Główne menu

„Przewodzić może mężczyzna. Kobieta się nie nadaje”. Tak mówią. Głupio mówią?

Kobiety nie nadają się do rządzenia. Płoche, niestabilne emocjonalnie, bez wyrobionego własnego zdania i podatne na wpływy z zewnątrz. No i te hormony! Serio, jak można takiej osobie powierzyć odpowiedzialne zadanie, przekazać w jej ręce los innych? Rządzić to ona może co najwyżej w domu, ale i tam niezbędne jest czujne oko pana męża, który w razie potrzeby wkroczy do akcji i ukróci nierozważne postępki.

Zresztą, czego nas uczy historia? Wielcy mężowie stanu… Wystarczy, już sama nazwa wszystko wyjaśnia, wielcy tego świata byli mężczyznami. Oni budowali imperia, zagrzewali do rewolucji, zakładali przedsiębiorstwa, nakreślali śmiałe idee napędzające postęp, pociągali za sobą tłumy. Gdzie w tym czasie były kobiety? Tak jest, w kuchniach. Nagle, niespodziewanie, z tych kuchni wyszły i domagają się równego traktowania, choć potrafią tylko wykonywać rozkazy. No bo fakty są przecież jednoznaczne, prawda? A może jednak nie?

Płciowe predyspozycje

Kiedy w męskim gronie trzeba wybrać przywódcę, na czele staje zazwyczaj ten, który ma charyzmę, silny charakter i zwyczajnie jest najlepszy. Ale gdy do grupy dołącza kobieta, kryteria ulegają zmianie, a konkretniej – nie liczą się już same kompetencje, do głosu dochodzi prawo płci. Kobiety po prostu nie chce się widzieć w roli przywódczej. Nawet w branżach mocno sfeminizowanych stanowiska decyzyjne nader często zajmują panowie, bo to jakoś takie bardziej naturalne, że całością steruje mężczyzna.

 

Kobieta przywódcą być nie może, ponieważ jest głupsza i słabsza. Tak ogólnie. Mając do wyboru mężczyznę i kobietę, większość uzna za naturalnego lidera gościa w spodniach, nie zagłębiając się nawet w to, co obie strony mają grupie do zaoferowania. No tak wynika z biologii! W rzeczywistości jednak, nie ma żadnych rzetelnych badań mówiących, iż kobiety nie posiadają cech przywódczych – te są niezależne od płci. Przekonanie, jakoby kobieta nie nadawała się na lidera, opiera się przede wszystkim na prastarej zasadzie ‘bo zawsze tak było’. Przywołuje się argumenty o emocjonalności, niższej inteligencji, choć znowu, nie ma naukowego potwierdzenia, że wszystkie dziewczyny to histeryczki o niezwykle kruchej psychice, w dodatku niezbyt lotne – dowiedziono za to, że w grupie ludzi z najniższym wskaźnikiem inteligencji dominują panowie, a mężczyźni nie tyle są wolni od emocji, ile skuteczniej je maskują.

Mówiąc o wyższości męskiego przywództwa, przywołuje się genialnych wodzów, osobistości w rodzaju Martina Luthera Kinga, biznesowych potentatów jak Gates, oczywiście z pytaniem, ile kobiet trafiło do owego zacnego grona. Owszem, niewiele, ale… jakoś rzadko się mówi o tych przywódcach, którzy zawiedli na całej linii. Ilu władców doprowadziło swój kraj do ruiny? Ilu dowódców sromotnie przegrało i wysłało na niepotrzebną rzeź tysiące żołnierzy? Ile firm upadło, bo właściciel nie miał głowy do interesów? Tego jakoś nie bierze się pod uwagę przy ocenie męskiego liderowania.

Tymczasem w przypadku kobiet sięga się niemal wyłącznie po przykłady negatywne i rozciąga się je na całą płeć. Nikt nie powie – poprzednich dwóch premierów skrewiło, dajmy porządzić kobietom. Nie, szansę otrzymuje kolejny mężczyzna, potem następny, aż do skutku. Kobiety nie mają żadnego marginesu błędu – jedna zawiedzie, zamyka się drogę wszystkim pozostałym. Wystarczy, że jakaś kobieta zbłaźni się podczas obrad sejmu albo położy firmę, a od razu padnie: no tak to jest z babami, nie nadają się do tego. Wszystkie, a nie tylko ta jedna.

