daję’ a ‘mam’ są mocno zachwiane. Inwestuje się całą energię w podtrzymanie wrażenia idealnego domu, tak że nie ma już siły na to, by się tym ideałem nacieszyć. Jest rozgoryczenie, że tak naprawdę to obcy bardziej doceniają włożony wysiłek, a nie ci, dla których wypruwa się żyły. Początkowo ta zazdrość innych dodaje skrzydeł i napędza motywację, ale po pewnym czasie to zbyt słaby dopalacz. Owszem, ciągnie się maskaradę dalej, ale bez żadnej radości, działając na oparach. I wystarczy, że drzwi się zamkną i nie trzeba już udawać, a w stronę współmałżonka kierowany jest jasny komunikat – ledwo cię znoszę.

 

Kobiety mają dość takiego życia, bo zwyczajnie są przemęczone. Ich doskonała pod każdym względem rodzina to wynik harówki na kilku etatach i udawaniu, że ze wszystkim da się sobie radę śpiewająco. A mąż uważa to za oczywistość, więc nie widzi powodu, by strudzonej żonie podziękować, no chyba że na pokaz. Nie przyjdzie mu też do głowy, że żona chciałaby dla siebie chwilki oddechu, no bo od czego tu odpoczywać? Przecież rodzina jest największym i jedynym szczęściem! Próba wyrwania się z domu jest traktowana niczym zdrada, tylko niewdzięczna żona i wyrodna matka może wpaść na tak dziwny pomysł. Mężczyźni z kolei czują, że rodzina podcięła im skrzydła. Nie mogą już robić tych wszystkich pasjonujących rzeczy, nie ma wyjazdów w Bieszczady, jest nudna robota w biurze, koszenie trawnika, wyprawa do marketu. Rutyna.

Dobijać może także nadopiekuńczość partnera. Żona spełniająca mężowskie życzenia, zanim on w ogóle je wypowie… Koledzy mówią, że farciarz, oni chętnie by swoje wojowniczki zamienili na takie uległe gejsze, ale tylko on wie, że to uszczęśliwianie na siłę, osaczanie partnera, żeby nie poszedł do innej. Wbijanie w poczucie winy. Zabieranie inwencji, mentalne kastrowanie. Nadopiekuńczy mąż nie jest wcale lepszy. Tak troszczy się o żonę, że ona już nic nie musi robić. Czy też raczej – nie wolno jej. Kobieca samodzielność to w końcu podkopywanie autorytetu męża, a dobra żona tego nie robi. Troska, której koleżanki tak zazdroszczą, jest tutaj podszyta politowaniem i zwykłą pogardą.

Więcej niż dwoje

W imię wygodnego życia wiele osób gotowych jest na dość specyficzne układy. W rodzaju: potrzebuję pokazowej rodziny, zadbanej żony, wypielęgnowanego domu, wystawnych kolacji dla moich gości, familijnych pikników, by zadowolić rodziców i ważnych kontrahentów. Ogarniesz to, droga żono, a dostaniesz komfortowe życie i odpowiednią pozycję. To nie wszystko. Przymkniesz też oko na moje wybryki. Młode kochanki, pijackie eskapady, dziwaczne upodobania. Nie zauważysz tego, a jak zajdzie potrzeba, dasz mi alibi, żebym wciąż wydawał się chodzącym ideałem. Nie pożałujesz, gwarantuję. I do czasu rzeczywiście się nie żałuje, układ jasny z góry, cena wydaje się uczciwa. Jednak po kolejnej z rzędu samotnej nocy i wyobrażaniu sobie, że on gdzieś, z inną… Coraz trudniej się przy ludziach uśmiechać, coraz trudniej sprawiać wrażenie największej szczęściary pod słońcem.

A bywa, że nie z inną, a z innym, bo idealne małżeństwo to świetna przykrywka dla mężczyzn o odmiennej orientacji seksualnej. Tak jest lepiej, bo wysokie stanowisko, bo oficer w armii, bo polityka, tu lepiej się nie wychylać ze swoją odmiennością. Jest żona, której na każdym kroku okazuje się atencję, co odsuwa podejrzenia. A żona? W pewnym momencie poczuje się wykorzystana i zda sobie sprawę, że umyka jej coś ważnego, znacznie cenniejszego od dostatniego życia u boku męża z pozycją. Jak pozbyć się przykrej myśli, że ta miłość nie jest szczera? Mąż bardzo się z żoną liczy, ale gdzie pożądanie, gdzie bycie kochankami? I ten strach, że ‘tamto’ kiedyś okaże się na tyle silne, że już nie będzie się chciało walczyć o pozory.

