Skąd się bierze strach przed partnerem?
Przemoc miewa różne oblicza. Szczególnie perfidna jest ta, której na pierwszy rzut oka nawet nie da się rozpoznać. Jej ofiara czuje się podwójnie bezbronna – raz, że ktoś ją krzywdzi, dwa, że ze względu na ten charakter przemocy nie zawsze może liczyć na zrozumienie otoczenia. A tym bardziej na jakąś pomoc.
Skąd taka znieczulica? Postronnym świadkom trudno zrozumieć, że coś złego się dzieje, bo nic nie widać, nie słychać, nie ma żadnych symptomów „prawdziwej” przemocy. Boisz się męża? Boisz się żony? Dlaczego? No… ciężko wyjaśnić. A jeśli ciężko, to może po prostu przesadzasz, zmyślasz i chcesz komuś niesłusznie zszargać opinię?
Nieokreślone źródło strachu
Wiele osób, które mówią, że się boją swojego partnera, nie potrafi sprecyzować, czego konkretnie ów lęk dotyczy. Strach jest tutaj w pewnym sensie „na zapas”. Jesteś w domu, za piętnaście minut współmałżonek powinien wrócić z pracy, i nagle, tuż przed jego przyjściem, coś ściska w żołądku, pojawia się niezrozumiała panika, zaczynasz się krzątać po domu, poprawiając idealnie leżące poduszki i wycierając ze stołu niewidzialny kurz. Tak na wszelki wypadek, żeby nie było się do czego przyczepić. Ale też czujesz wewnętrznie, że powód do niezadowolenia na pewno się znajdzie.
Najgorsze, że ta złość często nie ma konkretnego powodu, to raczej szukanie pretekstu do rozładowania złości. Oraz do upokorzenia drugiej osoby, bo nie chodzi o zwykłe zwrócenie uwagi na czyjeś zaniedbania, tylko wykazanie, jak strasznie ktoś jest słaby, nieudolny, głupi i do niczego się nie nadaje. Jakim jest rozczarowaniem. Co, nie złożyłaś tej szafki? Złożyłam. No, ale na porządny obiad to już ci siły nie starczyło. I co tak śmierdzi w łazience? Mówiłem, lepiej weź morski, i nie w sprayu, tylko stojący. No tak, białych skarpet na jutro nie ma.
To właśnie tak strasznie boli, że nieważne, jak się postarasz, wyciągnięte zostaną tylko wpadki, zwykle zresztą wyimaginowane. Przekazywane jednak na tyle sprytnie, że gaszona na każdym kroku osoba zacznie się zastanawiać, czy może faktycznie w tych gorzkich słowach nie ma choć cienia prawdy. A to prędzej czy później podkopie wiarę w siebie, i pierwszą myślą każdego poranka będzie „co zrobić żeby nie było źle”. Lęk, by nie rozgniewać drugiej połówki, towarzyszy przez cały dzień, przy najmniejszych drobiazgach. Nierzadko jeszcze się z wyprzedzeniem przeprasza za ewentualne wpadki i bierze na własne barki dodatkowe obowiązki, byle tylko nie dać pretekstu do wyprowadzenia ciosu.
Życie w poczuciu winy
Dochodzi do tego, że praktycznie wszystko jest podporządkowane kaprysom wiecznie niezadowolonego partnera. Ma być idealnie, ale oczywiście tylko dla jednej strony. Niby można się sprzeciwić, zaprotestować, zażądać też czegoś dla siebie, ale właśnie, kiedy się kogoś boisz, wolisz położyć uszy po sobie, by nie zaogniać sytuacji. Unika się stanowczego tonu, egzekwowania granic, bo to tylko prowokuje do dalszych niesnasek.
Nie można być po prostu sobą, nie można czuć się swobodnie, bo wystarczy, że zapomnisz o jednym talerzu podczas ładowania zmywarki, żeby usłyszeć coś bardzo nieprzyjemnego na swój temat. Cokolwiek robisz, myślisz o reakcji partnera i najczęściej zakładasz, że może być ona negatywna. Tak naprawdę wcale nie budujesz związku, a jedynie chcesz się dopasować do wyśrubowanych standardów drugiej osoby.
Własne szczęście jest uzależnione od nastroju partnera, ale w tym negatywnym kontekście – nie chodzi bowiem o to, by się wzajemnie wspierać i podnosić na duchu, jest tylko strach nakazujący robić mnóstwo rzeczy wbrew sobie, żeby uniknąć starcia. To bardzo warunkowa miłość, która zamiast dodawać skrzydeł podcina je, a ponoszone w imię miłości poświęcenie nie przynosi żadnej satysfakcji – nagrodą jest co najwyżej brak złośliwych uwag.
Ale co się właściwie dzieje?
Brzmi niefajnie, ale w zasadzie, dlaczego ktoś się tak czuje? Co w nim wywołuje ów lęk? Na czym polegają rzekome tortury? I tu zaczynają się schody, bo nie bardzo wiadomo, jak wyjaśnić swoje położenie innym. Kiedy mąż cię uderzy, sprawa jasna – doszło do fizycznej napaści, zostało złamane prawo, po uderzeniu zostają ślady, ewentualni świadkowie wydarzenia też nie będą mieli problemu z opisaniem, co zaszło. Stało się coś okropnego, ale chociaż możesz powiedzieć co. Ale gdy ktoś cię dręczy, to jak wyjaśnić, że źle się dzieje? Co powiem? Że wchodzę do domu i czuję się nieswojo? Z powodu czego? No spróbuj powiedzieć ludziom, że boisz się gniewu małżonka przez krzywo ustawiony kubek albo pomarszczony ręcznik w łazience.
