Prokrastynacja – lenistwo czy poważny problem?
Co kilkanaście minut zaglądasz na media społecznościowe i nagle pod koniec dnia z przerażeniem odkrywasz, jakie masz zaległości w pracy. Musisz się uczyć, od czego jednak odciąga pogaduszka przez telefon, a potem jakoś tak wciągnęło oglądanie serialu. Trzeba ogarnąć dom, ale zanim człowiek na poważnie zabierze się do sprzątania, jakimś cudem robi się godzina 20:00. Po prostu, cokolwiek ważnego jest do zrobienia, jak na zawołanie pojawia się jakiś rozpraszacz albo wiarygodnie brzmiąca wymówka.
Nie zrobię czegoś, bo już za późno. Za wcześnie. Nie mam weny, jutro pewnie wpadnę na lepszy pomysł. Ojej, właśnie coś ważnego wyskoczyło. Krótka przerwa, świat się nie zawali. No dobra, jeszcze tylko szybko kawusię wypiję. Odpowiem na sms, to przecież chwilunia. I tak z pięciu minut robi się godzina, z godziny całe popołudnie, robota dalej stoi w miejscu, a czasu coraz mniej. Można się wściec, ale mimo obietnicy poprawy, kolejny dzień wygląda bardzo podobnie. Dlaczego?
Chcę, ale nie mogę
Każdego dnia miliony ludzi kładą się do łóżka z głową nabitą niewesołymi myślami. Nie idzie zasnąć, bo przeraża myśl o liście spraw do załatwienia i piętrzących się zaległościach. Dręczą dziesiątki rozgrzebanych spraw, na które wiecznie brakuje czasu, aż w końcu robi się je na za pięć dwunasta, w szaleńczym pośpiechu i ogromnym stresie. Strasznie to wyczerpujące, a jednak po każdym ‘o nie, już nigdy nie odłożę niczego na ostatnią chwilę’ irytujący schemat się powtarza. Znowu odwleka się ważne sprawy.
To zachowanie ma swoją fachową nazwę – prokrastynacja.
„- Co to jest prokrastynacja?
– Potem ci wytłumaczę.”
Ten krótki dialog świetnie obrazuje, z czym przychodzi się nam mierzyć. To nałogowe odkładanie wszystkiego na później. No, prawie wszystkiego, ponieważ odwleka się głównie niemiłe obowiązki. Można by więc uznać, że prokrastynacja to po prostu ładnie brzmiące, naukowe określenie lenistwa, ale to niezupełnie tak. Leń to bowiem ktoś, komu się zwyczajnie nie chce, nie lubi się przemęczać, i taka osoba zazwyczaj nawet nie udaje, że zajmuje się czymś istotnym. Ewentualnie udaje, bo to się bardziej opłaca, i wykręcanie się od spraw bieżących uznaje za sprytne ‘golenie frajerów’. Natomiast prokrastynacja to raczej brak samodyscypliny i nieumiejętność zarządzania własnym czasem, a unikanie pracy wywołuje poważne wyrzuty sumienia. Tutaj odpoczynek jest tylko pozorny, bo niby się siedzi i ogląda telewizję, ale nie ma przyjemnego odprężenia jak przy lenistwie, radość z odpoczynku psują natrętne myśli o zignorowanych obowiązkach.
Problem w tym, że mimo tej świadomości, nie udaje się zmobilizować do pracy bądź też pracuje się na pół gwizdka, odrywając się co chwila od głównej czynności. Te przerwy łatwo sobie wytłumaczyć podzielnością uwagi, no cóż to za problem robić kilka rzeczy jednocześnie? Tyle że taka pseudo-multizadaniowość zabiera mnóstwo czasu, bo zamiast wykonać projekt w pięć godzin. robi się go w sumie przez trzy dni, ponieważ traci się cenne minuty na odciągające uwagę bzdury i powrót do optymalnego rytmu pracy.
Największa bolączka to brak systematyczności. Prokrastynator potrafi zrealizować swoje cele, lecz dopiero wtedy, gdy ma nóż na gardle, gdy absolutnie musi, bo to już ten naprawdę ostatni gwizdek. A jak zrobi swoje, zabawa zaczyna się od nowa, choć oczywiście padają deklaracje, że to koniec z pracą na wariata, teraz będzie plan, a robotę zacznie się z wyprzedzeniem, co by nie stresować się tak mocno jak ostatnim razem, przecież to masakra jakaś była. I na tym się kończy, bo gdy pojawia się kolejne zadanie, to znowu wyskakuje masa usprawiedliwień, a rozpraszające pierdółki są niczym nałóg, nie można się od nich uwolnić.