To zawsze rzadki wyjątek

Mężczyzn, którzy zawodzą jako przywódcy, krytykuje się bardzo ostro, ale nigdy nie pada argument odnoszący się do budowy anatomicznej. U kobiet to reguła. Błędy mężczyzn nie przekładają się na odpowiedzialność zbiorową, mimo że wśród nich też są osobniki słabego charakteru, mściwi, głupi, nieudolni. Zaś kobiety to grupa klonów – jedna wredna, znaczy wredne wszystkie, jedna nie umie, czyli nie umieją wszystkie, nawet nie trzeba sprawdzać.

Nie zmieniają tej postawy twarde dane, z których wynika, że szefowe nie są wcale takimi jędzami za jakie się je powszechnie uważa, a biznesowe wyniki pań bywają często lepsze niż panów. Zresztą, takie dane to lewackie dane, a więc nieprawdziwe, skrojone pod feministyczną propagandę. Zaklinanie rzeczywistości, każdy wie, jak jest naprawdę.

Jak ktoś mówi, że miał super przełożoną, to niemal zawsze dodaje, że to był wyjątek, reszta kobiet, wiadomo, jest strasznie kijowa, choć na poparcie tej tezy ma się jedynie złośliwe anegdotki. W przypadku mężczyzn jest dokładnie na odwrót – 7 na 10 szefów mogło być beznadziejnych, a i tak mało kto stwierdzi na tej podstawie, że faceci nie nadają się do prowadzenia firmy. Nie, tu był po prostu pech, tyle.

Przywódczynie ocenia się źle nawet pomimo działania „po męsku’”. Liderka nie jest pewna siebie, jest arogancka. Nie obmyśla strategii, a po prostu manipuluje. Nie jest wymagająca, jest upierdliwa i gnębi ludzi pod sobą. Nie jest bezkompromisowa, jest bezwzględna i okrutna. Nie prowadzi ludzi w jakimś konkretnym celu, tylko żeby się upajać władzą i podleczyć kompleksy. Doprawdy, ciężko wyczuć, jaką drogą kobieta powinna iść na szczyt, żeby było to „normalne”.

Niech rządzi, ale po kryjomu

Za sprawą przywódczych predyspozycji kobiety tracą swój największy atut – kobiecość. Ciężko bowiem być liderem i zachować łagodność, wrażliwość, opiekuńczość. Kiedy Hillary Clinton startowała w wyborach prezydenckich, słupki poparcia rosły dzięki wydarzeniom pokazującym kandydatkę od bardziej tradycyjnej strony, na przykład w towarzystwie wnuków, albo gdy przypominano, jak wspierała męża w aferze rozporkowej. Stanowiska senatora czy sekretarza stanu ceniono mniej, i od razu też pojawiały się takie przymiotniki jak zimna, wyrachowana, bezwzględna, rzecz jasna w negatywnym kontekście. Czy ktoś skrytykowałby mężczyznę, że chłodno analizuje, dba o interesy i nie daje się ponieść emocjom?

Co innego, gdy kobieta działa z ukrycia, nie afiszuje się swoimi przywódczymi zdolnościami. To bardziej pasuje do jej natury – przebiegłość, spryt, zawiłe intrygi, zakulisowe gierki, pociąganie sznureczkami za pomocą seksu. I to wszystko oczywiście w służbie mężczyznom. Wielki Trzynasty i jego Pątniczki Trzypromiennej Gwiazdy. Tak, w tej roli babeczki są znakomite.

Silne kobiety docenia się, gdy dzierżą władzę zza tronu, działają na uboczu. Weźmy prowincję. To głównie kobiety wyciągają z biedy i marazmu swoje wioski, i dopóki działają w babskich kołach albo nieoficjalnie, cieszą się uznaniem. Wystarczy jednak, że taka prężna działaczka zostanie sołtysem, a jak na zawołanie wyskakuje grupka facetów oburzona tym, iż na czele wsi stanie kobieta. Kto to widział! Nieważne, że do jej pracy nie ma merytorycznych zastrzeżeń, a mężczyźni nawet nie pofatygowali się, by wystawić swojego kandydata. No po prostu nie godzi się, żeby baba była liderem i zbierała całą chwałę.

W historii wiele było takich przypadków. Królowa matka sterująca swoim synem, ale oficjalnie jego poddana – tak, to dało się w miarę gładko przełknąć. Mądrość i polityczny kunszt królewskiej małżonki również, dopóki stała ona skromnie u boku męża i udawała, iż wydawane przez króla rozkazy to nie jej pomysły. Samodzielna władczyni siedząca na tronie budziła niezadowolenie i nawet w przypadku wybitnych przywódczyń argument „to tylko kobieta” zawsze się pojawiał. No i oczywiście ich wybitność nie była żadną przesłanką do zmiany stanowiska, że być może kobiety warto częściej dopuszczać do szczytów władzy.

