Główne menu

Przekonaj go, że z Tobą stworzy świetny związek. Dobry pomysł?

Nie jest łatwo pogodzić się z myślą, że wybranek serca nie odwzajemnia uczuć. To zawsze boli, to zawsze jest dramat. A gdyby tak pozostał cień nadziei, że jednak nie wszystko stracone? Że jest szansa na szczęśliwe zakończenie, wprawdzie maleńka, bardzo mglista, ale jest? Czyż nie byłoby to jak podanie wody zagubionemu na pustyni wędrowcowi?

Cóż, zdarza się całkiem często, że taka nadzieja tylko pogłębia rozczarowanie zamiast przynieść słodkie ukojenie. Dla prawdziwej miłości warto wiele poświęcić, ale gdy poświęcenie jest jednostronne, co to mówi o jakości uczucia? Czy rzeczywiście opłaca się kogoś przekonywać, że właśnie ze mną stworzy najlepszy pod słońcem związek?

Bo w tym cały jest ambaras…

Od dawna wzdychasz do kolegi, który wprawdzie lubi z tobą spędzać czas, ale na randki zaprasza inne dziewczyny. Podkochujesz się w Sławku od liceum, on jednak właśnie się zaręczył. Spotykasz się z gościem, który ceni sobie waszą znajomość, choć nie widzi się w roli statecznego męża i ojca. Co robić? Uznać, że sprawa przegrana czy walczyć o swoją miłość?

Są przecież przypadki, gdy z totalnie beznadziejnej sytuacji rodziło się piękne, trwałe uczucie. Dlaczego mnie miałoby się nie udać? Zresztą, kto tak łatwo się podda po spotkaniu tego jedynego? Wystarczy uzbroić się w cierpliwość, pokazać od najlepszej strony, tu pomóc losowi, tam zagrać, by przechylić szalę na swoją korzyść. Co ma się do stracenia? A zyskać można tak wiele.

Czy jednak na pewno? Zakochane serce ciężko przekonać do racjonalnych argumentów, tu nawet kalkulacja podyktowana jest emocjami, a chłodne i krytyczne spojrzenie to ostatnie, na co ma się ochotę. Tym bardziej, że obiekt miłości nie jest wcale aż tak niedostępny – często to dobry znajomy, z którym jest się w całkiem bliskich stosunkach, a czasem wręcz ktoś, kto otwarcie daje nadzieję, mówiąc, że może kiedyś, nic nie jest wykluczone, na razie nie, ale się zobaczy. No i jak się nie chwytać takiej deski ratunku?

Czekając na cud

Niektórzy czekając na swoją miłość są naprawdę niesamowicie wytrwali. Ukochana osoba jest zajęta? No dzisiaj jest, jutro może nie być, poczekamy. Ślub biorą? Nie takie małżeństwa się rozpadały. Wariactwo? Może. Ale czy miłość nie jest potęgą zdolną przenosić góry? Wystarczy mieć wiarę, wystarczy być wytrwałym, a cuda się zdarzają. A tak naprawdę to żaden cud, tak po prostu musiało być. Przeznaczenie.

Dla ludzi święcie przekonanych o tym, że ktoś jest im pisany, nie ma przeszkody, której nie dałoby się jakoś obejść. Przetrwają kolejne związki, nie przyjmą do wiadomości odmowy, nawet tej najbardziej stanowczej. Będą zawsze z boku, gotowi wkroczyć do akcji, gdy tylko furtka się uchyli.

Żaden argument drugiej strony nie jest w stanie przekonać ich do zmiany zdania. Oni wiedzą, że są najlepszym wyborem i ta osoba kiedyś wreszcie to pojmie. Będą błagać, przekonywać i obiecywać czekanie choćby przez całą wieczność. Pogodzą się z rolą kolegi/koleżanki, ale wtrącając kiedy się da, że „ze mną byłoby ci najlepiej”.

A jednak stanęło na moim

I zdarza się, że faktycznie dopną swego. Wstrzelą się w odpowiedni moment i złamią opór. Pytanie tylko, czy taka wychodzona, wymęczona, prawie że wymuszona miłość cokolwiek jeszcze znaczy? Nie dało się tu przecież drugiej stronie żadnego wyboru, raczej przytłoczyło się ją swoją zachłannością – zwłaszcza kobiety ulegają w takich sytuacjach, bo jak tyle chodził i tak się starał, to znak, że mu na serio zależy.

To jednak raczej dowodzi, że adorator kompletnie nie liczy się z drugą osobą, chce dopiąć swego za wszelką cenę, ponieważ sądzi, że wie lepiej, czego ta osoba potrzebuje. Niekiedy posuwa się nawet do manipulacji i działań podjazdowych mających na celu zniechęcenie wszelkich konkurentów. Dlaczego niektórzy w takich sytuacjach ulegają nie tyle z przekonania, ile dla świętego spokoju – we wcześniejszych związkach nie wyszło, a on/ona tak męczy bułę, że co mi szkodzi, przynajmniej będę mieć oddanego partnera.

