Skąd bierze się syndrom psa ogrodnika?
Ludzie marzą o różnych rzeczach. Pragną bogactwa, powodzenia u płci przeciwnej, władzy, szczególnych umiejętności. Ale czasem, gdy widzą, że tych marzeń nie da się spełnić, do szczęścia wystarczy im, że pozostałym również coś się nie uda. Jak w tym dowcipie: nie muszę mieć nowej krowy, tylko niech krowa sąsiada zdechnie.
Pies ogrodnika – tak zwykło mówić się o osobie, która wyznaje powyższą zasadę. Sam nie skorzysta, ale i nikomu innemu nie da. Prędzej coś zniszczy, niż się z bliźnim podzieli. Nie zaakceptuje cudzego szczęścia, jeśli sprawy potoczyły się nie po jego myśli. Że sobie również tym szkodzi? Trudno, ale przynajmniej nie będzie w tym dramacie samotny. Na czym polega syndrom psa ogrodnika?
Utrata wiernego fana. Syndrom psa ogrodnika
Jest ktoś, nawet całkiem do rzeczy, ale jakoś nie klika. Czegoś brakuje, coś się nie zgadza, no po prostu nie da się z tego ulepić udanego, namiętnego związku. Ten ktoś się stara, widać, jak mu zależy, ale przykro mi bardzo, nie odwzajemniam tego, nie widzę w nim kandydata na kogoś więcej niż zwykły znajomy.
Więc życie toczy się dalej, lecz oto pewnego dnia ów adorator zdobywa względy jakiejś innej osoby. I wszystkie znaki na niebie wskazują, że idzie to w stronę czegoś poważniejszego. Znowu coś zgrzyta, jednak tym razem z zupełnie innego powodu – okazuje się bowiem, że odrzucony ktoś to w sumie niczego sobie i aż dziw, że nie dało się mu wcześniej szansy na więcej.
Czy w międzyczasie doszło do znaczącej metamorfozy? A skąd. Jedyna zmiana to pojawienie się nowego obiektu zainteresowań. I bynajmniej nie jest tak, że rozbudziła się wielka miłość i zapragnęło się nagle stworzyć z dawnym adoratorem związek na wieki wieków. Nie, to raczej złość, że jemu się odwidziało. Boli, gdy okazuje uczucia innej osobie. Wkurza swoim niespodziewanie odnalezionym szczęściem.
Tak, kiedy się kręcił w pobliżu, też czasem drażnił, lecz było to na swój sposób miłe, tak otrzymywać hołdy za darmo, mieć wiernego fana mimo ciągłej odmowy, żyć ze świadomością, iż jest się dla kogoś całym światem. Krótko mówiąc, nie chcę z tym kimś być, ale też nie chcę, by ktokolwiek inny zawrócił mu w głowie. Niech dalej będzie wiernym poddanym, kimś w odwodzie na wszelki wypadek, dla poprawy humoru, dla podtrzymania poczucia, że jestem wyjątkowa i godna uwielbienia.
A może jednak masz szansę…
Najgorsze, że takie myśli są często przekuwane na czyny. Wygląda, jakby się ze mnie wyleczył? Hmm, sprawdźmy. Jakaś zaczepka na fejsie, „przypadkowe” spotkanie, telefon „w ważnej sprawie” – cokolwiek, byle o sobie przypomnieć i sprawdzić reakcję drugiej strony. Co bardziej perfidni wspomną, że też mieli głębsze uczucia, no szkoda, że jednak nie wyszło, lecz gdyby…, a może…, a jeśli… Nic konkretnego, ale niewykluczone, że uda się zamieszać w głowie.
To bardzo niespójna, by nie powiedzieć idiotyczna postawa – nie jesteśmy razem z powodu mojej decyzji, ale teraz strasznie żałuję, choć nie wiem do końca czego, bo niby widzę nas teraz jako parę, ale jednak nie widzę. Chcę tego kogoś i jednocześnie nie chcę. Albo będąc bardziej precyzyjnym – chcę tylko określonego zachowania, które połechcze moje ego.