Czyli jednak potrafi?

Powoli, bo powoli, ale jednak liderek jest coraz więcej. Wynika to głównie z tego, że zaczyna się doceniać nieco inny styl zarządzania, w którym nie liczy się wyłącznie ostra rywalizacja, agresja i bezwzględne podporządkowanie, ale też współpraca, dobra komunikacja, dbanie o atmosferę. Aczkolwiek mówienie o „kobiecym stylu dowodzenia” nie do końca jest uprawnione – typowo kobiece/męskie walory cechują głównie pracowników niższego szczebla, im wyżej w drabince, tym bardziej te płciowe granice się zacierają. W cenie są uniwersalne przymioty, jak zdolność do szybkiego podejmowania decyzji, typowo kobiece zalety są jedynie dodatkiem, które mogą pomóc, ale wcale nie muszą.

Spore znaczenie ma również zgodność poglądów. Na przykład w partiach politycznych kobieta prędzej wdrapie się do zarządu, bo łatwiej docenić jej osobowość lidera, jeśli wyznaje ona podobną ideologię. Ale gdy trzeba przekonać do przywództwa szersze grono, o bardziej zróżnicowanych poglądach, znacznie częściej do głosu dochodzą stereotypy i uprzedzenia. Chętniej też widzi się kobiety tam, gdzie przywództwo wiąże się ze współpracą z różnymi środowiskami, z zawieraniem kompromisów, dyskusjami, zręcznym lawirowaniem – tu tradycyjna kobieca natura może być bardzo pomocna. Za to w środowiskach kojarzonych z zarządzaniem twardą ręką, jak w armii, panie są niezbyt mile widziane.

W liderkach docenia się przede wszystkim ich umiejętność słuchania, posiadania szerszego oglądu sprawy wraz z uwzględnieniem czynników „miękkich”,  jak dbałość o interesy grup pokrzywdzonych czy zwracanie uwagi na kwestie społeczne. To właśnie pod przywództwem kobiet ludzie pracujący dla jakiejś sprawy okazują większe zaangażowanie – tak mówi chociażby badanie Instytutu Gallupa z 2015 roku. Kobiety nie zarządzają zawsze według jednego schematu, ale mimo wszystko, statystycznie, rzadziej niż mężczyźni opierają swoje przywództwo na ślepym posłuszeństwie i kulcie siły. I to się sprawdza.

To dlaczego jest ich tak mało?

Oczywiście, można w tym miejscu zapytać: skoro są tak świetne, to dlaczego w dalszym ciągu przywódcami są w przytłaczającej większości mężczyźni? Już nie można się zasłaniać dyskryminującym prawem, panie mogą działać tak samo jak panowie, mają otwarty dostęp do najwyższych urzędów, mogą zakładać stowarzyszenia, inicjować ruchy społeczne, budować firmy. Ba, w wielu mediach są wręcz nachalnie promowane, w taki sposób, jaki w wydaniu męskim już dawno uznany by został za obrzydliwy szowinizm.

Nikt im niczego nie zabrania. W Polsce po 1989 roku były już trzy premierki, prezydentem stolicy od lat jest kobieta, nie wywołało to żadnych rozruchów. I to prawda, ale w dalszym ciągu kobieta musi więcej, jeśli chce stanąć na czele czegokolwiek. Hm, to może rzeczywiście baby się nie nadają, skoro tak źle znoszą presję? Lider musi być ambitny i mieć twardy tyłek, w przeciwnym razie niczego nie zmieni. I to kolejna prawda, tyle że w przypadku przywódczyń zarzuty częściej są niesprawiedliwe. Uderzają w rzeczy, na które nie ma się wpływu.

Bo jeśli ktoś mówi, że kiepsko znasz prawo albo fatalnie mówisz po angielsku, to nad tym zawsze da się popracować. Ale co można zrobić, gdy pada „to tylko baba”? Jakiż to merytoryczny argument? Czym go zbić? Można co najwyżej udowadniać na siłę, że w niczym nie odstaje się od facetów, co też ma nieprzyjemne konsekwencje, bo wychodzi się na harpię z przerostem ambicji. Jak reagowaliby mężczyźni, gdyby każda ich decyzja była kwitowana lekceważącym hasłem typu „jesteś tylko facetem, więc guzik rozumiesz”?