Nie, zrobię to później
Skąd się te szkodliwe nawyki biorą? Teorii jest kilka. Najczęściej mówi się o strachu przez porażką – jak już coś zrobisz, to zazwyczaj owoce tej pracy są jakoś oceniane, a kto chciałby zostać adresatem krytycznych uwag? Prokrastynowanie ułatwia ucieczkę od odpowiedzialności, daje złudną nadzieję, że może dzięki temu coś się poprawi, a może w ogóle już nie trzeba będzie tego robić. Odwlekając w czasie. nie trzeba podejmować ważnej decyzji teraz. I ma się uspokajającą wymówkę – nie wyszło najlepiej, ale to tylko przez brak czasu, a nie z powodu mojej nieudolności.
Właśnie takie kompleksy, że ‘pewnie i tak nie dam rady’, bardzo często zachęcają do przekładania obowiązków na później. Nierzadko więcej energii poświęca się na kombinowanie, jak tu uciec przed nieuniknionym, a nicnierobienie bywa bardziej męczące niż wykonanie danego zadania od ręki, żeby szybko mieć je z głowy i z czystym sumieniem oddać się relaksowi. Działanie na bieżąco wygląda więc na dużo korzystniejsze rozwiązanie, a jednak masa ludzi woli odwlekać, jak gdyby dawało im to poczucie bezpieczeństwa i kontroli – dopóki proces twórczy trwa, ma się jeszcze na efekt końcowy jakiś wpływ. Ten nawyk z czasem staje się tak silny, że bardzo trudno jest się do czegokolwiek zmobilizować.
Ciężko to pokonać, bo gdy notorycznie sabotuje się swoje własne akcje, to raczej nie ma co liczyć na sukcesy, a gdy ich brakuje, coraz trudniej znaleźć powód, dla którego warto się sprężyć. I krąg się zamyka. Poprawa dokonuje się wyłącznie w głowie, która w tempie ekspresowym produkuje coraz to nowe pomysły, ale niestety, ich realizacja wiecznie wydaje się niemożliwa, bo coś tam, a tak w ogóle to zajmę się tym w dogodniejszym momencie. Ale właściwa pora nie nadchodzi.
Ten mechanizm odraczania działa, ponieważ ludzki mózg bardzo lubi szybkie nagrody – badania pokazują, że większość ludzi woli otrzymać mniejszą kwotę pieniędzy od ręki, niż długo czekać na wyższą kwotę. Przy dużych projektach nagroda wydaje się czymś bardzo odległym, co zniechęca do pracy, i stąd pokusa, by fundować sobie drobne przyjemności już teraz, kosztem własnej wydajności. I dlatego też najpowszechniejszą radą przy prokrastynacji jest dzielenie obowiązków na mniejsze etapy – zamiast jednej nagrody jest ich kilka, w krótkich odstępach czasowych.
Po prostu nie wyrabiam
Dzisiaj zmotywowanie się do działania wydaje się jeszcze trudniejsze, ponieważ zewsząd atakują nas dziesiątki różnorodnych bodźców. Telewizja, internet, telefony, masa dźwięków, obrazów, zapachów, bez przerwy coś odciąga uwagę, naprawdę nie tak łatwo skoncentrować się na jednej rzeczy. No i ten natłok zadań.
Jak się pracuje po 10 godzin dziennie, cztery razy w tygodniu chodzi na aerobik dla poprawy kondycji i wychowuje pięcioletnie dziecko, to ciężko mówić o nadmiarze wolnego czasu. A mimo to chciałoby się jeszcze coś zmienić, na przykład pójść na dodatkowe studia albo nauczyć się francuskiego. Ambitne plany zdumiewająco często podcinają skrzydła, bo nie daje się rady tego wszystkiego udźwignąć, zwłaszcza gdy plan jest dość chaotyczny i nie widać w nim konkretnej korzyści. Bo kiedy się wie, że trzy lata orki zaowocują dobrze płatną, znacznie fajniejszą pracą, to dużo łatwiej spiąć się w sobie, ale gdy wizja przyszłości jest raczej mglista i do śmiałych planów podchodzi się bez większego entuzjazmu, ciężej utrzymać dyscyplinę.
Częstym błędem jest właśnie skupianie się wyłącznie na wysiłku i obowiązkach, a nie na satysfakcji i słodkich owocach ciężkiej pracy. Nie mówiąc już o tym, że w takich planach praktycznie nie ma miejsca na przyjemności i zasłużone lenistwo, to przecież strata czasu. Liczy się jedynie produktywność. A takie podejście zabija ducha i jeśli nie ma się bardzo silnej woli jest spore ryzyko, że coraz częściej będzie się kolejne punkty z ambitnej listy przenosić na jutro, by już więcej do nich nie wrócić.