Osoby z syndromem psa ogrodnika często z jakiegoś powodu zakładają, że adorator do końca życia będzie się karmił nieszczęśliwą miłością, nie rozejrzy się za kimś przychylniejszym, wytrwa w celibacie. Wybierze samotność. Nie zdradzi. Pies ogrodnika jest pewien, że nowy związek to ściema, szukanie pocieszenia dla złamanego serca, więc wtrącenie się to wręcz przysługa – po co mają sobie marnować życie, skoro prawdziwe uczucia ulokowane są w zupełnie innym miejscu.
Oczywiście, gdy uda się plan wcielić w życie, wielkie uczucie przemija. Znów widzi się to, co przeszkadzało, nie czuje się dopasowania, no ale przynajmniej jest ulga, że ktoś, kto tak kochał, jest sam i może dalej pielęgnować uczucie do mnie. Odzyskuje się po prostu kontrolę nad sytuacją – gdy odrzucony wielbiciel zaczyna żyć swoim życiem, pies ogrodnika przestaje być panem sytuacji, dlatego nie boi się nieczystych zagrań, jeśli pomoże to odbudować dawną pozycję.
Spojrzenie z innej strony na syndrom psa ogrodnika
Utrata adoratora pomaga „przejrzeć na oczy”. Ale tylko pozornie, ponieważ rzadko kiedy chodzi tu o faktyczne docenienie czyichś zalet – to niedostępność podbija atrakcyjność, docenia się raczej wyobrażenie o kimś niż jego prawdziwą osobowość. Zwykle dotyczy to osób o narcystycznych zapędach, które nawet będąc w udanym związku, chcą więcej, pragną bezwarunkowego oddania.
Irytuje ich cudze szczęście, ponieważ sądzą, że zbudowane ono zostało na ich „krzywdzie” – w końcu bycie czyimś obiektem westchnień zwyczajnie się im należy. Stąd ta perfidia w postępowaniu – od odtrąconych konkurentów pies ogrodnika nie odcina się tak ostatecznie, czasem wręcz szuka kontaktu, aby potwierdzić, że odprawiony z kwitkiem konkurent jest nieszczęśliwy i liże rany. Nie jest tak? Wtedy wkraczamy do akcji, w przeciwnym razie wyjdzie, że to ja jestem gorsza, przegrałam rozgrywkę, wyszłam na frajerkę.
Niekiedy to naprawdę odkrywa się kompletnie inną twarz osoby, której dało się wcześniej kosza. Po pierwsze, gdy wielbiciel już tak nie zabiega o nasze uznanie, znika ta aura desperacji, która rzadko kiedy jest ujmująca. Po drugie, jeśli eks-zalotnik zdobył uczucia innej osoby, to znak, że nie jest aż tak beznadziejny, jak to się wcześniej zdawało – cokolwiek ma w sobie, jest to na tyle atrakcyjne, że znalazł sobie kogoś do pary.
Niezakończone sprawy
Czasami syndrom psa ogrodnika załącza się po rozstaniu z toksycznym partnerem. I jest to odwrotna sytuacja – nie chce się sztucznie podtrzymać uczucia u drugiej osoby, ale to własne emocje nie pozwalają zakończyć bolesnego etapu. Toksyczny kochanek odszedł w siną dal, i dobrze, bo tyle krzywdy narobił, wreszcie jest spokój, ale… gdy widzi się swojego eks, jak czaruje kolejne ofiary, odzywa się paląca zazdrość.
Absolutnie nie chce się do niego wrócić, niczego na nowo zaczynać. Wciąż ma się w pamięci te okropne momenty z przeszłości, przepłakane noce, gorzkie słowa, wyzwiska i tak dalej, lecz kłopot polega na tym, że taki toksyczny rollercoaster uzależnia niczym narkotyk i trzeba się sporo natrudzić, by w pełni wyleczyć się z miłosnego nałogu. Tęskni się bowiem za dawną huśtawką emocji, a odczuwana ciągle nienawiść oznacza, że nie jest to ktoś obojętny. Kategorycznie odrzuca się myśl o ponownym zejściu, ale podświadomie czeka się na taką propozycję.
Do tego złości, że ów ktoś tak świetnie sobie radzi beze mnie. A nie powinien, ponieważ zmarnował tak wiele mojego czasu. Im bardziej się oddala w stronę innych osób, tym słabsza nadzieja na powrót. Rozum mówi, że to bardzo dobrze, bo w końcu uda się wyjść na prostą, lecz serce jest innego zdania, brakuje mu satysfakcji – wystarczyłaby choć jedna okazja, by móc eks-partnerowi powiedzieć „nie”, odtrącić go, może i upokorzyć. Jego odejście i obojętność odbierają możliwość zemsty.
