Po jakim czasie powinno się wziąć ślub?
Śluby bierzemy coraz później i nie ma aż tak wielkiego ciśnienia na przysięgę przed ołtarzem. Co nie znaczy oczywiście, że ludziom zupełnie przeszła ochota na formalizowanie swoich związków, bo nie przeszła. Ale wydaje się to mniej uregulowane niż kiedyś – można mieszkać wiele lat bez ślubu, można nawet bez ślubu mieć dziecko, a wśród młodych pokutuje raczej przekonanie, że do żeniaczki to się nie ma co spieszyć.
Niemniej pytania „kiedy ślub?” padają całkiem często. I sporo osób poważnie się zastanawia, kiedy należy zrobić ten kolejny krok. Co to znaczy dla naszej miłości, gdy druga połówka nie garnie się do małżeństwa? A może właśnie zbyt szybko zaczęła naciskać na wymianę obrączek? Czy to naprawdę już czas, żeby się ustatkować?

Man holding box with ring making propose to his girlfriend
Ślub tak, ale jeszcze nie teraz
W związki małżeńskie wchodzimy dzisiaj później – to fakt. Ślub przed 25 rokiem życia jeszcze w pokoleniu naszych rodziców nie był niczym niezwykłym, dzisiaj tak młode pary to rzadkość. I jest to globalny trend, choć oczywiście konkretne liczby różnią się w zależności od kraju. W Polsce panna młoda ma średnio 26-27 lat, jej mąż jest zwykle 3-4 lata starszy.
Śluby po 30-tce są coraz częstsze, wiek urodzenia pierwszego dziecka również się podwyższa.
Niewiele wskazuje na to, by ów trend miał się w najbliższej przyszłości odwrócić, bo to nie jest specyfika wyłącznie zachodniego świata – jak tylko w jakimś kraju poprawia się standard życia, młodzi ludzie wolą się nieco wstrzymać z zakładaniem rodziny. Z drugiej strony jednak, młodzi często mówią, że przed ślubem powstrzymują ich właśnie pieniądze, a dokładniej mówiąc ich brak, bo mimo życia w rozwiniętym, zamożnym państwie jest problem z zakupem/wynajęciem mieszkania, wychowanie dziecka strasznie dużo kosztuje, są obawy o stabilność zatrudnienia. Kobiety dodatkowo boją się, że po ślubie będzie zaraz presja na
dziecko, czyli koniec z innymi planami – a na to jeszcze za wcześnie.
Krótko mówiąc, przyczyny odkładania ślubu są bardzo złożone, ale też przez to, że młodzi mają dzisiaj większą swobodę, z małżeństwem zwleka się po prostu z wygody bądź wyrachowania, co tylko komplikuje rozważania o właściwej porze na oświadczyny.
Kilka dekad temu parze raczej nie wypadało spotykać się w nieskończoność, i mniej więcej w przeciągu roku mężczyzna powinien był się jakoś zadeklarować – jak tego nie robił, to niepotrzebnie zawracał dziewczynie głowę, a jej otoczenie radziło, by nie marnowała dłużej czasu na nieodpowiedzialnego lekkoducha.
Dzisiaj też takie opinie można usłyszeć, ale dla wielu są one przestarzałe, bo to już nie jest powszechny zwyczaj, że pierwszy poważny związek automatycznie przeradza się w małżeństwo. Ok, lecz skąd wiadomo, że ten kolejny to już ostatni i teraz właśnie nadeszła pora na założenie rodziny? No czuć to po prostu, tylko kłopot w tym, że nie dla wszystkich prawdziwa miłość wiąże się z koniecznością podpisania dokumentu w USC.
Najwyższa pora na ślub
Miłość od pierwszego wejrzenia się zdarza, a wraz z nią ślub po kilku tygodniach, jednak większość par daje sobie więcej czasu nim stanie na ślubnym kobiercu. Według statystyk, pary decydują się na powiedzenie „tak” średnio po dwóch, trzech latach związku. Czasem potrafi się to wydłużyć do nawet dekady, i co ciekawe, ślub często powstrzymuje wspólne mieszkanie – niekoniecznie przez to, że nastąpiło rozczarowanie drugą osobą, ile z niechęci do organizacji wesela i załatwiania formalności.
Ale bywa, że za zwłoką stoi po prostu chęć zostawienia sobie otwartej furtki, szczególnie gdy w związku nie ma dzieci. Bez papierka można się rozejść bez większego bólu, a nigdy nie wiadomo jak się w życiu potoczy. Nie ma koszmaru rozwodu, są za to potencjalne opcje, co przy okazji może zachęcić drugą połówkę do większego wysiłku – w zalegalizowanym związku teoretycznie łatwiej sobie odpuścić. A kiedy mieszka się razem, to i tak można korzystać z wielu małżeńskich benefitów, przy dwóch mieszkaniach to nawet lepiej, bo korzyści są, jednak bez męczącej, małżeńskiej rutyny.
W jeszcze innym scenariuszu dochodzi do oświadczyn, tyle że na tym konkrety się kończą – nie ma ustalania daty, organizowania czegokolwiek, jest za to wygodna podkładka w postaci oficjalnej deklaracji, a że nic z niej nie wychodzi na poważnie to już inna sprawa. I zazwyczaj świadczy ona o istotnych problemach w związku, bo to prawda, każda para ma swoje tempo i powinna podejmować decyzję dopiero będąc na nią gotowa, ale gdy miga się tylko jedna strona to nie ma mowy o współpracy.