To strasznie nudne
Przeładowany plan zajęć, szczególnie tych mniej lubianych, budzi przerażenie swoją skalą. Łatwo zwątpić w siebie widząc ten ogrom zadań, a do tego dochodzi jeszcze kwestia samego stylu pracy. W biurze zazwyczaj pracuje się od 8/9 do 17/18 i nie dla wszystkich są to najlepsze godziny, niektórzy są najbardziej produktywni późnym wieczorem, inni bardzo wcześnie rano. Narzucona odgórnie organizacja pracy też nie wydaje się optymalna dla każdego pracownika, bo część preferuje jasne, konkretne wskazówki i zbyt ogólnikowe potraktowanie problemu utrudnia im rozpoczęcie zadania, inni przeciwnie, czują się zniechęceni dostając wyraźne wytyczne, wolą dochodzenie do celu własną ścieżką.
To nie przypadek, że prokrastynacja dotyczy niemal wyłącznie rzeczy nielubianych. Robi się je pod przymusem, w dodatku cały proces jest śmiertelnie nudny, wyczerpujący psychicznie i fizycznie, nie widać w nim niczego, czemu by warto było oddać serce. Jak się jednak okazuje, niewielkie choćby ulepszenia zmieniają podejście do obowiązków, wykonuje się je szybciej i sprawniej.
Niestety, pracę nie zawsze da się ułożyć dokładnie pod kątem osobistych preferencji, ale rzeczy bardziej prywatne owszem. Nie udaje się schudnąć, bo bez przerwy coś wyskakuje i zmusza do przełożenia treningów? Wystarczy zamienić znienawidzone bieganie na jakiś przyjemniejszy sport, dający autentyczną radość, a produkty dietetyczne wcale nie kończą się na soczewicy i szpinaku. Może zamiast szkoły językowej lepsze będą prywatne korepetycje? Może zamiast gruntownych porządków w każdą pierwszą sobotę każdego miesiąca co weekend odhaczać małe odcinki albo na odwrót, nie rozmieniać się na drobne tylko za jednym zamachem ogarnąć całość i mieć święty spokój na kilka tygodni?
Weź wyluzuj
Można też spojrzeć na problem z jeszcze innej strony. Co jeśli prokrastynacja jest swego rodzaju mechanizmem obronnym? Nie ma co spoczywać na laurach, ale czy jest sens tak dzień w dzień mordować się, by wyjść na super-człowieka? Mamy takie czasy, że trzeba być niesamowicie efektywnym na każdym polu i nie brak ludzi żyjących pod dyktando takiej manii perfekcyjności. Chęć bycia najlepszą to ogromna presja, więc organizm w pewnym momencie mówi ‘stop’ i każe zwolnić, z czym jednak głowa nie chce się pogodzić, ponieważ ma wdrukowany przykaz o mega-produktywności.
Takiego prawdziwie wolnego czasu jest tyle co kot napłakał, ciągle jest coś do zrobienia i dlatego to tak męczy, bo wypoczynek jest mało wartościowy, obarczony stresem i wyrzutami sumienia. Jak długo można to ciągnąć? W pewnym momencie ciało się buntuje, szuka ucieczki od wyzysku i tak zamiast pisać raport przegląda się obrazki z kociaczkami.
Oczywiście, od pewnych obowiązków nie da się uciec, bo trudno sobie wyobrazić życie, w którym jest miejsce wyłącznie na rzeczy przyjemne i niewymagające. Jeśli jednak zwlekanie z realizacją swoich zadań ma formę nałogu, warto się zastanowić co jest tego przyczyną. Strach? Kompleksy? A może depresja, bo te dwie kwestie często łączą się ze sobą. I może zamiast dążyć do nierealnej perfekcji wystarczy robić coś po prostu dobrze?
4 komentarze
w dzisiejszych czasach jest wielu odwlekaczy…
Dokładnie tak myślą – zajmę się tym w stosownej chwili. Ale ten właściwy moment nigdy nie nadchodzi…
Nigdy nie nawidziałam odkładania czegoś na później. I strasznie mnie to drażniło u innych. Zawsze byłam dobrze zorganizowana i tak mam do dziś i mam nadzieje że nie dopadnie mnie ta prokrastynacja.
W pewnych dziedzinach naprawdę nieźle ogarniam i nie odkładam wszystkiego na ostatnią chwilę. Napisałam w życiu dwie prace magisterskie i zawsze w pierwszym terminie, bez odwlekania tego przez lata. Natomiast drugiego dyplomu nadal nie odebrałam… Od dwóch lat. Tak więc choćby na tym przykładzie widać, jak jestem zorganizowana. W pewnym kwestiach jestem na pewno lepiej zorganizowana od wielu ludzi, natomiast do codziennych obowiązków – takich, jak gotowanie czy sprzątanie – potrafię zbierać się godzinami!
Ja wyrabiam dzięki checkliście wieczornej na następny dzień i poprzez dokładne planowanie 🙂