Tym bardziej, że partner nie reaguje w gwałtowny, przemocowy sposób. Tak, gdyby za ten kubek popchnął albo wyzwał od najgorszych, to jasne, że brutal i psychol. On jednak „tylko” zwraca uwagę. Często nawet nie podnosi głosu, mówi normalnie albo coś tam sobie burczy pod nosem. Ba, czasem w ogóle się nie odzywa, tylko krzywo spojrzy, sapnie, pokręci głową. Rzeczywiście, straszliwa przemoc. A jednak ktoś stale się boi, właśnie tych nieprzychylnych reakcji – drobnych, za to w ogromnym natężeniu i bez jakiegokolwiek pozytywnego komunikatu dla równowagi.
Są to dziwne związki, w których oprawca zdaje się tkwić za karę. Cierpi, choć tak naprawdę to dobrze mu w roli tyrana, że może kogoś trzymać w garści, totalnie go zdominować, ale bez czytelnych sygnałów świadczących o przemocy. Oprawcy tego rodzaju nawet gdy się zezłoszczą, zazwyczaj bywają niegroźni – w tym sensie, że nie krzyczą, nie biją, nie zachowują się agresywnie. Jest jednak coś w tonie ich głosu, w minie, postawie, gestach, co sugeruje, że za sekundkę może się zrobić paskudnie. Może – i to wystarczy. Groźba nie jest wyartykułowana, ale wisi w powietrzu, czuć ją, dlatego lepiej zawczasu bombę rozbroić.
Tyle że to nadal nie brzmi przekonująco. Nie ma żadnych konkretów, to bardziej wygląda jak czyjaś paranoja. Robisz z igły widły, nic takiego się nie stało, do niczego nie doszło, każda para się kłóci, również o duperele. Przygadał ci? To się odgryź. Albo po prostu odejdź, skoro aż tak się męczysz.
Masz obowiązek mnie zadowolić
Odejście od toksycznego partnera to całkiem słuszna porada, ale w praktyce bardzo trudna do zrealizowania. Osoba, która ciągle boi się swojego partnera, zazwyczaj jest w nim mocno zakochana lub mocno uzależniona, co czyni ją niezdolną do postawienia się, a tym bardziej do spakowania walizek. To specyficzny rodzaj więzi, bardzo daleki od partnerstwa, bazujący raczej na układzie pan i jego sługa, skąd przekonanie, że wobec notorycznie sfochowanego współmałżonka należy skakać na paluszkach zamiast dobitnie mu oznajmić, co sądzi się o jego zachowaniu.
Tutaj partnerzy nie rozmawiają ze sobą jak normalne pary, nie ustalają niczego wspólnie, nie rozwiązują problemów. Równowaga jest wybitnie zachwiana – jedna strona stale musi, druga jedynie może. Coś jest bardzo nie halo, jeśli najniewinniejsze drobnostki sprowadzają burzowe chmury i czujesz paniczny lęk z powodu niedokładnie wytartych butów czy źle odłożonej latarki. Jasne, pary potrafią sobie dogadywać z takich powodów, ale w zdrowym związku taki konflikt udaje się szybko zażegnać i nie kończy się to tym, że następnym razem wolisz zaryzykować złamanie nogi w ciemnej piwnicy, byle tylko nie słuchać znowu o latarkach, nieszanowaniu cudzej własności, nieogarnięciu i ogólnie o wrodzonej tępocie.
To niezwykle groźne, ustępować komuś wyłącznie ze strachu, bo przeważnie tylko się w ten sposób umacnia czyjąś przewagę i zarazem degraduje siebie do pozycji popychadła, które nie ma żadnych praw. Oprawca, jak tylko wyczuje, że może komenderować samym unoszeniem brwi, brakiem uśmiechu i uszczypliwościami, zrobi to, w dodatku na długo zachowa czyste ręce, bo przecież nie dokonał żadnego aktu agresji. I w wielu przypadkach opinia publiczna będzie po jego stronie.
Czy jest o co walczyć?
Ludzie wprowadzający taki dziwaczny terror we własnym domu zazwyczaj mają na koncie nieprzepracowane problemy. Może to ich pierwszy związek, a swoją wizję udanego pożycia opierają na głupich radach „doświadczonych” znajomych, telewizji, internetowych pseudo-couchów. Może mają za sobą bardzo nieudane związki i boją się zaangażowania. Albo po prostu tego właśnie oczekują od drugiej osoby, że będzie ona na każde ich skinienie – dlatego uważnie wybierają potencjalnych partnerów, szukając osób wrażliwych, podatnych na manipulację i łatwych do rozkochania.
Potrafią na tyle zastraszyć drugą połówkę, że będzie się ona bała choćby pomyśleć o rozwodzie. Co prowadzi do pytania – czy z taką osobą da się w ogóle wypracować zdrowszy układ? Cóż, szanse są zawsze, ale w takim przypadku uda się tylko wtedy, gdy toksyczny partner sam z siebie zechce się zmienić, a jego uległy do tej pory towarzysz będzie umiał konsekwentnie obstawać przy swoim.
Wiadomo za to, że tkwienie w związku nasyconym strachem ma poważne konsekwencje dla zdrowia psychicznego. Jest to bowiem związek pełen nieufności, negatywnych emocji, stresu, samotności, poczucia odrzucenia. Z czasem boisz się nawet zażartować, bo to może być źle odebrane. Boisz się odezwać, wyjść z inicjatywą, jesteś stale na czuwaniu, bo banalna czynność jak odłożenie pilota wywołuje pomruk gniewu. A o ile można zrozumieć, że ktoś ma osobiste problemy, tak nie daje mu to żadnego prawa, by odreagowywać je na niewinnych ofiarach.
Zostaw komentarz