Pochodzisz z „dobrego domu”, zatem możesz więcej?
Jest taka teoria, że jeśli dorastasz w mało ciekawym środowisku, to wielce prawdopodobne, że wsiąkniesz w nie na amen. Jasne, są ludzie, którzy zdołali wyrwać się z największej patologii, ale nie ma się co czarować, teorie o dziedziczonej biedzie nie wzięły się znikąd. Fajnie się czyta o gwiazdach, który wychowały się praktycznie na ulicy, a dzisiaj zna ich cały świat i zarabiają miliony. Ale ilu rówieśników z ich otoczenia, którzy tak samo klepali biedę, dalej żyje w ubóstwie? Niestety, bardzo wielu.
Większość powiela kiepskie schematy, bo ciężko je przełamać, gdy nie ma się dobrego wzorca, tylko doświadcza się głównie rzeczy złych. I dlatego dobry dom to tak cenny kapitał, bo już na starcie daje ogromną przewagę nad tymi, którzy nie mieli tego szczęścia. Ale czy każdy umie to wykorzystać? I przede wszystkim – kiedy dobry dom naprawdę zasługuje na to miano?
Czym skorupka za młodu…
Doświadczenia z dzieciństwa w dużym stopniu kształtują przyszłość człowieka. Jest masa osób, które wyszły z domów pełnych przemocy, i choć nienawidziły tej agresji z całego serca, własną rodzinę budują na podobnych zasadach. Kto oglądał od małego, jak alkohol leje się strumieniami, ten ma większe skłonności do ‘odziedziczenia’ nałogu. Na osiedlu znanym z bardzo wysokiej przestępczości tylko nieliczni wyjdą na ludzi, reszta będzie tak samo na bakier z prawem. Nie są to reguły obowiązujące wszystkich, niemniej powtarza się to na tyle często, że trudno zbagatelizować wpływ domu i otoczenia na przyszły los.
I analogicznie, kiedy wychowujesz się w normalnym, przyjaznym środowisku, szanse na to, że się stoczysz, oczywiście w dalszym ciągu są, ale jednak mniejsze niż w przypadku osoby, którą z każdej strony otacza najgorszy syf. O ile jednak o negatywnym wpływie środowiska na rozwój młodego człowieka mówi się sporo, tak kwestia ‘dobrego domu’ nie budzi większego zainteresowania. Ba, niekiedy nie uważa się tego nawet za jakikolwiek bonus. Bo czym jest dobry dom?
Ogólnie rzecz biorąc, to dom, w którym niczego nie brakowało. Niczego dobrego, rzecz jasna. Na początek kwestie materialne – rodzice nieźle zarabiają, jest na angielski, lekcje fortepianu, basen kilka razy w tygodniu, wakacje w Chinach, ekologiczne warzywa, prywatne wizyty u lekarza. Do tego rodzice dopingują swoje dzieci, przychodzą na mecze i szkolne przedstawienia, chwalą za postępy i cały czas się swoją latoroślą szczerze interesują.
Ludzie z takim zapleczem często nawet nie dostrzegają, jak wielką mają przewagę od samego początku. Są przekonani, że ich sukces to wyłącznie zasługa pracy i talentu, a nie punktów za dobre pochodzenie. Wygrywają od losu więcej, bo częściej mają przekonanie, że to się im zwyczajnie należy. To niekoniecznie wynika z bucowatego przekonania o swojej wyższości, to raczej efekt tego, że dramaty to oni sobie oglądali jedynie w telewizji, więc jest to problem im znany, ale i abstrakcyjny. Przewaga w postaci dobrego domu jest dla nich czymś normalnym – pójście na studia to nie jest wyczyn godny zdobycia Mount Everestu, porządna praca i godziwe zarobki to naturalna kolej rzeczy, a nie wygranie losu na loterii, udana rodzina tak samo. Zaskoczenie jest raczej wtedy, gdy dzieje się na odwrót.
Czy dobre życie psuje?
Młodzież z dobrych domów też musi się starać, ale nie zawsze jest to dla nich walka na śmierć i życie. Jak przerżną egzaminy i nie dostaną stypendium, to mają jeszcze rodziców, którzy pewnie pomogą i opłacą stancję. Wylądują na bezrobociu? Znowu, rodzice poratują. Ktoś z bardzo biednego domu tego luksusu nie ma, dlatego pozornie niegroźne sytuacje to dla nich nóż przy szyi.