Właśnie zgodność poglądów jest kluczowa dla ustalenia właściwej pory na ślub. Jeśli oboje wolą poczekać, to nic złego, że pobrali się po ponad dziesięciu latach. Ale gdy zwleka tylko jedna osoba, a druga wyczekuje oświadczyn, to najpewniej o czymś świadczy. O czymś raczej niedobrym.
Na co jeszcze czekacie?
Na ile jednak to pragnienie ślubu jest własne, a na ile wdrukowane przez presję społeczną i rodzinę? Nie da się ukryć, to piękne wydarzenie, a oficjalny papier porządkuje ważne sprawy, jednak nie wszyscy go potrzebują. I zadowolenie z udanego związku psują właśnie dociekliwe pytania, złośliwości, nieprzyjemne sugestie, że chłop pewnie tylko cię zwodzi, że marnujesz najlepsze lata, gdyby naprawdę cię kochał, to dawno temu kupiłby pierścionek.
Otoczenie może mieć rację, ale całkiem często jej nie ma, a gdy ciągle się podobne rzeczy słyszy, to w końcu można nabrać poważnych wątpliwości. Presja rodziny wciąż bywa decydującym czynnikiem, bo nie każdy umie się od niej odciąć i postawić na swoim.
Zwłaszcza że stosowany szantaż emocjonalny bywa naprawdę perfidny. Jak na przykład: chciałabym przed śmiercią zobaczyć cię w białej sukience. Taki wstyd że żyjesz z dziewczyną bez ślubu, sąsiadki codziennie mi przez to dogadują, niektóre nawet nie mówią „dzień dobry”. Babcia nie umrze w spokoju, jeśli się nie pobierzecie i nie ochrzcicie dziecka.
Kiedy para bierze ślub „bo tak wypada”, jest dużo większa szansa, że wymuszony związek zakończy się rozwodem. To prawda, czasem partner się ociąga, bo jest niedojrzały i nie chce brać sobie na głowę zobowiązań, lecz w takiej sytuacji właściwsza będzie poważna rozmowa i postawienie pewnego ultimatum, a nie zmuszenie do ślubu wbrew woli. Co gorsza, czasami do ślubu dochodzi po prostu siłą rozpędu – jesteśmy razem tyle lat, wszyscy dokoła cisną na zaobrączkowanie, to niech będzie, w sumie nawet wygodne rozwiązanie, co najwyżej mocniejszych wrażeń poszuka się dyskretnie na boku.
Z dwojga złego to nie zwlekanie okazuje się zabójcze dla związku, tylko właśnie przyspieszanie ślubu, szczególnie z takich powodów jak „rodzina się domaga”, „dwa lata to czas najwyższy”, „wszyscy znajomi już pożenieni”. Stawianie jakiejkolwiek granicy, że po x latach bezwzględnie należy przejść na wyższy poziom, nie ma nic wspólnego z dojrzałym, rozsądnym budowaniem związku, co zresztą potwierdzają badania – statystycznie najlepiej układa się tym, którzy mieli dość długi okres narzeczeństwa.
Jasne, zdarzają się szczęśliwe pary z bardzo długim stażem, które do ślubu poszły zaraz na początku znajomości, jednak generalnie takie porywy serca nie za dobrze się kończą. W przeciwieństwie do małżeństw zawartych świadomie, po odpowiednio długim czasie, dzięki czemu można było się wzajemnie poznać, przetestować w trudnych sytuacjach, upewnić co do własnych uczuć. I jednym wystarczą do tego dwa lata, innym pięć – nie ma reguły, i najgorsze co można sobie zrobić, to sugerować się gadaniem „życzliwych”.
Czy to on musi się oświadczyć?
W tym względzie tradycja jest wyjątkowo silna. Kobieta proponująca małżeństwo uchodzi za desperatkę, jest myszą goniącą pułapkę, przegrywa na starcie i wiadomo z góry, że to ona będzie tą dającą w związku, skoro facet nie pokwapił się z oświadczynami, tylko dostał wszystko na srebrnej tacy.
Czyli zasadniczo decyzja o ślubie zależy głównie od mężczyzny, co trochę się kłóci z ideą partnerstwa, bo najwyraźniej kobieta może jedynie czekać, aż on zada pytanie.
Pomysł kobiecych oświadczyn jest na tyle egzotyczny, że nawet w najbardziej wyemancypowanych społeczeństwach są rzadkością, i w zdecydowanej większości małżeństw odbyło się to tradycyjnie. Ale też nie do końca, bo często para dużo rozmawia na temat wspólnej przyszłości, planuje ślub, dzieci, gdzie zamieszkają, i tak dalej, więc oświadczyny są w sumie tylko potwierdzeniem wcześniejszych ustaleń, takim bardziej uroczystym, symbolicznym, a nie że dopiero od tego pytania zaczyna się myślenie o budowaniu rodziny.
Do tego sporo par się zastanawia, czy w ogóle jest sens się pobierać. Trwałość nieformalnych związków nie jest wcale niższa od tych potwierdzonych węzłem małżeńskim, a dowcip mówi, że ludzi mocniej zbliży do siebie kredyt hipoteczny niż przysięga.
Zostaw komentarz