Zapłata za milczenie

Najmniej zrozumienia dla swoich rozterek mają chyba kobiety, którym teoretycznie tylko ptasiego mleka brakuje. Siedzi sobie taka w wypasionej willi z ogrodem, wozi się drogim samochodem, ma pieniądze na ciuchy, kosmetyczkę i kolacje w najdroższych lokalach, a pani Oksana sprząta za nią i gotuje. I niby mówimy, że pieniądze szczęścia nie dają, że w miłości cenić trzeba te głębsze rzeczy, to gdy przychodzi co do czego, właśnie przez materialny status ocenia się szczęście/nieszczęście par. Nie można zrozumieć nieszczęścia kobiety, która ani razu nie stała przed dylematem, czy zapłacić rachunek w terminie, czy wysłać dziecko na klasową wycieczkę.

To prawda, na niczym jej nie zbywa. Widać, że się jej powodzi. Ale jaka jest prawdziwa cena tego dobrobytu – to zostaje dla postronnych tajemnicą. To, że o każdą złotówkę trzeba się prosić i odwdzięczać w łóżku. Że każdy wydatek jest skrupulatnie rozliczany i trzeba się tłumaczyć nawet z tak prozaicznych nabytków jak podpaski. Że każdy zakup kwitowany jest ‘widzisz, beze mnie byłabyś nikim, nie miałabyś na suchą bułkę’. I że w sumie to nie dla przyjemności żony te wydatki, ale żeby pokazać światu, jaki to ma się majątek. A jak tylko pojawi się najmniejszy sprzeciw, grymas, próba buntu – kurek z pieniędzmi od razu się zakręca. I przestroga: pamiętaj, na twoje miejsce są tabuny chętnych, bądź posłuszna, inaczej wymienię cię na pokorniejszą, młodszą i bardziej namiętną. Zrozumiałaś? Tutaj masz na nowe szpileczki.

Uzależnienie finansowe nie jest zresztą domeną wyłącznie zamożnych, wpływowych mężczyzn. Robią to także ci biedniejsi, budując sobie w ten sposób poczucie władzy. Żona nie pracuje, bo ma zajmować się domem. I dom wygląda pięknie, jest ciepły, przytulny, a dzieci pucułowate i roześmiane. Ona też się uśmiecha, bo wie, że nie ma innego wyjścia. On po pracy nie idzie z kolegami na piwko, tylko kupuje bukiet róż i pędzi do żony. Ale nikt nie wie, że na ten bukiet musiała wcześniej ciężko zapracować i że wolałaby nie dostawać tych kwiatów, tylko móc swobodnie rozporządzać własnym życiem. Zamiast tego musi żebrać o kilka złotych i w milczeniu przyjmować łaskę pana.

Dramat za zamkniętymi drzwiami

Patrząc na idealne małżeństwa, zastanawiamy się czasem, jak to wygląda w zaciszu domowym, bez świadków. Czy i tam piją sobie z dzióbków? Och, trudno sobie wyobrazić, by mogło być inaczej. A bywa. Pół biedy, gdy kończy się na obojętności. Prawdziwym dramatem jest to, że w ‘kochającej się rodzinie’ dochodzi nieraz do strasznych aktów przemocy. Tak się bowiem składa, że całkiem często brutalni mężowie poza domem sprawiają wrażenie niezwykle czarujących mężczyzn. Kulturalni, dowcipni, szarmanccy dla pań, dla żony przede wszystkim, bo przy ludziach całuje się ją po rękach i chwali na każdym kroku. I trzeba być bardzo wnikliwym obserwatorem, by dostrzec, że ta przyjemna powierzchowność to tylko fasada.

A ten kochający, dbający o rodzinę mąż to tak naprawdę psychopata. Nie zawaha się użyć siły. Umie bić tak, by nie zostawić śladów. Może nawet nie bić, zadowoli się terrorem psychicznym. Jest poniżanie, zastraszanie, niby nic się nie dzieje, a lęk paraliżuje, że tym razem w ruch pójdą pięści albo stanie się coś jeszcze straszniejszego. Wystarczy świadomość, że mógłby. Awantury są o byle głupoty, z równowagi wyprowadzić może wszystko, źle położony pilot albo kawa w za małym kubku. Strach się odezwać, strach coś zrobić, strach zaniechać. W dodatku mąż cwany, nie robi tego przy dzieciach, rodzicach czy znajomych. Zero świadków i weź przetłumacz, że mąż to tyran. Kto w to uwierzy? Zwłaszcza gdy nie ma siniaków.