Jak widać, mało to zdrowe, i to dla obu stron, może więc szybko się okazać, jak złudne było to poczucie bratniego porozumienia dusz. Skąd jednak bierze się owa niezłomność i przekonanie, że o uczucie warto walczyć wszelkimi dostępnymi sposobami? Duży udział ma w tym wychowanie oraz popkultura – z filmów zwykle można się dowiedzieć, że wystarczy być upartym, żeby upatrzona ofiara w końcu przejrzała na oczy. To wręcz jej obowiązek, odpowiedzieć wzajemnością na zaloty – tylko okrutny niewdzięcznik pozostałby obojętny na takie zaangażowanie.

W prawdziwym życiu jednak nie jest jak na filmach, można kogoś kochać najbardziej szaleńczą miłością, a obiekt westchnień wcale nie będzie czuł tego samego. I im mocniej zacznie się zabiegać o uwagę, tym bardziej zniechęci do siebie, bo powoli te miłosne zabiegi będą przypominać zwykły stalking.

Czy to naprawdę jest romantyczne?

O miłość często walczy się nie tak, jak powinno, albo walczy za bardzo, co dowodzi nie tyle determinacji, ile desperacji, a to na nikogo dobrze nie działa. Bo na przykład uważa się, że bycie na każde zawołanie to najlepszy dowód wielkiej miłości. Bo kładzie się nacisk na gesty wielkie, ale puste, które budzą skrępowanie i stawiają w kłopotliwym położeniu, jak wyznanie uczucia na stadionie pełnym ludzi – no weź odmów komuś, kto oświadczył się przed takim tłumem. W sytuacji, gdy to nie jest para świadoma swoich uczuć, wygląda to po prostu na wymuszenie określonej deklaracji.

Walcząc o miłość, ludzie często się chwytają szantażu emocjonalnego, swoim zachowaniem budzą niekiedy przerażenie. Naciskają tak, że w końcu przebywanie w ich towarzystwie staje się niekomfortowe, bo nie chce się być szorstkim i niemiłym, ale z drugiej strony, ileż można tłumaczyć, że nie, żadnego związku z tego nie będzie.

Pewnie, że gdy na kimś bardzo zależy, to nie warto składać broni już po pierwszym nieudanym podejściu, trudno jednak określić, ile powinno być prób i na czym dokładnie mają one polegać – z miłości robi się bowiem wiele głupich, czy nawet niepokojących rzeczy, które mogą się wydawać romantyczne, podczas gdy wcale takie nie są. Nadgorliwość jest zwyczajnie zniechęcająca, a efekt pewnie byłby lepszy, gdyby w ramach czekania na swoją szansę udało się zachować tajemniczy dystans i tym samym pobudzić ciekawość, a nie wszystko wykładać na tacy.

Za dużo jest też wiary, że miłość wystarczy, by przezwyciężyć trudności stojące na drodze do spełnienia, a życie nie jest przecież czarno-białe, są w nim przeciwności natury finansowej, klasowej, światopoglądowej, jest rodzina, znajomi, określone normy społeczne – można kogoś kochać nad życie, kiedy jednak trzeba się siłować nie tylko z brakiem wzajemności, ale i z całą tą otoczką, może się okazać, że gra niewarta świeczki.

Naprawdę nie jestem gotowa

A co jeśli odmowa nie jest jednoznaczna, pada jedynie mgliste „na razie nie jestem gotowa na związek, nie odchodź tak zupełnie”? Brać to za dobrą monetę? Co tak naprawdę osoba mówiąca te słowa ma na myśli? „Staraj się bardziej” czy raczej „nie jesteś w moim typie”? Cóż, znacznie częściej jest to opcja numer dwa – nie pragnę poważnego związku z tobą, ale nie chcę cię zranić mówiąc o tym wprost, a obecny układ ma swoje plusy.

Czasem jednak chodzi tylko o to, że tempo znajomości jest zbyt szybkie – lubię cię, ale działajmy wolniej, to jeszcze nie moment na poważne decyzje, wspólne mieszkanie czy matrymonialne plany. Albo że tyle się aktualnie dzieje w życiu – choroba w rodzinie, praca, pisanie pracy magisterskiej, etc. – że nie ma kiedy zająć się związkiem. To jasna sugestia, że lepiej dać sobie teraz na wstrzymanie, lecz nie przekreśla to szansy na coś więcej, gdy życiowe zawirowanie minie – można się w tym okresie wykazać, dać wsparcie i zdobywać punkty, które zaprocentują, gdy przejdzie się na kolejny etap.