I to prowadzi do innej ciekawej zależności – czasami dobry dom wręcz przeszkadza w osiągnięciu sukcesu. Mowa tu o domu, w którym dobro polega nie tyle na zwiększaniu szans, ile na podstawianiu wszystkiego pod nos. Można zauważyć taką zależność na przykład w Hollywood – wielcy aktorzy często zaczynali od samych dołów, pazurami wydrapując sobie drogę na szczyt, ale ich dzieci rzadko kiedy ten wyczyn powtarzają, choć mają o niebo łatwiej. A może właśnie dlatego?
Nie zawsze bowiem rodzice uczą pracy nad sobą, czasami ograniczają się do samego sponsorowania zajęć. Obok tych nadmiernie ambitnych rodziców, oczekujących od dzieci perfekcji na każdym kroku, są też tacy, co przesadzają w drugą stronę, bo przecież nie wolno nieletnich stresować, karać, wymagać ponad normę, zmuszać do obowiązków. Jeszcze się zdążą w życiu namęczyć, niech się nacieszą pełną beztroską. To zaś najczęściej uczy, że wszystko należy się bez większego wysiłku i nikt nie ma prawa naruszać tej wyśmiewanej strefy komfortu. A z taką postawą raczej daleko się nie zajdzie.
Pieniądze – środek wychowawczy
Dochodzi do tego jeszcze zapracowanie rodziców. Nie mają oni czasu na wychowywanie swoich pociech, próbują więc te braki zrekompensować pieniędzmi oraz pobłażliwością. Odpuszczają wypełnianie domowych obowiązków, nie złoszczą się na jedynki, przymykają oczy na drobne wyskoki – ciężko się dzieciaka czepiać, zajmowało się samo sobą, nie można go karać za brak należytej uwagi. Uwaga się jednak nie zwiększa, w przeciwieństwie do nakładów na zajęcia dodatkowe, to w końcu najlepsza inwestycja w przyszłość. Plus prezenty, jako pociecha, że mamy znowu nie było na kolacji.
Teoretycznie, trudno rodzicom zarzucić w takiej sytuacji, że nie dbają o potomstwo. Dzieci nie pałętają się przecież bez celu po ulicach, nie jedzą suchego chleba, nie chodzą w zniszczonych butach, nie mają siniaków, nikt nawet na nich nie krzyczy. Rodzice chcą w sumie dobrze, ale nieświadomie psują dzieci, zdejmując z nich ciężar życia, ale nie dając niczego wartościowego w zamian. Przyzwyczajają do tego, że w momencie kryzysu ktoś zawsze ich wyręczy. W najgorszej wersji brak czasu i uwagi, w pakiecie z nieograniczonym dostępem do pieniędzy oraz wygód, to prosta droga do nałogów i problemów z emocjami. I tak to, co miało ułatwić życie, staje się przyczyną upadku.
Na co komu wartości?
Jak widać, dobry dom może popsuć, ale rodzice przynajmniej jakoś starali się ułatwić dzieciom życie i wychować ich na normalnych ludzi. Niekiedy jednak ‘dobry dom’ to tylko ładna nazwa dla sprytnie ukrywanej patologii. Notorycznie bowiem myli się dobry dom z domem bogatym i wpływowym, a to wcale nie musi iść w parze.
Myśląc o takim podręcznikowym przykładzie prawdziwie wartościowego domu, ma się na myśli takie cechy jak brak zgubnych nałogów, zero przemocy, rozmowy bez przekleństw, duży nacisk na zdobywanie wiedzy, oczytanie, wysoka kultura osobista, towarzyskie obycie, szerokie zainteresowania. Wysoki standard życia oczywiście też, jednak to nie on jest decydujący. Dobry dom oznacza po prostu rodzinę ustawioną, ustosunkowaną, ale z pewnymi obowiązkami wobec społeczności (na przykład pomaganie ubogim), to dom z dobrymi tradycjami, wyznaczający wysokie standardy, do których człowiek powinien dążyć.