Nie ma chętnych do pomocy

Przy takich historiach zawsze pojawia się pytanie: dlaczego ci ludzie tkwią w chorych układach? Przecież można się rozwieść, nie trzeba się godzić na takie poniżenia. W praktyce to jednak nie jest takie łatwe. Spakować walizki i wyjść – to potrafi niewiele osób. Większość próbuje małżeństwo utrzymać za wszelką cenę i nie dopuszcza do siebie możliwości definitywnego końca. Nie, nie z wielkiej miłości. Z przekonania, że samej nie da się rady, bo małżonek skutecznie wbił taką myśl do głowy. I ze strachu przed samotnością, bo kto wie, a jak za drugim razem nie da się sobie ułożyć życia już w ogóle? Więc lepsze byle jakie bycie we dwoje.

Przeraża też wizja rozwodu, bo to nie tylko szansa na lepszą przyszłość. To zwykle prawdziwa przeprawa przez piekło. Kto zatrzyma mieszkanie? Kto weźmie psa, a kto gromadzoną latami kolekcję książek? Wreszcie, kto weźmie na siebie winę za rozpad rodziny? Rozwody są bardzo kosztowne po każdym względem i wcale nie jest tak, że tuż po orzeczeniu sądu zaczyna się oddychać pełną piersią. Wpierw trzeba ten rozwód odchorować.

Wyjścia na prostą nie ułatwiają też widzowie obserwujący jedynie wycinek prawdy, i to taki, którego zazdroszczą. Co jej nie pasuje, gdyby to mnie mąż tak traktował… Oj, przewraca się w głowie, przewraca. Gorzej, lecą po prostu wyzwiska, że leniwa wyrachowana suka, a teraz się jej odwidziało, to zgrywa ofiarę. Było za mąż nie iść, przecież wołami do kościoła nikt nie ciągnął. Widziały gały co brały, nie ma teraz co płakać. A to po prostu było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.

    7 komentarzy

  • Martunia

    często to, co widać golym okiem…to super przedstawienie odgrywane przez cala rodzine…

  • Pojedyncza

    Poruszyłaś w tekście tyle ważnych tematów, że aż trudno skomentować… 😉

    W ostatnim czasie rozstały się dwie pary moich bliskich przyjaciół – jedna się rozwiodła, druga zerwała zaręczyny. Obie były dla mnie parami idealnymi, dowodem na to, że miłość jak z filmu może się zdarzyć naprawdę. Zgrani, kochający, no po prostu aż miło patrzeć… no widocznie jednak nie, skoro się rozstali. 🙁 Łatwo oceniać patrząc z zewnątrz, analizować zachowania i charaktery – ale tak naprawdę nigdy nie będziemy wiedzieć jaki ten związek jest naprawdę. Nawet jeśli nam będą o tym godzinami opowiadać, nasza ocena będzie spaczona, subiektywna, niepełna. Czasami dziwimy się – czemu ona narzeka skoro ma idealnego męża albo odwrotnie: czemu ona go nie zostawi, jak ona może z nim wytrzymać… po prostu nie wiemy wszystkiego.

  • Maja

    Npisałaś; „Tak się bowiem składa, że całkiem często brutalni mężowie poza domem sprawiają wrażenie niezwykle czarujących mężczyzn” – równie często bywa, że to kobiety bywają agresorkami. Szkoda, że o tym o czym tu mowa wciąż jest zbyt cicho: 🙁 https://www.youtube.com/watch?v=2WDFhPQZCaA

  • Maro

    Coś bardzo negatywny ten artykuł, to chyba nie zawsze tak działa….
    Generalnie piszesz dobre artykuły, ale z tym jednym – na swoim przykładzie się jednak nie zgodzę,

    Ja chyba bylem przypadkiem takiego szczęśliwego małżeństwa, gdzie nagle po wielu latach – wszystko walnęło…
    I nie widziałem jakiś złych intencji u żadnej ze stron – oboje się bardzo staraliśmy żeby się udało (o ile żonka też tak podchodziła – nie wiem?). Może problem w tym że robiliśmy więcej dla siebie nawzajem, dla dobra rodziny, może czasami na siłę niż dla siebie?