Jeśli nie ja, to nikt nigdy
Najgorszym bodaj przejawem syndromu psa ogrodnika jest leczenie złamanego serca agresją. Utrata ukochanej osoby piekielnie boli, w takim momencie nie widzi się żadnego sensu istnienia, i zrobiłoby się wszystko, by piękna miłość nadal kwitła. Nie szczędzi się na to energii, nie szczędzi środków. Nie umie się odpuścić.
Jest zadręczanie telefonami, wiadomościami, nieproszonymi wizytami. Pojawia się próba zagrania na emocjach – mam poważny problem, tylko ty możesz mi pomóc, no chociaż tyle możesz dla mnie zrobić w zamian za moje złamane serce, w przeciwnym razie to chyba zostanie mi już tylko skoczyć z dachu albo pod pociąg.
Czasem udaje się swoją wytrwałością wywalczyć związek z wymarzoną osobą, ale czasem, mimo usilnych starań, druga strona uparcie odmawia. I to jest dla pewnej grupy nieszczęśliwie zakochanych punkt krytyczny. Nie mogę być z tobą? W porządku. Ale w takim razie nikt inny też tego nie dokona.
Pies ogrodnika nie pozwoli, by ktoś jego obiekt miłości dotykał, przytulał, całował, uprawiał z nim seks, snuł plany na przyszłość. Nie ma zgody na to, by upatrzona osoba poświęciła się komuś innemu, żyła dla niego, obdarzała czułymi gestami. I brak tej zgody manifestowany jest jak najbardziej realnie – konkurentowi się grozi, obrzuca wyzwiskami, częstuje pięścią, knuje spiski, oczernia, robi sceny. Słowem wszystko, co mogłoby zniechęcić do kontynuowania niepożądanej znajomości. Łącznie z brutalną przemocą.
Obrywa się i osobie obdarzanej uczuciem, lecz w tym momencie to już zdaje się nie mieć żadnego znaczenia – urażona miłość przeradza się w zemstę. Zobaczysz teraz, co utraciłaś. Pożałujesz za to odtrącenie. Możesz mnie nienawidzić, ale przynajmniej będziesz tak samo nieszczęśliwa jak ja.
Cierp jak my wszyscy
Syndrom psa ogrodnika sprowadza się zwykle do stosunków damsko-męskich, ale to tylko jedna z twarzy tego zjawiska. Utrudnianie dostępu do czegoś, z czego samemu i tak się nie skorzysta, to całkiem powszechne zachowanie, zwłaszcza w grupach, którym dość kiepsko się wiedzie. Nazywa się to czasami także „mentalnością kraba” – złowione kraby, trzymane w wiadrze, wychwytują każdego uciekiniera, nie pozwalając mu cieszyć się wolnością.
Wśród ludzi jest podobnie. Gdy zdolna jednostka wybija się ponad grupę i odnosi coraz większe sukcesy, grupa próbuje ściągnąć taką osobę w dół, by pokazać, gdzie jej właściwe miejsce. W myśl zasady: jeśli ja nie mogę czegoś mieć, to ty też nie. To dużo prostsze niż zdobyć się na wysiłek, szczególnie gdy towarzyszy temu przekonanie, że czyjeś powodzenie pogłębi moją porażkę. A tak to można się pocieszać, że jest kijowo, i nic nie da się zrobić, sami widzicie, ilu nas, nieszczęśników, jest. Sytuacja bez wyjścia.
Jeśli jednak komuś uda się wyrwać z ciężkiego położenia, towarzysze niedoli wcale mu nie pogratulują. Nie, wielu powie o zdradzie korzeni, o przejściu na stronę wroga, o chęci przypodobania się grupie, która ten ciężki los nam zgotowała, więc należałoby nią gardzić zamiast próbować stać się jednym z oprawców. Lepiej po prostu tłumnie kisić się w swoim żalu niż pójść w ślady tego, który pokazał, że jednak można wejść na wyższy poziom.
Zostaw komentarz