A kobiece kompetencje notorycznie są podważane właśnie przez płeć. Dali ją na przewodniczącą, bo tak nakazuje polityka równości, bez tego w życiu by tu nie zaszła. Została dyrektorem, bo pewnie sypia z prezesem. I czego nie zrobi, będzie źle. Pozostanie twarda i nieugięta – babochłop. Pokaże się od delikatniejszej strony – za miękka. Pociągnie za sobą inne kobiety – no tak, solidarność jajników. Nie pociągnie – o, macie swoją solidarność wśród kobiet. Docinki odnośnie wyglądu i seksualności to standard. Nic dziwnego, że taka ostra, sto kilo żywej wagi, kto by taką chciał, musi się jakoś wyżyć. Nie ma siły przebicia, jest tylko nadmiernie krzykliwa, i pociąga za sobą równie sfrustrowane damulki, którym wystarczyłoby raz dogodzić w łożu, aby wybić z głowy pociąg do rewolucji.

Liderowania można się nauczyć

Z tych właśnie powodów kobiety wielokrotnie odpuszczają sobie ambitniejsze plany, bo strat jest więcej niż potencjalnych korzyści. To podejście utrwala wychowanie. Bo choć pewne cechy lidera trzeba po prostu mieć, to całej reszty można się nauczyć. Trudno jednak rozwijać w sobie przywódcze cechy, jeśli od dziecka słyszy się prawie same zakazy i nakazy.

To głównie dziewczynkom radzi się, żeby nie wychodziły przed szereg i trzymały się zasad, bo dzięki temu nic nie popsuje ich opinii. Z jednej strony są akcje „dziewczyny na politechniki”, ale z drugiej, masa nauczycieli w szkołach podstawowych i średnich wciąż zakłada, że do kółka matematycznego warto zapraszać chłopców, a do kółka plastycznego dziewczynki. Sport, uczący zdrowej rywalizacji, też pozostaje domeną chłopców, piłka nożna dziewcząt jest przecież niepoważna. One powinny raczej skupić się wolontariacie, a jeśli chcą wstąpić do kółka dyskusyjnego, to takie o poezji i kwiatach będą najodpowiedniejsze.

Innymi słowy, uczy się dziewczynki postawy biernej. Kiedy jednak daje się im wybór i zachęca także do aktywności „nie-dziewczyńskiej”, pozytywnie wpływa to na ich pewność siebie, poszerza zainteresowania, uczy kreatywności i walczenia o swoje. Pewnie, że nie każda z nich będzie w stanie poprowadzić lud na barykady, ale dokładnie to samo można powiedzieć o mężczyznach – większość z nich całe życie komuś „służy”, nie mają nawet grama charyzmy, a intelekt jest mniej niż przeciętny.

Synku, nie słuchaj się bab

Socjalizacja ma więc spore znaczenie w kreowaniu liderów. I tu pojawia się następny problem – chłopców nie uczy się szacunku do kobiet. Tego prawdziwego, który wykracza daleko poza legendarne otwieranie drzwi i puszczanie przodem. Bo kobieta jest boginią, ale już szefową być nie może. Nie da rady zapanować nad bandą facetów ociekających testosteronem. Ale dlaczego nie może? Czy przypadkiem nie dlatego, że chłopcom się wpaja, iż autorytetem dla nich może być wyłącznie inny mężczyzna? No, chyba że mowa o pani przedszkolance.

Gdy do sędziowania meczów w Bundeslidze dopuszczona została Bibiana Steinhaus, ściekom pod jej adresem nie było końca, oczywiście głównie za to, że to baba – kobiece piersi fajnie się ogląda na trybunach, ale nie u osoby, która dyryguje zawodnikami i pokazuje im kartki. Damskie czasopisma często mają naczelnych mężczyzn, ale co by było, gdyby Playboya przejęła kobieta? Nawet w ruchach feministycznych, które bardziej niż cokolwiek skupiają się na sprawach kobiecych, większym poważaniem cieszą się wydarzenia inspirowane przez mężczyzn – no bo kiedy faceci mówią, że kobietom dzieje się krzywda, to może rzeczywiście coś w tym jest, baby same z siebie pewnie wszystko wyolbrzymiają.

Do słów kobiety nie ma się tak dużego zaufania, najlepiej gdyby jej aktywność zawsze legitymizował mężczyzna. Spoko, niech ona pracuje nad tym projektem, faktycznie ma o tym pojęcie, ale zarządzanie niech odda w ręce mężczyzn, oni zrobią to lepiej. Nieważne, że to nie ich pomysł, a kompetencje mają niższe. Ale wiecie, faceta słuchać jakoś tak raźniej. Chłop to w końcu chłop, prawda?