    Z mojej strony – starałem się ile się dało – na swój sposób, dbałem od duchowej strony, rozpieszczałem, byłem romantyczny, bardzo czuły; kupowałem jej co szło, i nie chodziło tu broń boże o uzależnianie materialne, czy kupowanie osoby – kochałem więc starałem się jej dać wszystko co najlepsze, czego sam sobie często odmawiałem. Minus – byłem często zbyt leniwy, żeby robić w domu tyle co ona, brakowało mi empatii (czego ona oczekiwała, a facetowi to bardzo trudno przychodzi)

    Ona też się bardzo starała – też na swój sposób. W miłości trochę zimniejsza, z mniejszym temperamentem ode mnie, mało wymagająca, ambitna, bardzo dbała o dom, często była przepracowana.

    Nie kłóciliśmy się nigdy, Czasami problemy kończyły się na wzajemnym obrażeniu/fochu i po kilku minutach do kilku dni – wszystko wracało do ideału.

    Mimo różnic, wydawać by się mogło – idealna, kochająca się para. Tak nas postrzegali znajomi – i ja sam.

    Pojawiło się dziecko, kłopoty wychowawcze, więcej pracy, zmęczenie.
    Ale to chyba normalne – kochałem dalej i żyłem w krainie różowych jednorożców – szczęśliwy z rodziną 🙂

    Może tu przespałem jej zmęczenie i nie odczytałem tego z niej. może mnie nie kochała?
    Może nie przeszła przez 3-ci etap miłości (jak pisałaś w innym artykule), nie zaakceptowała moich wad i zalet?

    Wtedy okazało się że nie chce drugiego dziecka, zaczęły się równocześnie lekkie kłopoty małżeńskie, lekkie fochy, jej delegacje, które na koniec niestety okazały się po prostu romansem.

    Nie oceniam, ale zastanawiam się czego tu zabrakło?
    Dwie osoby, kiedyś zakochane w sobie (ja dalej, może nawet teraz po wszystkim coś tam jeszcze czuje), starające się o małżeństwo, o rodzinę, dom, wydawało mi się że bardzo dobrze dobrane są razem ze sobą i nagle trach – wszystko się rozsypuje?

    Może chodzi o to że takiego ideału nie idzie uciągnąć?
    Ja też byłem tym trochę zmęczony – wyścigiem szczurów, dążeniem do pięknych wakacji, spłacaniem kredytów, zbieraniem na dom. Chciałem trochę pożyć, pocieszyć się prostym życiem, bez jakiś zbytków, odpocząć, odetchnąć.
    Ona też z tego co widziałem była przemęczona dbaniem o dom i ambitną pracą – ale nie chciała zrezygnować.
    Może nasze oczekiwania się rozjechały w związku?
    Może nie idzie uciągnąć takich wyśrubowanych norm, całe życie, starając się o więcej i więcej?
    Wydaje mi się że nie da się – trzeba kiedyś odpuścić. Poświęcić ambicje dla rodziny i związku? Rodzinę i związek dla ambicji?
    Trzeba kiedyś spauzować, wybrać jakiś wspólny środek.

    A może idealne małżeństwa są jednak możliwe – ja w to wierze i chce dalej wierzyć, mimo ran.
    Na jakimś etapie, w trudniejszym momencie – chyba trzeba pogodzić się z wadami i zaletami partnera, zaakceptować wszystko razem. Ustępować, przekazywać partnerowi swoje nowe pragnienia, oczekiwana. Rozmawiać, dogadywać się.
    Nigdy nie się poddawać w związku i po prostu kochać, wierząc że partner też ma dobre intencje.

    Nie wiem – nie dowiem się już niestety w tym małżeństwie.

    Trzymajcie się dziewczyny i chłopaki, bądźcie uczciwi i zawsze walczcie o miłość.
    Mam nadzieję że jednak zawsze warto – lepiej kopnąć w kalendarz na starość mając obok ukochaną osobę, niż jakiegoś zgreda lub będąc samemu.

    • dorota

      Maro, trzymam kciuki za kolejny związek. Rzeczywiście trochę szkoda, że ten, o którym piszesz w taki sposób już się skończył…

    • Antheax

      Napisałeś, że nigdy się nie kłóciliście. Że fochy trwały po kilka dni.
      A trzeba się było kłócić, zamiast strzelać focha. W czasie kłótni informować się o problemie, a potem wspólnie rozwiązać problem.
      Byliście zamknięci na siebie.

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>