Tyle ideały. Rzeczywistość często skraca tę listę do pieniędzy i władzy, reszta to jakieś mrzonki naiwnych marzycieli, kompletnie zbędne. Pieniądze i władza wystarczą, by otworzyć sobie niemal każde drzwi, to nie jest jednak najgorsze. Prawdziwie straszne jest to, że po drodze krzywdzi się innych, którzy są z domów ‘złych’. Przestępcy to często ludzie z tzw. dołów społecznych, nieuprawniony jest jednak wniosek, że jedynie w takich środowiskach dochodzi do paskudnych uczynków. Prawda, że bieda zwykle mocno nabija kryminalne statystyki, ale wyższy status materialny wcale jest gwarancją porządnego zachowania. Bywa, że jest dokładnie na odwrót.
Warto się w życiu ustawić
Dom, który swoją wartość opiera jedynie na kasie i układach, kreuje bardzo podobne postawy, inne są tylko przyczyny – do grzechu popycha nie bieda, lecz świadomość, że mi wolno wszystko. Wyobraźmy sobie konflikt pomiędzy biednym, ale porządnie wychowanym, uczciwym synem kucharki i tokarza, a młodzieńcem paskudnego charakteru, tyle że mającego za rodziców lekarkę i prokuratora.
Kto wygra starcie? Jeden biedny, rodzice troszkę nieokrzesani, więc pewnie patologia, drugi z bogatego domu, rodzice wykształceni, chyba oczywiste, kto stoi wyżej i komu należy ufać. Oczywiście, nie zawsze tak jest, niemniej wielu rodziców z wysoką pozycją chroni swoje dzieci w taki sposób, że te czują się zupełnie bezkarne, co nierzadko prowokuje do coraz większych podłości. No bo czego się tu obawiać, skoro tata zawsze może pogadać z sędzią albo zastraszyć komendanta policji?
Idealnym przykładem jest tu głośna sprawa amerykańskiego studenta – młody chłopak z takiego właśnie dobrego domu dopuścił się gwałtu na koleżance. Szybko znalazł licznych obrońców, którzy wskazywali, że bez przesady, dziewczyna była pijana (i pewnie sama się o to prosiła), i teraz, przez głupi błąd trwający raptem 20 minut, dzieciak ma mieć zawalone całe życie, z paskudnym wpisem do kartoteki? No nie godzi się… Ale wyobraźmy sobie, że zgwałcona została córka wpływowego senatora, a sprawcą był ubogi imigrant z Pakistanu – można w ciemno zakładać, że nie byłoby mowy o błędach, 20 minutach, nie, tu już byłaby haniebna zbrodnia, wymagająca najwyższej możliwej kary. Co się zmieniło? Układ sił, nic więcej. W obu przypadkach chodzi o to samo, lecz w zależności od tego, kim jest sprawca, mamy albo głupi błąd, albo przerażającą zbrodnię.
A wyglądali na takich porządnych…
Nie trzeba zresztą patrzeć aż tak wysoko, na zepsute elity. Jakże często, gdy dochodzi do głośnej zbrodni czy rodzinnej tragedii, w komentarzach pojawia się bezgraniczne zdumienie. To była taka normalna rodzina! Porządny dom! Nigdy nic złego tam się nie działo, sąsiedzi uprzejmi, pomocni, prowadzili zwyczajne życie. Jak to możliwe, że w tak wielu przypadkach kompletnie nie trafiamy z oceną?
Ano dlatego, że danego domu zwykle nie znamy od środka. Oceniamy go po pozorach. Widzi się tylko, że rodzina chodzi do kościoła, więc musi być porządna. Sąsiad grzecznie mówi ‘dzień dobry’ i pomaga wnieść ciężkie torby, to niemożliwe, żeby terroryzował starą matkę. A sąsiadka codziennie wychodzi z dzieckiem na spacer, ono zawsze czyste, zadbane, w ładnych ubrankach, nikt nie uwierzy, że ona je bije za to, że zbyt długo płacze.
Nierzadko to wina tego, jak wielką wagę przywiązuje się do oznak prestiżu, a nie cech charakteru. Niby się wie, że bogaty może być bardziej opryskliwy niż biedny, a jednak złe zachowanie biedaka wyda się normalniejsze i będzie mocno napiętnowane – bo to kolejny dowód na to, jacy ‘oni’ są, podczas gdy zły uczynek bogatego to wypadek przy pracy, wyjątek, raczej nie rozciąga się tego na całą grupę.