Kłopot w tym, że nie zawsze te sygnały dobrze się odczytuje. „To nie jest dobry moment” pada więcej niż raz i ciągle na drodze do szczęścia zalega jakaś kłoda, wiecznie jest „nie w porę”, „za wcześnie”, „potrzebuję czasu”, co zakochany człowiek rozumie jako przejściowe trudności i łudzi się, że swoim postępowaniem zmieni czyjeś nastawienie.

A raczej nie zmieni, bo gdy jeden pretekst do zachowania dystansu gładko przechodzi w drugi, to znak, że chce się związkowych benefitów, lecz bez zaangażowania i obowiązków. Znowu, można żyć nadzieją i starać się o większą przychylność, doświadczenie pokazuje jednak, że gdy zainteresowanie jest wybitnie jednostronne, a drugą osobę trzeba przekonywać do siebie długimi miesiącami, to zwykle kończy się rozczarowaniem – choć oczywiście zdarzają się wyjątki.

Mieć kogoś w zapasie

Zakochany bez pamięci człowiek jest niestety łatwym łupem. Łakomym kąskiem dla osób, które szukają wygodnego dla siebie układu albo nie wyszło im gdzie indziej, to się przynajmniej pocieszą. Wprowadzą do słynnej friendzone, pomydlą oczy, coś zasugerują, od czasu do czasu okażą przychylność. Ot, nic wielkiego, ale wystarczy, by kogoś do siebie mocniej przywiązać.

„Nie jestem gotowa na związek” oznacza ni mniej, ni więcej, tylko „nie chcę związku konkretnie z tobą”. Nie widać jednak przeszkód, by bezkarnie żerować na czyjejś miłości i naiwności z tym związanej – wszelkie dowody miłości przyjmowane są z zadowoleniem, jako coś oczywistego, i od czasu do czasu rzuci się jakiś ochłap, co by oddanie adoratora nie osłabło, dopóki się przydaje.

Są osoby, które notorycznie wikłają się w podobne układy, to ich sposób na miłość – bycie użytecznym, pomocnym, przyjacielskim, zawsze pod ręką, niezawodnym. Liczą, że z czasem okażą się niezastąpieni i przyjaźń w naturalny sposób przejdzie w miłosny związek. Ich nadzieje zazwyczaj są płonne – znajomość jak utknęła na etapie przyjaźni, tak nie chce posunąć się o krok dalej. A wybranek serca z czasem znajduje sobie kogoś, z kim chętnie wchodzi na wyższy poziom zażyłości – nagle okazuje się „gotowy”.

Jak wyczuć intencje?

Nie zawsze ludzie niegotowi na związek kierują się niskimi pobudkami. Czasem naprawdę ktoś nie jest w stanie otworzyć się na miłość, bo ma za sobą wyjątkowo paskudne rozstanie, zakończył związek pełen przemocy, boryka się z traumami z przeszłości. Bolesne doświadczenia zniechęcają do zacieśniania więzów z kimkolwiek i właśnie to, że ktoś okaże im szczere uczucie, ale bez naciskania na coś więcej, może przyspieszyć proces wychodzenia na prostą. I w konsekwencji doprowadzi do udanego związku.

Tylko skąd wiadomo, że nie chodzi o wyrachowanie? Nie tak łatwo wyczuć intencje drugiej osoby, gdy trzeźwy osąd zniekształcają silne uczucia, ale uczciwie analizując znajomość można dojść do ważnych wniosków pomagających podjąć ostateczną decyzję. Czy on mówi, że jest niegotowy na związek, ale chętnie wychodzi do barów, zwraca uwagę na inne dziewczyny, umawia się z nimi na spotkania? Jeśli tak, to najwyraźniej chodzi po prostu o szukanie lepszej partii dla siebie.

Czy zwodzi, czy uczciwie mówi, na czym polega problem? Daje fałszywą nadzieję, flirtuje, miesza w głowie, że chce, ale nie teraz? Kiedy się odzywa – dla towarzystwa, czy jedynie gdy przypili brak seksu albo jak potrzebna jest jakaś przysługa? Rewanżuje się za pomoc? Interesuje się życiem drugiej osoby? Wystarczy trochę się postarać, żeby wzbudzić większe zainteresowanie, a może trzeba ciągle spełniać jakieś zachcianki? I czy te starania są jakoś odwzajemniane, a nie traktowane jako należne hołdy?

Nie jest to miła świadomość, zrozumieć, że rezerwa wynika wyłącznie z wyrachowania i ktoś, kogo darzę uczuciem, bawi się moim kosztem. Jednak lepiej stracić miesiąc na beczenie w poduszkę za straconą miłością niż zmarnować kilka lat na czekanie i poświęcanie się dla wielkiego uczucia istniejącego jedynie w moich wyobrażeniach – serce i tak będzie złamane, ale dojdzie jeszcze upokorzenie, że dało się wykorzystać za darmo.

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>