    4 komentarze

  • anabell

    Powiem szczerze – w wielu wypadkach nie zatrudnia się kobiet, bo:
    jak zatrudnisz nawet wielce kompetentną, wykształconą i zdolną kobietę a ona nagle zachodzi w ciążę, ciągle ląduje na zwolnieniach a w końcu rodzi i zawala temat bo przecież idzie na macierzyński,a potem co chwilę na opiekę nad dzieckiem, to powiedzmy sobie szczerze- takiego pracownika boi się każdy szef.
    Przez wiele lat „szefowałam”, ale gdy zachciało mi się dziecka, najzwyczajniej w świecie zmieniłam pracę. W czasie ciąży nie byłam ani dnia na zwolnieniu, ale po rozwiązaniu poszłam na bezpłatny, trzyletni macierzyński, ale mam tę świadomość, że nikomu niczego w pracy nie zawaliłam.
    Kobiety w pracy- owszem sumienne, odpowiedzialne ale naprawdę zbyt często podlegają złym nastrojom. Gdy masz w dziale kilkanaście kobiet to szybko poznasz, które są akurat w drugiej połowie cyklu- wchodzisz do takiego pokoju i ich zły, kłótliwy a czasem płaczliwy nastrój unosi się w powietrzu niczym smog nad miastem.
    I możecie mnie potępić- wolałam zatrudniać facetów- przynajmniej nie miesiączkują co miesiąc i nie mają tak zmiennych humorów i łatwiej jest się z nimi dogadać.

    • M

      Bo nie można wsadzać samych kobiet do jednego pokoju, bo prędzej czy później przejdzie jakiś piorun…. albo i kilka. Wiem dokładnie z doświadczenia, że jeśli w pokoju sześcioosobowym jest choć jeden facet, klimat pracy i napięcie spowodowane najczęściej rywalizacja są znacznie inne…. męski pierwiastek w damskim gronie powoduje skuteczne rozładowanie…..a teraz kiedy można się dzielić opieką nad nowonarodzonym członkiem rodziny, coraz więcej Panów korzysta z tego przywileju bo młode mamy coraz chętniej i szybciej wracają do pracy.

  • Paulina

    Ja tam pracuję głównie w kobiecym środowisku i nie narzekam :). Według mnie komunikacja niewerbalna jest lepsza – przeciętnemu mężczyźnie musisz powiedzieć co zrobić, przeciętna kobieta z reguły jest wielozadaniowa i jakoś bardziej domyślna. Kiedyś pracowałam na stanowisku inżyniera procesu, gdzie byli sami mężczyźni – naprawdę humor sięgający dna, kąśliwością i obrabianiem 4 liter nie odstępowali od rozwydrzonych licealistek ;).
    Zatem to wszystko zależy od środowiska – ja męskiego nie polecam, mają najczęściej zawyżone ego, a kobiety wychowywane są na szare myszki.
    Co do przechodzenia na zwolnienia macierzyńskie, wychowawcze itp. moim zdaniem to wina kobiet, a konkretnie brania na tylko własne barki czynnego odchowywania dzieci. Dlaczego jeśli mają takich wspaniałych mężów to nie podzielą się po równo tacierzyńskim i macierzyńskim? Także NOTORYCZNIE w razie choroby to kobieta wręcz jest zmuszona iść z dzieckiem do lekarza, czy brać L4, a gdzie ojciec dziecka? Także poranne ubieranie, robienie śniadania do szkoły? Niestety tak większość matek odchowuje własnych synów-kaleków. Większość kobiet też do pracy przynosi sprawy domowe, mężczyźni kompletnie o tym nie myślą – polecam Drogie Panie przejść na tą zdrową mentalność. Nie robić wszystkiego, bo po co?
    Najczęściej to chyba te średniej urody kobiety, bądź z kompleksami, nie lubią innych Pań w pracy. przynajmniej tak zauważyłam, że bardziej trzymają się z mężczyznami, bo traktowani są jak właśnie tacy kumple :). U mnie na siłę ze stopy koleżeńskiej próbowali przechodzić na stopę bardziej intymną. Niestety kobietami rządzą hormony, a mężczyznami „sprzęt” na dole ;).

  • Nina

    Artykul nie wnosi nic nowego, ma natomiast pare wrecz mylnych uwag. To nieprawda, ze nauka tu niczego nie udawadnia. Np. prof. Lise Vesterlund i Muriel Niederle wykazuja w swoich badaniach, ze kobiety (jako grupa, zawsze sa wyjatki) unikaja otwartej konkurencji z mezczyznami, nawet jesli ich szanse wygrania stoja dobrze. Mamy tez tzw. „ambition gap”.
    Polecam swoja ksiazke „Kobiety w korporacjach”, ktora opiera sie na aktualnych badaniach naukowych.
    Nina Rotach

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>