To na swój sposób zrozumiałe, gdyż nie da się dobrze poznać dziesiątek osób spotykanych codziennie, dlatego uruchamia się myślenie stereotypowe. Facet wygląda na porządnego, ale smarka w rękaw i nie ma górnej czwórki, więc chyba nie bardzo można się po nim spodziewać jakichś wyższych wartości. Co innego sąsiad, elegancki pan, który doskonale wie, jakie wino podać do dziczyzny, a jakie do ryb. I dlatego właśnie podli ludzie tak bardzo dbają o pozory.
9 komentarzy
Bardzo ciekawie postawiony temat! Chyba nie ma na to reguły, chociaż gdzieś czytałam, ze dzieci z nieciekawych domów albo powielają znany model albo wręcz przeciwnie. Już same określenia – dobry dom, patologiczna rodzina warte są przedyskutowania…
Tzw. dobry dom daje podstawy, ale w dorosłym życiu trzeba radzić sobie samemu i się rozwijać. Nic samo nie spada z nieba.
Zaprosiłam Was do blogowej zabawy, regulamin u mnie:-)
Jotko, patrzę 🙂
Dobry dom?
Bardzo trudny temat poruszyłaś
Sądzę że w większości tych domów dzieci narażone są na większe pokusy niż z tych przeciętnych
Tatusiowie lekarze lądujący na Odwyku
Ileż można brać dyżurów???
Prawnicy w prywatnych klinikach
Koks robi spustoszenie w mózgu
Jak i nadmiar mamony
Swoją drogą pomagam dziewczynie która za młodu trafiła do rodziny zastępczej
Szybko zaszła w ciążę
Bardzo się pogubiła
Mój facet znalazł jej ojca biologicznego i razem wyszukali jej mieszkanie
Pomagam jej znaleźć pracę.
Wiesz zauważyłam że nie urodzenie i wykształcenie decyduje o wszystkim a raczej inteligencja
Ona to ma
Dlatego jej pomagamy
Znam ludzi z patologicznych rodzin, którzy doszli bardzo daleko i takich, którzy skończyli źle, mimo tego, że pochodzili z naprawdę dobrych rodzin i niczego im nie brakowało.
Dziś był pogrzeb mojego dziadka – właśnie kiedy zmarł uświadomiło mi to, że jestem kim jestem właśnie dzięki niemu. Mam po nim upór, gen pracy społecznej, siłę i wolę walki oraz zaszczepiony patriotyzm. Nigdy nie będę takim człowiekiem jak on, ale chciałabym się do niego choć zbliżyć. Myślę, że najważniejsze, to mieć dobry wzorzec – bez względu na to, z jakiego domu się pochodzi. Mój nie był ani dobry w rozumieniu bogaty, ani nie był zły w rozumieniu patologii – był taki, jakich wiele.
Dobry dom pomaga.. jeśli nie musisz brać kredytu na 30 l na starcie, to jest duża pomoc…
Na pewno tak…
Wczoraj z mężem rozważaliśmy na ten temat. Niezależnie od tego jaki jest dom zadaniem rodziców zawsze jest zostawić tzw. margines niedostatku, by w tym miejscu dzieci, a później dorośli mieli możliwość się rozwijać. Pochodzenie ze „złego domu”, jeśli się to całkowicie lub w miarę przepracuje uczy najczęściej zaradności, polegania na sobie i pracowitości. Oczywiście, nie ma co dzielić, bo znam rodziców mających np. dużo pieniędzy, a jednak nie pozwalają, by dzieciaki cały czas dostawały kasę czy szły na łatwiznę, a zdarza się również odwrotnie – znam domy, gdzie nie ma co do gara włożyć, a dzieciakom się daje dużo kieszonkowego, kupuje dużo gadżetów i ściąga się z nich odpowiedzialność np. w odrabianiu lekcji. Świetnie mieć dobry start, każdy chce go dzieciom stworzyć, natomiast jaki to będzie miało wpływ na wychowanie zależy od decyzji rodziców i poziomu ich oleju w głowie, prawda?:)